(Data
pierwotnej publikacji: 9 września 2010).
Z pewnym
opóźnieniem, ale jest — efekt jednego wyjścia na imprezę i zmierzenia się z
kolejną formą narracji.
„Przyjaciele
są tyle warci, ile po nich pozostaje”.
Władysław
Grzeszczyk, „Parada paradoksów”
Siedzisz w
McDonaldzie i pożerasz swojego hamburgera w błyskawicznym tempie, popijając go
co chwila coca-colą. Zaraz po przyniesieniu do stolika zamówień wyjąłeś słomkę
i zdjąłeś pokrywkę napoju. Nie masz zamiaru bawić się w jakieś pedalskie
pociąganie ze słomki, bierzesz porządne, wielkie łyki — prosto z tego dużego,
czerwonego kubka z białymi napisami, kubka czy z pojemnika, bo to chyba
plastikowe, zresztą nie wiesz i gówno cię to obchodzi.
— Ja
pierdzielę — odzywasz się, gdy po hamburgerze nie ma już śladu. Został ci
jeszcze cheeseburger, ale musisz chwilę odsapnąć. — Na fizie myślałem już, że
zdechnę z głodu. Jak Kozioł zaczął jeszcze z tymi swoimi przykładami na
bułkach, to mało kurwicy nie dostałem.
Siedzący
naprzeciwko ciebie Michał uśmiecha się lekko i kiwa głową na znak, że rozumie i
się zgadza. Patrzysz na niego nieco zdziwiony, bo Michał zwykle nie siedzi taki
cichy, zamyślony, nieobecny. To znaczy siedzi, czasami w ławce też go to łapie,
ale nie siedzi tak, gdy gdzieś razem wyskakujecie czy coś w ten deseń. Gdy ma
ten swój dziwny, milcząco-skryto-wycofany nastrój, znika z oczu, na ile tylko
mu się uda. A teraz siedzi w tym nastroju przed tobą, w McDonaldzie, przez
ładny kawał czasu okręca trzymaną kciukiem, wskazującym i środkowym palcem
frytkę w kupce soli, którą wysypał z saszetki na serwetkę, po czym powoli tę
frytkę zjada, nie odrywając wzroku od czerwonej tacki ze swoim zamówieniem i
nieużywanym sztućcem. Bo on zawsze je frytki palcami, pizzę też, bo uważa, że
sztućce to zawracanie dupy. W sumie ma rację.
Pomysł
zerwania się z WF-u i pójścia do McDonalda zamiast na salę gimnastyczną wyszedł
od niego, zaraz po pierwszej lekcji. WF był ostatni, nudny, a na dworze od rana
było tak cholernie ciepło i fajnie, porządna majowa pogoda, to naprawdę chore,
żeby pod sam koniec trzeciej klasy, gdy człowiek już wysiedzieć w ławce nie
może, była taka pogoda; najchętniej zwiałbyś ze wszystkich lekcji, zgodziłeś
się więc na urwanie się chociaż z tej jednej. Michał, jak oświadczył, patrząc w
okno, koło którego staliście, chciał pogadać. Nie miałeś nic przeciwko,
przecież to twój dobry kumpel, zawsze ze sobą gadacie, gdy któryś ma problemy.
No właśnie,
to był jego pomysł i to on chciał pogadać, przypominasz sobie, gdy twój żołądek
przestaje już wyć z rozpaczy, że nie zjadłeś śniadania, bo zaspałeś, szkolny
sklepik znów był dziś zamknięty, a Michał, tak jak ty, nie wziął swojego
drugiego śniadania i nie mógł się nim z tobą podzielić. Teraz żołądek zapchałeś
hamburgerem, więc znów jesteś w stanie używać mózgu.
— No, Skała,
co jest? — pytasz i kopiesz go przyjacielsko w glana swoim glanem. — Chciałeś
gadać, to się produkuj i szybciej żryj te frytki, bo ja ci je zeżrę.
Uśmiecha się
znów, i znów tak lekko, bardziej przez uprzejmość niż przez rozbawienie. W
sumie trochę cię chwilami wkurwia ta taka jego nadwrażliwość czy zbytnie
reagowanie, czy zbytnie przejmowanie się, czy jak to tam nazwać. Czasami
uważasz, że on sobie na siłę wynajduje problemy, zamiast brać życie tak
normalnie i po prostu. Ale to twój dobry kumpel, więc jesteś gotów wysłuchać
jakiegoś dziwacznego monologu, którego nie do końca zrozumiesz. Co tam, masz
jeszcze cheeseburgera, a w razie czego zeżresz Michałowi, zgodnie z
ostrzeżeniem, jego frytki.
Więc Michał
uśmiecha się lekko, odkłada frytkę na serwetkę i opiera się łokciami o stół.
Stół jest mały, kwadratowy i biały, dwie czerwone tacki mocno się od niego
odcinają i naraz przychodzi ci na myśl, jaki ten polski McDonald jest
patriotyczny, białe i czerwone, na najbliższy wspólnie oglądany mecz załatwisz
czerwone talerze, a Skale każesz przynieść biały obrus, wymażecie sobie całą
grupą pół gęby na biało, pół na czerwono i będziecie znów skandować do
telewizora: „Wjeb-cie-szma-tom-pił-kę!”. I kupicie żarcie w McDonaldzie, za te
tacki i stoliki.
— Chciałem ci
coś powiedzieć — odzywa się wreszcie Michał; skoro już zaczął, trzeba się
przygotować na dłuższy monolog, więc z czystym sumieniem wgryzasz się w
cheeseburgera i pomrukujesz zachęcająco. Jezu, jaki dobry. — Bo wiesz... jesteś
moim kumplem, takim naprawdę dobrym kumplem — wyjaśnia zdecydowanym głosem,
cholera wie po co, bo ty przecież doskonale wiesz, że jesteś jego dobrym
kumplem, a on twoim. Ale Michał musi zawsze zrobić jakiś wstęp i ładnie
wszystko ubrać w słowa, to dlatego polonistka tak się nad nim rozpływa.
Słusznie się rozpływa, bo Michał pisze takie wypracowania, że jak je potem
czytasz, to tylko się zastanawiasz, skąd mu się takie rzeczy wymyślają i co
bierze, by mu się tak wymyślało. — I uważam... — Michał zagryza na moment usta,
jakby walczył sam ze sobą, splata palce uniesionych dłoni i opiera na nich
podbródek. — Uważam, że masz prawo wiedzieć — mówi wreszcie. — Bo wiesz, to
jest integralna część mnie — o, już czujesz, że gadka będzie długa, Skała
wyskakuje z poważnymi słowami, naprawdę zeżresz jego frytki — to jest coś, co
po prostu jest i ja tego nie zmienię, tylko będę z tym żył, i to najzupełniej
normalnie, bo to dla mnie jest najzupełniej normalne — kończy dobitnie.
— Kurwa —
odzywasz się z cheeseburgerem w ustach, tknięty nagle niedobrym przeczuciem. —
Masz raka czy coś?
Odczuwasz
ulgę, gdy po krótkim wpatrywaniu się w ciebie z zaskoczeniem Michał wybucha
śmiechem. Jezu, przez moment naprawdę myślałeś, że coś mu jest. Głupi dupek,
tym swoim gadaniem potrafi doprowadzić człowieka do zawału.
— Nie —
zapewnia, jeszcze ubawiony, po czym szybko poważnieje. — To nie jest... kwestia
żadnej choroby. — Kładzie ręce na stoliku i uderza palcami w tackę. Patrzy na
ciebie uparcie, w taki trochę męczący sposób, nie dziwisz się, że samo to
spojrzenie wyprowadzało księdza z równowagi, gdy Michał przyszedł w zeszłym
roku raz na religię, by przez czterdzieści pięć minut kłócić się z księdzem o
chrześcijaństwo, celibat i, jak to określił, „wszystkofobię” kościoła
katolickiego. Ale były jaja. Chociaż nie, nie dla Michała, on to traktował
poważnie. — To jest po prostu coś, w czym ja się od ciebie różnię, tak jakbym
się różnił kolorem skóry czy rasą, ale to nie znaczy, że już przestaję być
człowiekiem.
Kurde, teraz
to się spodziewasz, że powie ci, że pod ubraniem ma łuski, w gaciach upchnięty
spiczasty ogon, w wolnych chwilach zionie ogniem, a na kolację opycha się
dziewicami z sąsiedztwa, które właśnie mu się skończyły, więc musi się
zorientować w zawartości twojego sąsiedztwa.
— Czyli? —
pytasz po chwili, bo Michał milknie. Czasami tak się zacina i wtedy trzeba go
pociągnąć za język, żeby gadał dalej. Cisza trwa jeszcze przez moment.
— Czyli
jestem gejem — odpowiada wreszcie, wyrzucając z siebie te słowa prosto w twoją
twarz. Minę ma zaciętą, głos twardy, spojrzenie uważne. Ręce trzyma na stoliku,
przy swojej tacce, i gdybyś był w stanie, to czułbyś z tego powodu wdzięczność,
bo miałbyś odpychające skojarzenia, jakby je trzymał pod stolikiem albo bliżej
ciebie.
Znaczenie
tego oświadczenia dociera do ciebie dopiero po chwili, dopiero po chwili
zaczynasz w nie wierzyć. Zaczynasz w nie wierzyć, bo jego mina, jego głos, jego
spojrzenie, jego napięcie mięśni mówi ci, że to nie żart, że to prawda i że...
Kurwa.
Że od dwóch
lat siedzisz w jednej ławce, przebywasz w jednej szatni i spędzasz dużo czasu w
jednym pokoju z pedałem. Że chłopak, z którym ramię w ramię oglądałeś ostatnio
mecz, napala się na twojego fiuta zamiast na cycki twojej dziewczyny. Że teraz
jesz w McDonaldzie z najzwyklejszą ciotą, chociaż ta ciota wcale na ciotę nie
wygląda, nie ma żadnych odruchów, nosi normalne ciuchy, słucha normalnej muzyki
i mówi normalnym tonem, i nigdy się do ciebie nie podwalała. Chyba, tak do
końca pewności nie masz, mogłeś nie zauważyć.
Odechciało ci
się i swojego cheeseburgera, i jego frytek; cholera, teraz byś ich nie ruszył,
choćby ktoś ci miał za to zapłacić. Dobrze, że nie siedzisz obok niego, bo
pewnie odsunąłbyś się na drugi koniec pomieszczenia, zresztą i tak cię korci,
by to zrobić. Odsuwasz przynajmniej swoje nogi, bo dotąd siedzieliście z
wyciągniętymi przed siebie, jego były pod twoim krzesłem, a twoje pod jego.
Cofasz nogi ostrożnie, by nie dotknąć jego butów czy łydek, ale orientujesz
się, że on już wcześniej musiał się odsunąć. To dobrze, chociaż tyle.
— Pierdolisz
— mówisz wreszcie cicho; w tym słowie jest i pytanie, czy to tak naprawdę, i
prośba, by Michał zaprzeczył, i ostrzeżenie, że nie zamierzasz przyjmować z
miejsca do wiadomości czegoś takiego.
Michał,
niestety, zamiast roześmiać się i powiedzieć, że żartował, odchyla się na
krześle, krzyżując ręce, i patrzy na ciebie w niemile poważny sposób.
— Nie —
odpowiada sucho. I tylko tyle, nic więcej, po prostu „nie”, które niesie za
sobą cały szereg „tak”: tak, jestem pedałem, tak, napalam się na facetów, tak,
wolę pomacać twoją dupę niż jakiejś laski, tak, jak się przebierasz w szatni,
to może się na ciebie gapię, żeby się podjarać, tak...
— I po co mi
to mówisz? — pytasz naraz ze złością. — Zabujałeś się we mnie i chcesz
sprawdzić, czy dam ci się przelecieć?
— Nie — mówi
Michał z wyraźnym zdziwieniem. — Powaliło cię?
— Chyba,
kurwa, ciebie — warczysz, bo złość w tobie narasta. — To po cholerę mi to
mówisz?
Wpatruje się
w ciebie przez chwilę bez słowa, a to, co widzisz w jego wzroku, dziwnie ci się
nie podoba.
— Bo
jesteś... — zaczyna w końcu i natychmiast się poprawia: — Bo uważałem, że
jesteś moim bliskim kumplem, więc chciałem, żebyś wiedział.
— Nie
potrzebuję — ucinasz. — Gówno mnie to obchodzi.
Mruży oczy,
przez co wygląda trochę groźnie.
— Nie miałbym
nic przeciwko takiemu podejściu — mówi powoli — tylko chciałbym wiedzieć, w
którym kierunku cię to gówno obchodzi.
— W sensie? —
pytasz niepewnie, bo Skała zawsze potrafi zagmatwać sytuację i w tej chwili
naprawdę nie wiesz, o co mu chodzi.
— W sensie —
podejmuje, nie zmieniając ani pozycji, ani miny, ani tonu, i całym swoim
wyglądem oraz zachowaniem przeczy wszelkim obrazom, które przychodzą ci na myśl
po usłyszeniu słowa „ciota” — czy gówno cię to obchodzi, bo nadal jesteśmy
kumplami i nie przeszkadza ci, z kim sypiam, czy gówno cię to obchodzi, bo już
nie jesteśmy kumplami i nie interesuje cię nic, co dotyczy jakiejś cioty.
To słowo
brzmi w jego ustach co najmniej dziwnie — i tak jakby złośliwie, bo on z
pewnością dobrze wie, że do niego nie pasuje. Wzruszasz ramionami.
— Nie wiem —
odburkujesz, chociaż tak w zasadzie to chyba całkiem dobrze wiesz. — Nie wiem,
jak mam się kumplować z kimś, kto by mi chciał wsadzić ręce w gacie. I nie
wiem, po co mi to mówisz, mam ci dać jakieś pieprzone błogosławieństwo na drogę
czy co?
— Nie
potrzebuję twojej zgody na to, by być sobą — odpowiada Michał zimno, kładąc
dłonie na stoliku i lekko się nad nim pochylając ku tobie. — Mówię ci to, bo
nie mam ochoty przez cały czas udawać, że wolę dziewczyny, tylko chwilowo z żadną
nie jestem, czy że nie mam nikogo, czyli właśnie dziewczyny, czy że jakaś mi się
podoba. I nie mam ochoty udawać, że nikogo nie mam, gdy właśnie kogoś mam, i że
czuję inaczej, niż czuję. Paweł, zrozum — mówi nagle zmęczonym i znacznie
łagodniejszym głosem — ja nie żądam, żebyśmy gadali o tym, który chłopak mi się
podoba, tak jak gadamy, która dziewczyna tobie się podoba, czy żebyś wysłuchiwał
jakichś moich zwierzeń o związku, łóżku czy innych, czy żebyś w ogóle poznawał
kogoś mojego. Chcę po prostu, żebyś wiedział, żebym mógł ci szczerze
powiedzieć, gdy mam zły humor, że coś mi nawala z moim chłopakiem, zamiast
wymyślać nie wiadomo co, i żebyś z Moniką nie próbował mnie zainteresować jakąś
waszą koleżanką, tylko szanował to, że ja kogoś mam. I żebyś — dodaje nagle, a
w jego tonie pobrzmiewa irytacja — przestał na słowo „gej” reagować miną albo
myślą: „O boże, ta ciota na pewno chce mnie przelecieć”. — Prostuje się na
krześle i poprawia przekrzywioną na stoliku tackę, nie odrywając od ciebie
oczu. — To naprawdę nie jest tak, że gej chce się dobrać do każdego faceta,
który nie spieprzy przed nim na drzewo...
Prychasz,
zanim zdążysz się powstrzymać, i Michał urywa, pochmurnieje, po czym uderza
palcami prawej ręki w brzeg stolika.
— To co? —
pyta niemile obojętnym tonem i patrzy na ciebie z nieosobową uprzejmością. —
Podsumujmy to szybko: jestem gejem, więc bądź łaskaw mi powiedzieć, czy jestem
też dalej twoim kumplem, czy mam zmienić ławkę.
— Zmień,
cioto — odpowiadasz z obrzydzeniem, bo właśnie naszło cię wyobrażenie, jak on
próbuje cię pod tą ławką obmacywać po nodze. Michał patrzy na ciebie przez
chwilę z dość wyraźnym niedowierzaniem, po czym zagryza wargi, unosi lekko
brwi, jakby chciał powiedzieć: „No to cóż...”, i wstaje.
— W porządku
— mówi spokojnie, dalej nie odrywając od ciebie spojrzenia, a w jego głosie
słychać raczej smutek niż złość. Spuszczasz wzrok, bo nie podoba ci się wyraz
jego oczu, a on zarzuca sobie na ramię plecak, który dotąd wisiał na krześle. —
Zmienię.
Kiedy
odchodzi od stolika, mija cię i pewnie z cały czas zaciśniętymi w kieszeniach
spodni pięściami kieruje się do wyjścia, czujesz się tak, jakbyś spieprzył coś
ważnego. I jakbyś zrobił ze sobą coś, co ci się nie podoba, choć nie chcesz się
do tego przyznać.
I jakbyś
stracił naprawdę dobrego kumpla, którego wcale nie będzie łatwo zastąpić innym,
nawet jeżeli ten inny nie będzie ciotą.
***
Siedzicie z
Moniką u niej w domu, w kuchni, i jecie naleśniki, które razem odsmażaliście.
To Monika właśnie wybiła ci z głowy nastawienie „gary to babska sprawa” i teraz
nie odczuwasz żadnych oporów przed przerzucaniem naleśnika na patelni. W sumie
nie wiesz, czemu wcześniej uważałeś gotowanie za takie niemęskie, to przecież
współczesna forma polowania na zwierzynę, a polowanie na zwierzynę jest jak najbardziej
męskie. A poza tym nie chcesz, żeby Monika patrzyła na ciebie z takim
niesmakiem, z jakim spojrzała parę tygodni temu, gdy oświadczyłeś, że jesteś
facetem, a kuchnia jest dla bab.
Jecie
naleśniki, zadowoleni, bo rodzice Moniki są jeszcze w pracy, więc po przyjściu
do niej mogliście się najpierw nacałować i naprzytulać w przedpokoju, potem w
łazience, potem w kuchni na stole i na podłodze. Monika ma na sobie spódnicę
przed kolano i możliwość wsunięcia pod nią rąk niemal rozsadziła ci w przedpokoju
spodnie. Starasz się jednak nie być zbyt nachalny, bo nie tylko Monikę kochasz
i się na nią napalasz, ale jeszcze do tego ją szanujesz i... no tak, i masz
wrażenie, że ona reprezentuje sobą coś więcej niż ty. Nie umiesz tego za dobrze
wytłumaczyć, ale wiesz po prostu, że nie chcesz wyjść przed Moniką na idiotę,
na jakiegoś tam zwykłego dupka czy coś takiego. Monice to akurat chcesz
imponować, chcesz, żeby uważała, że drugiego takiego jak ty nie ma i żeby
każdego faceta porównywała z tobą, zawsze na niekorzyść tego innego.
Jecie
naleśniki, rozmawiacie i Monika naraz pyta o Michała. Czujesz, że twarz ci
tężeje, odpowiadasz więc szybko, zbywająco, że już się nie kumplujecie. Nie
wiesz, co odpowiedzieć na pytanie drugie Moniki, bo to „dlaczego” jest dosyć
problemowe.
— Tak jakoś —
odmrukujesz, wzruszając ramionami, ale to jest Monika, która wie, że nie ma
„jakoś tak” i pewnie widzi co nieco na twojej twarzy. I której po prostu
przyzwyczaiłeś się już opowiadać o swoich sprawach, bo twoja dziewczyna
naprawdę umie słuchać.
Wreszcie
wyjaśniasz jej wszystko; dziwnie się czujesz, powtarzając słowa Michała,
dziwnie się czujesz już wtedy, gdy wypowiadasz otwierające całą historię: „Bo
Michał jest pedałem”. Najdziwniej czujesz się przy relacjonowaniu ostatnich
zdań, swojego „zmień ławkę” i jego „w porządku, zmienię”. Czujesz się tak
trochę... gównianie.
Monika milczy
przez dłuższą chwilę, posypując kolejnego naleśnika cukrem i cynamonem; robi to
bardzo dokładnie, jak zawsze, kroi sobie pierwszy kawałek i naraz się odzywa, patrząc
na ciebie:
— Naprawdę
tak ci to przeszkadza?
O, to właśnie
jest jeden z elementów, przez które wiesz, że Monika nie jest taką zwykłą laską
z fajnym tyłkiem. Ona zawsze trafia w sedno. Bo nie jesteś do końca pewien, jak
to jest z tym przeszkadzaniem.
— Jest
pedałem — mówisz obronnie. — I...
— Od
samochodu czy od roweru? — przerywa Monika, a tobie przypomina się od razu
Michał, który od pierwszej klasy walczył z całą szkołą, sprzeciwiając się
mówieniu o gejach „pedały” czy „cioty”, o złodziejach „Cygany” i w drugą
stronę, o czarnych „czarnuchy”; Michał, który sam twierdził, że może to i walka
z wiatrakami, domagać się, by ludzie nie używali określenia czyjegoś
pochodzenia, religii, koloru skóry, orientacji czy narodowości jako obraźliwego
epitetu, ale woli prowadzić tę swoją walkę i być śmieszny, niż wtapiać się w
gromadę tak mówiących i być żałosną szmatą. Michał, który tym oświadczeniem
trochę cię rozśmieszył, trochę zmusił do szacunku, a trochę zaniepokoił, bo
zaraz zacząłeś się zastanawiać, jakich ty określeń używasz i czemu jest w nich
tak dużo słowa „Rumun”, rzucanego pod adresem żebraków na ulicach.
— Gejem —
poprawiasz się posłusznie. — Cholera, no jasne, że przeszkadza — dodajesz, ale
niezbyt pewnym tonem.
Monika bywa
wredna, jak teraz, gdy znów pyta, dlaczego.
— No
zwyczajnie — mówisz, sięgając po następny naleśnik. — Woli facetów, więc w jego
towarzystwie zawsze się będę zastanawiał, czy właśnie na mnie nie leci i czy
jak na przykład zasnę obok niego przed telewizorem, to czy się do mnie nie dobierze.
Albo do jakiegoś mojego kumpla. Albo czy w szatni nie gapi się na mój tyłek.
Albo czy na WF-ie ociera się o mnie przypadkiem w czasie ćwiczeń, czy robi to
specjalnie, bo się napalił. Albo czy...
Wyliczasz
następne „albo”, następne i następne; Monika słucha ich bez słowa, patrząc na
ciebie uważnie, a ty z każdym kolejnym „albo” jesteś coraz mniej pewny swego.
