PRIAMEL


(Data pierwotnej publikacji: 28 marca 2010).



PRIAMEL



Dialogowa natura 艣wiadomo艣ci, 
dialogowy charakter ludzkiego 偶ycia. 
Jedyn膮 adekwatn膮 form膮 j臋zykowej ekspresji 
prawdziwego 偶ycia cz艂owieka jest niezwie艅czony dialog. 
呕ycie z istoty swej jest dialogowe. 
呕y膰 – to uczestniczy膰 w dialogu: 
pyta膰, s艂ucha膰, ponosi膰 odpowiedzialno艣膰, aprobowa膰 itp. 
Przez ca艂e 偶ycie cz艂owiek anga偶uje si臋 w nie bez reszty: 
ustami, oczami, r臋koma, dusz膮 i duchem, 
ca艂ym cia艂em, wszystkimi czynami. 
Ca艂ego siebie zawiera w s艂owie, 
kt贸re wtapia si臋 nast臋pnie w dialogow膮 tkanin臋 istnienia, 
w powszechny sympozjon.
Michai艂 M. Bachtin, „Estetyka tw贸rczo艣ci s艂ownej”

Olek przyszed艂 pierwszy. Olek zawsze przychodzi艂 pierwszy – duchowe braterstwo w ko艅cu do czego艣 zobowi膮zuje.
To, 偶e przyszed艂 pierwszy, by艂o r贸wnie naturalne, jak to, 偶e zaraz po przyj艣ciu zrobi艂 sobie sam herbat臋 – w jednej z dw贸ch wygrzebanych dot膮d z karton贸w szklanek – a potem rozpakowa艂 troch臋 kuchennych rzeczy, porozstawia艂 szklanki i spodki na stole, wyj膮艂 ze swojej teczki dodatkow膮 paczk臋 herbaty, s艂oik kawy oraz kilkana艣cie opakowa艅 jakich艣 ciastek, wyszuka艂 talerze, porozk艂ada艂 to wszystko, nawet mia艂 cytryn臋 i cukier. Olga, oparta o parapet, przygl膮da艂a si臋 przyjacielowi z mieszanin膮 zaskoczenia i wdzi臋czno艣ci.
– Dzi臋kuj臋 – powiedzia艂a, gdy przygotowania zosta艂y zako艅czone. – W og贸le o tym nie pomy艣la艂am.
U艣miechn膮艂 si臋 wyrozumiale.
– Nihil novi – stwierdzi艂. – Zupe艂nie nie masz talent贸w do tego typu spraw.
– Za to ty masz za nas oboje – odgryz艂a si臋.
– A ty jeste艣 z艂o艣liwa za nas oboje – odparowa艂. – Musisz ludzi czym艣 nakarmi膰, skoro chcesz nimi tyra膰.
W zamy艣leniu okr臋ca艂a przez moment kosmyk w艂os贸w wok贸艂 palca, nim zapyta艂a:
– My艣lisz, 偶e wystarczy?
– No jasne – odpar艂. – Jeszcze ci na jutro tych ciastek zostanie.
– Nie, ja nie o ciastkach. – Odgarn臋艂a w艂osy za uszy. – Pytam o mieszkanie. My艣lisz, 偶e wystarczy?
– Metra偶 na twoje ksi膮偶ki? – zrozumia艂. – Szczerze? Nie.
Wybuchn臋艂a 艣miechem, ale szybko spowa偶nia艂a.
– Powa偶nie?
– Olka, dwie艣cie-trzysta nowych ksi膮偶ek rocznie to twoje minimum. W tym tempie wyko艅czysz pojemno艣膰 tego mieszkania przed habilitacj膮, uwierz. Zw艂aszcza 偶e ju偶 na starcie wchodzisz z jakimi艣 dwoma tysi膮cami tom贸w, nie licz膮c kser – zako艅czy艂 spokojnie. Olga przygryz艂a usta.
– To na choler臋 ja si臋 przeprowadza艂am? – mrukn臋艂a wreszcie.
–呕eby nie zosta膰 przywalon膮 tymi tomami-tonami w swoim jednym pokoju – przypomnia艂. – Ola, je偶eli zrezygnujesz z kuchni i 艂azienki, b臋dziesz spa艂a na pod艂odze, pracowa艂a na suficie, a 偶ycie uczuciowo-erotyczne prowadzi艂a poza domem, to spokojnie wytrzymasz w tym mieszkaniu do profesury belwederskiej.
Jego pe艂en powagi ton naukowca obja艣niaj膮cego oczywiste prawo natury doprowadzi艂 Olg臋 do 偶ywio艂owego wybuchu 艣miechu.
– Prawdziwy z ciebie przyjaciel – powiedzia艂a po chwili, nadal rozbawiona, i podesz艂a do sto艂u. – O, delicje z wi艣niami te偶 przynios艂e艣, kochany jeste艣. – Si臋gn臋艂a po ciastko i rozejrza艂a si臋 po kuchni w poszukiwaniu swojej herbaty, gdzie艣 przed chwil膮 odstawionej.
– Nie po偶ryj wszystkiego – upomnia艂 j膮 Olek. – To dla go艣ci, przepraszam, dla taniej si艂y roboczej.
– Sami si臋 zaoferowali – zastrzeg艂a si臋. – No dobra – przyzna艂a, widz膮c jego kpi膮c膮 min臋 – dobra, troch臋 niekt贸rym pomarudzi艂am, jaka to ja biedna i w og贸le, i przyda艂by mi si臋 facet do d藕wigania ksi膮偶ek na wy偶sze p贸艂ki, ale koniec ko艅c贸w zaoferowali si臋 sami, na nikim niczego nie wymusza艂am.
– Powinna艣 si臋 by艂a wcze艣niej zastanowi膰 nad tym, kogo prosisz – mrukn膮艂 Olek karc膮co. – Wiesz, jaki zestaw tu zgotowa艂a艣? Trzy osoby, kt贸rych nie mam potrzeby wymienia膰 z imienia, po偶r膮 si臋 na progu, w uk艂adzie si艂 dw贸ch na jednego, kt贸ry i tak b臋dzie sobie dobrze radzi艂.
– Jednego umie艣ci si臋 w jednym pokoju, a dw贸ch w drugim – odpar艂a beztrosko, bior膮c szklank臋 z blatu przy kuchence. – A my si臋 schowamy w trzecim. Jako艣 to b臋dzie, nie marud藕. Lepiej sobie ko艂nierzyk popraw – doda艂a z艂o艣liwie – 偶eby inna osoba, kt贸rej te偶 nie mam potrzeby wymienia膰 z imienia, nie uzna艂a, 偶e jeste艣 ma艂o elegancki.
– Spadaj – sykn膮艂, wyg艂adzaj膮c jednocze艣nie palcami materia艂 koszuli. Olga zachichota艂a i wzi臋艂a z talerzyka kolejn膮 delicj臋.
– Oleczku – powiedzia艂a mi臋dzy kolejnymi k臋sami – jeste艣 bardzo przystojnym, bardzo seksownym, bardzo inteligentnym, bardzo przyzwoitym, bardzo czu艂ym, cholera, a偶 mnie z臋by zaczynaj膮 bole膰 od tego s艂odzenia ci, bardzo zabawnym, bardzo kulturalnym, bardzo m臋skim, za艂o偶臋 si臋, 偶e dostan臋 pr贸chnicy, bardzo taktownym, bardzo godnym zaufania, bardzo wyrozumia艂ym i bardzo serdecznym facetem, a je偶eli osoba, kt贸rej oboje nie mamy potrzeby wymienia膰 z imienia, tego nie widzi albo nie docenia, to niech si臋 ta osoba poca艂uje. Logiczne? Logiczne.
– Bardzo logiczne – powiedzia艂 zgry藕liwie, ale u艣miechn膮艂 si臋 i wyra藕nie poprawi艂 mu si臋 humor dzi臋ki tej porcji komplement贸w.
– No widzisz – podsumowa艂a z zadowoleniem. – A na powa偶nie, Olek, b臋dzie dobrze, tylko spokojnie z tym wszystkim. I nie traktuj ka偶dego gestu czy spojrzenia, kt贸re nie s膮 dostatecznie entuzjastyczne, jak kopniaka.
– Wiesz, 偶e to 艂atwo tak m贸wi膰? – mrukn膮艂; ogrzewa艂 w艂a艣nie d艂onie – trudno powiedzie膰, po co, skoro by艂o tak gor膮co – trzymaj膮c je tu偶 przy szklance i wpatrywa艂 si臋 uparcie w blat sto艂u.
– Wiem – zgodzi艂a si臋. – Ale co ja ci na to poradz臋? Mog臋 tylko m贸wi膰.
Uni贸s艂 wzrok i u艣miechn膮艂 si臋 lekko.
– Nie wy偶eraj ju偶 – skarci艂 j膮 po chwili, gdy wyci膮gn臋艂a r臋k臋 po trzecie ciastko. – Pomy艣l o go艣ciach, i to nie w sensie: „偶eby nie przyszli, zanim nie sko艅cz臋 wyjada膰”.
– To b臋dzie ostatnie – zapewni艂a pos艂usznie, bior膮c dwie delicje. Olek ju偶 tylko pokr臋ci艂 g艂ow膮 i z porozumiewawczym u艣miechem si臋gn膮艂 po czekoladowego wafla.
Stan臋艂a zn贸w przy parapecie i dotkn臋艂a ramieniem szyby – ciep艂a, niestety. W ca艂ym mieszkaniu by艂o gor膮co, ba, w ca艂ym mie艣cie by艂o gor膮co, uchylone okno nie przynosi艂o takiej och艂ody, o jakiej marzy艂a. By艂 sz贸sty sierpnia, a co najmniej do dwudziestego temperatura mia艂a si臋 utrzymywa膰 w okolicach trzydziestu stopni; przy ca艂ym swym umi艂owaniu prawdziwego lata Oldze robi艂o si臋 s艂abo na my艣l, 偶e czekaj膮 j膮 kolejne dni tego koszmarnego upa艂u. W to pi膮tkowe wczesne popo艂udnie przywita艂aby deszcz i ch艂odny wiatr z radosnym okrzykiem.
Dzwonek do drzwi – kr贸tki, mocny i wwiercaj膮cy si臋 w uszy – przerwa艂 wyjadanie s艂odyczy oraz refleksj臋 nad szczeci艅sk膮 pogod膮. Olga otworzy艂a i pe艂nym szczerego zadowolenia g艂osem powita艂a trzech go艣ci – na kogo jak na kogo, ale na nich, jak wiedzia艂a z do艣wiadczenia, zdecydowanie mog艂a liczy膰. Przygl膮da艂a si臋 im z sympati膮, gdy zdejmowali buty – Micha艂 zreszt膮 jednocze艣nie wita艂 si臋 z Olkiem i skar偶y艂 na irytuj膮cych pasa偶er贸w, bo Julek marudzi艂 na tylnym siedzeniu, a Sebastian czepia艂 si臋 skrzyni bieg贸w; Julian, kr臋c膮c g艂ow膮, wyja艣nia艂, 偶e w maluchu cz艂owiek si臋 czuje jak sardynka, Sebastian natomiast, poca艂owawszy Olg臋 w policzek, mrukn膮艂, by si臋 w razie czego nie przejmowa艂a Julkiem, bo ten zn贸w nad czym艣 pracuje i przez to jest humorzasty oraz czepialski, jak zawsze w podobnych wypadkach.
– Mamy co艣 na p贸藕niej – o艣wiadczy艂 w tym momencie Julek, pokazuj膮c d艂ugi, szarozielony karton, kopn膮艂 byle jak adidasy i szybko skierowa艂 si臋 do kuchni. – Stawiam na lod贸wce i nie dotyka膰, p贸ki nie pozwol臋!
– Nie mam kapci – uprzedzi艂a Olga, patrz膮c na trzy pary but贸w, kt贸re po chwili zosta艂y r贸wno ustawione pod 艣cian膮 przez Sebastiana.
– Prze偶yj膮 bez – zapewni艂 j膮 Micha艂, przeci膮gaj膮c si臋. – A ja i tak nie nosz臋 kapci.
– Co Julek przytarga艂? – zapyta艂 Olek, podaj膮c r臋k臋 Sebastianowi.
– Tajemnica – uci膮艂 Julian, kt贸ry w艂a艣nie wr贸ci艂 z kuchni. – S艂ysza艂em weso艂膮 nowin臋, 偶e podobno przychodzi pewna osoba, kt贸rej imienia nie wolno wymawia膰, je艣li si臋 nie chce zepsu膰 sobie dnia, to prawda?
– Prawda – odpar艂a spokojnie, nie zwracaj膮c uwagi na 艣miech pozosta艂ych. – Andrzej przychodzi i to bardzo mi艂e z jego strony, 偶e daje si臋 zaprz膮c do moich ksi膮偶ek – zako艅czy艂a surowo, patrz膮c na Julka i Micha艂a ostrzegawczo. – 呕adnych awantur, przynajmniej dop贸ki wszystkie ksi膮偶ki nie stan膮 na swoich miejscach, jasne?
– My ci nie wystarczymy? – j臋kn膮艂 Micha艂. – Po co jeszcze Pan Sznur贸wka? Za艂o偶臋 si臋, 偶e wyprowadzi z r贸wnowagi albo mnie, albo Julka, albo nas obu, i ja przynajmniej nie zamierzam si臋 z nim szczypa膰.
– Lubisz za ostre przyprawy – zwr贸ci艂 si臋 Sebastian do Olgi, po czym szturchn膮艂 przyjaciela w rami臋. – Nie zaperzaj si臋 tak, bo rzeczywi艣cie rozniesiecie we trzech mieszkanie.
– Ja jestem bezkonfliktowy – odpowiedzia艂 mu Skalnicki z niewinn膮 min膮. – Dop贸ki mnie taki Andrzej nie wkurwi.
– Poldek go usadzi – powiedzia艂 Julek z nadziej膮, gdy przeszli do kuchni, i usiad艂 na jednym z krzese艂 przy stole; Olga i Sebastian zaj臋li dwa pozosta艂e, Micha艂 natomiast, rzuciwszy plecak pod 艣cian臋, przesun膮艂 cz臋艣膰 talerzy i przysiad艂 na brzegu sto艂u, opieraj膮c stopy o krzes艂o Sienieckiego. – Nie wiem, jak on to robi, ale zawsze go usadza.
– Tym razem go nie usadzi, bo nie przyjdzie – u艣wiadomi艂 mu Olek, nalewaj膮c do czajnika wod臋 mineraln膮 z pi臋ciolitrowej butelki. – Kto co pije?
– Herbat臋 – powiedzia艂a Olga jednocze艣nie z Sebastianem.
– Ja te偶 – zdecydowa艂 si臋 Micha艂 po chwili.
– Jak Poldek nie przyjdzie usadza膰 Andrzeja, to ja pij臋 w贸dk臋 – mrukn膮艂 Julek. – A na razie kaw臋. Dwie 艂y偶ki, ale bez czubka, i 艂y偶ka cukru. Czemu nie przyjdzie?