Bo w zasadzie faktem jest, że nigdy dotąd Michał nie dobierał się do ciebie,
śpiącego czy nie; do twoich kumpli też nie, przecież byś wiedział, nie daliby
mu za coś takiego żyć; w szatni to Michał się gapi, ale na ścianę, bo przebiera
się tyłem do was wszystkich, w kącie, i dopiero teraz zaczynasz rozumieć, czemu
on sobie ten kąt tak upodobał, dotąd myślałeś, że się wstydzi; na WF-ie to nie
on się o ciebie ocierał, tylko ty na niego wpadłeś, gdy próbowałeś odebrać
komuś piłkę przed koszem, i obaj wylądowaliście na podłodze, ty zakląłeś, a
Michał po raz setny na tej lekcji jęknął, że koszykówka to debilna gra i on
chce na ławkę rezerwowych.
Monika kończy
swojego naleśnika, opiera sztućce po obu stronach talerza i odgarnia brązowe
pasma włosów sprzed twarzy.
— Masz
koleżanki — odzywa się wreszcie, tym swoim ładnym, przyjemnym głosem, który nie
jest ani zbyt niski, ani zbyt wysoki. — Nie napalasz się na każdą i nie
próbujesz do każdej się dobrać. One też, o ile są rozsądne, nie zakładają, że
każdy facet, który z nimi rozmawia, leci na nie. Boże — dodaje z komicznie
udręczoną miną — przecież tak by się nie dało żyć, gdyby każdy podejrzewał
każdego o napalanie się na niego.
— A tobie to
nie przeszkadza? — pytasz ze szczerym zainteresowaniem, myśląc jednocześnie, że
tak na dobrą sprawę Monika ma rację.
— Nie —
odpowiada ona po krótkim namyśle, podpierając dłonią lewy policzek. — Wiesz, ja
zawsze uważałam, że nie mam żadnych fobii wobec ludzi, ale dopiero w takich
sytuacjach człowiek naprawdę się przekonuje, czy je ma, czy nie, właśnie gdy
się dowiaduje, że ktoś z jego znajomych jakoś odbiega od normy. Od tak zwanej
normy — poprawia się. Wygląda ślicznie, gdy mówi z taką powagą, gdy patrzy na
ciebie swoimi jasnoniebieskimi oczami, gdy przesuwa językiem po trochę wąskich
wargach. Wygląda ślicznie i przypomina ci się jej spódnica oraz twoje ręce pod
materiałem, ale dość szybko przywołujesz się do porządku.
Rozmowa jest
długa, bardzo długa; gdy rodzice Moniki wracają, przenosicie się do jej pokoju
i rozmawiacie dalej. Siedzicie na łóżku, obejmujesz Monikę w pasie jedną ręką,
drugą gładzisz smukłe łydki, ale rozmawiacie i to jest świetne, że można
jednocześnie dotykać Monikę i z nią rozmawiać, i to o czymś poważnym. Szkoda
tylko, że ma na sobie rajstopy, bo wolałbyś poczuć pod palcami raczej jej skórę
niż ten śliski materiał.
Rozmowa jest
długa, bardzo długa, ale możliwość powiedzenia wszystkiego, co cię gryzie i omówienia
tego na wszystkie strony bardzo cię cieszy.
Rozmowa jest
długa, bardzo długa, ale masz wrażenie, że powoli rozsupłujesz tę sytuację,
ogarniasz ją, znajdujesz sposób na jej rozwiązanie.
— Mam
przyjaciółkę — mówi w pewnej chwili Monika — znasz ją zresztą, Ewelinę, i ona
jest jehową. Jehowi zawsze się kojarzą tylko z chodzeniem od domu do domu i
wpychaniem ludziom swojej religii, nie? Ja sobie kiedyś nawet nie umiałam ich
wyobrazić tak na co dzień, poza tym chodzeniem po domach. — Kręci głową, aż sięgająca
brwi grzywka śmiesznie się kołysze. — Jak mi Ewelina powiedziała, że jest
jehową, to najpierw pomyślałam, że pewnie za chwilę wyciągnie którąś z tych ich
ulotek i będzie mnie nawracać. I ona chyba była przyzwyczajona do takiego
podejścia — dodaje z zamyśloną miną — bo zaraz powiedziała, że nie, nie roznosi
po szkole gazetek i nie rozmawia teraz ze mną, żeby mnie do czegoś przekonać.
Tak nam się na początku ciężko kolegowało, bo chociaż była fajna, to ciągle
miałam jakieś dziwne odczucia przez to jej wyznanie. Czekaj, niewygodnie mi —
stwierdza nagle i poprawia się na łóżku, tak że teraz jedna jej noga leży na
twoich udach. — Ale w końcu naprawdę się zaprzyjaźniłyśmy, ona mi niczego
swojego nigdy w ręce nie wpycha, ale z drugiej strony rozmawiamy czasem o tym,
jak jej rodzicom bywa nieprzyjemnie, gdy zapukają grzecznie do czyjegoś domu, a
ktoś ich równo zbluzga. Tak sobie kiedyś pomyślałam — dodaje, patrząc na ciebie
— że ona do mojej religii może podchodzić tak samo, jak ja do jej, i to jest w
sumie głupie, zakładać, że tylko to, co moje, jest właściwe i poprawne, a
wszystko inne to jakieś odchylenie od normy.
— Ale jehowa
i gej to nie to samo — mówisz, raczej po to, by usłyszeć kolejne argumenty
Moniki, niż dlatego, że zdecydowanie tak uważasz.
— Trochę tak
samo — odpowiada. — Bo tak samo odbiega od tego, co uważamy za normalne i
właściwe.
W zamyśleniu
gładzisz nogę Moniki. Rzeczywiście, trochę tak samo. Michał nie wpychał ci się
w spodnie, tylko powiedział, że jest gejem. Właściwie nie do końca teraz rozumiesz,
dlaczego od razu postawiłeś znak równości między drugim a pierwszym. Właściwie
nie do końca ci się podoba, że go postawiłeś.
Po dłuższej
chwili milczenia mówisz o tym Monice. Bo z Moniką można naprawdę szczerze i
sensownie pogadać.
***
Michał zmienił
ławkę zaraz na drugi dzień, przeniósł się z waszej ostatniej w środkowym
rzędzie do trzeciej przy oknie. Siedzi tam od prawie tygodnia, od czwartku, z
Łukaszem, którego nie lubi, ale siedzi twardo i jeśli się nawet czasem odwraca
do tyłu, to omija cię wzrokiem. Na korytarzu też, siada gdzieś w kącie z
książką. Przed WF-em chyba poszedł do toalety, bo nie widziałeś go w szatni,
dopiero na sali, już w spodenkach i podkoszulce.
Przed rozmową
z Moniką również go unikałeś — wczoraj, po tej piątkowej długiej rozmowie i
jeszcze po krótszych powrotach do tego tematu przez weekend, chciałeś z nim
pogadać. Chciałeś — ale się krępowałeś, denerwowałeś i trochę bałeś, bo czułeś
się głupio, nadal się czujesz. Wczoraj więc nie pogadałeś, to był chyba
najbardziej męczący poniedziałek w twoim życiu. Dzisiaj nie jest lepiej — od
rana zastanawiasz się, co i jak powiedzieć, i w ogóle w jaki sposób zacząć.
Poza tym zirytowało cię parę ciekawskich pytań, o co się pożarliście — no tak,
prawie dwuletnie wielkie kumplowanie i naraz zmiana ławek, to mogło kogoś
zainteresować. Odburknąłeś, że założyliście się, czy Michał wytrzyma w ławce z
Łukaszem dłużej niż tydzień, bo co miałeś powiedzieć?
Jest ostatnia
lekcja, do końca brakuje jeszcze tylko paru minut, więc musisz się pospieszyć
ze znalezieniem pomysłu, bo inaczej kolejny dzień w plecy. Cholera.
Ze swojej
ławki widzisz Michała, trochę zgarbionego nad podręcznikiem. Nudzi się pewnie
tak samo jak ty, bo obaj nie cierpicie geografii. I geograficy. Gdyby siedział
obok ciebie, odliczalibyście razem sekundy do dzwonka.
Do dzwonka,
który się wreszcie rozlega i wwierca się w uszy. Nie znalazłeś pomysłu, za to
znalazłeś determinację: wpychasz szybko książkę, atlas i zeszyt do plecaka,
podchodzisz do pakującego się Michała, szturchasz go lekko w ramię i mówisz
krótko: „Chodź”. Rzuca ci niezbyt przychylne spojrzenie, ale idzie za tobą;
wychodzicie z klasy, potem z szatni, ze swoimi kurtkami w dłoni, bo pogoda znów
się popsuła i trzeba coś zarzucić na plecy, wreszcie wychodzicie ze szkoły. Michał
pyta na zewnątrz: „Co?”, tonem sugerującym, że ma w dupie to „co”, ale nie dasz
się tak łatwo spławić.
— Zaraz —
odpowiadasz. — Jedziemy na Grunwaldzki, dobra?
Słyszysz mało
zachwycone, ale wyrażające zgodę mruknięcie, więc przechodzicie kawałek, do przystanku
na Piastów, wsiadacie tam we właśnie nadjeżdżającą jedenastkę i przejeżdżacie
dwa przystanki.
Lubisz plac
Grunwaldzki, tę niedużą wysepkę między odnóżami ulic, ten mikroskopijny
niby-park między placem Sprzymierzonych, gdzie mieszka Michał, a placem Rodła,
jedną ze swoistych baz docelowych centrum. Siadacie na ławce, bo znajdujące się
po lewej stronie przystanku, na którym wysiedliście, punkty szachowe są zajęte.
Naprawdę fajnie to wygląda, otoczone czterema krzesełkami stoliki z wymalowaną
na blatach szachownicą. Przy pierwszym siedzą dwa dziadki, powoli przestawiają
figury i od czasu do czasu wyciągają coś do jedzenia ze swoich reklamówek,
leżących na dwóch wolnych krzesełkach; przy drugim stoi cała grupka takich
samych dziadków, wykłócająca się o każdy kolejny ruch na szachownicy. Co prawda
ani ty, ani Michał nie umiecie grać w szachy, ale lubicie siadać przy tych
stolikach, gdy się nadarzy okazja i akurat nie ma dziadków. Teraz jednak
siedzicie na ławce pod drzewem, ładnych parę metrów od szachów, i dobrze, bo
blisko was nie ma nikogo, więc można porozmawiać. Michał nic nie mówi; usiadł
pierwszy, pewnie specjalnie, pozostawiając tobie wyznaczenie dystansu; położył
plecak między tobą a sobą, oparł się prawym łokciem o boczną poręcz ławki i
dalej tak siedział, gdy usiadłeś obok niego — wcale nie daleko, tylko tak jak
zwykle siadałeś; nie odezwał się wtedy, ale wreszcie na ciebie spojrzał,
krótko, za to już nie tak wrogo. Zrzuciłeś swój plecak na ziemię, pod nogi, i
kopnąłeś go parę razy dla zebrania myśli. Wiesz, co chcesz powiedzieć, tylko z
tym „jak” masz kłopoty i zastanawiasz się, od czego zacząć.
— Gówno mnie
to obchodzi — mówisz wreszcie; zaczynasz, rzecz jasna, od środka. — Kurwa,
Michał, jesteś moim kumplem, sypiaj sobie, z kim chcesz.
Patrzycie na
siebie przez moment, po czym Michał wybucha śmiechem; pochyla się, opierając
łokcie na kolanach, czoło na splecionych dłoniach, i zaśmiewa się w najlepsze.
Też się zaczynasz śmiać i czujesz ogromną ulgę, bo wiesz, że teraz już pójdzie
znacznie łatwiej, w sumie z górki. Monika miała rację, myślisz naraz z ogromną
czułością pod adresem swojej diabelnie super superlaski. Monika miała rację, to
„trochę inaczej” gówno znaczy, gdy chodzi o twojego dobrego kumpla.
— Dzięki —
mówi Skała wreszcie, podnosząc głowę. — Od dzisiaj przestanę wykopywać kota z
łóżka.
Zaczynacie
wyć ze śmiechu, a dziadki patrzą na was podejrzliwie, pewnie myślą, że coś
braliście. Kopiesz Michała w glan i ruchem głowy wskazujesz mu szachistów.
Kolejny atak śmiechu jest już krótszy i w końcu możecie mówić.
— Dzięki —
powtarza Michał, ale teraz zupełnie innym, poważnym tonem, patrząc na ciebie
uważnie. Pochylasz się, jak on, do przodu, opierasz ręce na kolanach i
spoglądasz na kilka wydziobujących coś z piasku gołębi, podskakujących niedaleko
waszych butów.
— Sorry —
mówisz, zwracając ku Skale twarz. — Tak mnie wtedy jakoś... nie wiem, chyba się
spietrałem.
Michał
odmrukuje na znak, że rozumie.
— Bo to
wszystko popierdolone — stwierdzasz z irytacją i wyjaśniasz, widząc jego
zdziwione spojrzenie: — Oglądasz film i jak widzisz tam geja, to to jest jakaś
lamerska półbaba, piszcząca i machająca łapami, jakby fiuta zgubiła. — Michał
znów się śmieje, zgina się w pół, tylko czekać, aż nosem zaryje w piach. — No
tak — podejmujesz, gdy kumpel się uspokaja. — Albo widzisz w telewizji jakąś
paradę, wymalowane na wszystkie strony mordy i takie tam. Albo jak ktoś mówi
„gej”, to wszyscy dookoła robią głupie miny, jakby usłyszeli dobry kawał albo
jakby się chcieli porzygać. — Odganiasz glanem jednego z gołębi, który podszedł
zbyt blisko; ptaszysko natychmiast podrywa się do lotu, masz tylko nadzieję, że
w ramach zemsty nie nasra ci na głowę. — Albo na tym debilnym wychowaniu do
życia w rodzinie, ty, pamiętasz, jak Ewka zapytała, kiedy pogadamy o homoseksualizmie,
a pedagog, cała na mordzie czerwona, powiedziała, że o zboczeniach nie będziemy
rozmawiać, bo nie ma o czym? — pytasz, a Michał parę razy kiwa gwałtownie
głową. — Ja pierdzielę, ale Ewka ją zjechała. I ty. — Naraz to połączenie cię
zastanawia, ale później do niego wrócisz, bo stracisz podstawowy wątek. — I
nikt ci nie postawi na środku klasy jakiegoś normalnego faceta i nie powie: o,
tak może wyglądać gej, jak każdy z was, to potem, jak słyszysz „gej”, to
spodziewasz się tej lamerskiej cioty z piszczącym głosem. I potem jest szok.
— Wiem —
odzywa się wreszcie Michał, a ty bierzesz głęboki oddech, bo nieźle się
nagadałeś. — Mamy popieprzony system, popieprzoną mentalność i popieprzoną
pedagog.
Śmiejecie się
razem, bo chociaż ta prawda nie jest przyjemna, to jednak fajnie ujęta.
— Sorry —
powtarzasz po chwili jeszcze raz. — Chujowo się czuję, że tak cię pojechałem w
środę.
Michał kręci
głową.
— Nie
spodziewałem się, że poklepiesz mnie po ramieniu i zapytasz: „Fajnie, stary, a
ten twój to ma dużego?” — mówi i znów się śmiejecie, chociaż trochę ci dziwnie,
gdy próbujesz sobie wyobrazić swojego kumpla z facetem. Ale nie musisz przecież
sobie tego wyobrażać, Michał nie tego od ciebie chce. — Ale pojechałeś
rzeczywiście — dodaje i już ci nie jest do śmiechu. — Ale rozumiem to —
stwierdza, patrząc na ciebie bez urazy. — To znaczy, wiesz, podejrzewałem, że w
taki sposób zareagujesz, chociaż wtedy to miałem ochotę przywalić ci krzesłem.
Tylko że to tak naprawdę nie jest istotne. — Patrzy przed siebie, nie wiesz, czy
na gołębie, czy na nadjeżdżający od Rodła tramwaj. Ty patrzysz na niego,
rozpierasz się wygodnie na ławce i patrzysz na ten jego rudy łeb, który cię na
początku pierwszej klasy tak śmieszył, bo w życiu nie widziałeś takich
ciemnorudych włosów, i na kawałek jego szarej koszulki, widocznej spod
rozpiętej brązowej kurtki. Ty masz taką samą koszulkę, wspólnie sobie
wypisywaliście w wakacje czarnymi, wodoodpornymi flamastrami ulubione kawałki
Nightwisha na materiale.
— Bo? —
pytasz, gdy cisza się przedłuża.
— Bo to był
taki pierwszy odruch — wyjaśnia, nie poruszając się. — To trochę tak, jakbym
nagle się za tobą pojawił i krzyknął ci do ucha, a ty byś mi odruchowo
przywalił, taki jakby odruch obronny. Nie specjalnie, tylko niechcący.
Bezmyślnie, o — kończy, wyraźnie zadowolony ze znalezionego porównania. — A
naprawdę istotne jest to, co zrobisz później, gdy już myślisz, czy mi znów
przywalisz, czy udasz, że nic się nie stało, czy powiesz, że nie chciałeś.
Podoba ci się
to porównanie. Wyciągasz przed siebie nogi, zsuwasz się trochę z ławki i
opierasz głowę o jej deski.
— No nie
chciałem — zgadzasz się.
— No właśnie
wiem — odpowiada i siedzicie tak przez parę chwil bez słowa, ty się gapisz w
niebo, a on znów przed siebie, dalej taki pochylony. Robi się trochę chłodniej,
lekki podmuch wiatru pcha przez cały plac przezroczystą foliową torebkę.
Zapinasz kurtkę i dalej obserwujesz chmury.
Naraz
podciągasz się i z wahaniem patrzysz na Michała.
— Ty...
powiedziałem Monice — przyznajesz się z pewnym niepokojem. Skała odwraca głowę
i unosi lekko brwi.
— I co ona? —
pyta tylko. Wzruszasz ramionami.
— Dla niej to
obojętne, i tak cię lubi — odpowiadasz. — Przegadałem to z nią parę razy i
trochę mi we łbie ułożyła — dodajesz. Michał uśmiecha się lekko.
— To mam u
niej dług — stwierdza wesoło. Też się uśmiechasz, bo to fajna świadomość, że
twoja dziewczyna i twój dobry kumpel się lubią.
— Nie jesteś
zły? — upewniasz się na wszelki wypadek. Michał spogląda na ciebie, unosi się,
zrzuca swój plecak na ziemię, obok twojego, i siada na ławce po turecku,
brudząc sobie przy tym podeszwą prawego glana lewą nogawkę dżinsów.
— Nie —
odpowiada zdecydowanym głosem, po czym dodaje żałośnie: — Ja pierdzielę, znowu
— i pochyla się nad sznurówką tego prawego glana. — Ty, ja mam jakiegoś
pieprzonego pecha, znów mi się zerwała, masz zapasową?
Przyciągasz
swój plecak, wygrzebujesz z niego kilka czerwonych sznurówek i podajesz
Michałowi, który wybiera jedną i sprawnie przeprowadza wymianę. Gdy już
opanowuje swój but, unosi głowę i powtarza:
— Nie, nie
jestem zły... — Przygryza na moment usta, po czym podejmuje: — Wiesz, cała
sprawa polega na tym, że ja nie zamierzam tego ukrywać. Nie no — dodaje, widząc
twoją zdumioną minę — nie zrobię sobie transparentu z napisem: „Jestem Michał,
jestem licealistą i jestem gejem” i nie będę walił tego w twarz każdemu, kogo
spotkam. — Przez moment drapie się po szyi, a ty opierasz się wygodniej na
ławce. — Po prostu zamierzam powiedzieć ludziom, których lubię i z którymi się
koleguję, i jak ktoś mnie zapyta wprost, nie będę kłamał. — Zastanawia się
przez moment, po czym przyznaje, patrząc na ciebie z lekkim uśmiechem: — O ile
nie spanikuję, bo pojęcia nie masz, jak się cholernie bałem wtedy w
McDonaldzie.
— Serio? —
pytasz z wielkim zdziwieniem, bo to ci wcześniej nie przyszło do głowy: że on
mógł się bać, że dla niego to był o wiele większy stres niż dla ciebie.
— Uwierz —
mruczy, rozwiązując i na nowo zawiązując lewy glan. — Aż mi się niedobrze
zrobiło.
— Przepraszam
— mówisz naraz, jakoś tak zupełnie niespodziewanie, bo poczułeś się znów
nieprzyjemnie na wspomnienie swojego zachowania. Mówisz to spokojnie, szczerze
i jest ci jakoś lżej, zwłaszcza że Michał spogląda znów na ciebie znad glana i
kręci lekko głową, uśmiechając się.
— W porządku
— odpowiada i rzeczywiście czujesz, że już jest w porządku. — Tylko wiesz —
podejmuje po chwili, prostując się — kłopot jest też w ludziach wokół ludzi.
— W czym? —
pytasz, patrząc na niego, jakby mu wyrósł drugi rudy łeb. Jezu, że on czasami
musi powiedzieć coś tak, żeby normalny człowiek nie mógł zrozumieć.
— No... —
Uderza palcami obu rąk w buty. — No na przykład w twoich innych kumplach: czy
ty przeżyjesz, jeśli będą wiedzieli, że kumplujesz się też z gejem, czy nie, i
czy ja wobec tego mogę to powiedzieć nawet nie im, a komuś innemu, od kogo oni
się jakoś dowiedzą, czy muszę za każdym razem sprawdzić, kogo zna ktoś, komu
chcę powiedzieć. I to jest cała masa tego typu pytań, i już mnie łeb od nich
boli. — Minę ma zniechęconą, aż ci go żal.
Zastanawiasz
się przez dość długą chwilę nad tym, czy będziesz umiał sobie z tym poradzić.
Bo fakt, co innego wiedzieć o Michale jako jedyny czy jeden z nielicznych, a co
innego oficjalnie być kumplem geja. O, Piotrek na pewno z miejsca cię pojedzie,
bo Piotrek jest strasznie antyhomo i przy różnych okazjach powtarza, że cioty i
lesby powinno się wystrzelać. Ale Piotrek cię gówno obchodzi, bo sam jest
głupim gównem, więc jak dostanie raz czy dwa w mordę, odwali się. Kto
jeszcze...
Przeprowadzasz
w głowie błyskawiczną analizę wszystkich swoich kumpli. Co do niektórych,
wiesz, że będzie źle; co do innych, podejrzewasz, że może nie najgorzej; co do
jeszcze innych, zwyczajnie nie masz pojęcia.
Ale, kurde,
jak im będzie tak przeszkadzać, że masz kumpla-geja, to potem im zacznie
przeszkadzać charakter twojej dziewczyny, potem to, co trzymasz w swoim pokoju,
potem to, jak wyglądasz, a potem to, że w ogóle oddychasz. A pieprzyć to, żaden
dupek nie będzie ci mówił, z kim ci się wolno przyjaźnić. Może jeszcze będą ci
wskazywać, z kim ci wolno sypiać?
— Pieprzyć to
— powtarzasz głośno, zdecydowanie, aż Michał unosi gwałtownie głowę i patrzy ze
zdziwieniem.
— Co? — pyta.
— Ich —
mówisz. — Debili, którym to przeszkadza. Niech się pieprzą.
Michał
uśmiecha się, po czym nagle spogląda na ciebie.
— Taki jesteś
chojrak? — pyta z rozbawieniem. Sam się nad tym przed chwilą zastanawiałeś, ale
to pytanie prowokuje, żeby się postawić.
— Żebyś,
kurwa, wiedział — odpowiadasz, dodając sobie środkowym słowem ważności i
dobitności. Michał kiwa głową z dziwną miną.
— Dobry z
ciebie kumpel — mówi po chwili cicho.
— Z ciebie
też — stwierdzasz. Zapada cisza, ty drapiesz paznokciami jedną z desek oparcia,
Michał jeździ palcem po swoim prawym glanie. Nie czujesz się źle z tym
milczeniem, nie ciąży ci, bo z Michałem — tak jak z Moniką — można nie gadać, a
i tak jest fajnie.
Więc
siedzicie tak na ławce, nie zwracając uwagi na przechodzących po placu ludzi,
na kłótnię kilku dziadków przy szachownicy, na dwa gołębie, które poddziobują
wasze plecaki. Siedzicie na ławce, tak jak dotąd wiele razy gdzieś
siedzieliście i milczeliście, dwaj dobrzy kumple, Skała i Dzida albo, jak cedzi
na biologii biologica, „pan Skalnicki i pan Dzidecki, którzy pewnie chcą
powiedzieć nam coś o pantofelku” czy o jakimś tam innym kretyństwie. Siedzicie
naprzeciwko siebie, on się lekko uśmiecha do swoich butów, a ty się cieszysz,
że jutro znów będzie normalnie, jak wcześniej, razem w ławce, razem na
przerwie, razem po lekcjach. O, moglibyście jutro pojechać razem po Monikę, bo
ona kończy w środy później niż wy, więc zdążycie dojechać od waszej jedynki do
jej piątki na Ofiar Oświęcimia, jeśli złapiecie dwunastkę, to nawet nie
będziecie musieli się przesiadać na Rodła w dwójkę czy trójkę.
I naraz
przychodzi ci do głowy pewna rzecz, której dotąd jakoś nie zarejestrowałeś.
— Ty —
mówisz, trącając swoim glanem glan kumpla. — A ty kogoś masz?
Michał unosi
wzrok i znów się uśmiecha, tym razem jakby trochę z zakłopotaniem.
— No mam —
odpowiada. Przetrawiasz tę wiadomość przez kilka sekund.
— No to
fajnie — stwierdzasz wreszcie. Bo w gruncie rzeczy to naprawdę fajnie, bo czemu
nie miałby kogoś mieć? Ty masz Monikę, on ma jakiegoś chłopaka, krzywdy sobie
tym nie robicie.
Nie zapytasz
o jego imię. Nie dziś. Jeszcze jest dla ciebie trochę za wcześnie, oswoiłeś się
z tym, że Michał jest gejem i z faktem, że istnieje jakiś nieokreślony facet,
który z nim jest, to wystarczy. Może później pozwolisz, by ta anonimowa i
mglista postać nabrała trochę konturów i konkretów, dziś już się czujesz za
bardzo wyczerpany.
Wyczerpany...
chyba byciem dojrzałym. Tak, wyrobiłeś dziś ponad swoją normę, Michał pewnie
też albo nie ma ochoty na dalsze wyrabianie, więc po chwili zaczynacie jak
dzieciaki straszyć gołębie posykiwaniem, machaniem rękami i plecakami, aż
dziadki przy szachownicach znów patrzą na was potępiająco.
Masz ich
gdzieś. Wydurniasz się ze swoim dobrym kumplem i to jest ważne.
***
Jedziecie jak
szaleni, pedałując z całych sił; prawie już nie czujesz nóg i jest wspaniale,
gdy wiatr uderza cię w twarz, niemal oślepiając, rozwiewając włosy i wdzierając
się pod ubranie; kątem oka zauważasz, że Michał cię wyprzedza, więc zbierasz
resztkę sił i się z nim zrównujesz, i jedziecie tak ramię w ramię, noga w nogę
i rower w rower jeszcze przez kilka minut, aż w końcu Michał krzyczy, że
postój.
Po zejściu z
roweru siadasz gwałtownie na ziemi, tak samo jak on, nie patrząc nawet, czy nie
ładujesz się w jakieś psie niespodzianki.
— Mięczak —
mówisz Michałowi, który właśnie położył się na trawie i w odpowiedzi unosi
tylko zaciśniętą pięść z wystawionym środkowym palcem. Też się kładziesz,
wyciągasz spod pleców parę kamyków, podkładasz ręce pod głowę i zamykasz oczy.
Jest super.
Po obiedzie u
ciebie załadowaliście do autobusu rowery i przyjechaliście do Dąbia. Jeździłeś
tu kiedyś, gdy twój kuzyn tu mieszkał, i pamiętałeś, że w Dąbiu, a w zasadzie
wzdłuż tej trasy między Dąbiem i mostem nad Regalicą, są fajne tereny do
jeżdżenia. Dużo przestrzeni, mało drzew, dużo trawy, mało ludzi. Przeciągasz
się i zerkasz na zegarek. Czwarta, a sierpniowe słońce nadal mocno grzeje.
— Popływałbym
— mruczy nagle Michał. Spoglądasz w kierunku jeziora, bo to chyba Dąbskie, nie
pamiętasz. Nie masz też pojęcia, jak wam się to udało, ale przejechaliście
niezły kawał aż do tego miejsca, które od biedy można by nazwać dziką plażą.
Cisnęliście rowery na piach, siebie na trawę i jak na razie nie zamierzacie się
ruszać.
— Lepiej nie
— mówisz, zamykając oczy. — Parę lat temu ryby pływały tu do góry brzuchem.
— Uroczo —
stwierdza Michał i wstaje. Zerkasz na niego jednym okiem. Skała wyjmuje z
plecaka na swoim bagażniku dwie butelki wody, podchodzi, podaje ci gazowaną, a
z niegazowaną rzuca się z powrotem na trawę. Woda nie jest jeszcze zbyt ciepła
i nieco odżywasz.
Potem chyba
przysypiasz, bo gdy się budzisz, masz znacznie więcej sił i mógłbyś już skoczyć
na rower. Siadasz, zerkasz na zegarek — no, po piątej — a następnie patrzysz na
Michała, który siedzi na niskiej gałęzi wielkiego drzewa niedaleko ciebie i
wpatruje się w wodę. I drapie się po łydce. Cholera.
— Cholera —
powtarzasz wściekle, uderzając się w łokieć, żeby pozbyć się komara. Czujesz,
że kilka innych miejsc też cię swędzi, słyszysz bzyczenie komarzysk i żałujesz,
że masz na sobie tylko szorty i koszulę z krótkim rękawem, tak samo jak Michał,
te gryzące cholerstwa mają do was łatwy dostęp.
— Gryzą, nie? — mówi Michał, wstając z gałęzi.
Podchodzi do ciebie, drapiąc się po ramieniu, siada obok i wskazuje palcem na
swoją lewą kostkę. — Tu mnie ugryzły chyba z pięć razy.
— Kurwa —
mruczysz, drapiąc się po swojej kostce. — Zaraz chyba wlezę do wody.
— Trzeba stąd
spadać — stwierdza Skała, więc bierzecie rowery i odchodzicie. Trochę dalej
jest polana, na której zostajecie; tu nie ma komarów, a wy macie coś
ważniejszego do zrobienia niż spacery. Musicie się podrapać.
— Ja
pierniczę — warczysz. — Nawet w palce u nóg mnie pogryzły. I u rąk też —
dodajesz, drapiąc gwałtownie wskazujący palec lewej ręki.
Michał siedzi
obok ciebie i wykręca ręce do tyłu.
— Podrap mnie
po plecach, co? — prosi wreszcie. — Nie mogę za bardzo dosięgnąć.
Na moment zamierasz.
Orientacja Michała nie jest dla ciebie problemem, jesteś tego pewien, ale
jednak przez ostatnie prawie cztery miesiące trochę bardziej zwracasz uwagę na
sprawy związane z dotykiem. Chyba trochę mniej go klepiesz po ramieniu, trochę
mniej szturchasz nogą, trochę mniej się o niego opierasz, gdy gdzieś siedzicie.
Tylko trochę i w sumie masz nadzieję, że Michał tego nie zauważył, bo sam
jesteś na siebie nieco zły. To się dzieje jakby poza tobą, jakby bez twojej
świadomej woli, po prostu... no, po prostu jeszcze się przyzwyczajasz.
Nie jesteś
zadowolony z tego swojego wahania, gdy pada prośba Michała. Cholera, przecież
on cię nie prosi, żebyś mu wsadził ręce w gacie czy zrobił laskę, tylko żebyś
go podrapał, bo go komary pogryzły, tak samo jak ciebie. Przysuwasz się więc i
drapiesz we wskazanym miejscu, a Michał najpierw pomrukuje z zadowoleniem, po
czym syczy z bólu.
— Dzięki —
mówi wreszcie i drapiecie się dalej samodzielnie.
— One mnie
nawet za uchem ugryzły — skarżysz się po dłuższej chwili. — I chyba w twarz, bo
policzek też mnie swędzi. I w szyję.
— A mnie w
tyłek — odpowiada Michał ze złością.
— No, Skała,
to masz pecha — mówisz z wrednym uśmiechem, drapiąc kark. — Twój chłopak nie
będzie miał w najbliższych dniach z ciebie pożytku.
W zasadzie
sam nie wiesz, dlaczego te słowa tak ci łatwo przeszły przez gardło i nie masz
problemu z powiedzeniem czegoś, co sugeruje: wiem, że uprawiasz seks z
chłopakiem i jakoś umiem to przeżyć. Do niedawna unikałeś takich słów, Michał
też, ograniczaliście się do prostego i rzadkiego: „A co u ciebie i twojego
chłopaka? / W porządku, dzięki”. Wiesz, że Monika parę razy trochę bardziej
pociągnęła go za język, ale niczego nie powtórzyła, pozwalając ci w twoim
własnym tempie wszystko przyjmować.
Masz
wrażenie, że to drapanie po plecach odsunęło przynajmniej część twoich
dotychczasowych „odruchowych reakcji”. Podrapałeś go i co? I nic, ani cię nie
przeleciał, ani sam nie zostałeś gejem, ani ci ręka nie odpadła.
Michał
spogląda na ciebie z zaskoczeniem, ale po chwili również się uśmiecha.
— Wiesz —
odpowiada z rozbawioną miną — akurat w naszym rozkładzie sił mój pogryziony
tyłek nie jest problemem.
W pierwszej
chwili nie załapujesz — ale gdy już uświadamiasz sobie sens tego stwierdzenia,
wybuchasz śmiechem, Michał zresztą też. Zaśmiewacie się, drapiąc jednocześnie
ręce, nogi, plecy i szyje.
— No to
szacun — mówisz po chwili, klepiąc go z uznaniem po ramieniu, po czym znów się
śmiejecie i drapiecie jednocześnie.
Po jakiejś
półgodzinie, podrapani do krwi, ruszacie w drogę powrotną. Przy przystanku
kupujecie picie, a potem Michał ociera się plecami o róg kiosku.
— Jak fajnie
— mruczy, odkręcając małego Sprite’a. — Jak wrócę do domu, chyba wezmę widelce.
Odpychasz go
od tego rogu i sam się drapiesz, bo też cię swędzą plecy. Michał stwierdza, że
powinieneś sobie znaleźć własny róg kiosku, na co odpowiadasz, że dobry kumpel
by się rogiem podzielił. Jakieś starsze panie patrzą na was dziwnie, więc
Michał mruczy, że pewnie też mają ochotę na róg kiosku, i znów się śmiejecie.
Macie udane
wakacje.
***
Leżysz w
swoim pokoju i klniesz pod nosem, przerzucając któryś ze starych numerów „Auto
Świata”. Życie jest do dupy, stwierdzasz po raz chyba tysięczny dzisiejszego
dnia, gdy patrzysz z nienawiścią na gips na swojej prawej nodze. Spaść ze
schodów przed własnymi drzwiami wejściowymi do domu, bo się człowiek spieszył
do budy, bo zaspał, to się nazywa cholerny pech. Jeszcze większy pech to złamać
sobie nogę w klasie maturalnej, gdy jest się wreszcie pełnoletnim, i na
początku października, gdy za oknem jeszcze taka ładna pogoda.
Masz gips
dopiero od tygodnia, a już dostajesz kręćka od ciągłego leżenia i odcięcia od
świata.
Diabelska
Monika wyszła z pół godziny temu. Od dziś jest Diabelską Moniką, bo to, co
zrobiła, było wredne, a to, czego nie zrobiła, było jeszcze gorsze.
Diabelska
Monika przyszła wcześnie, bo w piątek miała tylko cztery lekcje; ani twoich
rodziców, ani brata nie było w domu, a babcia siedziała na dole, w dużym
pokoju, i oglądała jedną telenowelę za drugą, więc byłoby super, gdyby nie ten
cholerny gips. Monika przyniosła ci czekoladę, sporego, niebieskiego misia z
różową poduszką, na której białymi literami odcinał się napis „I love you”, oraz
— siebie. Gdy już się wyżaliłeś nad swoim pechem, przekręciła żaluzje w oknie,
zgasiła górne światło i zapaliła jedynie lampkę na biurku.
Powiedziała,
że ma coś na poprawę twojego marnego humoru.
A potem
powoli rozpięła bluzkę i zsunęła ją z ramion.
Gdy
zobaczyłeś ją w samym czarnym staniku, mocno odcinającym się od jasnej skóry,
myślałeś, że zaraz wyskoczysz z własnego łóżka, gipsu i gaci. Monika pozwoliła
ci się na siebie nagapić, podała ci w tym bezbluzkowym stroju sok, usiadła na
brzegu łóżka i wdzięczyła się tak, że gdybyś nie miał gipsu, już byś na nią
skoczył.
Spytałeś z
pretensją, czy nie mogła tego zrobić, zanim złamałeś nogę, na co odpowiedziała
z wrednym uśmiechem, że właśnie teraz jest najlepszy moment, bo jesteś
unieruchomiony, więc nie stwarzasz zagrożenia.
— Warto sobie
złamać nogę, żeby cię zobaczyć bez bluzki — mruknąłeś, na co Monika tylko
wygładziła nogawki dżinsów i odparła: „No widzisz”.
Zacząłeś ją
namawiać, powołując się na swój nieszczęśliwy stan i tak dalej, do ściągnięcia
stanika, ale ona tylko pokazała ci język. Cholera, przy braku bluzki ten język
wyglądał... zachęcająco.
— Monia —
zapytałeś po chwili z determinacją — co mam sobie złamać, żebyś ściągnęła
stanik?
Monika
wybuchnęła śmiechem i wstała.
— Kości by ci
na to nie starczyło, Pawełku — oświadczyła z diabelskim uśmiechem, po czym
podniosła bluzkę z podłogi i założyła.
Gdy
wychodziła, powiedziałeś jej, że jest diablicą, skończoną diablicą. I że ją
kochasz. I że jak ci zdejmą ten gips...
— Zobaczymy —
odparowała z tym diabolicznym uśmieszkiem. Pozostał ci po niej zapach perfum i
wspomnienie jej w połowie tylko okrytych materiałem piersi.
Wzdychasz
głęboko i odkładasz „Auto Świat”; leżysz tak jeszcze parę minut, zdołowany, aż
słyszysz dzwonek do drzwi. Chwilę później na schodach rozlegają się szybkie
kroki i w drzwiach staje Michał.
— Żyjesz
jeszcze? — pyta, zdejmując plecak. — Doceń swój gips, dziś cię chciała pytać
geografica, historyca i baba od niemca, a praca klasowa z matmy była powalona.
A ty bezpiecznie sobie leżysz z gipsem.
— Ocipieć z
nim można — informujesz go, gdy siada na łóżku i wyciąga z plecaka kilka
zeszytów.
— Wolałbyś,
żeby cię Helga pytała z trybu warunkowego? — pyta podstępnie.
Stwierdzasz,
że byś wolał.
— Ciekawe —
mruczy Michał, wertując podręcznik do geografii. — Zacząłeś odróżniać „ich
möchte” od „ich mache” czy gips ci się rzuca na mózg?
— Zaraz tobie
się rzuci, na żebra — ostrzegasz go groźnie. Michał tylko się uśmiecha
wyrozumiale i podaje ci czyste ksero ślepej mapy z geografii.
Potem siada w
nogach łóżka, opiera się plecami o ścianę i tak, bokiem do ciebie, opowiada, co
w szkole. Słuchasz go i cieszysz się, że przyszedł, bo chybabyś zwariował bez
jego codziennych odwiedzin. Gdy temat szkoły zostaje skończony, zamawiacie
sobie pizzę przez telefon i włączacie mały telewizor, który rodzice wstawili ci
do pokoju, żebyś miał co robić; facet z pizzą przyjeżdża jakieś pół godziny
później, więc wysyłasz Michała, żeby kazał babci zapłacić — i rechoczesz
wrednie, kiedy Michał wraca, co prawda z pizzą i colą w ręku, ale zły jak
diabli, bo twoja babcia jest dosyć trudna do wytrzymania i ciężko się z nią
dogadać.
— Jakbyś nie
miał tego gipsu, to byś dostał w mordę — burczy Skała i zabiera ci pilota.
Przesuwasz się trochę pod ścianę, żeby miał miejsce, więc Michał siada obok
ciebie, kładzie pizzę na waszych nogach i zaczynacie jeść.
Kiedy
wychodzi, pytasz, czy przyjdzie jutro. Przyjdzie. W końcu jest twoim kumplem. I
chętnie zeżre kolejną pizzę na twój koszt.
***
Otwiera ci
ciotka Michała; jest dość wysoka, ma długie, nieco jaśniejsze od niego włosy,
splecione w gruby warkocz, i niebieską sukienkę do kolan. Uśmiecha się do
ciebie, mówiąc, że Michał jest u siebie, a jej duże, jasnozielone oczy wydają
się bardzo młode.
Wchodzisz do
pokoju Skały i pierwsze, co widzisz, to ściana po twojej prawej stronie.
Kremowa ściana zapisana szeregiem linijek; czerwony flamaster wydaje się krwią
i przez chwilę masz wrażenie, że patrzysz na pochlastaną tapetę. Dopiero po
pierwszym szoku uświadamiasz sobie, że przed oczami czerwieni ci się pełen
tekst „End Of All Hope” Nightwisha.
— Robi
wrażenie, nie? — słyszysz. Przenosisz spojrzenie na Michała, który z szerokim
uśmiechem i dumną miną siedzi po turecku na podłodze pod parapetem i głaszcze
palcami prawej dłoni grzbiet kota, a w lewej trzyma książkę.
— Robi —
przyznajesz, zamykając za sobą drzwi. — Oczojebne wrażenie.
Michał śmieje
się, gdy podajesz mu rękę na powitanie i siadasz koło niego. Kot spogląda na
ciebie tak jak zawsze, jakby nie mógł się zdecydować, czy cię wyniośle olać,
czy brutalnie ofuknąć.
— Lubię na to
patrzeć, jak się budzę — wyjaśnia. — Dlatego wybrałem ścianę naprzeciwko łóżka.
— Ciotka ci
na to pozwoliła? — pytasz z podziwem i zazdrością. Wyobrażasz sobie, jak
zareagowaliby twoi rodzice, gdybyś zrobił coś takiego.
—
Powiedziała, że to mój pokój i jak mnie to uszczęśliwia, to mogę sobie tam
nawet kocie kłaki powiesić — odpowiada wesoło. — Tylko uznała, że mam spaczone
wyczucie kolorów, bo ściana wygląda, jakby się pocięła.
— Bo wygląda
— zgadzasz się.
— Czerwony
pasuje do treści. — Michał wyciąga nogi przed siebie, poprawiając podwiniętą
nogawkę luźnych szarych spodni, a kot siada i próbuje zahipnotyzować cię
spojrzeniem. — Czarny też by pasował, ale to by wyglądało, jakbym miał pijawki
na ścianie.
Kot wstaje,
przeciąga się z bezgłośnym ziewnięciem, po czym znów przysiada na tylnych
łapach i zaczyna dokładnie myć różowym językiem swoje biało-rude futro.
Zabawne,
przemyka ci przez głowę, w tym domu wszyscy lokatorzy są rudzi.
— Patrz, jaki
wredny kocur — mówi Michał urażonym głosem. — Najpierw leży przy mnie przez
godzinę i domaga się głaskania, mnie już ręka omdlewa, ale ona dalej chce, a
teraz się po mnie myje, jakby wybrudziła swoje jaśniepańskie futro moją
plebsową ręką. Spadaj, Oriana, jak jesteś taka, to myj się gdzie indziej. —
Odpycha lekko kota, który odchodzi wyniosłym krokiem, dumnie wyprężając ogon.
Michał odkłada książkę na bok i patrzy na ciebie wyczekująco, więc wyjaśniasz,
po co przyszedłeś.
Urządzacie
imprezę, urodzinowo-studiową, żeby oblać urodziny i pierwszy zdany rok. Po
ostatnich słowach nagle przerywasz i patrzysz na kumpla przepraszająco.
Cholera, on tego pierwszego roku nie skończył, on rzucił filologię na początku
drugiego semestru.
— Daj spokój
— ucina krótko twoje przeprosiny. — Rzuciłem, to rzuciłem, przynajmniej ja
filologię, a nie filologia mnie. Sesję zimową zdałem bez problemu, więc to mogę
świętować. No i urodziny — dodaje z uśmiechem.
Skoro to jest
wyjaśnione, możesz mówić dalej. Impreza obejmie trzyosobowe urodziny: Michała,
twoje i Mateusza, bo Michał miał pod koniec maja, ty miałeś pod koniec czerwca,
a Mateusz ma na początku sierpnia, więc jak zrobicie za dwa tygodnie, w połowie
lipca, to będzie sprawiedliwie.
Obgadujecie
wspólnie listę gości, listę zakupów, rozkład obowiązków.
— Ja cię
podziwiam — mówi Michał, gdy po krótkim wyskoczeniu do kuchni wraca z dwiema
szklankami z zimnym sokiem i z miską ciastek. — Masz łeb do organizacji, aż się
kurczę z podziwu.