– Jego matka si臋 藕le poczu艂a – wyja艣ni艂a, si臋gaj膮c po ciastko. – Jedzcie, Olek tego nakupowa艂 i uraczy艂 mnie wywodem, zreszt膮 ca艂kiem s艂usznym, jaka to ze mnie marna gospodyni. Poldek chce z ni膮 posiedzie膰, p贸ki nie poczuje si臋 lepiej, chyba to jaka艣 reakcja na leki.
– A co jej jest? – zapyta艂 Sebastian.
– Co艣 ze stawami i kr臋gos艂upem, tylko tyle wiem, Poldek nie mia艂 ochoty o tym m贸wi膰. – Spojrza艂a na Micha艂a uwa偶nie. – Nie 偶ebym ci臋 podejrzewa艂a o nadwag臋, ale siedzisz tak, 偶e ten st贸艂 w ka偶dej chwili mo偶e fikn膮膰.
– Sebastian zaj膮艂 mi krzes艂o – o艣wiadczy艂 tonem rozkapryszonego dziecka i lekko kopn膮艂 przyjaciela w udo.
– Zr贸b to jeszcze raz, a trza艣niesz ty艂kiem o pod艂og臋 – ostrzeg艂 Sebastian, chwytaj膮c go za lew膮 kostk臋. Mierzyli si臋 przez chwil臋 wzrokiem, po czym Micha艂 nie wytrzyma艂 i wybuchn膮艂 艣miechem. – Poczekaj – powiedzia艂 Sieniecki m艣ciwie. – Nied艂ugo przyjdzie pewna osoba i od razu stracisz humor.
– Ty te偶 – odparowa艂 i spojrza艂 na siedz膮c膮 przy drugim ko艅cu sto艂u Olg臋. – Ole艅ka, od艂膮czymy dzwonek i b臋dziemy udawa膰, 偶e nas nie ma, dop贸ki Sznur贸wka nie przestanie wali膰 pi臋艣ci膮 w drzwi i sobie nie p贸jdzie, zgoda?
– Odpada – uci臋艂a. – Andrzej jest mi potrzebny.
– Bo偶e – powiedzia艂 Julek z wyra藕nym przera偶eniem, patrz膮c na ni膮 niczym na upiora. – Ty si臋 powinna艣 leczy膰 z takich potrzeb.
Olek ze 艣miechu rozla艂 przy zalewaniu herbat sporo wody; Micha艂 przechyli艂 si臋, nie zabieraj膮c n贸g z krzes艂a, i z uznaniem poklepa艂 siedz膮cego ko艂o Olgi ch艂opaka po ramieniu, Sebastian natomiast chwyci艂 przyjaciela za pasek spodni i przytrzyma艂, dzi臋ki czemu obawa Olgi co do fikaj膮cych mebli nie sta艂a si臋 rzeczywisto艣ci膮.
– Jeste艣 jak ma艂e dziecko – mrukn膮艂, przyci膮gaj膮c Micha艂a, kt贸ry w pierwszej chwili szarpn膮艂 si臋 z pe艂nym irytacji: „No co?”. – No nic, po prostu 艂eb sobie rozwalisz – odparowa艂. – I zgadnij, kto si臋 z tego ucieszy.
Micha艂 natychmiast spochmurnia艂 i usiad艂 porz膮dniej.
– Jeszcze czego – mrukn膮艂. – Nie dam bydlakowi takiej satysfakcji.
– Dajcie spok贸j – poprosi艂a Olga z rozbawieniem. – Co z herbat膮? – zapyta艂a, patrz膮c na Olka.
– Parzy si臋 – odpar艂. – I wyciera – doda艂, przecieraj膮c blat kuchenny.
– A czy przychodzi jeszcze pewna osoba, kt贸rej nie musz臋 g艂o艣no wymienia膰, by Olek i tak wiedzia艂, kogo mam na my艣li? – spyta艂 po chwili Micha艂 przebiegle. Zagadni臋ty rzuci艂 mu przez rami臋 ma艂o przyjazne spojrzenie, a Sebastian uderzy艂 przyjaciela pi臋艣ci膮 w 艂ydk臋.
– Zamknij si臋, je艣li chcesz dosta膰 herbat臋 – poradzi艂 Olek zimno, podaj膮c kaw臋 Julkowi.
– I je艣li nie chcesz dosta膰 herbat膮 – doda艂a Olga konfidencjonalnym szeptem. Micha艂 pokr臋ci艂 z rozbawieniem g艂ow膮, ale nie ci膮gn膮艂 ju偶 tematu.
– Wy dalej jak stare ma艂偶e艅stwo – skomentowa艂 Julek chwil臋 p贸藕niej, gdy Olga pu艣ci艂a Olka na krzes艂o, a sama usiad艂a mu na kolanach. – Nic dziwnego, 偶e Olkowi podryw wychodzi jak Andrzejowi uprzejmo艣膰, ka偶dy zak艂ada, 偶e jeste艣cie par膮.
– Zajmij si臋 w艂asnymi problemami – odmrukn膮艂 zagadni臋ty, mieszaj膮c swoj膮 herbat臋.
– Zejd藕 z niego – poradzi艂 Sebastian, ale to podzia艂a艂o na ch艂opaka niczym p艂achta na byka.
– A wy niby lepsi? – prychn膮艂, patrz膮c krytycznie na Micha艂a, kt贸ry, u艣miechaj膮c si臋 wrednie do Sebastiana, kopa艂 na zmian臋 nog臋 lub siedzenie krzes艂a, i na Sebastiana, kt贸ry z kolei pr贸bowa艂 chwyci膰 przyjaciela za stop臋. – Te偶 cholerne papu偶ki...
– Julian – powiedzia艂 naraz Micha艂 spokojnie, nie podnosz膮c wzroku – we藕 si臋 odwal, dobrze? To, 偶e ci臋 facet rzuci艂, nie oznacza, 偶e masz si臋 wszystkich dooko艂a czepia膰.
Na moment zapad艂a niezr臋czna cisza, po czym Julek wycedzi艂 w艣ciekle przez z臋by:
– Dzi臋ki za dyskrecj臋.
– Pieprz臋 dyskrecj臋, gdy ty si臋 na wszystkich wy偶ywasz – odparowa艂 gwa艂townie, rzucaj膮c mu ma艂o 偶yczliwe spojrzenie.
– Mo偶e Andrzejowi te偶 od razu powiedz, gdy tylko stanie na progu? – zaproponowa艂 z jadowit膮 s艂odycz膮. – Co si臋 b臋dziesz kr臋powa艂, poje藕dzicie sobie po mnie wsp贸lnie.
– Ja po tobie nie je偶d偶臋 – warkn膮艂; Sebastian poci膮gn膮艂 go lekko za nogawk臋, wi臋c Micha艂 przygryz艂 na moment warg臋, po czym doda艂 艂agodniej: – Ja si臋 z tob膮 przyja藕ni臋, wi臋c chyba zrozumia艂e, 偶e nie lubi臋, gdy robisz z siebie dup... znaczy 艣wirujesz – poprawi艂 si臋 szybko. Julek przez chwil臋 wpatrywa艂 si臋 w jasnoniebieski obrus z naburmuszon膮 min膮, po czym wzruszy艂 ramionami i mrukn膮艂 przepraszaj膮co:
– Mam z艂y humor.
– Wida膰, s艂ycha膰 i czu膰 – odpar艂. – Chwilami tak nieco za bardzo.
– I kto to m贸wi – odci膮艂 si臋 ch艂opak. – Jak ty si臋 w艣ciekasz, s艂yszy to ca艂y tw贸j blok.
– I m贸j blok par臋 osiedli dalej – dorzuci艂 Sebastian filozoficznie, bior膮c herbat臋 ze sto艂u.
– Ty, przyjaciel – sykn膮艂 Micha艂, zn贸w kopi膮c krzes艂o. – Ale ja – tu zwr贸ci艂 si臋 do Julka – jak ju偶 si臋 tak w艣ciekam, to z powa偶nych powod贸w, a nie przez jakiego艣 durnego faceta, kt贸ry by艂 tak g艂upi, by si臋 zabra膰.
– Dobra, dobra. – Machn膮艂 r臋k膮, najwyra藕niej maj膮c ju偶 do艣膰 tego tematu. Olga, kt贸ra dot膮d przys艂uchiwa艂a si臋 wymianie zda艅 z rozbawionym u艣miechem, zapyta艂a z zainteresowaniem:
– Na przyk艂ad z jakich powa偶nych powod贸w?
– Na przyk艂ad nie mo偶e czego艣 znale藕膰 w tym swoim bajzlu – powiedzia艂 Sebastian, zanim zapytany zd膮偶y艂 otworzy膰 usta. – Albo nie ma nic w lod贸wce, albo pisze recenzj臋 ksi膮偶ki, kt贸ra mu si臋 diabelnie nie podoba, albo kazali mu napisa膰 co艣 o polityce i musi przeczyta膰 „Gazet臋 Wyborcz膮”, 偶eby wiedzie膰, kto teraz siedzi na jakim sto艂ku, albo jaki艣 przyg艂up z rz膮du zn贸w wymy艣li艂 co艣 krety艅skiego i on si臋 tym przejmuje, zamiast pami臋ta膰, 偶e oni wymy艣laj膮 g艂upoty po to, by zapcha膰 czym艣 czas swojej kadencji, a nie po to, by cokolwiek naprawd臋 uchwala膰, albo chwil臋 wcze艣niej dosta艂 ode mnie SMS z przypomnieniem, 偶e nast臋pnego dnia ma wizyt臋 u dentysty, albo us艂ysza艂 w radiu, 偶e nied艂ugo wprowadz膮 zakaz je偶d偶enia maluchami i jego samoch贸d w艂a艣nie prze偶ywa traum臋 w gara偶u.
– Sko艅czy艂e艣? – zapyta艂 Micha艂 zimno, nie zwracaj膮c uwagi na 艣miech pozosta艂ych.
– W zasadzie nie – odpowiedzia艂 uprzejmie, odstawiaj膮c herbat臋 i patrz膮c na przyjaciela z 偶yczliwym u艣miechem. – M贸g艂bym dorzuci膰 jeszcze to czy owo...
– No, s艂ucham – powiedzia艂 gro藕nie, pochylaj膮c si臋 ku niemu. – S艂ucham ci臋. Co masz jeszcze ciekawego do powiedzenia o moim samochodzie?
– Spadniesz – zwr贸ci艂 mu uwag臋, wyra藕nie pr贸buj膮c powstrzyma膰 艣miech. Micha艂 zignorowa艂 ostrze偶enie, ale Olga od razu chwyci艂a brzeg sto艂u obiema r臋kami.
– Z艂a藕! – za偶膮da艂a surowo. – Si膮d藕 sobie na Sebastianie, krzes艂o mo偶ecie rozwali膰, mam jeszcze dwa, ale st贸艂 jest jeden i jest mi potrzebny.
– Nie zach臋caj go – powiedzia艂 Olek, pomagaj膮c jej przytrzyma膰 st贸艂, kt贸ry zacz膮艂 si臋 niebezpiecznie unosi膰. – Micha艂, zabieraj ty艂ek, stwarzasz zagro偶enie.
– I to niby ja jestem upierdliwy – mrukn膮艂 Julek, gdy tamten wsta艂 i opar艂 si臋 o 艣cian臋.
– Micha艂a nie przebijesz – pocieszy艂 go Sebastian.
– Nie zaczynajcie od nowa – poprosi艂a Olga. – Dajcie mi zebra膰 si艂y na te przepychanki, kt贸re si臋 zaczn膮, gdy tylko przyjdzie Andrzej.
– My ci臋 w艂a艣nie przyzwyczajamy – wyja艣ni艂 Micha艂, po czym stan膮艂 za Sebastianem, pochyli艂 si臋, opar艂 艂okcie o jego ramiona, a nast臋pnie ze z艂o艣liw膮 min膮 strzeli艂 go palcem w nos. Sebastian sykn膮艂, odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie, schwyci艂 praw膮 d艂o艅 przyjaciela i spojrza艂 na niego morderczo. W tym momencie rozleg艂 si臋 dzwonek do drzwi.
– Ca艂e szcz臋艣cie – mrukn膮艂 Olek, spychaj膮c Olg臋 z kolan. – Idziemy otworzy膰, mo偶e do tego czasu albo si臋 uspokoj膮, albo pozabijaj膮. Julek, pilnuj sto艂u, bo szkoda ciastek.
– A do czego ty Olce jeste艣 potrzebny przy otwieraniu drzwi? – spyta艂 Julian niewinnie, odchylaj膮c g艂ow臋 w bok, by na niego spojrze膰. – Czy偶by艣 wyczekiwa艂 kogo艣 niecierpliwie?
Olek spiorunowa艂 go wzrokiem i wyszed艂; Olga przystan臋艂a na moment w progu, chc膮c przypomnie膰 Julkowi, by trzyma艂 j臋zyk za z臋bami, ale zanim zd膮偶y艂a to zrobi膰, Micha艂, pr贸buj膮cy si臋 wyrwa膰 z 偶elaznego u艣cisku przyjaciela, poprosi艂 ze 艣miechem:
– Ola, powiedz mu, 偶eby si臋 odwali艂.
– J臋zyk mu zmia偶d偶, a nie przegub – wtr膮ci艂 si臋 Julian.
– Czasami – powiedzia艂 Sebastian, dalej mocno go trzymaj膮c – mam ochot臋 prze艂o偶y膰 ci臋 przez kolano i spra膰 tak, 偶eby艣 przez kilka dni nie m贸g艂 usi膮艣膰.
Micha艂 znieruchomia艂, po czym na jego twarzy pojawi艂 si臋 kpi膮cy, z艂o艣liwy u艣mieszek.
– Doprawdy? – spyta艂 uprzejmie. – A co na to tw贸j Rafa艂ek?
– Pewnie ch臋tnie by mi pom贸g艂 – odpar艂, nie trac膮c rezonu. – Przyni贸s艂by kabel.
Micha艂 wybuchn膮艂 艣miechem, Julek parskn膮艂 w szklank臋, Olga natomiast, pod艣miewaj膮c si臋 pod nosem, wysz艂a z kuchni. W przedpokoju stali Olek i Wiktor: pierwszy co艣 opowiada艂, 偶ywo gestykuluj膮c, drugi, z r臋kami w kieszeniach, odpowiada艂 monosylabami. By艂 to jeden z tych moment贸w, gdy Olga czu艂a pewn膮 niech臋膰 do Wiktora – doprawdy, m贸g艂by si臋 nie zachowywa膰 jak mruk, mizantrop i zrz臋da w jednym – i do Olka – m贸g艂by mie膰 wi臋cej godno艣ci i nie skaka膰 tak wok贸艂 faceta, kt贸ry wysy艂a mu wyra藕ny sygna艂: „Spadaj” – i do siebie – mog艂a ich ze sob膮 nie poznawa膰. Szybko si臋 otrz膮sn臋艂a z tych my艣li i przywita艂a z Wiktorem.