— Jak
będziesz niższy ode mnie, to zacznę cię lubić — odcinasz się. No fakt,
zazdrościsz mu trochę tej przewagi sześciu centymetrów. Śmiejecie się, pijecie
sok i zagryzacie ciastkami, patrząc na ścianę z piosenką, a potem wracacie do
omawiania szczegółów. Z Mateuszem nie ma co gadać, bo on woli dostać konkretne
polecenia, co kupić i co przynieść, zamiast zastanawiać się i przeliczać, więc
Michał nie ma wyjścia i musi ruszać trochę tym swoim rudym łbem, nieważne, jak
bardzo ten łeb jest humanistyczny i nie lubi matmy.
— Jeżeli ktoś
mnie kiedyś zapyta, dlaczego nie poszedłem na logistykę, to każę mu z tobą
zaplanować imprezę, od razu zrozumie — mruczy Skała z rozpaczą, szukając w
szufladach biurka kalkulatora, żeby podliczyć wasze zakładane zakupy. Szybko
zabierasz mu urządzenie, bo ta humanistyczna ciamajda co chwila się myli.
Potem obaj
patrzycie na ostateczną sumę z mało przyjaznymi minami.
— Zróbmy
składkową — proponuje Michał. — Przynajmniej częściowo. Niech nam nie przynoszą
prezentów, przeżyjemy bez nich, niech zamiast tego każdy przyniesie coś z listy
z żarciem.
Zwracasz mu
honor. Humanistyczna ciamajda może nie umie liczyć, ale za to umie kombinować,
że i student logistyki by się nie powstydził.
Robicie więc
dodatkową listę, każdemu z gości dopisujecie „wymagany prezent”, przy czym tak
to rozkładacie, żeby po kilka osób przyniosło takie same rzeczy, w ten sposób
nawet jeśli ktoś nie przyjdzie, nie będzie katastrofy.
Po wszystkim
Michał obraca tę normalną listę gości w palcach i ma trochę dziwną minę.
— Co? —
pytasz, szturchając go w ramię.
— Nie, nic —
odpowiada spokojnie, ale w twarzy ma coś, co mówi, że jednak nie takie „nic”.
Naciskasz
jeszcze trochę, aż w końcu Michał wyjaśnia, choć z oporami:
—
Zastanawiałem się, czy dałoby się zaprosić jeszcze jedną osobę.
— No spoko —
odpowiadasz, wyjmując mu listę z rąk. — Dopiszemy jej też napoje, przyda się.
Kogo wpisać?
Michał patrzy
na ciebie przez chwilę bez słowa.
— Ja się nie
upieram — zastrzega się wreszcie. — Jak powiesz, że nie chcesz, to zrozumiem,
możesz przecież... dziwnie się czuć — kończy niezdarnie.
— Weź nie
pierdol, tylko powiedz, kogo — mówisz zmęczonym głosem, bo to kombinowanie z
listami i zakupami cię wykończyło. — No? — ponaglasz go. Michał przygryza
wargę, ale wreszcie odpowiada krótko:
— Mojego
chłopaka.
Przez moment
czujesz się jak dwa lata temu, gdy w McDonaldzie powiedział ci, że jest gejem,
a ty nie wiedziałeś, czy się roześmiać, czy zakląć. A potem przypominasz sobie
te następne dwa lata. Przecież to twój kumpel.
— A jak on
się nazywa? — pytasz spokojnie.
— Karol —
odmrukuje Michał, najwyraźniej zbyt zaskoczony twoją reakcją, by na razie mówić
cokolwiek więcej. Bez mrugnięcia okiem wpisujesz na listę: „Karol (Michała) —
napoje” i odkładasz kartkę z długopisem na podłogę.
— To ty mu
powiesz, co ma przynieść? — upewniasz się. Michał kiwa głową i patrzy na
ciebie, jakby chciał ci się przewiercić wzrokiem do tchawicy.
— Dzięki —
odzywa się wreszcie, znów opierając się plecami o ścianę. Masujesz sobie kark,
bo trochę cię boli od tego pochylania się nad kartkami. — Nie chciałem cię
stawiać w głupiej sytuacji...
— Szczerze? —
przerywasz mu. — Jak ja mogę zaprosić moją dziewczynę, a Mateusz jakąś laskę,
którą ledwo co wyrwał w klubie, to ty możesz zaprosić swojego chłopaka, w końcu
to też twoje urodziny.
Michał po
prostu się uśmiecha.
***
Dotychczasowe
dwie imprezy — pomaturalna i sylwestrowa — też odbyły się u ciebie, ale
zapraszaliście mniej ludzi, a tańczyliście w dużym pokoju na dole. Teraz jest
trochę inaczej: razem z bratem i ojcem odnowiłeś stary, nieużywany garaż, który
stał się pomieszczeniem do tańca, natomiast duży pokój na parterze wyłączyłeś z
imprezy, tak jak dotąd wyłączałeś piętro. Dzięki temu nie musisz się obawiać,
że matka znów niemal dostanie zawału na widok wielkiej dziury w ścianie,
wydłubanej nożem przez któregoś wstawionego przygłupa, nie będziesz też musiał
prosić gości o zdejmowanie butów, żeby ojca nie trafił szlag z powodu
porysowanych paneli.
Stary garaż
to nieduży prostokąt, ale pomalowany na biało wydaje się większy. Na podłodze
położyliście z bratem nieużywane od kilku lat dywany, a drzwi na dwór
okleiliście srebrną folią. Kolorowe balony, przyczepione do ścian, pewnie
wkrótce pospadają, na razie jednak się trzymają i wyglądają całkiem fajnie.
Najbardziej podoba ci się wielki, pomarańczowy napis na ścianie naprzeciwko
drzwi: „RYGIPS PARTY 2004”, choć Michał na jego widok wymruczał, że chyba
powinno być „rigips”. Uznałeś, że to nieważne, nikt tu nie będzie ganiał jak
nawiedzony ze słownikiem, chyba że Michał przyniósł swój.
Razem z
bratem rozstawiasz alkohole i napoje; twój brat przestał już być dupkowatym
gimnazjalistą, teraz, gdy zaczyna drugą liceum, można z nim nawet pogadać.
Zapowiedziałeś małemu, że jak go zobaczysz z alkoholem, to ma w mordę, ale jak
się będzie zachowywał, to dasz jemu i jego dziewczynie po puszce Żubra. Na
szczęście rodzice nocują u dziadków, więc smarkacz przestanie zajeżdżać piwem,
zanim wrócą.
Mateusz
siedzi w garażu i ustawia sprzęt; przeniosłeś tam swój komputer, a on podłącza
własne, wielgaśne głośniki i dyskotekową kulę, której pochodzenie okrywa
tajemnica. Podejrzewasz, że w jakiś sposób rąbnął ją z któregoś klubu, bo
spędza w nich połowę życia.
Michał wsypuje
chipsy do misek i paluszki do szklanek, a jego chłopak kroi kiszone ogórki,
które teoretycznie mają być do zagryzienia upieczonych później kiełbas, a w
praktyce, jak znasz życie, będą do przegryzania wódki.
Mateusz
podłączył głośniki, co oznajmia, puszczając na całą parę Britney Spears.
Patrzycie na siebie z Michałem z niedowierzaniem.
— Skąd on ma
ten chłam? — pyta Michał, a ty kręcisz głową. Mateusz wchodzi do kuchni z
zadowoloną miną, a na wasze pytania odpowiada, otwierając sobie piwo:
— Kable sprawdzam,
nie? Jak wytrzymają to gówno i nie wyskoczą, to wytrzymają wszystko.
— Jak puścisz
to przy gościach, to wszyscy zwieją — ostrzega Skała, próbując upchać całą
paczkę chipsów w za małej misce.
— Zostanie
więcej piwa dla nas — odpowiada Mateusz i śmieje się do puszki.
Jest...
normalnie. To wcale nie było takie oczywiste, w każdym razie nie zakładałeś, że
atmosfera tak szybko się unormuje. Co prawda Mateusz, twój brat Radek, który wreszcie
używa mózgu, chociaż jeszcze na zwolnionych obrotach, i kilku twoich lepszych
kumpli już od paru miesięcy wie, że Michał jest gejem i już się tym nie
podniecają, jakby im ktoś w dupę młotek wsadził, ale mimo wszystko... No, mimo
wszystko co innego u siebie w domu pokiwać głową „jest, no to jest”, a co
innego bawić się z nim na imprezie, a jeszcze co innego bawić się na imprezie z
nim i z jego chłopakiem. Radkowi co prawda zapowiedziałeś, że jak wyskoczy z
czymś głupim pod adresem Michała czy jego faceta, to mu wszystkie ukochane gry
komputerowe przerobisz na trumnę, ale na Mateusza czy innych wielkiego wpływu
nie masz.
Gdy Michał
przyszedł, zaledwie kilka minut po Mateuszu, przez parę pierwszych chwil było
trochę sztywno; Skała przedstawił swojego chłopaka krótko, „To jest Karol”,
przywitaliście się, odetchnąłeś z ulgą, bo ten Karol też wyglądał całkiem
normalnie — no tak, tak z ręką na sercu to nadal na słowo „gej”, jeśli nie
odnosi się ono do Michała, przypominają ci się te wszystkie stereotypowe
rzeczy, może po prostu facetom trudniej się od tych stereotypów uwolnić? — a potem
zrobiło ci się tego Karola żal. Bo facet wyglądał na mocno spiętego i chyba
nawet oddychać starał się możliwie najciszej.
Weszliście do
kuchni i rozdzieliłeś robotę, Karolowi podałeś ogórki i nóż; niech się chłopak
poczuje pewniej z ostrym narzędziem w ręce. Michałowi zagroziłeś, że jak będzie
wyżerał chipsy, to je potem z niego wyciągniesz, obojętnie, którym końcem.
Wybuch śmiechu pięciu osób chyba trochę rozluźnił atmosferę.
Mateusz
siedział przy stole i przeliczał wyciągane z kartonów piwa, bo na niego
przypadł zakup podstawowej partii alkoholu. Napoje od Karola wstawiliście na
razie do lodówki, przynajmniej te, które się zmieściły, a Michał upierał się,
że skoro przytachał tyle chipsów, to zdecydowanie możecie zjeść jedną czy dwie
paczki przed gośćmi.
— Skała, ty
jak zwykle nie pijesz? — zapytał naraz Mateusz znad piw. Michał pokręcił głowę.
— Lubię cię, chłopie — zarechotał tamten. — Doliczam piwa na twój łeb, a ty nie
pijesz i jest więcej dla mnie.
Masz
wrażenie, że to właśnie wtedy naprawdę się rozluźniliście.
Teraz, gdy
już skończyliście swoje przygotowania, siedzicie w pięciu na narożnej
kanapo-ławce, jak się ją u ciebie w domu nazywa, przy zastawionym stole, i
trochę wyżeracie. Mateusz żłopie swoje piwo i kończy opowieść o jakiejś
wczorajszej awanturze w Hormonie, twój brat wychodzi, żeby przestawić muzykę,
bo tej Spears jest już zdecydowanie za dużo, a ty pytasz Karola, co robi.
Studiuje
socjologię, jak się okazuje, skończył drugi rok. Tak na niego patrzysz
dyskretnie; jest wzrostu Michała, szatyn, niebieskie oczy, dżinsy i ciemna
koszulka z krótkim rękawem, duże usta i trochę nerwowy uśmiech. Ale coraz mniej
nerwowy. Michał, w ciemnozielonych bojówkach i ciemnozielonej koszuli, siedzi
obok, ale nie jakoś zbyt blisko, nie pchają wam swojego „razem” prosto w oczy.
To dobrze, jak na pierwszą imprezę, i tak będą drażnić niektórych samą
obecnością.
Przychodzi ci
jeszcze do głowy, że chociaż młodszy, to Michał wydaje się dominować, a może to
po prostu kwestia tego, że Karol jest wśród zupełnie obcych ludzi? Z drugiej
strony, jak znasz Skałę, on by w takiej sytuacji nie dał sobie gęby zamknąć.
Duża grupa
gości pojawia się o dziewiętnastej; całujesz Monikę, komplementując świeżo
pofarbowane na wiśniowo włosy, i przedstawiasz jej Karola, a laska Mateusza,
której imienia nie możesz zapamiętać, wyciąga z torebki butelkę wódki Sobieski.
No, fajnie.
Impreza
rozkręca się szybko i wedle znanego ci już schematu: część gości wytrwale
siedzi wyłącznie w kuchni i na balkonie, na którym też przygotowaliście stół z
otrzymanego żarcia, część krąży między kuchnią, balkonem a garażem, a część
siedzi w garażu i tańczy. Ty krążysz, w końcu jesteś gospodarzem;
Monika ze swoimi trzema bliskimi koleżankami jeszcze z liceum szaleje na
parkiecie, twój brat wcisnął się ze swoją dziewczyną w kąt balkonu i jeśli nie
chcesz za chwilę zostać ojcem chrzestnym, lepiej, żebyś im dał te piwa, to
zajmą się piciem. Muzyka huczy, alkohol się leje, gęstnieje dym i powiększają
się kupki popiołu z palonych na balkonie papierosów. Wypijasz trochę piwa,
zapalasz jednego peta i siedzisz na balkonowej ławce, gadając z paroma osobami,
zjadasz trochę chipsów, a potem wracasz do garażu. Monika okręca się z
Michałem, a jego chłopaka dorwała Magda, poznajesz ją po długiej spódnicy w tej
ciemności rozświetlanej chwilami dyskotekową kulą. Włączasz się w tańczącą
gromadę, za tobą przychodzi jeszcze parę osób i wkrótce wszyscy jesteście
mokrzy, czerwoni, zdyszani, podskakujecie, część dziewczyn już bez butów,
kręcicie się, obejmujecie, unosisz Monikę na rękach i wirujesz z nią dookoła, a
ona nawet nie ma siły krzyczeć.
Między
kuchnią a balkonem poustawiałeś kilka plastikowych krzeseł, na które teraz
padacie: ty z Moniką na kolanach, Gośka z Magdą, Karol obok nich, przy nim
Dominika, która sprawdza, czy nie podarła sobie rajstop. Drzwi łazienki przy
garażu otwierają się, zamykają i Michał dwoma susami przeskakuje sześć schodków
prowadzących do przedpokoju.
— Spojrzałem
na siebie w lustrze — mówi, podchodząc i podpierając się łokciami o oparcia
krzesła Karola oraz Dominiki. — Powinienem dostać medal za odwagę.
Śmiejecie
się; rzeczywiście ma zaczerwienioną twarz, ale ty też, a Monika ma mokre włosy,
Magdzie natomiast rozmazał się trochę tusz, gdy próbowała przemyć w kuchni
twarz.
Gośka
stwierdza, że zazdrości ci mieszkania w domku jednorodzinnym z takim wielkim
tarasem — ty to zawsze nazywasz balkonem — a Mateusz przynosi dziewczynom
drinki. Michał pije sok, trochę cię bawi to jego uparte „nie” dla alkoholu, ale
to nie twoja sprawa. Muzyka gra dalej, z garażu słychać, jak parę osób próbuje
śpiewać ze Łzami, a ty zauważasz, że Michał wystukuje delikatnie rytm piosenki
na ramieniu Karola. Obejmujesz Monikę mocniej w talii i nim spojrzysz za
siebie, by sprawdzić, czy w kuchni niczego nikomu nie brakuje, przechodzi ci
przez głowę prosta myśl, że to jest fair, to, że ten chłopak też tu przyszedł.
Pół godziny
później siadasz na balkonie obok paru osób, zapalasz papierosa, słuchasz
rozmów. Krecha nagle siada obok ciebie, dopija swoje piwo i pyta cię cicho, czy
to prawda, że Skała jest ciotą i przyprowadził ze sobą drugą ciotę.
Patrzysz na
Krechę z niechęcią; jego końska, pryszczata gęba i śmierdzący zawsze oddech
działają odpychająco. Nieźle się już wstawił, słychać to po niewyraźnym
sposobie mówienia; nie zaprosilibyście go, gdyby nie to, że ostatnio pożyczył
Mateuszowi forsę i czuliście się zobowiązani do podziękowania. Tym bardziej że
Mateusz jeszcze nie oddał.
Krecha lubi
się awanturować, ale tylko wtedy, gdy druga strona się go boi, więc robisz
groźną minę i odpowiadasz, że Michał jest gejem i przyszedł ze swoim facetem, a
jak to dla Krechy taki problem, to możecie pogadać inaczej. Tylko niech Krecha
pamięta, że rozmawiać z nim będziesz nie tylko ty, ale i Michał, który
przywalić w mordę potrafi, i twój brat, który cię przerósł, i Mateusz, którego
sto trzydzieści kilogramów żywej wagi przy dwóch metrach wzrostu samo w sobie
stanowi niezłą broń. Poza tym za chłopaka Gośki też nie ręczysz, a on chodzi na
judo.
Krecha coś
tam mamrocze czy raczej bełkocze, drapie się po ostrzyżonym na zapałkę łbie, po
czym wstaje, siada na drugiej ławce, przy barierce, otwiera sobie kolejne piwo
i wlewa je w siebie. Jak go znasz, a niestety od tej strony już go trochę
poznałeś, to szybko mu się film urwie i jak zwykle resztę imprezy prześpi
gdzieś na podłodze. Wracasz do garażu.
Po kolejnych
kilku piosenkach ściszacie muzykę i otwieracie drzwi na podwórko, żeby
przewietrzyć pomieszczenie. Świeże, zimne, nocne powietrze chłodzi was
niesamowicie, wychodzicie na zewnątrz; nie jest jeszcze zbyt ciemno, więc
robicie sobie zdjęcia w mniejszych i większych grupach. Bierzesz Monikę na
ręce, na ramionach uwieszają ci się Dominika i Magda, a twój brat uwiecznia cię
jako właściciela haremu. Powiesisz sobie to zdjęcie na ścianie.
Wracacie do
domu, zostawiając jeszcze otwarty garaż. Po chwili chcesz zapytać o coś
Michała, ale nie widzisz go w kuchni, w przedpokoju też nie, na balkonie też
nie, łazienka przy garażu i na piętrze jest pusta. Zaglądasz do własnego
pokoju, ale i tam pusto; w drugim pokoju twój brat w najlepsze migdali się ze
swoją dziewczyną, więc ich wyganiasz, bo obiecałeś ojcu, że nie dasz Radkowi
wrobić go dziś w bycie dziadkiem. W dużym pokoju na dole nie ma co sprawdzać,
bo drzwi zamknięte na klucz, a klucz ma matka. Tak na wszelki wypadek.
Kurde, pusto.
Nachodzi cię
niepokojące podejrzenie związane z rozmową sprzed kilkudziesięciu minut, więc
zaglądasz jeszcze raz na balkon i przynajmniej pod tym względem się uspokajasz:
Krecha śpi, wyciągnięty na ławce przy stoliku. Jedzie od niego wódką i piwem,
chyba wylał sobie część alkoholu na koszulę, a Damian z Rafałem robią mu
zdjęcia, dusząc się ze śmiechu. No tak, Krecha tylko z tych zdjęć dowiaduje
się, jak się bawił na imprezach.
No to już nie
wiesz, gdzie go szukać.
Może wyszedł
na chwilę. Swoją drogą, Karola też nie widziałeś.
Pytasz
Monikę, która z dziewczynami siedzi na schodach prowadzących na piętro. Monika
nie wie, reszta też.
Kręcisz głową
— bez jaj, pewnie zaraz się znajdzie — i idziesz do garażu, by go zamknąć.
Chłodno się zrobiło, fajnie, będzie można znów tańczyć. Gdy chwytasz uchwyt
pierwszego skrzydła drzwi, widzisz zarys jakiejś sylwetki za rogiem domu.
Podchodzisz cicho; światło z kuchennego okna oświetla trochę dwóch stojących
pod nim chłopaków: Karol, oparty o ścianę, trzyma ręce na tylnych kieszeniach
spodni Michała, który jedną ręką obejmuje go w pasie, a drugą gładzi po karku.
Całują się ostro i przez chwilę wyobrażasz sobie minę laski Mateusza — Weroniki
chyba — która na twoje wyjaśnienie, że tak, Michał jest homo i ten drugi też,
pisnęła radośnie: „O Jezu, super, ja uwielbiam gejów!”. Nie masz pojęcia, co ją
tak napala w gejach. Chociaż jak sobie wyobrażasz dwie całujące się laski, robi
ci się gorąco. Może u dziewczyn też tak to działa, tylko z gejami? W każdym
razie gdyby Weronika teraz wyjrzała przez okno, pewnie by zaśliniła parapet.
Dotąd przez
cały czas pilnowali się jak cholera, myślisz, uśmiechając się krzywo; jak się
na nich patrzyło, to by się zbyt łatwo nie zgadło, że łączy ich coś innego niż
przyjaźń. Ale każda z obecnych tu par nie krępowała się z przytulaniem,
całowaniem, twój brat to już w ogóle przebił wszystkich, ciekawe, jak zdejmie
stanik Grażyny z żyrandola, więc nic dziwnego, że oni też potrzebowali.
Doceniasz fakt, że robią to tu, a nie pod waszym okiem, bo mimo że Michał to
twój dobry kumpel, to byś nie wyrobił, patrząc, jak się obmacuje z innym
facetem. Co prawda nie brzydzi cię to aż tak bardzo, jakbyś się spodziewał, ale
i tak nie jest jakieś rajcujące.
— Zamykam
garaż — mówisz głośno i z rozbawieniem patrzysz, jak Michał odsuwa się od
Karola, a tamten chyba próbuje wcisnąć się w budynek. Ale Michał nie stara się
zniknąć, po prostu opiera dłoń o ścianę, tuż przy głowie Karola, drugą rękę
wsadza do kieszeni spodni i mówi wesoło:
— Puka się.
— Chybabym z
armaty musiał wystrzelić, żebyście usłyszeli — odcinasz się z kpiną. —
Chodźcie, zamykam garaż. A Krecha już ululany — dodajesz, na co Michał tylko
prycha, jakby chciał powiedzieć, że niczego innego się nie spodziewał.
O północy
robicie przerwę na grillowane w piekarniku kiełbasy z ogórkami. Część opycha
się na balkonie, część w przedpokoju, ty z Moniką, Magdą i Dominiką, Michałem,
Karolem i Mateuszem z Wiolettą, nie Weroniką, zajmujecie kuchnię. Po chwili na
narożnik wciska się jeszcze Gośka ze swoim Darkiem i kuchnia jest zapchana.
Michał
dostaje tę najbardziej przypieczoną kiełbasę, bo jest porąbany i lubi, jak
kiełbasa jest czarna i zwęglona. Monika dostaje niemal surową, kolejna szalona.