U艣cisn臋艂a go lekko, na co odpowiedzia艂 nieco niemrawym obj臋ciem jej jednym ramieniem; by艂 troch臋 sztywny, jak zawsze zreszt膮, ale u艣miechn膮艂 si臋 – cho膰 blado – gdy go poca艂owa艂a w policzek. Nie chodzi艂o o jej p艂e膰, jak ju偶 zd膮偶y艂a si臋 zorientowa膰, ani o ni膮 sam膮, Wiktor po prostu by艂 bardzo pow艣ci膮gliwy i na cudz膮 wylewno艣膰 reagowa艂 z pocz膮tku niech臋ci膮 i wycofaniem, p贸藕niej – gdy ju偶 si臋 przyzwyczai艂, jak do niej – jedynie troch臋 si臋 spina艂.
– Ciesz臋 si臋, 偶e przyszed艂e艣, dawno ci臋 nie widzia艂am – powiedzia艂a z u艣miechem. – Ale pewnie od czego艣 ci臋 oderwa艂am? – zapyta艂a domy艣lnie. – Jeste艣my w kuchni, jeszcze nie ma Andrzeja.
– A b臋dzie? – Skrzywi艂 si臋 lekko. – Szkoda, psuje nastr贸j, zanim jeszcze otworzy usta.
– Do tego nie b臋dzie Poldka, wi臋c nie b臋dzie komu go usadza膰 – dorzuci艂 Olek, na co Wiktor tylko odmrukn膮艂: „Yhym”.
– Prze偶yjemy – uci臋艂a Olga. – Co teraz t艂umaczysz?
– Thriller o porywanych dzieciach i duchach – odpar艂 bez entuzjazmu. – Tandetne jak na m贸j gust, ale w USA to by艂 bestseller i dobrze p艂ac膮, wi臋c potem b臋d臋 m贸g艂 spokojnie wr贸ci膰 do czego艣 ciekawszego.
– M贸wi艂e艣 ostatnio o Jamesie – przypomnia艂 mu Olek. Wiktor wzruszy艂 ramionami.
– Ile os贸b czyta dzisiaj Jamesa? – mrukn膮艂, poprawiaj膮c okulary. – Jamesa owszem, t艂umacz臋, ale na razie raczej hobbystycznie ni偶 powa偶nie, wydawnictwo si臋 chwilowo wycofa艂o z pomys艂u wydania jego niet艂umaczonych dot膮d powie艣ci.
– Czyli na razie 偶adnych szans na wi臋cej Jamesa po polsku? – spyta艂a Olga zawiedzionym tonem.
– Sfinansuj wydanie ma艂o op艂acalnych i niskonak艂adowych powie艣ci, kt贸re nie znajd膮 nabywc贸w i wr贸c膮 do kolportera, a dostaniesz Jamesa nawet w b艂yszcz膮cej, twardej ok艂adce i z kolorowymi ilustracjami – odpowiedzia艂 Wiktor, zawsze wpadaj膮cy w wisielczy humor, gdy rozmowa schodzi艂a na polityk臋 wydawnictwa, dla kt贸rego pracowa艂. – Powiedzieli mi na zebraniu, 偶e jak chc臋 sobie t艂umaczy膰 Jamesa dobroczynnie, to prosz臋 bardzo, ale i tak to oni maj膮 prawa do tego t艂umaczenia, ale i tak tego nie wydadz膮, przynajmniej na razie, wi臋c mam nie zawraca膰 g艂owy i t艂umaczy膰 thriller. Powiedz, na co z Jamesa masz ochot臋, to ci poszukam orygina艂贸w.
– Zrobi臋 ci list臋 – odpar艂a. – Olek dorzuci jeszcze swoje trzy grosze i b臋dzie ca艂a p贸艂ka. Zreszt膮 to nie chodzi o oryginalne teksty, s膮 dost臋pne na przyk艂ad na stronie Gutenberga, ale liczy艂am, 偶e w ko艅cu rusz膮 dalsze t艂umaczenia Jamesa.
– Bardziej nieop艂acalne ni偶 James s膮 tylko nasze grecko-艂aci艅skie teksty – mrukn膮艂 Olek. – Za du偶o dobrego by艣 chcia艂a.
– A ja bym chcia艂 kaw臋 – stwierdzi艂 Wiktor. – S膮 jakie艣 szanse czy od razu zaganiasz do ustawiania ksi膮偶ek?
– Zrobi臋 ci – powiedzia艂 Olek i poszed艂 do kuchni, odprowadzony nieco karc膮cym spojrzeniem przyjaci贸艂ki.
– Nie b臋d臋 m贸g艂 zbyt d艂ugo zosta膰 – odezwa艂 si臋 Wiktor po kr贸tkim milczeniu. – Ko艂o czwartej musz臋 wyj艣膰, obieca艂em jeszcze sprawdzi膰 kole偶ance jej CV po francusku.
– Nie ma sprawy – odpar艂a z u艣miechem. – Jestem wdzi臋czna za ka偶d膮 pomoc i w ka偶dej formie.
– 艁adnie tu. – Rozejrza艂 si臋 po przedpokoju. – I tu ju偶 te偶 masz przygotowane miejsce, przewiduj膮co. – U艣miechn膮艂 si臋 lekko, patrz膮c na ci膮gn膮ce si臋 wzd艂u偶 obu 艣cian drewniane p贸艂ki. – Ile pokoi, trzy?
– Trzy – potwierdzi艂a, rezygnuj膮c z wyg艂oszenia cisn膮cej jej si臋 jeszcze przed chwil膮 na usta uwagi na temat stosunk贸w na linii Wiktor-Olek. Koniec ko艅c贸w obaj s膮 doro艣li, niech sobie sami rozwi膮zuj膮 te relacje. – P贸艂ki s膮 ju偶 wsz臋dzie, na razie b臋d臋 si臋 cieszy膰 my艣l膮, 偶e jest jeszcze tyle przestrzeni dla ksi膮偶ek, a potem to wszystko pozapycham i b臋d臋 rozpacza膰, 偶e ju偶 nie ma przestrzeni dla ksi膮偶ek.
Kilka minut p贸藕niej w kuchni toczy艂a si臋 do艣膰 leniwa wymiana zda艅; Olek z Sebastianem raczyli si臋 smaczkami z rad instytutu i wydzia艂u, pierwszy w oparciu o trzyletnie do艣wiadczenie swoje i Olgi z filologii polskiej, drugi – siedmioletnie z historii, w tym trzy lata bezpo艣redniego udzia艂u jako doktor. Julek wtr膮ca艂 co jaki艣 czas historie ze szko艂y – czy to z w艂asnych lekcji francuskiego, czy z lekcji kole偶anek i koleg贸w po fachu, czy z rad pedagogicznych, czy z zebra艅 z rodzicami, kt贸rzy potrafili niekiedy wprawi膰 cz艂owieka w wi臋ksze os艂upienie ni偶 najbardziej pomys艂owi uczniowie; Micha艂 z kolei, g艂贸wnie komentuj膮cy zachowania znanych sobie wyk艂adowc贸w z wydzia艂u humanistycznego oraz filologicznego, chwilami dorzuca艂 uwagi zwi膮zane z redakcjami gazet, dla kt贸rych pisa艂. Olga, oparta o framug臋 drzwi, wodzi艂a wzrokiem od p贸艂ek do przyjaci贸艂 i z powrotem, bardziej poch艂oni臋ta planowaniem uk艂adania ksi膮偶ek ni偶 s艂uchaniem rozmowy; zauwa偶y艂a jednak, 偶e Micha艂 rozsiad艂 si臋 na parapecie – wi臋c nic nie fiknie, chyba 偶e Skalnicki wyleci razem z oknem, co przy jego zdolno艣ciach i gwa艂townej gestykulacji jest szalenie prawdopodobne – Sebastian dalej siedzia艂 na wybranym wcze艣niej krze艣le, Olek na swoim, Julek opiera艂 si臋 o – niedzia艂aj膮c膮 jeszcze, niestety – lod贸wk臋, Wiktor natomiast zaj膮艂 trzecie krzes艂o i najwyra藕niej nie czu艂 si臋 za dobrze mi臋dzy pr贸buj膮cym go wci膮gn膮膰 do rozmowy Olkiem i wpadaj膮cym mu w s艂owo Sebastianem, kt贸ry chyba nie藕le si臋 bawi艂, obserwuj膮c tych dw贸ch.
Dopiero po d艂u偶szej chwili Olga u艣wiadomi艂a sobie, 偶e zgromadzony „zestaw”, jak to okre艣li艂 Olek, rzeczywi艣cie nie by艂 za szcz臋艣liwy – dla Wiktora. To by艂a akurat ta cz臋艣膰 towarzystwa, za kt贸r膮 mniej przepada艂 – albo raczej przy kt贸rej czu艂 si臋 mniej swobodnie i wskutek tego jeszcze bardziej zamyka艂 si臋 niczym ostryga. Sebastian by艂 dla niego za z艂o艣liwy, Julek za gadatliwy, Olek za mocno nim zaj臋ty, a Micha艂 – no c贸偶, Micha艂a by艂o zdecydowanie za du偶o, za intensywnie i za 偶ywio艂owo. Z tego, co dot膮d uda艂o si臋 Oldze zaobserwowa膰, wynika艂o, 偶e Wiktor, owszem, og贸lnie lubi艂 Micha艂a – ale z daleka. Czupryna Skalnickiego zgadza艂a si臋 z jego charakterem – i Wiktor najwidoczniej obchodzi艂 si臋 z Micha艂em jak z ogniem: docenia艂, szanowa艂, ale na odleg艂o艣膰, 偶eby si臋 nie poparzy膰.
呕eby si臋 nie poparzy膰 – to chyba doskonale oddaje jego podej艣cie do ludzi, pomy艣la艂a nagle i, uderzona tym por贸wnaniem, spojrza艂a uwa偶nie na koleg臋. Jeszcze bardziej po偶a艂owa艂a, 偶e Poldek nie m贸g艂 przyj艣膰 – z nim akurat Wiktor dogadywa艂 si臋 dobrze i bez problemu. Z Olkiem te偶 by m贸g艂, gdyby Olkowi tak nie zale偶a艂o – Wiktor najwyra藕niej jeszcze bardziej ni偶 偶ywio艂owego Micha艂a trzyma na dystans ludzi, kt贸rym na nim zale偶y.
Olej go cho膰 raz, pomy艣la艂a pod adresem swego duchowego brata. Olej go, b膮d藕 mi艂y, ale jakby艣 mia艂 go w nosie, traktuj go na r贸wni z Julkiem czy Sebastianem, do cholery ci臋偶kiej, przesta艅 mie膰 tak krety艅sko wypisane na twarzy „Zakocha艂em si臋 w tobie”. Zaraz tam podejd臋 i zdziel臋 ci臋 czym艣 w 艂eb, s艂owo...
Morderczy zamiar zosta艂 udaremniony przez kolejny dzwonek do drzwi, na kt贸ry Julek zareagowa艂 przeci膮g艂ym:
– Nieee... A liczy艂em, 偶e mu ksi膮偶ki w domu na 艂eb spadn膮 i b臋dzie po k艂opocie.
– Postarajcie si臋 nie zabi膰 – odmrukn臋艂a Olga i posz艂a otworzy膰.
Andrzej czasami umia艂 by膰 mi艂y – mia艂a nadziej臋, 偶e dzi艣 akurat b臋dzie mia艂 taki dzie艅. Trwa艂a w tej nadziei, kiedy Andrzej po wej艣ciu do mieszkania, zdj臋ciu but贸w i postawieniu teczki pod wieszakiem przywita艂 si臋 uprzejmie, wyg艂osi艂 kilka mi艂ych s艂贸w pod adresem p贸艂ek w przedpokoju – doskona艂y pomys艂, 艣wietnie wykorzystany metra偶 – ale nadzieja si臋 ulotni艂a, gdy z kuchni wyjrza艂 Micha艂.
– O, Andrzejek – powiedzia艂 ten ostatni tak uprzejmym tonem, 偶e Olga natychmiast zacz臋艂a si臋 zastanawia膰, czy w艂a艣nie nie dosypa艂 czego艣 do szklanki przeznaczonej dla nowego go艣cia.
– O, Skalnicki – odpowiedzia艂 Andrzej, unosz膮c brew. – Niech zgadn臋, gdzie艣 tam jest pewnie i nasz blond grafoman?
– „Nasz”? – powt贸rzy艂 Micha艂, po czym zwr贸ci艂 si臋 w stron臋 kuchni i krzykn膮艂 ze zgroz膮 w g艂osie: – Julek, chowaj si臋, Andrzej chyba w艂a艣nie zacz膮艂 ci臋 lubi膰!
– Olu – Andrzej spojrza艂 na ni膮 ze wsp贸艂czuciem – ja i Olek z pewno艣ci膮 wystarczyliby艣my do twoich ksi膮偶ek, po co sprowadzasz sobie na g艂ow臋...
– Ani s艂owa – przerwa艂a z irytacj膮. – Wytrzymajcie przez par臋 godzin w jednym mieszkaniu, to naprawd臋 nie jest taki wyczyn.
– Polemizowa艂bym – stwierdzi艂 Micha艂 i schowa艂 si臋 w kuchni.
– Masz dziwny spos贸b dobierania sobie znajomych – skomentowa艂 Weredecki.
– B艂agam – j臋kn臋艂a i zakry艂a sobie d艂o艅mi uszy. – Chc臋 mie膰 jak najszybciej ksi膮偶ki na p贸艂kach, bo do sza艂u doprowadza mnie to, 偶e nie mog臋 si臋 do niczego spokojnie dosta膰 bez rozwalania karton贸w, jak sko艅czymy, mo偶esz komentowa膰 do woli, ale teraz wyka偶 si臋 odrobin膮 cz艂owiecze艅stwa i po prostu pom贸偶, bez prowokowania awantur. Dobrze? – spojrza艂a na niego wyczekuj膮co, opuszczaj膮c r臋ce. – Troch臋 humanitaryzmu, dos艂ownie na par臋 godzin, a p贸藕niej skaczcie sobie do oczu. Zr贸b to dla mnie.
Andrzej, wyra藕nie rozbawiony, u艣miechn膮艂 si臋 lekko.
– Niech ci b臋dzie – zgodzi艂 si臋. – Wyj膮tkowo mog臋 si臋 po艣wi臋ci膰, ale p贸藕niej to sobie odbij臋.
– P贸藕niej to i potop – prychn臋艂a Olga. – Bylebym mia艂a ksi膮偶ki na p贸艂kach, bo nie mog臋 tu mieszka膰.
W kuchni panowa艂 spok贸j – na mrukliwe „dobry” Andrzeja odpowiedzia艂o mu r贸wnie mrukliwe „cze艣膰” reszty; najwyra藕niej Olek nam贸wi艂 Julka do zachowania spokoju, a Sebastian okie艂zna艂 Micha艂a – pewnie dlatego sta艂 teraz obok niego przy parapecie, got贸w w ka偶dej chwili poskramia膰 ostry j臋zyk przyjaciela. Jedynie Wiktor nie wymaga艂 pilnowania i w tym momencie Olga b艂ogos艂awi艂a jego ostrygowaty charakter – przynajmniej tu nie b臋dzie scysji. Raczej.