Gośka swoją oddaje Darkowi, zjada tylko kilka ogórków i przysypia z głową na
jego kolanach. Siadasz wraz z Moniką na ławce dostawionej do stołu i widzisz,
że Karol też przysnął, wsparty ramieniem o ramię Michała, który tłumaczy
Dominice, że tylko kiełbasa spalona jest upieczona.
Fajnie jest.
O sprzątaniu, które cię czeka, wolisz nie myśleć.
O czwartej
impreza się kończy. Gośka, która pożyczyła od rodziców samochód, odwozi parę
osób, Krzysiek wypił tylko na początku jedno piwo, bo w południe musi być na
chodzie, więc polonezem swojego ojca zabiera resztę, w kilku turach. W
mieszkaniu zostajecie w czwórkę: ty, siedząca z podwiniętymi nogami na krześle
Monika oraz Michał z Karolem, stojący obok ciebie. Obiecali pomóc w sprzątaniu,
tylko najpierw chcą się przespać. Na szczęście rodzice zapowiedzieli, że niemal
całą niedzielę przesiedzą jeszcze u dziadków, żeby nie oglądać tego syfu, więc
nie musicie tak od razu rzucać się do roboty.
Kładziecie
się u ciebie w pokoju: ty z Moniką na łóżku, Michał z Karolem na dużym,
wygodnym materacu, na którym zwykle w domu układacie gości. Monika zasypia z
miejsca, z twoją ręką na swoich piersiach. Zapadasz w drzemkę, z której budzisz
się po jakimś czasie, wtulony w dalej śpiącą dziewczynę.
Dobiega cię
cicha rozmowa; Michał z Karolem nie śpią. Nie widzisz ich, słyszysz jedynie, bo
materac leży po drugiej stronie pokoju, pod oknem, więc żeby coś dostrzec w tym
bladym świetle księżyca, musiałbyś unieść głowę. Rozmawiają o imprezie,
Karolowi się podobało. Ma trochę zaspany głos, chyba niedawno się obudził.
— Fajnych
masz kumpli — mówi i ziewa.
— Fajnych —
potwierdza Michał. Słychać lekki szelest.— Jedziesz piwem — mruczy twój kumpel
z wyraźnym rozbawieniem.
— A ty mi
leżysz na ręce — odpowiada Karol. — Czekaj, weź podnieś głowę, bo mi
zdrętwiała.
Potem
słyszysz ciche pomruki. Masz nadzieję, że się tylko całują i nie będą robić
niczego więcej... w końcu głupio by się czuli, gdybyś ty pod ich nosem dobierał
się do Moniki, nie? Nawet gdyby spali.
Ale nie, nie
przeginają, po chwili znów słyszysz szelest i dwa spokojne oddechy.
— Śpisz? —
pyta naraz Michał cicho. Przez moment nie wiesz, czy to do ciebie, czy do
Karola, ale ten ostatni odmrukuje właśnie groźnie:
— Próbuję.
— A mnie się
już nie chce — stwierdza Skała.
— A mnie się
jeszcze chce — odcina się Karol.
— Bardzo? —
upewnia się Michał.
— Cholernie —
warczy jego chłopak. Łączysz się z nim w bólu, bo Michał potrafi być
upierdliwy, pamiętasz, jak w drugiej klasie na szkolnej wycieczce obudził w
środku nocy cały pokój, chodząc od jednego łóżka do drugiego i pytając, czy
bardzo wam się chce spać, bo jemu już nie.
— Ale tak
naprawdę bardzo? — dopytuje Skała.
— Myhym.
— Poważnie?
— No.
— Ale
naprawdę?
— Jezu,
Michał — odpowiada zgnębionym głosem Karol. — Kocham cię, ale jak nie zamkniesz
gęby i nie dasz mi spać, to cię walnę.
— A ja mu
pomogę — odzywasz się groźnie z łóżka, bo jak znasz Michała, on nie przestanie,
dopóki człowiek nie wrzaśnie: „Tak! Już nie śpię!”. — Stul mordę i daj ludziom spać.
Chwila
martwej ciszy, a potem słyszysz dwa z trudem tłumione śmiechy i sam zaśmiewasz
się w poduszkę, starając się nie obudzić Moniki.
***
Skała wpada
do ciebie na początku kwietnia. Siedzicie na łóżku w twoim pokoju i gadacie —
wiesz już, że w tym roku też rzucił studia, tym razem historię, i tak się
zastanawiasz, czemu facet, który w czwartej klasie niemal wyskakiwał z gaci,
żeby już być na uniwerku, teraz nie może się na nim utrzymać. I to przecież nie
tak, że go wywalają — on sobie radzi, tylko nagle uznaje, że to nie jego
kierunek, nie jego przedmioty, nie jego sposób na życie.
— Ja po
prostu szukam czegoś, co mi będzie całkowicie pasowało i jak najmniej mnie
ograniczało — tłumaczy ci, po swojemu gwałtownie gestykulując. Dobrze, że wypił
już sok, masz tylko nadzieję, że nagle nie wypuści szklanki podczas tego
machania łapami.
— I pasuje ci
teraz targanie kartonów w Netto? — pytasz sceptycznie.
— Jako sposób
na życie, nie — odpowiada bez mrugnięcia okiem. — Jako przejściowe zajęcie,
które zajmuje mnie całkowicie fizycznie i pozwala albo zupełnie nie myśleć,
albo właśnie myśleć za trzech, i jako coś, co będę robił, dopóki nie znajdę
swojego sposobu na życie, tak.
W zeszłym
roku, gdy rzucił polonistykę i pracował w Castoramie, też to słyszałeś. Kurwa,
myślisz, to dopiero będzie chore, jak on nie skończy studiów, a jakiś pierwszy
lepszy dupek skończy.
— Jesteś
popieprzony — mówisz mu z irytacją. — W końcu niczego nie skończysz, wylądujesz
na stałe w jakimś supermarkecie i ci odwali.
Michał przez
chwilę przesuwa palcami po krawędzi pustej szklanki. Naraz unosi głowę, a w
oczach ma coś dziwnego, zawziętego, surowego.
— Nie — mówi
cicho. — Zobaczysz, ja będę robił w życiu tylko i wyłącznie to, co kocham.
Tylko muszę to znaleźć.
Milczysz.
Masz nadzieję, że tak będzie.
***
— Jest
świetnie — oświadcza Michał tonem małego dziecka, które dostało upragnioną
zabawkę. — Uwielbiam je.
Siedzicie u
ciebie na balkonie; jak na początek listopada, jest dość ciepło, a ty musisz
zapalić. Odkładasz zapalniczkę na stół i patrzysz na swojego kumpla, który ma
tak jak ty narzuconą na ramiona kurtkę i który pożera kolejną kanapkę z dużego
talerza z takim zapałem, jakby z miesiąc nie jadł.
— Ciotka cię
głodzi? — pytasz z rozbawieniem. Rude kosmyki włosów podskakują, gdy właściciel
kilkakrotnie kręci głową.
— Jestem od
rana bez śniadania — tłumaczy Skała, strzepując okruchy chleba z czarnych
bojówek na posadzkę. — Nie miałem czasu, najpierw miałem zajęcia, potem wpadłem
do Lambdy, potem do trzech bibliotek, a dopiero teraz przylazłem do ciebie i
wyżebrałem jedzenie.
Uśmiechasz
się lekko. Może i umierający z głodu, ale wygląda, jakby wygrał w totka.
— Więc? —
zachęcasz, strącając dym do leżącej między wami na ławce popielniczki.
— Jest
wspaniale — odpowiada, sięgając po kolejną kanapkę. — Zajęć mam niedużo, mam
kiedy czytać dodatkowo i chodzić do teatru, włączyłem się do Lambdy, piszę,
chociaż na razie to dalej o kant dupy potłuc. Mam genialne przedmioty, na
ćwiczenia z interpretacji sztuk teatralnych muszę napisać trzy interpretacje trzech
spektakli, ostatnio siedziałem z połową mojej grupy w Szafie i kłóciliśmy się o
„Panią Dulską” Augustynowicz, kłóciliśmy się w sumie, odkąd wyszliśmy ze
Współczesnego, w sobotę... — Przerywa tę ekspresową wyliczankę, odgryza wielki
kęs kanapki i przez chwilę je z miną zadowolonego kota. Przypomina ci się jego
kocur.
— A jak twój
futrzak? — pytasz.
— A dobrze —
dopowiada po przełknięciu. — Uznała, że książki o kulturze starożytnej są
świetnym legowiskiem i co dwa dni staczamy o nie bój, bo ja chcę je czytać, a
ona chce na nich leżeć. I znów przytyła, ciotka ją przekarmia. — Dwoma wielkimi
kęsami pożera resztę kanapki. — Więc w sobotę — podejmuje — poszliśmy z Ewką i
jej dziewczyną do muzeum, chyba jeszcze raz tam pójdę, bo obrazy były
niesamowite. Szczecińskie malarki — dodaje i sięga po szklankę z sokiem. —
Szkoda, że nie masz grejpfrutowego — mruczy. Nie pamiętasz, w którym momencie
on zaczął mieć taką obsesję na punkcie soku grejpfrutowego. — W drugim
semestrze będę miał wiedzę o sztukach plastycznych — chwali się, a gęba tak mu
promienieje, że boisz się porażenia słonecznego.
Siedzi na
twoim balkonie, zżera twoje kanapki, wypija twój sok i ekscytuje się na
wszystkie strony swoimi nowymi studiami. Cieszysz się i liczysz, że tym razem
już ich nie rzuci, że tym razem, na tym kulturoznawstwie, wreszcie znalazł swój
sposób na życie. Bo to twój dobry kumpel, więc chcesz, żeby był zadowolony.
***
Na
sylwestrowej imprezie dwa tysiące sześć nie ma Moniki. Jest Lala.
Pełne imię
Lali brzmi Eulalia. A nazwisko Schabowska. Tak, wiesz, jak to brzmi. Do dziś
się zastanawiasz, jak bardzo trzeba nie mieć wyczucia, by przy takim nazwisku,
kojarzącym się wprost ze schabem, nadać dziecku tak pretensjonalne imię.
Eulalia Potocka, Piłsudska, Poniatowska — no, to by uszło. Przy historycznym
nazwisku takie imię wydawałoby się nawet dość na miejscu. Z kolei nazwisko
Schabowska nie kłułoby tak, gdyby łączyło się ze zwykłym imieniem: Marta,
Emilia, Dorota, Krystyna. Monika. Zwykłym, bo spotykanym wśród twoich znajomych
przynajmniej w jednym egzemplarzu i nieprzywodzącym na myśl
prapraprapraprababci z osiemnastego czy siedemnastego wieku.
Eulalia
Schabowska. Jak to pierwszy raz przeczytałeś na Naszej Klasie, bo Lala wrzuciła
ci przez gadu adres swojego konta, wyłeś ze śmiechu.
Fizycznie
Eulalia jest bardzo podobna do Moniki: ten sam wzrost, mniej więcej te same
wymiary, pofarbowane na wiśniowo włosy, jasna cera. Na tym podobieństwo się
kończy, bo charakter Lala ma zupełnie inny.
Rozstałeś się
z Moniką w październiku. Kończysz studia, zaraz zrobisz licencjat, masz pracę,
służbowy samochód, co z tego, że z logo „Coca-Cola” na bagażniku i po bokach,
zarabiasz. Od jakiegoś czasu czujesz, że potrzebujesz stabilizacji i — no
właśnie, i spokoju. I dziewczyny, która ma dla ciebie zawsze czas, która ci coś
ugotuje, która ci przytaknie. Monika miała coraz więcej roboty, angażowała się
w tę swoją pedagogikę resocjalizacyjną jak szalona, w wakacje pojechała na
jakiś obóz, zamiast wyjechać z tobą, spieraliście się często, poza tym po
prostu byłeś nią zmęczony.
Poza tym sama
ci odmówiła. Bo zaproponowałeś jej małżeństwo.
Spojrzała na
ciebie wtedy, na początku października, dziwnie i powiedziała, że chcesz się z
nią ożenić, bo liczysz, że dzięki temu ją sobie podporządkujesz. Bo ona widzi,
jak reagujesz ostatnio na jej studia, na jej praktyki, na jej plany. A ona za
mąż nie zamierza przed trzydziestką wychodzić, jeżeli w ogóle. A przede
wszystkim od pewnego czasu nie czuje w tobie oparcia dla swoich ambicji.
No i się
skończyło.
Byłeś
wściekły, na nią i na siebie — a potem uznałeś, że zwyczajnie musisz sobie
znaleźć odpowiednią dziewczynę. Taką, która zajmować się będzie tobą, a nie
tylko swoimi studiami.
Pod koniec
października zacząłeś się spotykać z Lalą. Śmieszyła cię, chwilami nieco
drażniła, ale jak się z nią pierwszy raz przespałeś, to rano zrobiła śniadanie
do łóżka. I zawsze się z tobą zgadza.
Jedyny
moment, gdy naprawdę miałeś ochotę wykopać ją ze swojego mieszkania i ze
swojego życia, to gdy skrzywiła się z obrzydzeniem na wieść, że Michał jest
gejem. To już taki twój test środowiskowy: ludzie, którym przeszkadza
orientacja twojego kumpla, tracą na wejściu dziesięć punktów. Albo dwadzieścia,
zależy od reakcji. Lala straciła piętnaście, a potem odrobiła pięć, bo po
tygodniu dała sobie wreszcie wytłumaczyć podstawy. Oczywiście po poznaniu
Michała powiedziała ci, niebotycznie zdumiona: „Ale on wcale nie wygląda jak
ciota!”.
Przypomniałeś
sobie śniadanie do łóżka, ciasto na rocznicę pierwszego wspólnego miesiąca i
to, że Lala wyprasowała ci wszystkie koszule, kiedy zmieniałeś opony w
samochodzie, wziąłeś głęboki wdech i odparłeś tylko: „A widzisz?”.
Michał nie
wydawał się Lalą zachwycony i nadal się nie wydaje, widzisz to, gdy siedzicie w
kuchni i pijecie, ty piwo, on sok, a Lala kroi pizzę i podaje na talerzach
dziewczynom. Magda z Gośką i Dominiką zmierzyły ją na wejściu uważnym, niezbyt
pochlebnym i nieźle kpiącym spojrzeniem, ale zachowują się uprzejmie. Pewnie
jutro dokładnie obrobią Lali tyłek przed Moniką. Trudno, przyjaciółki. Cieszysz
się, że przyszły, bo obawiałeś się, że po zerwaniu z Moniką stracisz kontakt i
z nimi, a przecież je lubisz. Należą do stałego zestawu twoich gości.
Michał patrzy
na Lalę, jakby rozbierał ją na części pierwsze i żadna z tych części mu się nie
podobała. Twoja dziewczyna kończy z pizzą i siada ci wreszcie na kolanach. Jej
bladoróżowy top i biała, krótka spódnica zasłaniają Michała, może to i lepiej,
bo masz dość wyrazu jego twarzy. Trzeba było go poznać z Eulalią wcześniej, to
by już to przetrawił — ale trochę się obawiałeś, jakoś z góry wiedziałeś, że
Lala się Skale nie spodoba. Nie wiesz, czemu wiedziałeś, ale wiedziałeś i, jak
widać, miałeś rację.
Impreza jest
udana, jeśli nie liczyć nachalnego namawiania Lali, żeby Michał wypił trochę
szampana.
— Zamykam się
w kiblu, żeby twoja dziewczyna przestała mnie dręczyć, zapukaj, jak będę mógł
wyjść — oświadcza ci Michał, niby ze śmiechem, ale wiesz, że jest zirytowany;
nie cierpi, gdy ktoś przeżywa jego niepicie alkoholu, a cholery dostaje, kiedy
ten ktoś próbuje mu wepchnąć butelkę do gardła. Monika abstynencję Michała
przyjęła krótkim „dobra, jemu dajemy sok”, Lala w kuchni nadal powtarza, jakie
to dziwne i tak dalej, i czy on był alkoholikiem, i że przecież w sylwestra
trzeba choć łyczek wypić. Dominika, która stoi w progu kuchni, wzrusza
ramionami.
Ostatni
goście wybywają koło szóstej. Zostajecie w trójkę, jeśli nie liczyć twojego
brata, który padł już po drugiej i teraz śpi w swoim pokoju. Lala, nucąc coś,
co chyba jest piosenką Dody, zbiera puszki i butelki z kuchni, balkonu, garażu
i przedpokoju. I z łazienki. I, cholera, klniesz pod nosem, z twojego pokoju,
ciekawe, kto się tu władował. Masz nadzieję, że Magda, Dominika i Gośka, żeby
pogadać, a nie któryś z chłopaków na numerek. Oglądasz podejrzliwie swoje łóżko,
ale nie ma tam żadnej niemiłej niespodzianki.
Lali kleją
się oczy, więc mówisz, żeby się u ciebie położyła, wy z Michałem sobie
poradzicie. Połechtany jej szczebiotem, że jesteś taki niesamowicie męski,
wyrozumiały, kochany i czuły, schodzisz na dół. W kuchni Michał zmywa naczynia,
więc bierzesz ścierkę i na bieżąco wycierasz.
Milczycie.
Nie podoba ci się to, brak słów odbierasz jako napaść na swój nowy wybór, więc
stwierdzasz dobitnie:
— Lala jest
super, nie?
Michał
odmrukuje tylko coś, co nie znaczy ani „tak”, ani „nie”, i spłukuje duży,
zielony talerz.
— Lala w
ogóle jest świetna — podejmujesz, odbierając ten talerz i wycierając go z
zapamiętaniem. — Ładna, zgrabna i — nie przejdzie ci przez gardło
„inteligentna”, więc zastępujesz to innym, pasującym określeniem — i bardzo
ciepła. I troskliwa. Po pierwszym miesiącu naszego chodzenia upiekła mi ciasto.
— Michał nie wydaje z siebie zachwyconego okrzyku, więc powtarzasz: —
Rozumiesz, ciasto, z okazji takiej małej rocznicy. Sama je zrobiła —
podkreślasz. — Z jabłkami. Pyszne było. A ostatnio odkurzyła mi pokój, jak
byłem zmęczony — dorzucasz, niech Skała wie, jaką masz fajną laskę.
Ale Skała
milczy i ostrożnie myje szklanki. Masz z pracy całą furę szklanek z logo
coca-coli, z nich głównie piliście.
— No? — naciskasz.
— Co o niej myślisz? — Teraz już będzie musiał się odezwać.
Michał podaje
ci umytą szklankę i mówi, patrząc na te brudne:
— Myślę, że
jest zabawna. I miła.
Mało
entuzjastyczne.
— Jest bardzo
miła — podkreślasz. — I wesoła. I ogląda ze mną westerny, chociaż ich nie lubi.
A na mecze obiecała robić biało-czerwone ciastka, na pewno się wszyscy na nie
rzucimy.
Rozpływasz
się dalej nad Lalą, wycierając umyte przez Michała naczynia. Potem sprzątacie
resztę kuchni, potem ogarniacie garaż. Po uprzątnięciu balkonu siadacie na
ławce, ty zapalasz, a Michał dopija ostatni karton z sokiem grejpfrutowym. Znów
milczycie.
— Nie no,
kurde — mówisz z irytacją, strzepując popiół do pustej puszki po piwie. —
Odezwij się, co? Co tak siedzisz, jakbyś sobie język odgryzł?
Michał
odstawia szklankę i patrz na ciebie uważnie.
— A mam być
szczery? — pyta.
— No wal —
odpowiadasz, chociaż to pytanie niezbyt ci się spodobało.
— Myślę, że
sam się oszukujesz — oświadcza Skała spokojnie. — Nawet całkiem nieźle wychodzi
ci wierzenie w to, co mówisz. Nie, czekaj — dodaje szybko, unosząc ręce. — Daj
dokończyć. — Opuszcza dłonie i opiera je na kolanach. — Zgadzam się, ona jest
miła, całkiem sympatyczna, pewnie ciepła i wesoła, ale jest taka... mdła. No
wiesz — wyjaśnia, gdy patrzysz na niego osłupiały — Monika była konkretna,
miała swoje zainteresowania, pasje, cele, sympatie i antypatie, a Lala... Lala
jest bardzo... — Zastanawia się przez chwilę. — Ona jest typem dziewczyny,
która chce mieć dom, męża i dzieci — mówi wreszcie powoli — i nic więcej.
Znaczy, ona poza to nie umie wyjść, nie ma jakichś swoich pasji poza dbaniem o
wygląd i może czytaniem o gwiazdach filmowych.
— No to co? —
odburkujesz, zgniatając papierosa na puszce.
— No to nic —
odpowiada Skała spokojnie. — Nic w tym złego. Są takie dziewczyny i są tacy
faceci, jak się dobiorą, to jest im fajnie. Ale ona nie stymuluje, nie? —
Patrzy na ciebie spod opadającej na oczy rudej grzywki. — W sensie psychicznym,
bo fizycznie to na pewno. Nie prowokuje cię do sięgania wyżej i po więcej, nie
dla zysku materialnego, tylko dla własnej satysfakcji, wygrania z samym sobą,
nie? Pod jej wpływem nie zrobiłbyś kursu przewodnika po mieście, prawda? Albo
nie siedziałbyś pół nocy i nie rozmawiał z nią przez telefon o rzeczach, z
których forsy nie ma, ale za to pozostaje coś w tobie samym. Myślę, Dzida, że
przechodzisz coś w rodzaju kryzysu wieku dwudziestoparoletniego — stwierdza po
krótkim namyśle. — Wywracasz całe swoje postrzeganie dziewczyn do góry nogami i
wybierasz to, co łatwe, wygodne i nijakie kosztem tego, co wymagające,
trudniejsze, ale pobudzające, bo na to ostatnie jesteś na razie wkurzony. Za
jakiś czas ci minie — opiera łokieć na stole, a policzek na pięści i patrzy na
ciebie uważnie — a wtedy nie będziesz rozumiał, co widziałeś w Lali. Lala jest
miła — powtarza. — I bezproblemowa — pointuje, prostując się.
— I dobrze —
odpowiadasz agresywnie. — Problemowej Moniki mam po uszy.
Odnosisz
wrażenie, że w oczach Michała widać współczucie.
— Jasne —
mówi spokojnie, ale w jego tonie jest coś, przez co przez moment masz ochotę
zdzielić go pięścią w zęby. — Pójdę już — stwierdza, wstając. — Pomogłem ci
sprzątnąć, więc nie czuję się jak świnia.
— Podwieźć
cię? — pytasz ponuro; ostatni raz piłeś o północy, podejrzewasz, że o
dziewiątej rano możesz spokojnie usiąść na chwilę za kółkiem.
— Nie, dzięki
— odpowiada Michał, stając w progu balkonu. — Spacer dobrze mi zrobi.