– Jest ju偶 po pierwszej – powiedzia艂a, zerkaj膮c na zawieszony nad lod贸wk膮 zegar w kszta艂cie siedz膮cego kota. – Nie ma co si臋 tak kisi膰, ch艂opaki, idziemy uk艂ada膰. Mam szczeg贸艂owy plan... – Wyci膮gn臋艂a z kieszeni trzy z艂o偶one w kilkoro kartki formatu A3 i roz艂o偶y艂a, ale zd膮偶y艂a tylko rzuci膰 okiem na notatki, nim Julek wyrwa艂 jej papiery z r膮k.
– Rany boskie – j臋kn膮艂, przek艂adaj膮c kartki. – Pomijaj膮c ju偶 to, 偶e piszesz tak, jakby艣 pr贸bowa艂a rozpisa膰 d艂ugopis, to chyba oszala艂a艣. Ty masz te p贸艂ki szczeg贸艂owo podzielone wedle pokoj贸w i 艣cian?
– Wedle dziedzin, j臋zyk贸w i autor贸w – poprawi艂 Olek. – Razem to uk艂adali艣my.
– Nie zdo艂ali艣my wymy艣li膰 sposobu na u艂o偶enie ksi膮偶ek, tak by by艂y i w porz膮dku chronologicznym, i w porz膮dku alfabetycznym, i w porz膮dku tematycznym, i w porz膮dku gatunkowym, i w porz膮dku ich wydania, i w porz膮dku ich nabycia – poskar偶y艂a si臋. – Kombinowali艣my r贸偶nie, ale w ko艅cu trzeba by艂o si臋 ograniczy膰 tylko do po艂owy wytycznych.
– Uk艂adanie ksi膮偶ek z Olk膮 to gehenna – stwierdzi艂 Olek, zabieraj膮c Julkowi kartki. – Czeka艂em tylko, kiedy jeszcze jej si臋 zachce kolejno艣ci wedle kolor贸w ok艂adek, ale jako艣 na to nie wpad艂a.
– Tylko pozazdro艣ci膰 problem贸w egzystencjalnych – prychn膮艂 Julek, patrz膮c na ni膮 z niedowierzaniem. – To teraz b臋dzie trzeba z tymi rozpiskami gania膰 od kartonu do kartonu i wyszukiwa膰 odpowiednie tytu艂y?
– Wida膰, 偶e mnie nie doceniasz – odpar艂a z godno艣ci膮. – Spis robili艣my jeszcze przed pakowaniem ksi膮偶ek, ka偶da kartka obejmuje jeden pok贸j, a kartony s膮 dostosowane do p贸艂ek. Teraz tylko trzeba rozpakowa膰 odpowiednie kartony na odpowiednie p贸艂ki i koniec.
Julian pokr臋ci艂 g艂ow膮 z wyra藕n膮 dezaprobat膮.
– Za艂o偶臋 si臋, 偶e jest w tym jaki艣 haczyk – mrukn膮艂; Micha艂 w艂a艣nie wyj膮艂 kartki z r膮k Olka i ogl膮da艂 je z nieco dziwnym wyrazem twarzy, a Sebastian zagl膮da艂 mu przez rami臋.
– Kto rysowa艂 te oznaczenia p贸艂ek? – spyta艂 naraz Skalnicki.
– Ja – powiedzia艂 Olek. – A co?
– A bo lewo i prawo masz zaznaczone na odwr贸t – odpar艂, patrz膮c na niego z rozbawieniem. Olek wzruszy艂 ramionami.
– Co za r贸偶nica – stwierdzi艂.
– Olek si臋 do stron nie przywi膮zuje – roze艣mia艂a si臋 Olga. – Jak gdzie艣 razem jedziemy i on prowadzi, to na polecenie „Skr臋膰 w prawo” skr臋ca w to prawo, kt贸re mu akurat podpasuje.
– Strony to kwestia czysto umowna – powiedzia艂 obronnie.
– Dobrze, dobrze. – Poklepa艂a go po ramieniu. – Najwa偶niejsze, 偶e jako艣 ogarn臋li艣my te p贸艂ki. Trzeba si臋 b臋dzie chyba rozdzieli膰 na pokoje... – zacz臋艂a.
– A偶 tak si臋 boisz, 偶e si臋 po偶remy? – zapyta艂 Andrzej kpi膮co.
– Powiedzmy, 偶e dbam o dobr膮 atmosfer臋 przy pracy – odparowa艂a. – Ty p贸jdziesz ze mn膮.
Micha艂 wybuchn膮艂 艣miechem, Andrzej natomiast, nie trac膮c rezonu, spojrza艂 na niego z politowaniem, po czym zwr贸ci艂 si臋 do Olgi:
– Rozumiem, 偶e dbasz o stan moich nerw贸w, wi臋c dzi臋kuj臋.
Olga ugryz艂a si臋 w j臋zyk. Nie powie mu, 偶e po艣wi臋ci stan swoich nerw贸w dla dobra nerw贸w pozosta艂ych, nie powie mu tego... przynajmniej dop贸ki ksi膮偶ki nie stan膮 na swoich miejscach.
– Micha艂 z Sebastianem p贸jd膮 do 艣redniego pokoju, my do najmniejszego, a Olek z Julkiem i Wiktorem do najwi臋kszego – wyja艣ni艂a uk艂ad si艂. Podchwyci艂a nieco zawiedziony wyraz twarzy przyjaciela, ale nie mia艂a wyrzut贸w sumienia z powodu dorzucenia mu Juliana. Olek sam na sam z Wiktorem zajmowa艂by si臋 wszystkim, tylko nie uk艂adaniem ksi膮偶ek, a umieszczony w innym pokoju, chodzi艂by pod byle pretekstem do tego, w kt贸rym by艂by Wiktor – Julek mia艂 zatem stanowi膰 swoiste zabezpieczenie, gwarantuj膮ce, 偶e wszyscy zajm膮 si臋 tym, czym zaj膮膰 si臋 powinni. – Kartony s膮 odpowiednio pooznaczane, wi臋c b臋dzie 艂atwo.
– Kartony s膮 odpowiednio pooznaczane, wi臋c nie b臋dzie 艂atwo – poprawi艂 Olek. – Tu w艂a艣nie kryje si臋 haczyk, kt贸ry s艂usznie podejrzewa艂e艣 – zwr贸ci艂 si臋 do Juliana, kt贸ry ju偶 sta艂 w progu kuchni.
– To znaczy?
– Zobaczysz – u艣miechn膮艂 si臋 z艂owieszczo. – Zobaczysz.
– Robisz mnie w konia – uzna艂 tamten po chwili namys艂u i wyszed艂.
– 艁adny bufet – powiedzia艂 Andrzej, patrz膮c na st贸艂. – Niech zgadn臋... znaj膮c marne zdolno艣ci Olgi do podobnych rzeczy, podejrzewam, 偶e to z ciebie jest taka dobra kuchta. – Spojrza艂 na Olka z kpin膮.
– W twoich ustach to brzmi prawie jak komplement – odparowa艂 Olek, niezbity z tropu.
– Nie pochlebiaj sobie, to nie by艂 komplement.
– Ca艂e szcz臋艣cie – stwierdzi艂 – bo ju偶 sam tw贸j, dzi臋ki wszystkim bogom olimpijskim, jedyny i zdecydowanie niepowtarzalny urok osobisty sprawia, 偶e cz艂owiekowi mi臋kn膮 kolana, komplement to by by艂o dla mnie zdecydowanie za du偶o szcz臋艣cia.
Ot贸偶 to, Olek, b膮d藕 w艂a艣nie taki, pomy艣la艂a Olga. B膮d藕 w艂a艣nie taki, jaki jeste艣 zwykle, zabawny, inteligentny, w razie potrzeby troch臋 z艂o艣liwy i kpi膮cy, niedaj膮cy si臋 zbi膰 z panta艂yku, odcinaj膮cy si臋 w 偶artobliwy, ale i wyznaczaj膮cy granice spos贸b. B膮d藕 w艂a艣nie takim, a nie rozkochan膮, przymiln膮 ciap膮, kt贸ra traci ca艂y sw贸j m臋ski urok, w momencie gdy na horyzoncie pojawia si臋 Wiktor. Nie wiem, czemu jego obecno艣膰 tak negatywnie wp艂ywa na tw贸j proces my艣lowy, ale zacznij nad tym wreszcie panowa膰, do ci臋偶kiej cholery, bo ci dzi艣 wieczorem krzywd臋 zrobi臋, gdy zostaniemy sami.
– Obieca艂em Oli by膰 dla was wyrozumia艂y, wi臋c wyj膮tkowo pozwol臋 ci mie膰 ostatnie s艂owo – odezwa艂 si臋 Andrzej, nie rezygnuj膮c z kpi膮cego tonu. Olek poklepa艂 go przyjacielsko po ramieniu.
– Grunt to 偶ywi膰 w艂a艣ciwe z艂udzenia – powiedzia艂 偶yczliwie. – To my idziemy do swojego pokoju.
Andrzej ju偶 zamierza艂 co艣 powiedzie膰, gdy do kuchni wparowa艂 Julek – najwyra藕niej nie w humorze.
– Olga – powiedzia艂 wzburzonym g艂osem – ty naprawd臋 jeste艣 kopni臋ta. I ty te偶 – dorzuci艂 w stron臋 Olka – skoro to widzia艂e艣 i jej nie wybi艂e艣 z g艂owy.
– O co chodzi? – zainteresowa艂 si臋 Sebastian, kt贸ry dot膮d wraz z Micha艂em obserwowa艂 z wyra藕nym zaciekawieniem rozw贸j dyskusji na linii Olek-Andrzej.
– O to – wycedzi艂 Julek – 偶e te pokopane filologi klasyczne pooznacza艂y sobie kartony w sw贸j klasyczny, pokopany spos贸b. Jakie艣 frazy po 艂acinie, po grecku, bo dopatrzy艂em si臋 w tych bazgro艂ach alfy, bety i omegi, i jeszcze po jakiemu艣, co wygl膮da jak poskr臋cane robaki, to chyba arabski.
– Hebrajski – poprawi艂a go Olga z niesmakiem. – R贸偶nica jest wyra藕na.
– Wyra藕na to mi si臋 w艂a艣nie pokaza艂a r贸偶nica mi臋dzy normalnym filologiem a filologiem klasycznym – zirytowa艂 si臋. – Powiedz mi, dziewczyno, ilu z tu obecnych zna niby hebrajski, co?
– Ja – odpowiedzia艂a Olga tonem m贸wi膮cym, 偶e to oczywiste.
– I ja – doda艂 Olek.
– I ja. – Micha艂 u艣miechn膮艂 si臋 z satysfakcj膮, gdy spocz臋艂o na nim nieco zaskoczone spojrzenie Wiktora, zdumione Julka i niedowierzaj膮ce Andrzeja.
– Alfabet i jeden psalm – mrukn膮艂 Sebastian, patrz膮c w sufit.
– Alfabet, koniugacje jeszcze jako艣 pami臋tam, i ca艂y d艂ugi psalm – u艣ci艣li艂. – Umiem czyta膰, pisa膰 i wyrecytowa膰 jeden psalm, to i tak trzysta procent tego, co po hebrajsku umiesz ty albo Julek.
– Ja znam grek臋 – przypomnia艂 Sebastian. – Alfabet. I kilka sentencji. 艁acin臋 znam bardzo dobrze, z tego, co pami臋tam, Wiktor te偶 z ni膮 nie藕le stoi, Micha艂 po 艂acinie jako艣 si臋 porusza, wi臋c widzisz, Julek, nie jest tak 藕le, to wy, neofilolodzy, zani偶acie poziom.
– B膮d藕 艂askaw nie stawia膰 mnie z nim w jednym szeregu – mrukn膮艂 Andrzej.
– Popieram, to niehumanitarne wzgl臋dem Julka – zgodzi艂 si臋 Micha艂.
– Starczy – uci臋艂a Olga, widz膮c, 偶e zanosi si臋 na kolejn膮 wymian臋 ma艂o sympatycznych uwag. – Julek, nie marud藕, masz pod r臋k膮 Olka, on ci powie, kt贸ry karton kiedy i gdzie rozpakowa膰.
Po rozdzieleniu kartek z planami zabrali si臋 偶ywo do pracy, cho膰 Julek na pocz膮tku par臋 razy wpad艂 do najmniejszego pokoju z pretensjami. Najpierw, rozdra偶niony, zapyta艂, dlaczego kartony ze s艂ownikami musz膮 mie膰 opis z „Exegi monumentum”, kt贸re go prze艣ladowa艂o przez ca艂y pierwszy rok studi贸w; nast臋pnie, wyra藕nie zirytowany, zajrza艂 ponownie i za偶膮da艂 wyja艣nienia, dlaczego kartony z literatur膮 antyczn膮 musz膮 by膰 zabazgrane jakim艣 wierszem po grecku, dlaczego ten wiersz musi by膰 taki d艂ugi i dlaczego Olek musi mu koniecznie recytowa膰 ten wiersz nad g艂ow膮, wybijaj膮c metrum na jego ramieniu; wreszcie wparowa艂 jak burza, niemal tratuj膮c Andrzeja, i w艣ciek艂ym tonem o艣wiadczy艂, 偶e je艣li jeszcze raz us艂yszy po hebrajsku psalm sto czwarty, kt贸rym Olga sobie opisa艂a kartony z „literatur膮 fachow膮”, to pan magister-prawie-doktor Aleksander Kamieniecki dostanie kt贸rym艣 z tych karton贸w w 艂eb, i to jest informacja nie tylko od niego, Julka, ale i od Wiktora, kt贸ry te偶 ma dosy膰 tego pieprzni臋tego filologa klasycznego, kt贸rego musz膮 znosi膰 na przestrzeni tych kilkunastu metr贸w kwadratowych.
– Mo偶e ty tam id藕 – zako艅czy艂 Julian, patrz膮c na rozm贸wczyni臋 morderczo. – Zamkniemy za wami drzwi i mo偶ecie wtedy we dw贸jk臋 deklamowa膰 sobie nawet ca艂膮 „Iliad臋”, „Eneid臋”, Bibli臋 czy co tam chcecie, w oryginale i wszystkich dost臋pnych przek艂adach, tylko niech ja ju偶 nie musz臋 tego wys艂uchiwa膰!
– Julek! – dobieg艂 ich g艂os rozbawionego Olka. – Wracaj, ju偶 nie b臋d臋, s艂owo! No chod藕 – powt贸rzy艂, wchodz膮c do ma艂ego pokoju. – Przepraszam, zapomnia艂em, jak膮 masz traum臋 po dw贸ch poprawkach z 艂aciny.
– Spadaj – sykn膮艂 ch艂opak. – Ostrzegam, jeszcze raz us艂ysz臋 to hebrajskie szeleszczenie, a oberwiesz kt贸rym艣 ze s艂ownik贸w.