Gdy zamykają
się za nim drzwi, nachodzi cię myśl, że i tobie spacer by dobrze zrobił. Jesteś
jednak zmęczony, więc wracasz na górę, do swojego pokoju, i kładziesz się obok
głęboko śpiącej Lali.
W zasadzie,
co ten Michał wie.
***
Skała
przyjechał, tak jak prosiłeś. Siedzicie na łóżku w twoim pokoju, a właściwie on
siedzi, bo ty co chwila wstajesz, idziesz w tę i z powrotem, wracasz, siadasz,
znów wstajesz... Michał słucha, nie przerywa, a przede wszystkim, za co jesteś
mu wdzięczny, ani nie mówi, ani nie ma wypisanego na twarzy „A nie mówiłem?”
albo „Miałem rację”.
Chociaż,
cholera, miał rację.
Pod koniec
stycznia rozstałeś się z Lalą. Rzeczywiście, teraz już nie rozumiałeś, co w
niej widziałeś. A raczej rozumiałeś, ale ci nie wystarczało. Było miło,
niewymagająco, zawsze po twojemu i ty miałeś rację, ostatnie słowo oraz pilota
od telewizora — i nic więcej. W pewnej chwili zacząłeś się czuć tak, jakbyś
zapadał się powoli w ruchomych piaskach, z wierzchu wyglądających jak ukwiecona
łąka. Kiedy Michał słyszy to porównanie, kiwa z uznaniem głową.
— Tylko
wiesz, nie demonizuj Lali — zaznacza. — Dziewczyna była miła, sympatyczna i nic
ci złego nie zrobiła, po prostu pasowaliście do siebie jak pięść do nosa. Ona
miała inne priorytety, a ty inne, i tyle.
— Tak, tak —
odpowiadasz nieuważnie i powracasz do tematu Moniki. Moniki, której ci
cholernie, diabelsko, jak w mordę strzelił brakuje.
Michał wytrzymuje
dwie godziny, a potem z jękiem pada na łóżko. Patrzysz na niego ze zdziwieniem,
stojąc pod ścianą naprzeciwko.
— Mam dość —
oświadcza Skała. — Będziesz gadał, gadał, gadał, produkował się tak, że mi
szczęka opada, i nic z tego nie będziesz miał, bo produkujesz się przede mną,
nie przed Moniką. A ja, Dzida — dodaje z rozbawioną miną, siadając — nie
zamienię się w pofarbowaną na wiśniowo szatynkę ze sporym biustem.
— Koszmarnie
byś wyglądał w mini — odcinasz się odruchowo i parskasz śmiechem, gdy uświadamiasz
sobie, co powiedziałeś.
— Tego nie
wiesz — ripostuje. — I nie chcesz wiedzieć, więc bierz kurtkę, klucze od
samochodu i forsę, idziemy.
— Gdzie? —
pytasz. Skała patrzy na ciebie jak na inteligentnego inaczej.
— Do
samochodu, do kwiaciarni i do Moniki — wyjaśnia. — Dokładnie w tej kolejności.
Rusz dupę.
Protestujesz
bardzo słabo i wkrótce lądujesz w samochodzie. Jako pasażer, bo przy otwieraniu
drzwiczek miałeś tak roztrzęsione ręce, że Michał bez słowa wyjął ci kluczyki z
dłoni, posadził po lewej stronie, a sam usiadł za kierownicą. Kwiaty też kupił
za ciebie, wielkie, białe róże. Trzydzieści. Podejrzewasz, że twój portfel jest
goły jak święty turecki, ale to cię nie rusza. Trzymasz bukiet, a Michał
prowadzi. Odzywasz się tylko raz, gdzieś w połowie drogi, mówiąc, żeby
zawrócił, bo to nie ma sensu.
— A w mordę
chcesz? — pyta Michał ze szczerym zainteresowaniem, nawet nie zaszczycając cię
spojrzeniem. Nie chcesz, więc milczysz i dajesz się wieźć dalej.
Kiedy
parkujecie przed wieżowcem Moniki, jesteś już tak nabuzowany nerwami, tęsknotą
i złością na siebie, że wyskakujesz z samochodu bez słowa, ściskając róże, aż
jakiś kolec wbija ci się w mały palec u lewej ręki.
Monika
otwiera ci drzwi z mało zachwyconą miną. W porządku, nie spodziewałeś się
wiwatów. Ale spławić się nie dasz.
I nie dajesz.
Rozmawiacie chyba przez godzinę i chociaż sam temat nie jest zbyt przyjemny, to
czujesz się tak dobrze, bo to znów jest rozmowa z Moniką. Wasz wspólny świat,
przed paroma miesiącami rozbity w drobny mak, daje się zbudować na nowo.
Chryste, jak
ty się stęskniłeś za zapachem jej perfum, za smakiem jej szminki na całowanych
ustach, za jej miękkimi, wiśniowymi włosami i za naporem jej piersi na twoje
ramię. Właśnie tych piersi, żadnych innych.
Całujecie się
długo, wolno, czule. Monika wyraźnie nie ma na razie ochoty na nic więcej —
założysz się, że wie o Lali — ale najważniejsze, że jest, że chce od nowa i że
cię mocno obejmuje.
Z trudem
zduszasz siarczyste przekleństwo, gdy rozlega się dzwonek do drzwi. To nie
rodzice Moniki, za wcześnie; wstajesz, by spławić natręta. Po otwarciu drzwi
widzisz na wycieraczce rudy łeb i czarny glan. Michałowi znów rozwiązał się
but.
Skała wstaje,
patrząc na ciebie uważnie, po czym uśmiecha się szeroko.
— No,
gratulacje — mówi, klepiąc cię w ramię i zanim zdążysz się odezwać, dodaje: —
Cieszę się, że moja ulubiona para znów jest razem i że znów będziesz miał
problemową dziewczynę. Ale, cholera, ja się kiszę w tym samochodzie już trzy
godziny, wy serca nie macie. Trzymaj. — Wyciąga z kieszeni spodni kluczyki od
auta i podaje ci je. — Muszę iść w końcu do domu. Pocałuj ode mnie Monikę —
dorzuca przez ramię. — Tylko wiesz, ode mnie to w policzek, nie szarżuj w moim
imieniu! — zaśmiewa się przy windzie.
— Spadaj —
odmrukujesz radośnie do pustego już korytarza. Wracasz do Moniki.
Wróciłeś do
Moniki.
***
Dzwonisz po
raz czwarty, mając nadzieję, że tym razem odbierze. Nadzieja wreszcie się
spełnia — słyszysz senne i pełne urazy: „Taaa?”, a potem: „Boże, Paweł, czemu
dzwonisz, jak ja śpię?”.
— Jest
jedenasta — odpowiadasz, zalewając sobie w kuchni kawę. — Co ty, całą noc na
baletach byłeś?
— Czytałem —
odmrukuje.
— Do której?
— Nie wiem...
piątej, szóstej... Zadzwoń później, dobra?
— Później też
zadzwonię, ale teraz skup się i słuchaj — mówisz, siadając przy stole z kubkiem
Nescafé. — Jedziemy do Holandii.
— To
bezpiecznej drogi — mamrocze Michał.
— Jezu,
Skała, obudź się na chwilę, co? My jedziemy do Holandii! My! Ty i ja!
— O. — To
zabrzmiało mniej śpiąco. — Nie zauważyłem, kiedy mi się oświadczyłeś i
namówiłeś na ślub tam.
— Tak, i
kiedy ci dziecko zrobiłem, też nie zauważyłeś — odcinasz się ze śmiechem,
słodząc kawę. — Ty i ja, Monika, Mateusz, mój brachol ze swoją laską, Gośka,
Magda, może jeszcze Rafał. Jedziemy razem do Holandii.
— Teraz?
No normalnie
jakbyś z małym dzieckiem rozmawiał.
— W czasie
majówki, głupku — tłumaczysz, odkładając łyżeczkę na stół. — Obudziłeś się czy
ja nadal z twoimi chrapiącymi zwłokami rozmawiam?
— Z
chrapiącymi zwłokami — odpowiada natychmiast.
— To je ożyw.
— Dzida — no,
nie jest źle, skoro używa ksywy, to jest już w miarę przytomny — ja jeszcze
śpię, rozmawiam na zasadzie lunatykowania. Mózg mi jeszcze nie pracuje, bo się
nie wyspał, jasne? Nie używam go na razie.
— No patrz, a
jak używasz, to nie ma żadnej widocznej różnicy — rechoczesz w komórkę. Z kubka
z kawą unosi się apetyczny zapach.
— Kup sobie
okulary — mruczy.
— Dobra, nie
marudź, tylko słuchaj — nakazujesz i upijasz łyk kawy. — Jedziemy za miesiąc na
majówkę do Amsterdamu, chcesz jechać?
— A to ja mam
jakiś wybór? — Ziewa głośno. — Nie no, jasne, że chcę jechać. A ile to będzie
kosztować?
Zaczynasz
wyliczać mu cenę: za wynajęcie mikrobusu na dziewięć osób, za paliwo,
dorzucasz, ile mniej więcej warto wziąć forsy na jakieś zakupy i gdzie
prawdopodobnie pójdziecie, potem omawiasz dokładną trasę w tę i z powrotem, a
potem się orientujesz, że po drugiej stronie komórki panuje niepokojąca cisza,
a Skała, wbrew sobie, nie marudzi: „Skończ już z tymi liczbami, psychika mi się
kurczy”. Coś jest nie tak.
— Michał? — mówisz
podejrzliwie. — Michał, jesteś tam?
Cisza.
— Skalnicki!
— wrzeszczysz do telefonu. Odpowiada ci jakiś szmer, pomrukiwanie, a potem
słyszysz:
— No słucham,
słucham, super jest...
Brzmi to tak
nieprzytomnie, że wybuchasz śmiechem.
— O której
będziesz znów używał mózgu? — pytasz krótko.
— O piątej —
odpowiada Michał i znów ziewa.
— Wpadnę do
ciebie o szóstej — oświadczasz. — Możesz znów się zamienić w chrapiące zwłoki.
Słyszysz
tylko „Złaź, Oriana” i „Cześć”, po czym Michał się rozłącza.
***
Wyjechaliście
o wpół do szóstej rano. Mikrobus jest wygodny i fajny, dobrze się go prowadzi,
a niemiecka autostrada, którą jedziecie, jest idealnie gładka. Wiedzieliście,
że przekroczyliście granicę, gdy zamiast dziur na drodze zobaczyliście równą
nawierzchnię.
W samochodzie
są trzy duże, trzyosobowe fotele; z tyłu siedzą Magda, Gośka i Monika,
siedzenia pośrodku, przy odsuwanych drzwiach, zajął twój brat z Anetą i
Mateusz, a ty z Rafałem siedzisz obok kierowcy, na podwójnym siedzeniu.
Michał
prowadzi, zmieniliście się na ostatnim postoju. Michał jest chyba jedyną osobą,
której potrafiłeś przekazać kluczyki wynajętego na swoje nazwisko i w razie
problemów obciążającego kosztami tylko ciebie mikrobusu. Masz do Skały
zaufanie, a do tego wiesz, że on nie będzie pił, więc nie zostawi cię nagle z
niespodzianką pod tytułem: „Ale ja jednak jestem wstawiony i jednak nie mogę
prowadzić”. Ty na wyjeździe nie pijesz, przeżyjesz bez piwa, a Michał nie pije
w ogóle, więc jest doskonałym zastępstwem.
Dziewczyny
śpią z tyłu, Aneta je batoniki, które twój potwornie zabujany brat kupił jej
przed wyjazdem — ostrzegłeś młodego, że jak wyświnią czekoladą obicia, to
będziesz to wycierał jego, Radka, językiem — a Mateusz wyjął wino i pociąga na
zmianę z Rafałem.
— Ile
jeszcze? — pyta nagle Magda, przeciągając się.
— A co,
niedobrze ci? — reagujesz natychmiast.
— Nie —
uspokaja — tylko jestem ciekawa.
— Dużo,
Madzia, dużo — mówi Rafał kuszącym tonem. — Więc sobie łyknij, to ci się
skróci.
— Ta, od
wyjazdu prosto do powrotu — odcina się dziewczyna. — Nie, dzięki. O której
mniej więcej dojedziemy?
— Druga,
trzecia — odpowiadasz. — Trzecia najpóźniej, jeśli utrzymamy to tempo. Fajnie
się go prowadzi, nie? — zwracasz się do Michała.
— Bardzo —
odpowiada, przerzucając biegi. — A jeszcze fajniej po niemieckich drogach, jak
zauważymy chociaż jedną dziurę, to chyba pamiątkowe zdjęcie zrobimy.
Pozostałe
dziewczyny z tyłu też się obudziły i coś jedzą. Prosisz Monikę, żeby podała ci
dwie drożdżówki. Jedną dajesz Michałowi, drugą zjadasz błyskawicznie. Rozpierasz
się wygodnie w fotelu — ładna ta tapicerka, ciemnoszara — i patrzysz przed
siebie. Dobrze się tak jedzie.
Kolejny
postój robicie dwie godziny później. Niedaleko stacji benzynowej jest
supermarket, więc po zatankowaniu podjeżdżacie tam, żeby rozprostować kości.
Rozdzielacie się na parę minut, ty z Mateuszem dopadasz sklepu ze sprzętem
komputerowym, reszta gdzieś ci znika. Potem znajdujecie Monikę, Magdę i Michała
w księgarni, grzebiących na półkach. Maniacy.
— Jak
będziecie czytać w czasie jazdy, to biegniecie za mikrobusem — ostrzegasz.
— Chyba że ja
będę prowadził, wtedy Dzida pobiegnie — uzupełnia Michał radośnie.
— Ty możesz
pobiec już zaraz — informujesz uprzejmie.
Znów się
zmieniacie za kierownicą. Między Michałem a tobą siedzi Monika, Rafał przeniósł
się do tyłu do dziewczyn i próbuje je namówić na wino. Biedny Rafał, myślisz
złośliwie, przystawia się do każdej i każda go olewa.
Po kolejnym
postoju Monika wraca do tyłu, a Michał z Rafałem idą na środkowe siedzenia.
Aneta miała ochotę popatrzeć przez przednią szybę, natomiast twój brat nie
mógłby odstąpić Anety. To się smarkacz zabujał.
Dziewczyny z
tyłu szaleją; jakaś butelka wpadła im pod siedzenie, więc Gośka, chuda jak
patyczek, wciska się pod nie, Monika, leżąc na siedzeniu, trzyma ją za nogę,
żeby w razie czego pomóc wyjść, a Magda, klęcząc przy stopach Moniki i chyba
płacząc ze śmiechu, robi im zdjęcia. Masz nadzieję, że na kolejnym postoju nie
będziesz musiał rozkręcać tylnego siedzenia, żeby wyjąć stamtąd Gośkę.
Następna
stacja. Oglądacie akcję wyjmowania butelki spod siedzenia, bo Magda drugą
komórką to filmowała. Piski i śmiechy dochodzące z telefonu ściągają na was
spojrzenia innych ludzi.
— Dobra,
wystarczy robienia wiochy — oświadcza Gośka, obciągając czerwoną bluzkę. —
Gdzie jest kibel?
Kibel okazuje
się płatny. Nie wiesz, dlaczego, ale dla dziewczyn to powód do kolejnego ataku
śmiechu. Nie rozumiesz kobiet, trudno. Michał na bank też nie rozumie, więc
nawet go nie zapytasz.
Tracisz wiarę
w ludzi, gdy wracający po tobie na parking Skała zaśmiewa się wariacko.
— Co? —
pytasz podejrzliwie.
— Mateusz...
— wydusza z siebie, opierając się o maskę samochodu.
— Co Mateusz?
— starasz się być cierpliwy. Może Mateusz chodzi i pryska na ludzi gazem
rozśmieszającym?
— Mateusz
postanowił zademonstrować Radkowi i Anecie swoją znajomość niemieckiego —
wyjaśnia Michał, gdy już wreszcie się uspokaja. — Wziął dwie Kinder
Niespodzianki z półki do rąk, uniósł, powiedział podniosłym głosem: „Ich habe
zwei granaten”, a starsze małżeństwo, które stało obok, spojrzało na niego i
zaczęło coś do niego mówić. — Znów się roześmiał. — Ja się cofnąłem, Radek
odciągnął Anetę, a Mateusz tam stoi z głupią miną i ani słowa nie rozumie.
Śmiejecie
się, a gdy wraca Mateusz, cały czerwony i zły, dostajecie kolejnego ataku głupawki.
— Jedziemy
stąd — oświadcza Mateusz obrażonym głosem. — Jakieś głupie Niemcy tu mieszkają,
nic po polsku nie rozumią.
Michał staje
przed drzwiczkami od strony kierowcy, opiera o nie ręce i śmieje się dalej.
Chciałbyś się napić wody, ale wolisz poczekać, bo też co chwila ogarnia cię
śmiech, a nie chcesz się udławić.
Do Amsterdamu
dojeżdżacie koło trzeciej. Wszyscy przyklejacie nosy do szyb, by podziwiać
widok. Zwalniasz, żeby móc dokładniej się przyjrzeć.
Robi
wrażenie, niesamowite wrażenie. Monika jest zachwycona. Magda przez szybę
pstryka zdjęcia. Michał opuszcza szybę po swojej stronie i mruczy, że jest
pięknie.
Zwiedzacie,
trzymając się razem. Dzielnicę Czerwonych Latarni zostawiacie na wieczór, teraz
chodzicie po rynku, wchodzicie do sklepów, zaśmiewacie się z masy koszulek z
Che Guevarą i listkami marihuany. Monika przymierza naturalnej wielkości
holenderskie chodaki, drewniane i pięknie malowane, a Magda i Mateusz wzdychają
do wymyślnych czekoladek. Rafał sprawdza na sprzedawcy swoją angielszczyznę, a
sprzedawca na nim swoją cierpliwość.
Grzebiecie z
Michałem w koszulkach. Ty chcesz czarną z marihuaną, Michał szuka jakiejś z
motywem Amsterdamu, chociaż taką z ziołem już wybrał. Fioletową. Z jego rudym
łbem daje to piorunujący efekt.
— To dla przyjaciela
— tłumaczy, kiedy pytasz go, czemu tak się napalił na koszulkę z Amsterdamem. —
Zioło go specjalnie nie ubawi. O, ta jest fajna. — Wyciąga niebieską z
biało-czerwonym obrazkiem zabytkowych kamienic na starówce. — I rozmiar dobry —
mruczy, patrząc na metkę.
— Masz kogoś?
— pytasz, oglądając jeszcze koszulki z Guevarą. To „przyjaciel” nie jest dla
ciebie zbyt jednoznaczne, chociaż Michał nie nazywał tak nigdy swoich
chłopaków.
— Nie. —
Kręci głową i wstaje. — To przyjaciel. Też gej, ale to nie znaczy od razu, że
musimy ze sobą sypiać — dodaje z rozbawieniem.
— Nie no,
jasne — zgadzasz się, chociaż jeszcze przed chwilą chyba tak jakoś myślałeś.
Monika kupiła
chodaki. Wygląda w nich... jak fajna laska w chodakach, co innego miałeś
odpowiedzieć na jej pytanie o wygląd?
Na starówce
jest spory tłok, chwilami musicie iść gęsiego. W odpowiedniej kawiarence, o
którą Radek dopominał się od pół godziny, zamawiacie sobie trochę marihuany do
palenia i parę kawałków ciasta z ziołem. Ty nie palisz, bo prowadzisz, Michał,
bo w ogóle nie, Monika z Magdą też odmawiają, ale Gośka z Anetą i reszta
chłopaków popalają skręta radośnie. A potem wyprowadzacie twojego zzieleniałego
brata na ławkę na zewnątrz, żeby doszedł do siebie.
— Bo nawet
ćpać trzeba umieć — stwierdza Mateusz sentencjonalnie.
— A ty,
młody, na szczęście nie umiesz — uzupełniasz, patrząc na Radka z ulgą. Nie jest
już taki zielony.
W czasie
ponownego spaceru po rynku Gośka przysiada na ziemi, bo teraz jej jest
niedobrze. Dziewczyny prowadzą ją pod ręce na ławkę.
— Bo nawet
ćpać trzeba umieć — powtarza swoje motto Mateusz.
— Trzeba też
umieć zmienić płytę — odwarkuje Gośka, pochylając głowę między kolana. Na
szczęście nie wymiotuje.
Kupujecie
sobie potem frytki i picie w jakimś barze; zjadacie to na stojąco, obserwując
ludzi na rynku. Michał oddaje ci swoją porcję ketchupu, bo on w ogóle tego nie
używa, a ty lubisz dużo.
Gdy już się
nieco ściemnia, ruszacie do Dzielnicy Czerwonych Latarni. Mateusz trąca Michała
w ramię.
— Skała, ty
się zanudzisz — mówi z koleżeńską złośliwością. — Dziewczyny też.
— Na alfonsów
sobie popatrzymy — odcina się Michał, a Mateusz rechocze, kiwając głową.
Dzielnica
jest niesamowita i podniecająca: w każdym pokoju czy pomieszczeniu przynajmniej
jedna laska w samej bieliźnie, czerwone światła w środku, tłum ludzi na
zewnątrz. Nie wiesz, gdzie najpierw patrzeć, najchętniej przykleiłbyś się do
wszystkich szyb naraz. Stojąca za tobą Monika mówi nagle cicho:
— Potworne.
— Jak mięso w
spożywczym — odpowiada jej Michał równie cicho. — Zupełnie odczłowieczone.
— W zasadzie
mogłyby założyć na głowy worki na śmieci — dodaje Monika. — Efekt byłby ten
sam.
Odchodzisz
kawałek dalej, bo chociaż kochasz Monikę, to wiesz, że ona nie rozumie.
Przecież to genialne, widzieć tyle seksownych, prawie nagich kobiet dookoła
siebie. Aż się gorąco robi.
Sobotni
wieczór mija na oglądaniu Dzielnicy i na ostatnim spacerze po rynku. Koło
północy wracacie do samochodu; ty i Michał kładziecie się za siedzeniami, w
bagażniku połączonym bezpośrednio z autem. Leżycie obok siebie, Michał na boku,
tyłem do ciebie, twarzą do zagłówków siedzeń, a ty na plecach, obaj okryci
kurtkami. Mateusz z Rafałem poszli jeszcze raz pogapić się na prostytutki, więc dziewczyny i twój brat mają więcej miejsca do spania.
Słyszysz
spokojny oddech śpiącego kumpla. Trochę cię razi światło pobliskiej latarni,
więc naciągasz kurtkę na twarz i jesteś coraz bardziej rozluźniony.
A potem to
czujesz. Krótkie, mocne i bolesne. Zrywasz się, wściekły, i szarpiesz Michała
za ramię.
— Co? — jęczy
ten sennie.