– A ja ci臋 ostrzegam – powiedzia艂a Olga gro藕nie – 偶e je艣li spr贸bujesz u偶y膰 do czego艣 takiego kt贸rejkolwiek z moich ksi膮偶ek, szczeg贸lnie kt贸rego艣 ze s艂ownik贸w, szczeg贸lnie ze s艂ownik贸w 艂aciny, to ja ci zrobi臋 krzywd臋.
Julian spojrza艂 na ni膮 tak, jakby si臋 zastanawia艂, czy ma do czynienia z osob膮 niespe艂na rozumu, potem w podobny spos贸b spojrza艂 na Olka, po czym przeni贸s艂 wzrok na Andrzeja i – najwyra藕niej wybieraj膮c mniejsze z艂o – wyszed艂 z Olkiem z pokoju.
– Nie komentuj – poprosi艂a Olga, widz膮c, 偶e Andrzej otwiera usta. – Uk艂adaj 艂adnie ksi膮偶ki, mo偶emy pogada膰 o czym艣 przyjemnym, tylko nie komentuj, wystarczy, 偶e Julek marudzi za trzech.
– Trzeba by艂o si臋 lepiej zastanowi膰 nad tym, kogo zapraszasz – odci膮艂 si臋 Andrzej, ale – chwa艂a mu za to, pomy艣la艂a Olga z ulg膮 – na tej uwadze poprzesta艂.
Przez jaki艣 czas praca sz艂a wartko i sprawnie, bez przeszk贸d. Andrzej w cztery oczy potrafi艂 by膰 naprawd臋 wspania艂ym rozm贸wc膮, interesuj膮cym, dowcipnym, nawet sympatycznym. Olga czasami mia艂a wra偶enie, 偶e jego wredny charakter uaktywnia艂 si臋 tylko w dw贸ch przypadkach: albo wtedy, gdy wok贸艂 by艂o wi臋cej ludzi – to chyba by艂a reakcja: „Tyle was? To ja wam poka偶臋, kto tu ma ostatnie s艂owo!” – albo wtedy, gdy w towarzystwie znajdowa艂y si臋 osoby, kt贸rych Andrzej po prostu nie trawi艂 – vide Julek i Micha艂, sama ju偶 nie wiedzia艂a, kt贸ry go bardziej denerwowa艂. Kiedy jednak byli sam na sam, tylko ona i on, mogli zatopi膰 si臋 w dyskusji tak mocno, 偶e zupe艂nie si臋 wy艂膮czali na 艣wiat zewn臋trzny. Tak by艂o i teraz; dopiero w pewnej chwili Olga jakby si臋 otrz膮sn臋艂a, chwyci艂a praw膮 r臋k臋 Andrzeja, spojrza艂a na jego zegarek i powiedzia艂a ze zgroz膮:
– Rany boskie, dochodzi trzecia, my tak gadamy od prawie dw贸ch godzin, a nawet jednego kartonu do ko艅ca nie rozpakowali艣my!
– To ty zacz臋艂a艣 – przypomnia艂 jej z u艣miechem. – Gdyby艣 nie wypytywa艂a mnie o t臋 konferencj臋 genderow膮 i gdyby艣my potem nie przeskoczyli z gender studies na powie艣ci Szafra艅skiego, a z powie艣ci Szafra艅skiego na Derrid臋, chocia偶 to profanacja dla Derridy, by go 艂膮czy膰 z Szafra艅skim, to rozpakowaliby艣my wi臋cej karton贸w.
– Zastanawiam si臋 – mrukn臋艂a ponuro, ignoruj膮c kolejn膮 z艂o艣liwo艣膰 pod adresem Juliana – jak to wygl膮da w pozosta艂ych pokojach. Uk艂adaj dalej, zaraz wr贸c臋.
M膮dro艣膰 偶yciowa uczy – jak Olga zdo艂a艂a si臋 zorientowa膰 w ci膮gu kilku lat przebywania w swoim 艣rodowisku – 偶e humanist贸w, kt贸rzy maj膮 co艣 zrobi膰, nie zostawia si臋 z ksi膮偶kami bez niehumanistycznego nadzoru. Sama by艂a tego najlepszym dowodem – ona, Andrzej i ich niemal dwugodzinna rozmowa, sprowokowana ksi膮偶k膮 „Grzeczne dziewczynki id膮 do nieba, niegrzeczne id膮 tam, gdzie chc膮” Ute Ehrhardt. Kolejne potwierdzenie tej tezy znalaz艂a w 艣rednim pokoju: Sebastian siedzia艂 na pod艂odze, wsparty plecami o dwa zamkni臋te kartony, i czyta艂 „Imperium” Kapu艣ci艅skiego, a Micha艂, opieraj膮cy si臋 o rami臋 przyjaciela, zaton膮艂 w „Ksi膮偶kach zakazanych” Paszylka. Trzy stoj膮ce na 艣rodku pokoju pud艂a by艂y puste, dwie p贸艂ki zape艂nione, poza tym jednak nic nie zosta艂o zrobione.
– Nie za dobrze wam? – zapyta艂a z mimowolnym rozbawieniem. – Przecie偶 masz w艂asnego Kapu艣ci艅skiego – doda艂a, gdy obaj podnie艣li g艂owy i spojrzeli na ni膮.
– Mam – przyzna艂 Sebastian – ale zawsze, jak dorw臋 „Imperium”, nie mog臋 si臋 oderwa膰.
– Po偶yczysz? – wtr膮ci艂 si臋 Micha艂, unosz膮c du偶y, ciemnofioletowy tom.
– Po偶ycz臋 – zgodzi艂a si臋. – W og贸le ona nie powinna by膰 tutaj, tylko w ma艂ym pokoju, za艂o偶臋 si臋, 偶e to Olek pomyli艂 kartony przy pakowaniu. Jak przeczytasz, to mo偶e ty mi wyja艣nisz, czemu w艣r贸d tych zakazanych ksi膮偶ek nie ma „Pani Bovary”, ani w rozdziale o przyczynach spo艂ecznych, ani obyczajowych, ani 偶adnych innych.
– Nie ma? – zdziwi艂 si臋 i szybko sprawdzi艂 spis tre艣ci. – Rzeczywi艣cie nie ma... – mrukn膮艂, kartuj膮c ksi膮偶k臋.
– Ruszcie si臋 – pogoni艂a ich Olga. – Wi臋cej macie do wypakowania ni偶 wypakowali艣cie.
W najwi臋kszym pokoju sytuacja przedstawia艂a si臋 niewiele lepiej: jakie艣 pi臋膰 czy sze艣膰 opr贸偶nionych karton贸w sta艂o przy drzwiach, reszta, nadal zaklejona, zajmowa艂a po艂ow臋 pod艂ogi, a „si艂a robocza” najwyra藕niej mia艂a przerw臋. Olek siedzia艂 na jednym z pude艂, z „Odami zwyci臋skimi” Pindara w lewej d艂oni i, gestykuluj膮c 偶ywo praw膮, opowiada艂 pozosta艂ym o liryce greckiej. Julek, le偶膮c na brzuchu i podpieraj膮c podbr贸dek na skrzy偶owanych r臋kach, s艂ucha艂 z wyrazem rezygnacji na twarzy – pewnie uzna艂, 偶e lepsze to ni偶 wcze艣niejsza 艂aci艅sko-grecko-hebrajska mieszanka. Wiktor z kolei...
Wiktor z kolei, jak stwierdzi艂a Olga z pewnym zaskoczeniem, s艂ucha艂 uwa偶nie. Siedzia艂 na innym kartonie, w sporej odleg艂o艣ci od Olka, ale s艂ucha艂 wywodu o Pindarze z wyra藕nym zainteresowaniem. Zaskakuj膮ce by艂o nie tyle samo zainteresowanie, co spojrzenie s艂uchacza, Wiktor bowiem patrzy艂 na Olka w zupe艂nie inny ni偶 wcze艣niej spos贸b. Nie mo偶na nawet powiedzie膰, 偶e patrzy艂 – on si臋 wpatrywa艂, nie odrywa艂 od m贸wi膮cego wzroku, s艂ucha艂 z widocznym napi臋ciem. By艂 to jeden z tych nielicznych moment贸w, gdy Oldze przechodzi艂o przez my艣l, 偶e Olek nie straci艂 dla Wiktora g艂owy tak zupe艂nie bezpodstawnie; to spojrzenie, ten wyraz twarzy, t臋 pe艂n膮 uznania i szacunku uwag臋, jakie mo偶na by艂o teraz dostrzec, podchwyci艂a parokrotnie ju偶 wcze艣niej: na tamtym sympozjum, gdy oni si臋 poznali, na jakim艣 spotkaniu u Olka, po jej obronie, podczas wyj艣cia do teatru wi臋ksz膮 grup膮. Gdy Olek m贸wi艂 – gdy zapomina艂 o tym swoim „Ach, zakocha艂em si臋 w tobie na zab贸j” i by艂 sob膮, by艂 takim, jakim Olga go naprawd臋 kocha艂a i rozpoznawa艂a: szalenie kompetentnym, 艣wietnie obeznanym w literaturze greckiej magistrem filologii klasycznej, o krok ju偶 tylko od doktoratu, cz艂owiekiem, kt贸ry potrafi艂 ca艂膮 noc przegada膰 o Arystofanesie i wcale nie wyczerpa艂 wszystkich w膮tk贸w, rozm贸wc膮, kt贸rego chcia艂o si臋 s艂ucha膰 i s艂ucha膰 bez ko艅ca, urodzonym i utalentowanym gaw臋dziarzem – gdy Olek by艂 w艂a艣nie taki, Wiktor zdawa艂 si臋 gubi膰 gdzie艣 swoj膮 skorup臋 i – dopiero teraz ta my艣l uderzy艂a Olg臋 – i dawa艂 mu si臋 zafascynowa膰. Tak, Wiktor by艂 najwyra藕niej zafascynowany tym, co Olek m贸wi艂 i chyba tym, jak Olek m贸wi艂 – a Olek, ta cholerna pierdo艂a, zamiast to zauwa偶y膰 i gra膰 w tym kierunku, odstawia艂 na co dzie艅 jak膮艣 przekl臋t膮 donkiszoteri臋. Ba, 偶eby donkiszoteri臋 – zachowywa艂 si臋 momentami jak Albin ze „艢lub贸w panie艅skich” i je偶eli Olga kiedy艣, jeszcze w liceum, doskonale rozumia艂a reakcje Klary, to teraz, gdy bezpo艣rednio patrzy艂a na to „albinowanie” z boku, sama si臋 w Klar臋 zamienia艂a.
– Ch艂opaki – odezwa艂a si臋 wreszcie, odrobin臋 wbrew sobie – ciesz臋 si臋, 偶e tak si臋 wam dobrze s艂ucha wyk艂adu Olka, ale ruszcie si臋 troch臋 do uk艂adania ksi膮偶ek, co?
– Jezu, no wreszcie – j臋kn膮艂 Julek, siadaj膮c i przeci膮gaj膮c si臋 z g艂o艣nym westchnieniem. – W ko艅cu kto艣 mu przerwa艂, ja ju偶 tyle razy mu m贸wi艂em, 偶e to nie uniwerek, ale Wiktor na mnie w k贸艂ko powarkiwa艂 – doda艂 z艂o艣liwie. Wiktor wzruszy艂 ramionami, zn贸w z min膮 obra偶onej ostrygi.
– Jak ci przeszkadza艂o, mog艂e艣 wyj艣膰 – mrukn膮艂, poprawi艂 okulary i wsta艂. – Ale Ola ma racj臋, ja si臋 bior臋 za t臋 p贸艂k臋.
Olek spojrza艂 na Olg臋 wzrokiem skrzywdzonej niewinno艣ci, na co odp艂aci艂a czym艣, co mia艂o stanowi膰 ostrze偶enie: „Nie zr贸b z siebie teraz debila”, ale chyba nieszczeg贸lnie jej wysz艂o, Olek bowiem po chwili podszed艂 do Wiktora, zn贸w w wersji „Ach, jak si臋 zakocha艂em” i wszystko wr贸ci艂o do normy.
Ostryga, g艂upek i profanator – podsumowa艂a ich z irytacj膮 w my艣lach i wysz艂a z pokoju; „profanator” odnosi艂o si臋 do Julka, kt贸ry patrzy艂 na kartony oznaczone hebrajskimi frazami z takim wyrazem twarzy, jakby kto艣 mu ukrad艂 pomys艂 na powie艣膰. – Wiktor ma temperament zdech艂ej ryby, Olek sentymentalnego kochanka i chyba go dzi艣 przerobi臋 na kolejn膮 p贸艂k臋, a Julian m贸g艂by mie膰 troch臋 szacunku dla j臋zyk贸w klasycznych.
Humor jej si臋 poprawi艂, gdy wr贸ci艂a do najmniejszego pokoju: Andrzej zd膮偶y艂 ju偶 wypakowa膰 kilka karton贸w i ustawi膰 ksi膮偶ki na wy偶szych p贸艂kach, czyli tam, gdzie si臋gn膮膰 mo偶na by艂o, je艣li si臋 liczy艂o powy偶ej metra osiemdziesi臋ciu. Sto siedemdziesi膮t jeden centymetr贸w filologa klasycznego, jakie przedstawia艂a sob膮 Olga, zdecydowanie nie mia艂o na to szans.
Jaki艣 czas p贸藕niej – prawie po艂owa p贸艂ek zosta艂a zape艂niona, puste kartony stanowi艂y liczn膮 grup臋 – do pokoju zajrza艂 Micha艂.
– Robimy fajrant – o艣wiadczy艂 weso艂o i odgarn膮艂 w艂osy sprzed oczu. – No, nie藕le – mrukn膮艂, patrz膮c na poustawiane ksi膮偶ki. – W por贸wnaniu z wami jeste艣my w lesie, ale wy macie mniejszy metra偶... Zbieramy z Sebastianem zam贸wienia – doda艂. – Herbata, kawa, cytryna, cukier... arszenik? – zaproponowa艂 uprzejmie, zwracaj膮c si臋 do Andrzeja.
– Je偶eli alternatywa brzmi: herbata z tob膮 lub z arszenikiem, oczywi艣cie, 偶e wybieram arszenik – odpar艂 Andrzej r贸wnie kurtuazyjnie.
– Podejrzewam, 偶e twoi studenci wybraliby podobnie, gdyby alternatywa brzmia艂a: konsultacje u ciebie lub arszenik – stwierdzi艂.
– Ty wybra艂e艣 poprawk臋 – odparowa艂 Weredecki z tak wrednym u艣miechem, 偶e Olga postanowi艂a szybko przerwa膰 t臋 wymian臋 zda艅, tym bardziej 偶e irytacja na twarzy Micha艂a kaza艂a si臋 spodziewa膰 ostrzejszego starcia.
– Obiecali艣cie mi! – przypomnia艂a im stanowczo. – Mia艂 by膰 spok贸j na czas rozpakowywania, kiedy indziej si臋 po偶recie. No, poka偶cie, 偶e jeste艣cie m臋偶czyznami i umiecie dotrzyma膰 s艂owa – dorzuci艂a, bo miny obu zdradza艂y ch臋膰 na gwa艂towniejsz膮 wymian臋 s艂贸w.