— Skała,
wstawaj i ściągaj glany — warczysz cicho, żeby nie obudzić reszty. — Właśnie
mnie przed chwilą kopnąłeś. Ty tymi kopytami chyba wywijasz przez sen na
wszystkie strony. Nie dziwię się, że nikogo nie masz, pewnie wszystkich swoich
facetów zakopałeś na śmierć.
Michał patrzy
na ciebie przez chwilę, przytomniejąc, a potem, dusząc się od powstrzymywanego
śmiechu, siada, zdejmuje buty i kładzie je w kącie bagażnika, przy stopach.
Jeszcze chwilę później, gdy znów leżycie okryci kurtkami, podśmiewa się w
swoją.
Budzisz się
po raz trzeci, odkąd się zmieniliście. Otwierasz oczy i najpierw widzisz trochę
oświetloną drogę, potem drugi pas autostrady, po którym jedzie inny mikrobus,
potem dłoń Moniki na twoim kolanie, potem jej głowę opartą na twoim ramieniu, a
potem znów zamykasz oczy.
Gdy budzisz
się kolejny raz, masz twarz zwróconą w drugą stronę, więc widzisz Michała.
Prowadzi
spokojnie, wygląda na wyspanego. Szybka muzyka gra na tyle głośno, by w razie
czego nie dać mu łatwo zasnąć, podobnie jak włączone światło. Zresztą obaj z
Michałem potraficie wyczuć, kiedy tracicie już siły. Gdy w pewnym momencie
mieliście zupełnie dość, zaparkowaliście na jakiejś zamkniętej stacji i znów
się przespaliście w bagażniku.
— W porządku?
— pytasz na wszelki wypadek.
— W porządku,
w porządku — odpowiada, zerkając na ciebie. — Śpij, jeszcze pewnie z godzinę
dam bez problemu radę.
Jest jedną z
trzech czy czterech znanych ci osób, przy których odważysz się zasnąć, gdy
prowadzą w środku nocy samochód. Przytulasz mocniej Monikę i przymykasz oczy.
Michał bierze łagodny zakręt, a światła samochodu rzucają na czarny pas
autostrady dwie żółtawe, jajowate smugi.
***
Stoisz przed
drzwiami jego mieszkania podenerwowany. Cholera, miesiąc raptem nie było cię w
mieście, a tu takie historie.
Kiedy ci
otwiera, w pierwszej chwili go nie poznajesz. Jest blady, rozczochrany, w
twarzy ma coś tak potwornie smutnego i zgaszonego, że aż nie wiesz, co
powiedzieć.
— O, Paweł —
mówi głosem wypranym z jakichkolwiek emocji i odsuwa się, żeby cię wpuścić.
W mieszkaniu
nie ma takiego bałaganu, jak się spodziewałeś. Siadacie w kuchni. Patrzysz na
niego jak na ducha; w niczym nie przypomina tego Michała, którego znasz od tylu
lat.
— Potwornie
mi przykro — odzywasz się wreszcie. — Dopiero wczoraj wróciłem z Warszawy,
Monika mi powiedziała, ledwo się spotkaliśmy. Nie chciałem dzwonić, nie
wiedziałem... no, co powiedzieć — kończysz przepraszająco. On tylko kiwa głową
i odpowiada:
— Miło, że
przyszedłeś — ale jego głos nadal jest bez życia.
Wiedziałeś,
że on i jego ciotka mają tylko siebie, nie licząc kota, którego francuskiego,
długaśnego imienia, chyba z jakiejś powieści, nie mogłeś nigdy zapamiętać i
który pożegnał się z tym światem około roku temu; wiedziałeś, że Michał bardzo
swoją ciotkę kocha; wiedziałeś, że strata bliskiej osoby boli — ale nie
spodziewałeś się, że śmierć ciotki załamie go aż tak potwornie. Z drugiej
strony, myślisz, patrząc, jak siedzi osowiały i wyłączony, mogą mu się
przypominać teraz rodzice i tym bardziej go to dobija. Poza tym od pogrzebu
minęło raptem kilka dni, nadal jest w szoku.
— Mogę ci
jakoś pomóc? — pytasz cicho. Michał kręci głową, a potem nagle uśmiecha się
blado i patrzy na ciebie.
— Nie,
dzięki... Sebastian wszystko załatwił. — Słyszysz wreszcie w jego głosie jakieś
emocje, coś łagodnego i ciepłego. — I załatwia — dodaje. — Przychodzi, gotuje.
— Michał wskazuje głową kuchenkę. — Zmywa, ogarnia, kupuje, wyrzuca — wylicza,
prostując się trochę. — Podanie też za mnie napisał — dodaje. — Musiałem się
tylko podpisać. Do dziekana, o coś tam okolicznościowego, nie pamiętam, nawet
nie czytałem, nie będą się mnie czepiać, jak wrócę na zajęcia. Na razie nie
mogę się zebrać — wyjaśnia jeszcze. Opiera łokcie na stole i wsuwa dłonie we
włosy. — Paskudnie się czuję — mówi cicho. — Wiesz, co jakiś czas żalę się
Sebastianowi, w kółko to samo, a on słucha i nie marudzi, że się powtarzam. A
poza tym jest cholernie pusto. — Unosi nieco głowę i znów na ciebie patrzy. — W
domu. Taka cholerna cisza i pustka, czasami, jak wchodzę do pokoju ciotki, to
odruchowo chcę powiedzieć „ciociu” albo zapytać, czy coś jej przynieść, i łapię
się na tym, że szukam jej wzrokiem na kanapie i przy biurku.
Teraz ma
zmęczony głos, tak jak twarz i spojrzenie; to zmęczenie jest wyczuwalne w
każdym geście. Żal ci go bardzo i głupio się czujesz, że nie byłeś na
pogrzebie, chociaż przecież siedziałeś wtedy w Warszawie, a Monika, jak
wyjaśniła, po prostu nie wiedziała, jak ci to powiedzieć tak przez telefon,
niczym wiadomość, że kupiła sobie nowego laptopa. To dlatego ostatnio dzwoniła
rzadziej i rozmawiała krócej, wymawiając się złym samopoczuciem. Już myślałeś,
że znalazła sobie kogoś, więc wróciłeś do Szczecina przygotowany na kłótnię i
próby odbicia jej jakiemuś dupkowi, a ona po przywitaniu cisnęła w ciebie taką
wiadomością. Ulga, że między wami wszystko w porządku, przemieszała się ze
współczuciem i poczuciem winy, że nie mogłeś jakoś wesprzeć kumpla.
— Masz gdzie
mieszkać? — pytasz naraz. — Tego mieszkania na pewno ze stypendium nie
opłacisz, masz gdzie mieszkać? Bo możesz u mnie, zmieścisz się.
Jego lekki
uśmiech łagodzi twoje wyrzuty sumienia. Możesz mu pomóc. Nawet jeśli on tej
pomocy nie potrzebuje, jak się okazuje, gdy odpowiada:
— Nie,
dzięki, Sebastian już mnie do siebie władował, od piątku do niego idę. —
Prostuje się wreszcie całkowicie i odgarnia włosy sprzed oczu. — Mam u niego
siedzieć, póki nie napiszę licencjatu i się nie obronię. A mieszkanie będę
musiał sprzedać. — Tego się akurat domyślałeś. — Potem się za czymś rozejrzę...
— mruczy, patrząc gdzieś ponad twoją głową. — Chcesz coś do picia? — pyta
nagle. Chyba dopiero teraz w pełni dotarła do niego twoja obecność.
Odpowiadasz,
że nie i pytasz, czy będzie mu dobrze u tego Sebastiana — którego co prawda
dotąd nie spotkałeś, ale za to którego imię słyszałeś już tyle razy, bo Michał
nazywał go zawsze swoim najbliższym przyjacielem i co chwila o nim wspominał.
Teraz uśmiecha się z cieniem rozbawienia.
— Bardzo —
zapewnia spokojnie. — Zmusi mnie do wstania, umycia się, zjedzenia czegoś,
pójścia na uczelnię, a po powrocie do pisania pracy. Wiesz, taka metoda kija i
marchewki — wyjaśnia, kładąc ręce na stole i przyglądając się im. — Zrobi mi
jedzenie, a potem wrzaśnie, że mam ruszyć mózgiem przed laptopem albo wynosić
się na wykład. Śmieszne, ale w jego wykonaniu to działa.
Dajesz słowo,
jeżeli ten facet jest niższy i drobniejszy od Michała, to chyba będziesz wył ze
śmiechu na wyobrażenie tej metody kija i marchewki. Ale nie teraz, teraz to nie
jest stosowne.
Rozmawiacie
jeszcze parę chwil, a potem żegnasz się i wychodzisz. Cholera, za dużo nie
możesz zrobić. Możesz najwyżej przejść się z Moniką na cmentarz w niedzielę i
zapalić u ciotki Michała lampkę, bo ta kobieta zawsze była dla was taka miła,
pozwoliła wam zrobić w swoim mieszkaniu kawalerski wieczór, gdy Krzychu się
żenił półtora roku temu, i wiesz, że zawsze traktowała Michała jak matka.
Akceptowała bez słowa jego decyzje co do studiów. I jego orientacja nigdy nie
stanowiła dla niej problemu.
Przejdziesz
się z Moniką w niedzielę.
***
Odchodzisz od
małego warzywniaka z torbą pełną jabłek i czereśni oraz reklamówką, którą
rozpychają trzy duże kiście winogron. Mężczyźni są od dźwigania, oświadczyłeś
wyniośle Monice, gdy rano się okazało, że w ten piękny, majowy czwartek silnik
samochodu jednak zdechł i nie pojedziecie po zakupy. Mężczyźni są od dźwigania,
więc wyskoczyłeś do centrum, załatwiłeś w banku, co musiałeś i kupiłeś owoce, a
Monika obiecała, że wracając z biblioteki, kupi chleb i serek topiony z
czosnkiem, bo to lekkie. Ruszasz z Rodła na Niepodległości, musisz złapać
jedynkę.
I naraz
słyszysz krzyk:
— Paweł! —
który zmusza cię do odwrócenia głowy. Po drugiej stronie ulicy, przed drzwiami
księgarni Matras, stoi Michał, a w zasadzie stał, bo właśnie machnął ci ręką i
rzucił się, by przeciąć kolejno: swoją część ulicy, część przystanku
tramwajowego, niewysokie ogrodzenie — jednym pięknym susem — kolejną część
przystanku i twoją część ulicy. Cud, że nigdzie nie ma straży miejskiej, która
by go zgarnęła i wypchała mandatami po glany.
Witasz się z
nim uprzejmym pytaniem, czy mu zupełnie odpierdzieliło, żeby jak pieprzona
baletnica podskakiwać między pędzącymi samochodami.
— Jakimi
pędzącymi — odpowiada radośnie, a ty patrzysz podejrzliwe. Wygląda, jakby się
czegoś nawąchał.
— Co ci się
tak gęba cieszy? — pytasz.
— Dostałem
pracę w „Pograniczach”! — krzyczy na całą ulicę, aż jakaś starsza pani się za
wami ogląda, a dwie nastoletnie dziewczyny chichoczą, przechodząc obok.
Idziecie na
twój przystanek i siadacie na ławce; teraz dopiero rozumiesz, w czym rzecz:
„Pogranicza” to dwumiesięcznik literacki. Michał dostał tam pracę — no, może
nie do końca taką pracę, jak sobie wyobrażałeś, bo nie ma stałego etatu, ale
zamówiono u niego kilka artykułów i wreszcie będą mu za to płacić, a nie, jak
na studiach, łaskawie pozwalać, żeby zamieszczał u nich swoje teksty i cieszył
się z tego, że je w ogóle przyjęto.
Michał
wymachuje glanami tak radośnie i z takim zacięciem, że czekasz, kiedy mu któryś
but spadnie i poszybuje gdzieś — może do tyłu, zaliczając długi lot i lądując
na dachu budynku Trzynastu Muz, w którym znajduje się redakcja tego Michałowego
pisma.
Skała wygląda
bardzo dobrze: odprężony, uśmiechnięty — szczerzy się bez ustanku — rozgadany,
ożywiony. Zbyt ożywiony, bo dostajesz jego gwałtownie gestykulującą prawą ręką
w nos. Michał cię przeprasza, śmieje się sam z siebie i gestykuluje dalej.
Rozmawiacie
dość długo, przepuszczasz cztery kolejne jedynki. Trudno, tramwaje jeszcze
przyjadą, a z kumplem dawno się nie widziałeś.
Michał pisze
do paru gazet, te „Pogranicza” to jego małe marzenie, które mu się wreszcie
spełniło, publikuje drobne opowiadania w jakimś czasopiśmie o fantastyce i
działa w Lambdzie. Poza tym przez styczeń i luty latał po mieście, pomagając w
organizowaniu marcowej Manify, teraz urządza większą grupą jakiś maraton filmów
LGBT, ale to już prywatnie, poza tym udziela się jakoś w Teatrze Kana, tego
akurat za bardzo nie rozumiesz, bo Michał wdał się w jakieś dygresje do
dygresji i właśnie zaczął na głos układać projekt monodramu.
Ty opowiadasz
o sobie, o Monice, o waszym planowanym wyjeździe w lipcu do Włoch, bo Monika
marzy o zwiedzeniu Rzymu; potem jeszcze chwilę gadacie, a potem Michał pyta o
godzinę i po usłyszeniu odpowiedzi zarzuca sobie na ramię plecak, który dotąd
leżał na ławce między wami.
— Muszę
lecieć — mówi, wstając. — Za dziesięć minut muszę być na Zamku, umówiłem się z
Sebastianem na oblewanie moich „Pograniczy” lodami.
— Jak dzieci
— wytykasz mu z rozbawieniem.
— Ej, ja się
czuję młody — odpowiada Michał, ściskając twoją rękę. — Dopiero co skończyłem
dwadzieścia pięć lat, co to jest?
— Ćwierć
wieku, Skała — wypominasz mu. — Ja mam do tego jeszcze trzy tygodnie, ale ty
już lecisz z górki.
Michał
uśmiecha się szeroko.
— Ja się
zaraz odmłodzę — odpowiada, poprawiając nieco przekrzywioną paskiem plecaka
szarą koszulę. — Sebastian powiedział, że on stawia, więc naciągnę go na
wielkie lody i będę marudził jak dzieciak, a on będzie na mnie patrzył z
wyrozumiałym i cierpliwym politowaniem.
— A potem
trzaśnie cię w pysk — kończysz z rozbawieniem, przekładając reklamówkę z
winogronami z lewej ręki do prawej.
— W łeb —
poprawia cię. — On mi z reguły daje w łeb.
Ten jego rudy
łeb widzisz jeszcze przez moment, gdy Michał przechodzi na drugą stronę ulicy —
tym razem przez pasy — znów macha ci ręką i znika na odnóżu placu Żołnierza
Polskiego, które poprzez Trzynaście Muz i Muzeum Narodowe prowadzi do Zamku
Książąt Pomorskich.
***
Wkładasz do
wielkiego, wypełnionego już trochę koszyka na zakupy sos boloński i
wegetariański. Obiecałeś Monice zrobić makaron na ostro. Zostawiasz półki z
sosami, kierujesz się ku herbatom.
Nadal jesteś
z Moniką. Nie pobraliście się, bo ona na razie nie ma ochoty na małżeństwo. Nie
naciskasz, nie czujesz już potrzeby kurczowego trzymania jej przy sobie. Monika
pracuje z trudną młodzieżą w publicznym ośrodku, angażuje się w propagowanie
czytania wśród młodocianych przestępców w poprawczaku oraz kieruje akcją „Umiem
wyrażać emocje” w szkołach. Lubisz patrzeć na pełne podziwu spojrzenia kolegów,
gdy chwalisz się, co robi Monika. Lubisz patrzeć na jej szczęśliwą twarz, pełną
satysfakcji z pracy. Lubisz patrzeć po prostu na Monikę, która robi to, co
chciała robić.
Ty masz firmę
leasingową, którą z coraz lepszym efektem rozkręcasz. Oboje dużo pracujecie,
macie dla siebie mało czasu — ale za to jaki to jest czas! Dzisiaj, gdy Monika
wróci ze szkolenia w Poznaniu, zjecie twój makaron z sosem, potem będziecie się
długo kochać, potem przegadacie pół nocy, a potem Monika zrobi na śniadanie
jajka na miękko i sałatkę z warzyw. O właśnie, musisz kupić jajka.
Nie żeby
zawsze było idealnie, żebyście się nigdy nie kłócili, żeby nie było spięć,
wzajemnych wyrzutów i gniewnego milczenia. Ale teraz umiecie sobie z tym radzić
inaczej niż za pomocą obrażonego zrywania. W końcu macie już po dwadzieścia dziewięć
lat.
Popychasz
wózek, w którym jest i ulubiona wiśniowa herbata Moniki, i twoja malinowa. W
Carrefourze nie ma zbyt wielu ludzi o tej porze, dochodzi dopiero dwunasta;
pamiętasz, że gdy byłeś tu w zeszłym miesiącu, pod koniec sierpnia, nie mogłeś
się przecisnąć — wszędzie tłumy rodziców i dzieci, kupujących rzeczy do szkoły
i krzyczących na siebie wzajemnie. Teraz, pod koniec września, młodsze
wrzaskuny siedzą już w budach.
Nagle
zauważasz ciemnorudą czuprynę pochyloną nad koszykiem, parę metrów przed tobą.
Patrzysz uważnie: dość wysoki rudzielec grzebie w zakupach, potem odwraca głowę
w bok, chyba szukając kogoś wzrokiem — i widzisz, że to Michał. Kurde.
W ostatnich
latach wasze kontakty mocno się rozluźniły — ty miałeś dużo pracy i dużo nowych
znajomych, on też. Czasami do siebie dzwoniliście, czasami się gdzieś
spotykaliście, przez zeszłe dwa-trzy lata to chyba tylko natykaliście się na
siebie na mieście.
Inna rzecz,
że przy tak osłabionych kontaktach całkiem nieźle orientujesz się w jego
sytuacji. Czytałeś wszystkie trzy zbiory jego opowiadań, wiesz, że pisał
scenariusz do jakiegoś serialu fantasy, nawet parę odcinków widziałeś,
współorganizował jakąś konferencję o seksie czy płci, poza tym w paru gazetach
i czasopismach są jego teksty, recenzje książek i jeszcze inne, a niedawno
napisał sztukę.
Opowiadania
ci się podobały; były tam co prawda wątki gejowskie, lesbijskie zresztą też,
ale ci nie przeszkadzały — te lesbijskie to nawet mogłyby być bardziej
szczegółowe; serial był fajny, tylko szedł o niewygodnej dla ciebie porze;
recenzje i te inne teksty regularnie czyta Monika, ona też widziała sztukę, bo
ciebie wtedy nie było w kraju. Mówiła, że świetna i że jak znowu będą ją
wystawiać, musicie iść razem. Fakt, chętnie byś to obejrzał.
Podchodzisz
do niego. Wita się z tobą zdumiony i wesoły, pytasz, co u niego, a wtedy obok
was pojawia się bardzo wysoki brunet, który wsadza do koszyka dużą butelkę
płynu do mycia naczyń i dwa pudełka proszku do prania. Patrzy pytająco, więc
Michał was sobie przedstawia. W sumie to wcale nie czujesz się zaskoczony, gdy
słyszysz imię tego faceta, tyle razy już twój kumpel je wypowiadał.
— To ja was
zostawię, chłopaki — mówi tamten z przyjaznym uśmiechem. — Nagadajcie się
spokojnie. Biorę koszyk, Michał, idę po mięso, a potem będę gdzieś przy sokach.
Cześć — rzuca do ciebie i odchodzi, pchając koszyk.
— Przyjaciel,
co? — pytasz z rozbawieniem. Michał uśmiecha się szeroko, mógłbyś policzyć mu
zęby.
— Przyjaciel,
spowiednik, opieka zdrowotna, dokarmiacz, stały czytelnik i wielka miłość —
odpowiada głosem, w którym słychać olbrzymią radość i coś niezmiernie czułego.
— Przemocą wyciąga mnie ze sobą na zakupy, bo mówi, że nie zamierza sam
cierpieć, ale jakoś to wytrzymuję.
Rozmawiacie
chyba ponad pół godziny; Michał wygląda na szczęśliwego, mówi o swoim pisaniu,
co prawda z pewnym zakłopotaniem, jakby zdradzał coś intymnego, ale
jednocześnie z dumą, szczególnie gdy wspomina o sztuce teatralnej, mówi także o
tamtym facecie; ty mu opowiadasz o swojej firmie, o pracy Moniki oraz o samej
Monice.
— Cholera,
która godzina? — pyta naraz Michał, a gdy spoglądasz na zegarek — bo Skała, jak
zawsze, zegarka nie nosi — i odpowiadasz, obaj stwierdzacie, że jest późno. —
Muszę iść — mówi Michał. — Trzeba pocierpieć przy wypakowywaniu koszyka przy kasie
i ładowaniu potem wszystkiego do reklamówek.
Ściskacie
sobie ręce, żegnacie się i Michał znika między półkami po lewej, a ty skręcasz
wózkiem w prawo. Podejrzewasz, że znów minie sporo czasu, nim się kolejny raz
zobaczycie — ale w gruncie rzeczy to wcale nie szkodzi. Michał to i tak twój
dobry kumpel.
***
Czasami masz
wrażenie, że musisz opowiedzieć sobie jakieś wydarzenie z boku, jakbyś to nie
ty opowiadał, tylko ktoś trzeci, ktoś, kto mówiąc do ciebie, prowadzi cię za
rękę po twoim własnym życiu. Umożliwia ci to nabranie pewnego dystansu do
siebie i do tego, co przeżywasz, spojrzenie cudzymi oczami, przyjrzenie się
samemu sobie z innej strony. Dzięki takiej opowieści w niezrozumiały sposób
cała historia zaczyna się układać zgodnie z właściwą hierarchią i dostrzegasz
smak, wartość, urok drobiazgów. Nie jesteś w stanie określić, od kiedy ci się
zaczęło to autorelacjonowanie i dlaczego, ale po prostu tak masz i czujesz tego
potrzebę.
Czasami więc
opowiadasz sobie siebie, myślisz o swoim życiu jako o czymś cudzym, oglądanym i
komentowanym, prowadzisz swoisty monolog ku sobie, nadawcy i odbiorcy zarazem.
Czasami zatem
stajesz z boku samego siebie i uważnie się obserwujesz, opowiadasz, opisujesz.
Tak jak przed chwilą, gdy jego czupryna znikała ci z oczu.
Ome,
OdpowiedzUsuńprzeprowadzkę sama zauważyłam, jako że cały czas do Ciebie zaglądam. Zamierzałam trzymać się oceny konta LJ, skoro tam były wszystkie teksty (a mnie się wydawało, że może zdołam skończyć ocenę, zanim je poprzenosisz, co obecnie już mi się nie wydaje tak pewne), ale to żaden problem zerknąć tutaj - i, jak rozumiem, podawać link do musivum na blogspocie.
Jeśli chodzi o stopień zaawansowania oceny, to sesja mnie nieco wstrzymała i jestem nadal przy recenzji Kumpla, więc trochę to potrwa, bo nie chce rozbijać oceny na kilka części. Ale mam wielką nadzieję w marcu się z tym uporać.
Pozdrawiam ciepło,
Is.
Powinnam uczyć się na kolokwium, zamiast tego przeczytałam ten tekst. Nie mogłam się oderwać. Lecę czytać dalsze teksty.
OdpowiedzUsuńTo chyba niezbyt w porządku, ale ogromnie się cieszę, że mój tekst oderwał Cię od nauki do kolokwium ;) Świetnie, ze tak Cię wciągnęło - i mam nadzieję, że następne teksty też Ci się dobrze czytało. Dzięki za komentarz!
UsuńMnie również, choć przyznam że wolałbym to przeczytać na papierze. Ciężko się czyta dłuższe formy na ekranie, wzrok się meczy. Gdzie można Cię śledzić papierowo? Jakieś felietony czy opowiadania w magazynach?
Usuńdo kolokwium*
OdpowiedzUsuń28 wrzesnia 2014 wspaniale opowiadanie gay,wrecz suptelne bez ordynarnegu sexu. dziekuje
OdpowiedzUsuńJa też dziękuję :)
UsuńJest cudowne, ta spokojna, łagodna narracja, prosta fabuła i sympatyczne postacie... Wielki szacun.
OdpowiedzUsuńLee
Cieszę się, że tak odbierasz "Kumpla" :) I oczywiście dziękuję za komentarz! Mam nadzieję, że będziesz też miała ochotę zerknąć na inne teksty. Ciekawa jestem Twoich wrażeń po spotkaniu z pozostałymi bohaterami Musivum.
UsuńChociaż sam tekst i dwa rozdziały o życiu Wiktora przeczytałam już wczoraj, to mogę, niestety, skomentować dopiero dzisiaj. Przez ostatnie dwa dni nie miałam dostępu do laptopa, czytałam na telefonie, a na komórce komentować nienawidzę - po pierwsze robię masę literówkę, po drugie (o wiele gorsze) parę razy się sparzyłam, bo po napisaniu swoich wrażeń mojej komórce nagle zachciało się wyłączyć, zaciąć czy cokolwiek innego. Jestem trochę zirytowana tym, że mogę ten komentarz napisać dopiero dzisiaj. Moja pamięć mnie zwodzić, na pewno nie napiszę Ci już wszystkiego, co chciałabym napisać od razu po przeczytaniu (mimo wszystko postaram się, bo nie lubię traktować dobrych tekstów "podobało mi się, jest świetne, to cześć"). Mam więc nadzieję, że wybaczysz mi, jeśli to, co napiszę, będzie w jakiś, mniejszy lub większy, sposób okrojone.
OdpowiedzUsuńWierz lub nie, ale tak mi się ta Twoja narracja tutaj podobała, że gdy pisałam swoje opowiadanie, to łapałam się na tym, że przez przypadek używałam złej formy czasownika, bo tak jakoś lepiej mi brzmiało. Śmiałam się wtedy i sama do siebie powtarzałam, że to wszystko wina Ome i jej tekstów, że co ona robi z człowiekiem! Jak niedługo sama o sobie zacznę mówić w drugiej osobie liczby pojedynczej, to ją podam do sądu za spaczenie psychiki ludzkiej! xD To już Twój drugi tekst, gdzie ponownie narracja mnie zmiażdżyła - co Ty z biednym Kirełem robisz, no co Ty robisz? Podoba mi się też w Twoich tekstach taka... Naturalność. Przy poprzednim tylko to czułam, myślałam sobie: "nieźle jej się udało", ale teraz wiem, że to nie było żadne "udało się", Ty to po prostu umiesz. Nie można dwa razy powtórzyć perfekcyjnego przypadku, po prostu nie. Ty umiesz oddawać naturalność. Jak czytam, to mam wrażenie, że czytam o ludziach, którzy istnieją, którzy nie zostali zmyśleni, stworzeni, ale że są, ba - że ja znam ich osobiście! Bo naprawdę czuję się tak, jakby Michał był moim dobrym kumplem. Moim, bo ja go znam. Jak już przy Michale, to trochę wstyd się przyznać, ale zorientowałam się, że to ten sam Michał z wcześniej dopiero po zobaczeniu jego nazwiska. Jakbyś wtedy widziała moją twarz! Uśmiechałam się do siebie od ucha do ucha, patrząc w ekran komórki i myślałam: "Jak to do tego głupka, co nie pozwala się ograniczać, wszystko pasuje". I cieszę się bardzo, że mimo Twoje informacji, że można czytać w kolejności jakiej się chce, ja czytam chronologicznie. Takie same myśli napadły mnie zresztą przy czytaniu o Wiktorze - cieszyłam się, że mogłam ich wszystkich wcześniej poznać z perspektywy Olgi, że mogłam zobaczyć ich jej kobiecymi, inteligentnymi i czułymi oczami. Może przez to mam dla ich wybryków więcej taryfy ulgowej? Albo traktuje ich z taką samą troską jak ona traktowała? Nie wiem, bynajmniej bardzo się cieszę ze swojego wyboru.
No, może tak czas napisać coś o tekście, o Pawle, a nie tak ogólnie? xD Jak czytałam tą scenę w MacDonaldzie to myślałam: "e tam, pewnie zaraz powie, że to dla niego nic takiego i tak to się skończy, nie ma co się stresować". I nagle patrzę - nie, nie było wszystko w porządku. Paweł, mimo, że czuł, że coś zawala, i tak zrobił to, co zrobił. Co prawdopodobnie zrobiłabym większość chłopaków na jego miejscu - nie zaakceptował. Bo jak wcześniej nie akceptował, to z miejsca nie mógł dać taryfy ulgowej Michałowi. Po prostu nie. I to też było takie naturalne. Że nie chciałaś idealizować swojego bohatera. Właśnie - żadnych swoich bohaterów nie idealizujesz. Każdy ma wady i zalety, każdy popełnia błędy, nie każdy się na nich uczy. I może dlatego są mi tacy bliscy, może dlatego odczuwam ich tak, jakby byli tuż przy mnie. . Bo oni nie są zmyślonymi postaciami, ale ludźmi. I Paweł był takim o, zwykłym chłopakiem, który słucha metalu (Nightwish jest moją pasją, Black Sun mogę słuchać ciągle, bardzo często wracam do ich wersji Upiora w Operze, trafiłaś z tym zbyt idealnie), który ma kumpla i który nigdy by nie pomyślał, że ten kumpel jest pedałem.
Mi się tak spodobało, jak Monika się spytała, czy od roweru. W ogóle tak mi się ta Monika podobała, o rany. Chociaż była inna niż Olga, to jednak były podobne. Monika wydawała mi się trochę bardziej oddalona, mająca większy dystans do świata niż Olga, taka nieprzywiązana do niczego. Pokochałam jej silny charakter i zdrowy rozsądek. O, jeszcze zdrowy rozsądek różnił ją od Olgi, bo jak się Olka w książkach zapomni, to na pewno zdrowy rozsądek traci. Miałam wrażenie, że Monika nie umiałaby się wahać, nie potrafiła mieć wątpliwości. Znała swoją drogę, wyznaczyła ją sobie dawno temu i jeśli ktoś chciał ją z niej zawróci - pewnie, będzie jej źle, ale ona dokonała już wyboru. I wrażenie po Monice zostało mi takie, że to silna dziewczyna. Bardzo silna dziewczyna. O wiele silniejsza od Olgi, która mimo wszystko potrzebowała Olka. Olga wydawała mi się bardziej czuła - Monika o wiele silniejsza. Ale obie kocham, obie były dobrymi, pracowitymi kobietami, które wiedzą, czego chcą i które umieją o to coś walczyć (chociaż mam wrażenie, że Monika o wiele bardziej agresywnie xD). I nawet sobie nie wyobrażasz, jakie ukłucie poczułam, gdy przeczytałam, że Sylwester był bez Moniki. Jak to bez niej? To Paweł tak może, bez Moniki? Dzida, przecież Monika to taka część ciebie, ty jesteś częścią Moniki. I jeszcze sobie jakąś Lalę znalazł, to już zupełna porażka. Całe szczęście, że mu Michał dogadał i całe szczęście, ze czuwał na posterunku, zabrał go do tego samochodu, kupił te kwiaty i wysadził przed blokiem - mądry chłopak z tego Michała, wie, że drugiej takiej jak Monika to Paweł i za tysiąc lat nie znajdzie. Ale z drugiej strony, kiedy dowiedziałam się, ze Paweł nie jest z Moniką, poczułam też coś innego, co po raz kolejny kazało mi to pomyśleć o tym, jakie Twoje opowiadania są naturalne, prawdziwe, jak dobrze... dobrze wymyślone. Bo ludzie ze sobą zrywają, ot, tak jest. Przestają coś do siebie czuć, kłócą się - to normalne. I Paweł miał prawo pokłócić się z Moniką mimo, że czytelnikowi się wydawało, że to niemożliwe, że Paweł i Monika to taka bardziej jedna osoba. W ogóle podobał mi się sposób w jaki Paweł mówił o Monice, o tym, jak na nią patrzył, jak ją traktował. Czasami myślałam: "Taka mądra dziewczyna, a sobie takiego głupka wzięła", ale śmiałam się do tych myśli i było mi z nimi dobrze, bo byli taką... miłą parą. I to, jak Paweł szanował Monikę i jak chciał z nią rozmawiać, bo z Moniką można o wszystkim to... To naprawdę czułam takie ciepło w sercu, że tak, on ją naprawdę kocha. Zresztą, czułam też coś podobnego, kiedy w grę wchodziła relacja Paweł - Michał. Wtedy myślałam: "Tak, oni naprawdę są dobrymi kumplami". Śmiałam się z nich bardzo głośno, nie tylko, jak straszyli gołębie, ale jeszcze bardziej jak ocierali się o ten kiosk. Cała ta akcja z kioskiem, cały ten fragment - ze śmiechu się po prostu popłakałam. Łzy mi szły z oczu, brzuch bolał i w głowie miałam tylko: "Tak, są naprawdę świetnymi kumplami". Cały ten tekst był taki... taki ciepły, po prostu. Było w nim mnóstwo ciepła. Już nawet nie chce mówić, że chyba gdyby nie fragment o śmierci ciotki Michała, to bym w ogóle się ze śmiechu tutaj udusiła (i wtedy byś miała karę - brak komentarza i martwy czytelnik!), bo śpiący Skała i próbujący mu coś zakomunikować Paweł byli razem przezabawni, brat Pawła mnie raz irytowała, by zaraz sprawić, że miałam ochotę mu tak po matczynemu przyłożyć w łeb po czym mocno przytulić, a ich wyjazd do Amsterdamu był przekomiczny. Jak jechali tym samochodem to się rozczulałam nad tym, jak to Paweł bardzo ufa Michałowi. I wtedy znowu robiło mi się tak cieplutko na sercu. Tak, że gdyby tylko pozwalała na to pogoda, to bym zwinęła się w kłębek w kołdrę, wzięła ciepłą herbatkę i tylko czytała Kumpla od nowa i nowa, tak mi z tym opowiadaniem przyjemnie było. W ogóle, mówię Ci o Amsterdamie i dopiero teraz mi się przypomniało, że kompletnie nic nie powiedziałam o poprzedzającej Amsterdam imprezie, na której był Karol.
UsuńCo prawda, sama relacja Karol - Michał była dla mnie taka... hm.. no nie wiem, dziwna ze względu na Michała, bo... Bo przywykłam do tego, że... no, że Sebastian, że to Sebastian jest w życiu Michała. I to w dodatku to Sebastian jest tym... dominującym, nie Michał. Ale też spodobało mi się poznanie Michała z takiej trochę bardziej drapieżnej strony, spodobało mi się to, że on potrafi być taki, że naprawdę nic poza Sebastianem nie ma prawa go ograniczać. I jak w ten sposób o tym pomyślałam, to było mi tak dobrze... ;__; W ogóle cieszyłam się jak głupi do sera gdy Michał zaczął wspominać o Sebastianie, to było przesłodkie. Tak bardzo bym chciała, żeby oni byli ze sobą, ale oni nie - uparcie najlepsi przyjaciele! A jak już Michał mówił, że Sebastian wszystko za niego robił po śmierci cioci, jak tak o niego dbał, jak o takiego zbłąkanego kociaka, to wszystko mi się w głowie przewracało i nie wiedziałam, czy mam być smutna, bo Michał przecież stracił tak ważną dla siebie osobę, czy mogę cieszyć się do siebie, bo Sebastian, bo jego troska, bo jego miłość do Michała. Agrgrr, Ome, nie rób tak porządnym ludziom w biały dzień, no nie rób im takich dylematów! xD
UsuńI po razy kolejny (przepraszam, że się tak powtarzam) tą prawdziwość i naturalność Twojego tekstu pokazały rozluźniające się więzi Michała i Pawła. To nie tak, że jak się jest ze sobą blisko w liceum, to będzie i na studiach i po studiach. I podobało mi się to, że żaden od żadnego zbyt wiele nie wymagał, że się po prostu rozumieli, wiedzieli wszystko, byli dorosłymi ludźmi. I powiedz mi tylko, czemu ja tego wszystkiego nie mogę przeczytać na papierze zamkniętej w twardej okładce? Czemu Ty tego nie wydasz?
Zakończenie było równie fenomenalne co cała reszta i świetne spointowane, jednocześnie wyjaśniające dlaczego taka (rzadziej spotykana), a nie inna narracja.
Twój tekst po raz kolejny mnie uwiódł, był cudowny. Chłonę Twojego bloga jak gąbka, pewnie odezwę się znów pod trzecim rozdziałem o Wiktorze więc... Do zobaczenia! xD
I nagle spojrzałam na Spis i nie mogłam uwierzyć, bo albo mi się coś popsuło, albo trzeciego rozdziału o Wiktorze nie ma (mam jeszcze kawałek drugiego do skończenia). Jeśli go jeszcze nie ma, to pozostaje mi się poprawić i przyśpieszyć swoje kolejne pojawianie się pod drugim rozdziałem!
UsuńKirełe! Twoje komentarze robią mi dni, że tak brzydko przekalkuję angielski:) Naprawdę szalenie Ci dziękuję za każdy komentarz z osoba i za wszystkie razem – to cudownie dostać taką dawkę czyichś uwag i wrażeń. Jak wspominałam przy „Priamelu”, cenię każdy, nawet najprostszy i najkrótszy komentarz, bo jest swoistym prezentem od czytelnika; a taki kilkuczęściowy wywód to po prostu wielka góra lodów czekoladowych z bitą śmietaną i owocami, mniam! (A co najlepsze – swoimi kaloriami uderza w głowę, nie w biodra!)
UsuńNa marginesie – znam ten ból z niedziałającym Internetem, a komórki w ogóle nie używam do logowania się gdziekolwiek, więc dobrze rozumiem sytuację odcięcia od sieci. To boli, wkurza i przeszkadza.
Ponownie ogromnie mnie ucieszyło, że tak intensywnie odebrałaś narrację. Dziękuję za te wszystkie uwagi o naturalności – bardzo mi na niej zależy. Poza tym lubię naturalność, zwykłość i codzienność – wydają mi się bardzo piękne i wypełnione niecodziennością, którą po prostu trzeba umieć dostrzec. Lubię też drobiazgi, błahostki i niepozorne elementy, z których daje się układać rzeczy duże, poważne i wyraziste. Więc cieszę się, że te różne drobiazgi, które się pojawiały w „Kumplu” i tworzyły jego świat, dobrze się odbierało.
Poza tym cieszę się, że nie udusiłaś się ze śmiechu, uduszony przez tekst czytelnik to kiepski pożytek dla autora... (chyba że to Monty Python).
Bardzo, bardzo nie chciałabym idealizować moich bohaterów, więc to świetna wiadomość, że nie wyglądają na wyidealizowanych. (Co do Nightwishowej wersji „Upiora” – jest cudowna i w musicalu wolałabym usłyszeć właśnie taką niż tę liryczną wersję, którą znam z filmu).
Zaskoczył mnie – pozytywnie – Twój odbiór Moniki. Nie zestawiałam jej dotąd z Olgą, jakoś nie złożyło im się po drodze w mojej głowie; ale gdy tak teraz na nie patrzę, myślę, że coś jest w Twoich uwagach, coś jest w tej zauważonej różnicy. Podoba mi się to.
A skoro jesteśmy przy Monice, to ciekawa jestem, jak po „Innym” odbierzesz Lalę. Szalenie jestem ciekawa :)
Co do Sebastiana i Michała... nie, tu nie będę nic mówić. Sama zobaczysz w innych tekstach – w tych, które są i w tych, które dopiero będą. Bo Sebastian i Michał to zbyt skomplikowane, żebym ja miała mówić, oni to samodzielnie opowiedzą (może trochę z pomocą Julka, który uwielbia się wtrącać).
A właśnie: zachwyciła mnie Twoja uwaga, że bohaterowie są Ci bliscy i odczuwasz ich tak, jakby byli gdzieś obok Ciebie. Ja ich tak właśnie odbieram – dl mnie cała moja musivowa zgraja jest równie realna jak ludzie w pracy, znajomi, rodzina etc., czasem wręcz realniejsi; i to naprawdę wspaniałe, słyszeć, że inni też ich tak odbierają.
Jeśli chodzi o wydawanie – nie wyobrażam sobie, jak „Musivum” by wyglądało w formie książkowej, to przecież byłaby cała masa luźnych kartek ze strzałkami :D Szczerze mówiąc, właśnie Internet spełnia warunki, dzięki którym „Musivum” może mieć swoją musivową formę. A poza tym to jest taki zupełnie, zupełnie mój zakątek, uwielbiam to uczucie.
Wyobraziłam sobie Ciebie w formie takiej wielkiej gąbki chłonącej teksty. Podoba mi się ta wizja :) PS Nie zakrztuś się Andrzejem.
Chyba nie do końca umiem wyrazić, jak się cieszę, że czytasz, komentujesz i Ci się podoba. A cieszę się ogromnie, uwierz. Czytam Twoje komentarze całościowo i na wyrywki i się nimi nakręcam.
Co do „Stron” – no tak, niestety, trzeciego rozdziału jeszcze nie ma (za to do tych dwóch są dwa ekskursy). Mam zamiar w najbliższych miesiącach zabrać się do trójki – byłby najwyższy czas, po czterech latach...
Nie mogę się doczekać poznania Twoich wrażeń po bliskich spotkaniach trzeciego stopnia z Ostrygą! I jeszcze raz dzięki za piękną porcję komentarzy!
Na Musivum trafiłam stosunkowo niedawno, bo zaledwie wczoraj, ale już wpadłam po uszy i czuję się kompletnie urzeczona. Zaczęłam tradycyjnie od pierwszej pozycji w spisie treści i tak mi się ona spodobała, że popędziłam dalej, więc jestem tutaj - zauroczona, z mocniej bijącym sercem i szerokim uśmiechem na twarzy. Opowiadanie jest przesympatyczne, masz cudowny styl, nie można Ci zarzucić ani jednego błędu. Tekst czyta się bardzo dobrze, płynnie i pomimo długości - zaskakująco szybko.
OdpowiedzUsuńPo "Bo to twój dobry kumpel" zapałałam jeszcze większą sympatią do Michała i zabieram się za dalszą lekturę.
Ogromnie się cieszę, że trafiłaś na "Msuivum" i że tak je odbierasz :) Dziękuję za komentarz, wspaniale widzieć, że kolejna osoba czyta i ma dobre wrażenia z lektury. Skoro "Kumpel" wywołał u Ciebie takie uczucia, o jakich piszesz, to ja mogę tylko podskakiwać z radości :)
UsuńSympatia do Michała to miła wiadomość; mam do niego dużą słabość, bo był jednym z pierwszych i bardzo mocnych punktów zaczepienia, gdy zaczęłam prace nad tym projektem. Tym bardziej jestem ciekawa, jak odbierzesz już nieco starszego Michała. No i resztę gromady.
Jeszcze raz dzięki za komentarz!
Mam wrażenie że cokolwiek bym nie napisała to będzie niewystarczające żeby docenić Twoje teksty. Piszesz w taki sposób, że czuję się trochę uboga językowo przy Tobie :) I to nie jest zarzut broń Boże tylko właśnie próbuję Ci powiedzieć że masz świetny styl, jakość i jestem zachwycona. I właśnie nie chodzi za bardzo o treść, która też jest super ale raczej o poziom języka? Musisz mi wybaczyć te porównania, ja studiowałam ekonomię a tam nie za bardzo uczą wyrażania myśli i emocji 😆 Czuję się jak bym czytała coś z tej wyższej półki i to naprawdę super uczucie. Podoba mi się forma tego bloga, rzeczywiście to takie luźne, ale powiązane ze sobą teksty. Już kiedyś czytałam Priamel i dobrego kumpla, ale nie na blogu i wtedy zupełnie nie załapałam tej idei, a teraz przeczytałam raz jeszcze i spłynęło na mnie olśnienie i już wiem o kim pisałaś w czwartym uderzeniu, Michał też wpadł w odpowiednie miesce i coraz bardziej podobają mi się te powiązania. Priamel to prawdziwy priamel, dający taki przedsmak tego co później i widzę że tego bloga trzeba czytać po kolei i wtedy wszystko się ładnie łączy :)
OdpowiedzUsuńW dobrym kumplu niby Paweł opowiada swoją historię a tak naprawdę przedstawiasz historię Michała i wzbudzasz taki niedosyt, bo chciałoby się szczegółów ale jednocześnie wcale nie są potrzebne. W ogóle takie przeskoki w czasie budzą we mnie ogromną melancholię, szczególnie że chłopaki tracą w sumie ze sobą kontakt, chociaż nie do końca bo dalej uważają się za dobrych kumpli, to takie chwytające za serducho. I w ogóle podziwiam to jak utrzymałaś się w tej formie opowiadania, ani jednego wyłamania, wszystko takie spójne, nie zauważyłam żadnych błędów, literòwek, powtórzeń, co w literaturze internetowej jest często spotykane. Nie przepadam za mieszaniem czasów i narracji w tekście. Kurczę czuję że powinnam się trochę dokształcić w języku polskim żeby móc skomentować to odpowiednio. Mam nadzieję że chociaż trochę zrozumiałaś z tego co próbuję Ci tu przekazać :) Bardzo dziękuję, na pewno się jeszcze odezwę :)