– No, Skalnicki? – spyta艂 Andrzej protekcjonalnym tonem. – Jeste艣 m臋偶czyzn膮 czy moje w膮tpliwo艣ci pod tym wzgl臋dem s膮 uzasadnione?
Micha艂 w pierwszej chwili wyra藕nie mia艂 ochot臋 jako艣 si臋 odgry藕膰 – ale naraz rozlu藕ni艂 si臋, roze艣mia艂 i pokr臋ci艂 g艂ow膮.
– Ca艂y Andrzejek – powiedzia艂 pob艂a偶liwie. – Miej sobie to ostatnie s艂owo, skoro tak ci to potrzebne do szcz臋艣cia. To co, dwie herbaty? – bardziej stwierdzi艂, ni偶 zapyta艂, i wyszed艂, zanim ktokolwiek zd膮偶y艂 odpowiedzie膰.
Ku ogromnej uldze Olgi Andrzej ograniczy艂 si臋 tylko do zgry藕liwego: „Przynajmniej do robienia herbat si臋 nadaje”, kt贸rego nikt poza ni膮 nie us艂ysza艂. By艂a ju偶 troch臋 zm臋czona, g艂odna i w艂a艣nie zacz臋艂a si臋 obawia膰 tego, co mo偶e przynie艣膰 d艂u偶sze przebywanie razem w jednym pokoju wrednego Andrzeja, wybuchowego Micha艂a i obra偶alskiego Julka, plus nieszczypi膮cy si臋 z przeciwnikiem Sebastian, kt贸ry zawsze broni艂 Micha艂a przed najazdami innych, cho膰 sam dogadywa艂 mu rado艣nie – obaj sobie dogadywali, tak gwoli 艣cis艂o艣ci, chyba droczenie si臋 ze sob膮 stanowi艂o dla nich dow贸d przyja藕ni – plus ostryga i wielbiciel ostrygi, jak si臋 Olek nie we藕mie w gar艣膰, to zacznie go nazywa膰 w ten spos贸b, plus ona sama, marz膮ca przecie偶 tylko o tym, by wszystkie ksi膮偶ki stan臋艂y ju偶 na swoich p贸艂kach.
B臋dzie si臋 dzia艂o. Cholera, rzeczywi艣cie zestaw do pomocy dobra艂a tak na chybi艂 trafi艂, 偶e pewnie j膮 trafi, szlag.
Poczu艂a si臋 lepiej, gdy zobaczy艂a 艣redni pok贸j: jedna trzecia p贸艂ek zosta艂a zape艂niona ksi膮偶kami zgodnie z wytycznymi z kartki, puste pud艂a, w艂o偶one jedne w drugie, sta艂y r贸wno pod parapetem, obok, w dwuszeregu, kartony pe艂ne – robota Sebastiana, wida膰 to go艂ym okiem, radosn膮 tw贸rczo艣膰 Micha艂a mo偶na by艂o podziwia膰 obok, w postaci walaj膮cych si臋 na pod艂odze poszarpanych kawa艂k贸w br膮zowej ta艣my klej膮cej. Biedny Sebastian, pewnie ba艂agan, jaki tu musia艂 poprzednio panowa膰, doprowadza艂 go do apopleksji.
Jedno z wi臋kszych pude艂 – na szcz臋艣cie pustych, zapewne wiedzieli, 偶e zamordowa艂aby ich za stawianie herbaty na jej ksi膮偶kach – odwr贸cone do g贸ry dnem, zmieni艂o si臋 na chwil臋 w prowizoryczny stolik, na kt贸rym umieszczono ciastka i szklanki. Spodk贸w nie by艂o, wida膰 s艂usznie uznano, 偶e zaj臋艂yby za du偶o miejsca.
Pok贸j by艂 pomalowany na zielono – na ciemn膮, butelkow膮 ziele艅, do kt贸rej Olga mia艂a ogromn膮 s艂abo艣膰 – co w po艂膮czeniu z wykonanymi z ciemnego drewna p贸艂kami tworzy艂o pi臋kne po艂膮czenie. Przygl膮da艂a si臋 przez moment w zamy艣leniu ustawionym ksi膮偶kom – wielobarwne szeregi grzbiet贸w o r贸偶nej szeroko艣ci, wysoko艣ci i z elementami zdradzaj膮cymi wiek wzbudza艂y nieodmiennie przyp艂yw czu艂o艣ci. By艂y cudowne, by艂y wspania艂e, by艂y jej, jej w艂asne, nikt inny nie mia艂 do nich prawa; by艂y szcz臋艣liwe – o, zdecydowanie! – w艂a艣nie tu, z ni膮, bezpieczne i upragnione...
– Olka, nie m贸dl si臋 do swoich p贸艂ek. – Rozbawiony g艂os Micha艂a wyrwa艂 j膮 z zamy艣lenia. – Masz tak膮 min臋, jakby艣 zaraz mia艂a kl臋kn膮膰 i zm贸wi膰 pacierz mola ksi膮偶kowego, zlituj si臋 i siadaj, bo ci herbata wystygnie.
– Profanator bez ksi臋gozbioru – mrukn臋艂a z u艣miechem, gdy ten wychodzi艂 z pokoju, po czym usiad艂a obok Olka, kt贸ry w艂a艣nie wygodnie wyci膮gn膮艂 nogi i opar艂 si臋 o puste jeszcze p贸艂ki za sob膮.
Przynajmniej raz nie gania za nim z wywieszonym j臋zorem – pomy艣la艂a nie偶yczliwe pod adresem przyjaciela i Wiktora, kt贸ry siedzia艂 po drugiej stronie pokoju, wraz z Julkiem masuj膮cym sobie rami臋.
– Masz za du偶e, za ci臋偶kie i za liczne ksi膮偶ki – o艣wiadczy艂 ten ostatni, napotykaj膮c wzrok Olgi. – Poza tym masz upierdliwego Olka, kt贸ry uwa偶a艂, 偶e wyja艣nianie mi, czym si臋 r贸偶ni trochej od jambu i anapestu, b臋dzie takie strasznie zabawne.
– Nie rozr贸偶niasz st贸p – roze艣mia艂 si臋 Olek, si臋gaj膮c po stoj膮c膮 mi臋dzy nim a Olg膮 szklank臋 z herbat膮. – Chcia艂em ci pom贸c w pozbyciu si臋 tej ha艅bi膮cej cechy i dla lepszego zademonstrowania wybija艂em ci te stopy.
– Na moich plecach? – warkn膮艂 Julian.
– By艂y pod r臋k膮 – wypali艂 Olek, najwyra藕niej zanim zd膮偶y艂 si臋 zastanowi膰, co m贸wi.
Uuu, Oleczku... – pomy艣la艂a Olga, z trudem panuj膮c nad swoj膮 twarz膮. – To masz przechlapane. Powiedzie膰 mierz膮cemu metr sze艣膰dziesi膮t dziewi臋膰 Julkowi co艣, co sugeruje: „ale ty niski jeste艣”, to jak obla膰 si臋 miodem i wbiec z wrzaskiem mi臋dzy pszczo艂y czy osy, czy szerszenie, w ka偶dym razie mi臋dzy co艣, co ma 偶膮d艂a i ch臋tnie ich u偶ywa. Wyrazy wsp贸艂czucia, requiem aeternam et requiescas in pace, infelix amice1.
– S艂ucham? – zapyta艂 Julek podejrzanie spokojnie. W tym momencie nale偶a艂o dzi臋kowa膰 wszelkim b贸stwom olimpijskim, 偶e Sebastian z Micha艂em urz臋dowali zn贸w w kuchni, Andrzej poszed艂 do toalety, a Wiktor najwyra藕niej si臋 wy艂膮czy艂. – Mo偶esz powt贸rzy膰?
Olga da艂aby g艂ow臋, 偶e Olek na gwa艂t pr贸buje teraz znale藕膰 jakie艣 niewinne wyja艣nienie swoich s艂贸w.
– No a gdzie mia艂em wybija膰, na twojej g艂owie? – zaryzykowa艂.
– Chcesz powiedzie膰, 偶e te偶 by艣 bez problemu dosi臋gn膮艂? – wywarcza艂 Julek.
K艂opot z Julianem polega艂 na tym, 偶e by艂 szalenie dra偶liwy na punkcie trzech kwestii: swoich – z regu艂y nieudanych – zwi膮zk贸w, swojego pisarstwa i swojego wzrostu. O ile Olek by艂 bardzo taktowny w sprawach sercowych, z racji bycia naukowcem paraj膮cym si臋 jedynie pisaniem fachowym nie stanowi艂 偶adnego zagro偶enia w postaci konkurencji tw贸rczej, a jako filolog klasyczny i staropolanin mia艂 zawsze mo偶liwo艣膰 broni膰 si臋 stwierdzeniem: „Ja si臋 nie znam na wsp贸艂czesnej powie艣ci”, gdy genderowo-queerowo-postmodernistyczne zabiegi literackie Juliana wydawa艂y mu si臋 nie do prze艂kni臋cia, o tyle w kwestii wzrostu m贸g艂 dzia艂a膰 na nerwy samym swoim istnieniem. Prawda by艂a bolesna: Julek mia艂 metr sze艣膰dziesi膮t dziewi臋膰, Olek – metr osiemdziesi膮t cztery. Pi臋tna艣cie centymetr贸w nie do ukrycia.
– Chce powiedzie膰, 偶e do twojej g艂owy nie musia艂by si臋 tak schyla膰, jak do twoich plec贸w – rozleg艂 si臋 w drzwiach g艂os Micha艂a, kt贸ry w艂a艣nie wszed艂 do pokoju i, trzymaj膮c w r臋kach dwie kawy, patrzy艂 na ch艂opaka z lekkim u艣miechem. – No ju偶, Julek, nie wariuj, Olek nie mia艂 niczego z艂ego na my艣li, a ty zaraz szukasz dziury w ca艂ym. Masz swoj膮 tchibo, pij i si臋 nie ciskaj – poda艂 mu jedn膮 ze szklanek – bo zaraz przylezie Andrzej, pod艂apie, o co posz艂o, i ten to dopiero pojedzie po twoim wzro艣cie i po ca艂ej reszcie – ostrzeg艂. Julian zamordowa艂 go szybko wzrokiem – wygl膮da艂 w takich momentach jak obra偶ony na ca艂y 艣wiat licealista, kt贸remu g臋sta jasnoblond czupryna i niebieskie oczy uparcie przeszkadza艂y w upodobnieniu si臋 do bazyliszka – ale, najwyra藕niej przekonany argumentem zwi膮zanym z Andrzejem, wzi膮艂 kaw臋 i zawzi臋cie zamiesza艂 j膮 艂y偶eczk膮.
Olek spojrza艂 na Micha艂a z wdzi臋czno艣ci膮, ten za艣, u艣miechaj膮c si臋 porozumiewawczo, usiad艂 na kilku ustawionych ko艂o siebie kartonach i postawi艂 na parapecie drug膮 kaw臋 obok znajduj膮cej si臋 ju偶 tam szklanki z herbat膮. Olga westchn臋艂a g艂臋boko, przysun臋艂a si臋 do kartonu-stolika i si臋gn臋艂a po swojego earl greya z du偶ym kawa艂kiem cytryny bez sk贸rki.
– Idzie wolniej, ni偶 zak艂ada艂am – wymrucza艂a, zn贸w sadowi膮c si臋 wygodnie przy p贸艂kach. Z przedpokoju rozleg艂 si臋 przeci膮g艂y dzwonek telefonu, na kt贸ry na艂o偶y艂o si臋 ciche skrzypni臋cie drzwi od 艂azienki i szybkie kroki, a potem przyciszony g艂os Andrzeja.
– R贸wnanie „humanista plus ksi膮偶ka” nigdy ci nie da wyniku „szybkie dzia艂anie”, je艣li nie chodzi o czytanie – odpar艂 Olek z rozbawieniem.
– Ziemia do Wiktora! – powiedzia艂 Micha艂 g艂o艣no, a gdy zawo艂any uni贸s艂 g艂ow臋, Skalnicki wyja艣ni艂, wskazuj膮c g艂ow膮 na stolik: – Herbata ci stygnie, nie m贸wi膮c ju偶 o tym, 偶e czujemy si臋 przez ciebie ignorowani.
– Szczeg贸lnie jeden z nas czuje si臋 przez ciebie ignorowany – dorzuci艂 Julian jadowicie, patrz膮c na Olka; najwyra藕niej nie m贸g艂 sobie odm贸wi膰 ma艂ej zemsty.
– Pilnuj swojego nosa – odburkn膮艂 Olek, posy艂aj膮c mu znad szklanki spojrzenie, kt贸re – w przeciwie艅stwie do tego, jakim Julek wcze艣niej obdarzy艂 Skalnickiego – rzeczywi艣cie mog艂o wygl膮da膰 gro藕nie.
– Kt贸ra moja? – spyta艂 Wiktor spokojnie, nie reaguj膮c na ich wymian臋 zda艅.
– Oboj臋tnie – odpar艂 Micha艂 i spojrza艂 na wchodz膮cego do pokoju Sebastiana. – Te dwie s膮 takie same, nie?
– Nie – powiedzia艂 Sieniecki, lawiruj膮c mi臋dzy stolikiem i wyci膮gni臋tymi nogami filolog贸w klasycznych. – Ta dla Andrzeja zawiera arszenik, strychnin臋 i 艣rodki przeczyszczaj膮ce, bo w ko艅cu nie mog艂e艣 si臋 przy robieniu herbaty zdecydowa膰, czym najlepiej by艂oby go uraczy膰. Wiktor, na twoim miejscu kaza艂bym najpierw Andrzejowi spr贸bowa膰 obu, bo Micha艂 m贸g艂 z rozp臋du sypa膰 dodatki jak leci.
– Zaryzykuj臋 – stwierdzi艂 Wiktor, u艣miechaj膮c si臋 s艂abo, wsta艂, wzi膮艂 szklank臋 i usiad艂 z powrotem, starannie unikaj膮c wzroku Olka.
– Zgadnijcie, czemu Sebastian tyle siedzia艂 w tej kuchni – odezwa艂 si臋 Micha艂, gdy tamten usiad艂 obok, i poda艂 mu kaw臋. – Zmywa艂 jak szalony.
– Cholera, Sebastian – j臋kn臋艂a Olga, patrz膮c na niego szeroko otwartymi oczami. – Nie m贸w, 偶e zmy艂e艣 mi t臋 cholern膮 patelni臋, na kt贸rej Olek mi przedwczoraj sma偶y艂 nale艣niki, a potem nikomu nie chcia艂o si臋 jej umy膰.
– Zmy艂em, przepraszam – roze艣mia艂 si臋. – Dzia艂a艂a mi na nerwy.
– Dzi臋ki – powiedzia艂a, kr臋c膮c g艂ow膮. – Chyba powinno mi by膰 teraz g艂upio, ale szczerze m贸wi膮c, tylko si臋 ciesz臋, 偶e sama nie b臋d臋 musia艂a zmywa膰 tego diabelstwa ani podchodami zmusza膰 do tego Olka.
– To ja te偶 dzi臋kuj臋 – dorzuci艂 Olek szybko. – Nie masz poj臋cia, ile ju偶 razy wrobi艂a mnie w zmywanie za siebie.
– Nie ma za co – odpar艂 z rozbawieniem Sieniecki.
– U mnie te偶 znalaz艂oby si臋 co艣 do umycia – powiedzia艂 Julek podst臋pnie. – Wpadniesz jutro na kaw臋?
– Zapomnij – uci膮艂. – W tym tygodniu wyrobi艂em ju偶 limit zmywania cudzych gar贸w – doda艂, patrz膮c wymownie na Micha艂a, kt贸ry u艣miechn膮艂 si臋 wrednie.
– Sebastian przychodzi do mnie po to, 偶eby poprawi膰 sobie humor – wyja艣ni艂, widz膮c zainteresowane spojrzenia pozosta艂ych. – U niego zawsze jest idealny porz膮dek, u mnie idealny bajzel, wi臋c przychodzi do mnie, patrzy dooko艂a i my艣li dumnie: „A u mnie nie ma takiego syfu!”, po czym ten m贸j syf zaczyna mu dzia艂a膰 na nerwy i wszystko mi sprz膮ta. Jest po prostu ofiar膮 w艂asnej pedanterii – zako艅czy艂 pe艂nym wsp贸艂czucia g艂osem, patrz膮c na przyjaciela wyrozumiale, jak na niegro藕nego wariata.
– Jestem ofiar膮 tego, 偶e przyja藕ni臋 si臋 z facetem, dla kt贸rego nie ma r贸偶nicy, czy wielka sterta papier贸w le偶y na stole, na pod艂odze, na 艂贸偶ku, na 艣rodku przedpokoju, czy wsz臋dzie po trochu – poprawi艂 Sieniecki zgry藕liwie.
– Jeste艣 ofiar膮 tego, 偶e dla ciebie to jest r贸偶nica – upomnia艂 go 艂agodnie Micha艂.
– Jeste艣 ofiar膮 tego, 偶e 藕le dobierasz przyjaci贸艂 – wtr膮ci艂 si臋 Andrzej, staj膮c w progu.
– Nie, ofiar膮 z艂ego doboru znajomych to jeste艣my my, z winy Oli – odparowa艂 Micha艂.
– Nie no, b艂agam! – krzykn臋艂a Olga, unosz膮c gwa艂townie d艂onie. – Prosz臋 was, nie mam dzi艣 si艂 na wasze antyuprzejmo艣ci, to ju偶 si臋 robi m臋cz膮ce.
– We藕 pod uwag臋, 偶e to nie Micha艂 zacz膮艂 – zaznaczy艂 Sebastian.
– To fascynuj膮ce, obserwowa膰, jak za ka偶dym razem zawzi臋cie go bronisz – odezwa艂 si臋 Andrzej, u艣miechaj膮c si臋 wyj膮tkowo paskudnie; wzi膮艂 ostatni膮 szklank臋 i usiad艂 niedaleko drzwi, naprzeciwko adwersarzy.
– Nie b膮d藕 taki mister Spock, bo obserwowanie ciebie wcale ju偶 takie fascynuj膮ce nie jest – odci膮艂 si臋 Sebastian. Po minie Micha艂a wida膰 by艂o, 偶e te偶 ma co艣 do powiedzenia, a i Julian najwyra藕niej czeka艂, by dorzuci膰 swoje trzy grosze, wi臋c Olga z irytacj膮 uderzy艂a pi臋艣ci膮 w pod艂og臋.
– Ma by膰 spok贸j – za偶膮da艂a stanowczo. – Jak macie tak膮 ochot臋 skaka膰 sobie do oczu, to za艂atwcie to po m臋sku, id藕cie do kuchni, dajcie sobie wzajemnie w mord臋 i dopiero wtedy wr贸膰cie.
– O ile zostanie z was co艣 zdatnego do wracania – mrukn膮艂 Olek i upi艂 kolejny 艂yk herbaty.
– Co ty na t臋 propozycj臋, Andrzejku? – podj膮艂 Skalnicki z rozbawieniem. Andrzej prychn膮艂 i spojrza艂 na niego, ujmuj膮c szklank臋 w obie d艂onie.
– Sugerujesz, 偶e zni偶y艂bym si臋 do takiego poziomu? – zapyta艂 wzgardliwie.
– Cholera ci臋 wie – odpar艂 Micha艂, wyra藕nie wprawiony w dobry humor. – Masz taki wydziwniony ten sw贸j poziom, 偶e nigdy nie wiadomo, czy cz艂owiek do niego wpadnie i po艂amie obie nogi, czy wyr偶nie o niego 艂bem.
Sebastian roze艣mia艂 si臋, Olek z Julkiem te偶, Wiktor jedynie s艂abo si臋 u艣miechn膮艂 – w tym momencie Olga 艣wietnie go rozumia艂a.
– Przes... – zacz臋艂a, ale Weredecki wpad艂 jej w s艂owo:
– Zapewniam ci臋, 偶e nawet na szczud艂ach nie mia艂by艣 szans cho膰by otrze膰 si臋 o m贸j poziom.
– Aua – powiedzia艂 Micha艂 zranionym g艂osem. – To mnie zabola艂o. Zupe艂nie jak ciebie moje uwagi.
– Wi臋c cierpicie obaj w milczeniu – wtr膮ci艂a si臋 Olga gro藕nie. – Naprawd臋 dzisiaj nie mam nerw贸w wys艂uchiwa膰 tego waszego ping-ponga s艂ownego, zmie艅my temat, p贸ki jeszcze si臋 da. Olek, wymy艣l co艣 – poprosi艂a, patrz膮c na niego z nadziej膮. Olek oderwa艂 wzrok od Wiktora – tylko zamordowa膰 za to gapienie si臋 jak napalona nastolatka w liceum – i spojrza艂 na ni膮 z niepewn膮 min膮.
– Nie mam za bardzo pomys艂u – mrukn膮艂 przepraszaj膮co.
– Ja mam – powiedzia艂 Julian. Olga odwr贸ci艂a ku niemu g艂ow臋, pe艂na obaw, ale Julian zaproponowa艂 spokojnie: – Powiedz mo偶e, jak sobie to mieszkanie rozplanowa艂a艣, bo skoro wsz臋dzie masz ksi膮偶ki, to nie wiem, gdzie zamierzasz spa膰, chyba w wannie.
– Dop贸ty, dop贸ki nie wyrzuci wanny, by zmie艣ci膰 w 艂azience kolejne ksi膮偶ki – stwierdzi艂 Olek; mia艂 wzrok wbity w pod艂og臋, nie zdawa艂 wi臋c sobie sprawy z tego, 偶e swoim komentarzem wywo艂a艂 na wargach Wiktora lekki u艣miech – pewnie to i lepiej, przynajmniej nie b臋dzie dorabia艂 sobie do tego daj膮cych zbyt du偶o nadziei interpretacji, uzna艂a Olga, przygl膮daj膮c si臋 Wiktorowi z pewnym 偶alem.
No zdecydowa艂by艣 si臋, cz艂owieku – pomy艣la艂a zniecierpliwiona – i albo w og贸le unika艂 Olka i pozwoli艂 mu o sobie zapomnie膰, albo da艂by艣 mu si臋 w ko艅cu porz膮dnie poderwa膰 i nie musia艂abym walczy膰 z ochot膮 przy艂o偶enia mu w ten rozkochany w tobie 艂eb. O Wenus lito艣ciwa, daj Olkowi przelecie膰 Wiktora i niech to si臋 wszystko wreszcie unormuje, bo przerobi臋 w艂asnego najlepszego przyjaciela na stos zak艂adek do ksi膮偶ek. I nie obra偶aj si臋 za form臋 modlitwy, Olek zakochany jest nie do wytrzymania, sama pewnie dobrze wiesz.
– Ola? – Poczu艂a d艂o艅 Olka na ramieniu i to j膮 przywr贸ci艂o do rzeczywisto艣ci. – Jeste艣 zm臋czona?
– Jestem – przyzna艂a. – Mam dosy膰 przeprowadzek, dosy膰 pakowania i rozpakowywania, prowizorki i chwilowo艣ci, m臋czy mnie ju偶 to je偶d偶enie od domu rodzic贸w tutaj i z powrotem, urz膮dzanie i tak dalej, i marz臋 o chwili, gdy wszystko stanie na swoim miejscu i b臋d臋 mog艂a normalnie usi膮艣膰 do pracy, maj膮c wszystkie ksi膮偶ki w zasi臋gu wzroku.
– Dobrze, dobrze – powiedzia艂 Micha艂, machaj膮c r臋k膮. – Zakopujemy z Andrzejem top贸r wojenny na dzi艣 i grzecznie pouk艂adamy ci reszt臋 ksi膮偶ek, 偶eby艣 by艂a szcz臋艣liwa. Prawda, Andrzejku? – zapyta艂 uprzejmie, patrz膮c na niego wyczekuj膮co.
– Skoro tak twierdzisz – odpar艂 Andrzej spokojnie.
Olga by艂aby gotowa za艂o偶y膰 si臋 o w艂asny s艂ownik do hebrajskiego, 偶e Micha艂, przygl膮daj膮cy si臋 rozm贸wcy jeszcze przez moment, zdusza艂 w艂a艣nie w sobie uwag臋 w rodzaju: „potrafisz by膰 kochany i s艂odki, to urocze, nawet je偶eli ju偶 mnie zd膮偶y艂o zemdli膰”; mo偶liwe zreszt膮, 偶e by艂o to co艣 gorszego, ale liczy si臋 fakt, 偶e zachowa艂 to dla siebie i nie prowokowa艂 dalszej pysk贸wki. Usadowi艂a si臋 wygodniej, opieraj膮c ramieniem o Olka.
– Musia艂am podzieli膰 pokoje wedle ksi膮偶ek – zacz臋艂a. – Najwi臋kszy pok贸j to b臋dzie m贸j gabinet, s艂yszycie, jak to pi臋knie brzmi? „Gabinet, gabinet naukowy”... – Rozmarzy艂a si臋 na moment, po czym warkn臋艂a: – Julek, nie stukaj si臋 w g艂ow臋, bo ja ci臋 stukn臋. M贸j gabinet, tak... wi臋c tam jest ca艂a literatura fachowa: s艂owniki wszelkiego rodzaju, literatura naukowa, literatura pi臋kna z antyku i od 艣redniowiecza do baroku, teoria literatury, do tego osobna p贸艂ka na r贸偶ne stare wydania, kt贸re wymagaj膮 specjalnej troski...
– To ta, kt贸r膮 na kartce oznaczy艂a艣 trupi膮 czaszk膮? – przerwa艂 Julek z zainteresowaniem i pochyli艂 si臋 do przodu po kilka ciastek.
– To ja – wtr膮ci艂 Olek. – Jak sobie wyobrazi艂em, co Olka zrobi komu艣, kto ruszy jej dziewi臋tnastowieczne t艂umaczenia Cycerona, to najpierw chcia艂em narysowa膰 偶elazn膮 dziewic臋 i hiszpa艅skie buty, ale trupia czaszka 艂atwiej si臋 zmie艣ci艂a.
– Bardzo zabawne – burkn臋艂a Olga, patrz膮c krytycznie na 艣miej膮cych si臋 przyjaci贸艂. – Pierwszy by艣 si臋 rzuci艂 do skr臋cania karku osobie, kt贸ra by zagi臋艂a kartk臋 w twoim Arystofanesie.
– A tam, do skr臋cania karku. – Machn膮艂 r臋k膮. – 艁eb bym po prostu na miejscu urwa艂 i po sprawie.
– Wi臋c gdzie te nietykalne ksi膮偶ki? – zapyta艂 Micha艂 przebiegle.
– Daleko – odpar艂a dobitnie. – Jeszcze u moich rodzic贸w, przywioz臋 je, gdy wszystko b臋dzie na swoim miejscu, przecie偶 nie b臋d膮 mi si臋 kisi膰 w pudle. I sama je porozstawiam – zastrzeg艂a si臋.
– I b臋dziesz je otwiera艂a raz na rok, w rocznic臋 kupienia – zako艅czy艂 Skalnicki; opiera艂 艂okcie na szeroko rozstawionych nogach, a w d艂oniach trzyma艂 szklank臋 z na p贸艂 wypit膮 herbat膮 i lekko ni膮 ko艂ysa艂. Olga spojrza艂a na niego z namys艂em.
– 艢wietny pomys艂 – stwierdzi艂a. – Mog臋 robi膰 jubileusze.
Micha艂 roze艣mia艂 si臋 i pokr臋ci艂 g艂ow膮.
– A co b臋dzie tutaj? – odezwa艂 si臋 Wiktor. – Tam pewnie wstawisz jakie艣 biurko i komputer?
– Biurko, krzes艂o, komputer z ca艂膮 reszt膮 sprz臋tu i wie偶臋 – potwierdzi艂a. – A tu b臋dzie literatura pi臋kna, kt贸rej nie potrzebuj臋 tak bardzo jak staro偶ytnej. Ca艂y Zola, ca艂y Balzac, Proust, w og贸le ca艂a osiemnasto-, dziewi臋tnasto- i dwudziestowieczna literatura francuska, rosyjska, angielska, niemiecka, kolekcje beletrystyki z Wyborczej, psychologia i filozofia, bo tam si臋 nie zmieszcz膮, poza tym postawi臋 tu jaki艣 stolik i par臋 krzese艂, 偶eby mie膰 gdzie sadza膰 go艣ci...
– Albo ksi膮偶ki, jak ci p贸艂ek zabraknie – dorzuci艂 Olek.
– Po co si臋 w og贸le cacka膰, pu艣膰 tu szeregi rega艂贸w oddzielonych od siebie tylko na tyle, 偶eby艣 zdo艂a艂a si臋 przecisn膮膰 – dorzuci艂 Micha艂.
– Pomy艣l臋 o tym za jaki艣 czas – odpar艂a uprzejmie. – A w najmniejszym jest sypialnia.
– Czyli te偶 ksi膮偶ki – podsumowa艂 Olek, co wywo艂a艂o u艣miech nawet u Wiktora i Andrzeja, kt贸rzy dot膮d siedzieli w milczeniu – pierwszy wyra藕nie zdystansowany do reszty, drugi – z nieprzeniknion膮 min膮. Pewnie w duchu wszystkich krytykowa艂.
– Ksi膮偶ki i 艂贸偶ko – poprawi艂a. – Radio, szafka na ubranie, bo szafa na szcz臋艣cie si臋 zmie艣ci w przedpokoju, radio, a nie, radio ju偶 wymienia艂am, stolik nocny, jak b臋dzie mnie na niego sta膰, bo widzia艂am w jakim艣 meblowym prze艣liczny, literatura najl偶ejszego kalibru, taka na odpr臋偶enie: krymina艂y, ksi膮偶ki dla dzieci z ca艂ym „Miko艂ajkiem” na czele oraz to, co si臋 ju偶 nie zmie艣ci w pozosta艂ych dw贸ch pokojach.
– I gdzie艣 w艣r贸d tego wszystkiego Olga, niewidoczna spod sterty tomiszczy – zako艅czy艂 Olek weso艂o.
– Ty si臋 tak z niej nie 艣miej – mrukn膮艂 Micha艂. – U ciebie to wygl膮da tak samo. Sebastianowi zreszt膮 te偶 niewiele do was brakuje.
– Bo mie膰 w艂asn膮 bibliotek臋 to jedno z najwi臋kszych marze艅 ka偶dego humanisty – wyja艣ni艂 zdecydowanie.
– Prawie ka偶dego – poprawi艂 go Sebastian, patrz膮c na Skalnickiego, ten za艣 podchwyci艂:
– No w艂a艣nie, prawie ka偶dego. Nie moje – podkre艣li艂.
– Nie? – Wiktor uni贸s艂 g艂ow臋 i spojrza艂 na niego ze zdziwieniem.
– Micha艂 jest dziwny – o艣wiadczy艂a Olga konspiracyjnym szeptem. – Humanista, kt贸ry nie gromadzi ksi臋gozbioru i jeszcze rozdaje po ludziach swoje ksi膮偶ki, jak mu si臋 jakie艣 trafi膮.
– Po prostu humanista-anarchista – skwitowa艂 Olek. – Szargasz dobre imi臋 bibliopat贸w.
– Ja po prostu nie cierpi臋 nadmiaru rzeczy – j臋kn膮艂. – My艣lisz, 偶e dlaczego je偶d偶臋 maluchem?
– Bo masz 艣wira – mrukn膮艂 Sebastian.
– Bo lubisz robi膰 przyjacio艂om obciach – stwierdzi艂 Julek.
– Bo jeste艣 dziwakiem? – zasugerowa艂a Olga.
– Bo nie masz za grosz gustu – odezwa艂 si臋 Andrzej ze z艂o艣liwym u艣miechem.
– Bo lubisz mie膰 kolana pod brod膮 i kierownic臋 pod z臋bami – powiedzia艂 Olek.
– Nadal je藕dzisz tym maluchem? – zdumia艂 si臋 Wiktor szczerze.
Micha艂 powi贸d艂 wzrokiem po towarzystwie, najwyra藕niej zszokowany.
– Nie, do cholery! – zirytowa艂 si臋. – Bo nie cierpi臋 tych trybik贸w wt艂aczaj膮cych cz艂owieka w symbole presti偶u spo艂ecznego, nie cierpi臋 pogoni za przedmiotami, nie cierpi臋 kontroli, jak膮 nad cz艂owiekiem sprawuje my艣l „musz臋 mie膰 jeszcze wi臋cej, i jeszcze, i jeszcze”!
– Micha艂, spokojnie. – Sebastian po艂o偶y艂 mu r臋k臋 na ramieniu. – Nikt ci臋 nie zmusza do kupienia mercedesa. Tylko 偶artowali艣my.
– Po prostu nie cierpi臋 nadmiaru, jak mam za du偶o rzeczy w domu, to zaczynam si臋 dusi膰 – powiedzia艂 ju偶 spokojniej. – Dlatego co jaki艣 czas oddaj臋 wam ksi膮偶ki, kt贸re mi si臋 nazbiera艂y, dlatego nie zmieniam samochodu, bo p贸ki ten je藕dzi, to znaczy, 偶e jest dobry i nie ma powodu zawraca膰 sobie g艂owy kupowaniem innego, dlatego nie gromadz臋 ksi膮偶ek ani 偶adnych innych rzeczy. Jasne? – zapyta艂 zm臋czonym g艂osem.
– Jasne, jasne – przytakn臋艂a Olga. – Ja ci nie ka偶臋 niczego gromadzi膰, tylko nie umiem sobie wyobrazi膰 takiego 偶ycia z zaledwie kilkoma ksi膮偶kami na sta艂e.
– Albo z maluchem – dorzuci艂 Julek.
– Rozumiem, 偶e chcesz wraca膰 do domu na piechot臋? – spyta艂 Micha艂 uprzejmie.
– No nie obra偶aj si臋 tak – roze艣mia艂 si臋 ch艂opak. – Z dwojga z艂ego wol臋 wraca膰 maluchem ni偶 z buta, nie b膮d藕 taki dra偶liwy.
– A to wy we tr贸jk臋 przyjechali艣cie? – zainteresowa艂 si臋 Olek. – Jako艣 nie zaskoczy艂em wcze艣niej.
– Co innego zajmowa艂o twoj膮 uwag臋 – odpar艂 Julek wrednie.
– Julek, jedz ciastka i nie gl臋d藕 tyle – zmitygowa艂 go Sebastian, zdejmuj膮c d艂o艅 z ramienia Micha艂a. – We tr贸jk臋 – zwr贸ci艂 si臋 do Olka – cho膰 tak szczerze m贸wi膮c, nie mam poj臋cia, jak ten kaszlak zdo艂a艂 nas dowie藕膰.
– Rozumiem, 偶e wracasz na piechot臋 z Julkiem? – warkn膮艂 Skalnicki.
– Ale偶 sk膮d – odpar艂 艂agodnie. – Wracamy razem, b臋dziesz potrzebowa艂 pomocy przy pchaniu, gdy w tym pude艂ku od zapa艂ek wreszcie puszcz膮 艣rubki.
– Ile on ma lat? – zainteresowa艂a si臋 Olga.
– Wystarczaj膮co – odpar艂 Micha艂, patrz膮c na ni膮 ponuro. – Je藕dzi, skr臋ca, hamuje i przechodzi przegl膮d, wi臋c si臋 nadaje do u偶ytku, koniec dyskusji.
– W 偶yciu bym do czego艣 takiego nie wsiad艂 – mrukn膮艂 Andrzej znad herbaty.
– Racja, w 偶yciu by艣 nie wsiad艂 do mojego samochodu, i to nie tylko z w艂asnej woli – zgodzi艂 si臋 Skalnicki.
– Cicho – upomnia艂a Olga. – Uprzejmo艣ci kiedy indziej.
– Wracaj膮c do tematu – podj膮艂 szybko Olek – to my ci jeste艣my oczywi艣cie bardzo wdzi臋czni, 偶e co jaki艣 czas dostarczasz nam ksi膮偶ki, tylko, jak m贸wi艂a Olga, w g艂owach nam si臋 to nie mie艣ci. To jak 偶y膰 bez powietrza.
– O w艂a艣nie – zgodzi艂a si臋. Micha艂 u艣miechn膮艂 si臋 i pokr臋ci艂 g艂ow膮.
– Dla mnie jak bez powietrza, to gdy jestem przywalony przedmiotami – powiedzia艂. – Je艣li chodzi o ksi膮偶ki, to mam biblioteki i czytelnie, i to mi wystarcza.
– I cudze ksi臋gozbiory – uzupe艂ni艂 Sebastian.
– I cudze ksi臋gozbiory – zgodzi艂 si臋 z zadowoleniem. – Dlatego jestem jak najbardziej za tym, 偶eby艣cie fanatycznie gromadzili ksi膮偶ki i mi je po偶yczali.
– Co do ciebie, to przynajmniej wiadomo, 偶e oddasz – mrukn臋艂a Olga.
– A kto艣 ci nie odda艂? – spyta艂 Sebastian wsp贸艂czuj膮co.
– Taka jedna znajoma krowa z podstaw贸wki. – Skrzywi艂a si臋. – Po偶yczy艂am jej w po艂owie liceum, jak raz do mnie przysz艂a, „Zab贸jstwo Rogera Ackroyda” Christie i nigdy wi臋cej go nie zobaczy艂am. Jej jako艣 te偶 nie mog艂am spotka膰, tylko kiedy艣 jakiej艣 mojej kole偶ance powiedzia艂a, gdy tamta poruszy艂a temat ksi膮偶ki, kt贸r膮 podobno ma mi odda膰, 偶e „och, ta ksi膮偶ka chyba gdzie艣 le偶y w 艣mieciach czy pies j膮 pogryz艂”, my艣la艂am wtedy, 偶e mnie szlag trafi na miejscu.
– I nic nie zrobi艂a艣? – zapyta艂 Andrzej z niedowierzaniem.
– M贸wi膮c szczerze, nie mia艂am ochoty ogl膮da膰 jej na oczy – wyja艣ni艂a. – Znalaz艂am par臋 lat p贸藕niej tego „Ackroyda” w antykwariacie, wi臋c zn贸w go mam, ale nadal skacze mi ci艣nienie na samo wspomnienie tej idiotki. A jeszcze sama jej t臋 ksi膮偶k臋 wpycha艂am w r臋ce, bo tak mi si臋 podoba艂a i chcia艂am koniecznie nawr贸ci膰 nieczytaj膮c膮 znajom膮 na czytanie... – Westchn臋艂a g艂臋boko i doda艂a: – Teraz mam awersj臋 do po偶yczania, chyba 偶e naprawd臋 komu艣 ufam.
– Ja te偶 – zgodzi艂 si臋 Olek. – Najbardziej mnie denerwuje, gdy kto艣 traktuje ksi膮偶k臋 inaczej ni偶 ja, na przyk艂ad zamiast w艂o偶y膰 zak艂adk臋, k艂adzie tom do g贸ry grzbietem albo zagina rogi.
– Za zaginanie rog贸w w moich ksi膮偶kach obci膮艂bym r臋ce – mrukn膮艂 Wiktor, zerkaj膮c na Olka, kt贸ry – los ci臋 wyra藕nie nie lubi, bracie, pomy艣la艂a Olga wsp贸艂czuj膮co – w艂a艣nie bra艂 ciastka dla siebie i dla niej i spojrza艂 na m贸wi膮cego o kilka sekund za p贸藕no, gdy tamten zn贸w wbi艂 wzrok w szklank臋 z resztk膮 herbaty.
– Zaginanie rog贸w bym prze偶y艂 – powiedzia艂 Sebastian i dopi艂 kaw臋. – Ale raz mi kumpel porobi艂 w ksi膮偶ce notatki d艂ugopisem, rzadko si臋 na kogo艣 tak wydziera艂em jak wtedy na niego.
– D艂ugopisem? – powt贸rzy艂a Olga ze zgroz膮. – Cholera, zabi艂abym. Rozszarpa艂abym na kawa艂eczki.
– Wykastrowa艂bym – dorzuci艂 Olek.
– Przebi艂bym 艣cian臋 jego 艂bem – mrukn膮艂 Andrzej i odstawi艂 szklank臋 na pod艂og臋. – Ale widzia艂em lepszy numer, jeszcze na pierwszym roku studi贸w. Mieli艣my wyk艂ady z filozofii, przyszed艂 czas kolokwium zaliczeniowego, w zasadzie wystarcza艂y do tego same notatki, bo kobieta 艣wietnie prowadzi艂a, ale dobrze si臋 doczytywa艂o jeszcze co艣 z Tatarkiewicza, a Tatarkiewicza wtedy w艂a艣nie wznowiono, takie samo trzytomowe wydanie w granatowej mi臋kkiej ok艂adce, jakie ty masz – doda艂, zwracaj膮c si臋 do Olgi. – Przed ko艂em poszli艣my w par臋 os贸b na frytki do VIP-a, siadamy, jedna panna wyci膮ga pierwszy tom Tatarkiewicza, mnie i kole偶ance miny si臋 wyd艂u偶aj膮 z zazdro艣ci, panna otwiera ksi膮偶k臋... a tam strona po stronie du偶e partie tekstu pozamazywane kolorowymi flamastrami, bo „ona sobie podkre艣la艂a wa偶ne informacje”.
– 呕artujesz – powiedzia艂 Sebastian ze zgroz膮.
– Nie – odpar艂 Andrzej dobitnie. – Wyobra藕 to sobie: jedna strona Tatarkiewicza r贸偶owo-zielona, druga niebiesko-czerwona, trzecia pomara艅czowo-偶贸艂ta i tak w k贸艂ko. Powiedzia艂em jej, 偶e jest pieprzni臋ta i powinni jej zabra膰 z domu wszelkie ksi膮偶ki, a ta zacz臋艂a si臋 upiera膰, 偶e to doskona艂y spos贸b na zapami臋tywanie.
– Za to powinno si臋 l膮dowa膰 w s膮dzie – stwierdzi艂 Olek.
– I dlatego ja nie po偶yczam ksi膮偶ek – zako艅czy艂 Weredecki. Olga popatrzy艂a na niego z zaskoczeniem.
– A to twoja „Anty-teoria literatury” Burzy艅skiej sama do mnie przyw臋drowa艂a?
– No nie, Ola. – U艣miechn膮艂 si臋 lekko. – U艣ci艣lijmy: nie po偶yczam, chyba 偶e wyj膮tkowo i nielicznym osobom. Co do ciebie nie mam w膮tpliwo艣ci, tym bardziej 偶e ja mam twojego Tacyta i oboje wiemy dobrze, 偶e jak Burzy艅ska do mnie nie wr贸ci, to Tacyt nie wr贸ci do ciebie, a jak Tacytowi si臋 stanie krzywda, to stanie si臋 i Burzy艅skiej.
– Logiczne – stwierdzi艂a Olga z rozbawieniem. – Chocia偶 brzmi troch臋 gro藕nie.
– Musi – odpar艂 z zadowoleniem.
– A studentom po偶yczasz? – zainteresowa艂 si臋 Sebastian. Micha艂 prychn膮艂, ale nie skomentowa艂 pytania.
– Jeszcze czego – odpar艂 Andrzej, najwyra藕niej ura偶ony podobnym podejrzeniem. – Maj膮 biblioteki, czytelnie i stypendia na potrzebne ksi膮偶ki.
– Stypendia, kt贸re s膮 tak niskie, 偶e nawet 艣mia膰 si臋 g艂upio – mrukn膮艂 Julek.
– A to ju偶 nie moja sprawa – uci膮艂. – Studentom ksi膮偶ek nie po偶yczam i koniec.
– My po偶yczamy – przyzna艂a si臋 Olga, wskazuj膮c ruchem g艂owy na przyjaciela. – Niekt贸rym.
– Bardzo niekt贸rym – u艣ci艣li艂 Olek. – I najpierw roztaczamy przed nimi obraz 艣redniowiecznych tortur, jakim ich poddamy, je艣li ksi膮偶ce zrobi si臋 cho膰by najmniejsze zagi臋cie na ostatniej stronie.
– Po偶yczamy troch臋 paru osobom z filologii polskiej i 艣r贸dziemnomorskiej – doda艂a. – W zesz艂ym roku mia艂am w grupie z polonistyki dziewczyn臋, kt贸ra uwielbia艂a staropole, wi臋c ch臋tnie jej podrzuci艂am par臋 rzeczy.
– Ta mocno zbudowana, ruda? – zapyta艂 Olek. – Ta w okularach, kt贸ra na egzaminie mia艂a pytanie o „Dworzanina polskiego"?
– W艂a艣nie ta – potwierdzi艂a.
– 艁adnie go om贸wi艂a.
– No ba – powiedzia艂a dumnie. – A kto jej po偶yczy艂 prac臋 o „Dworzaninie” ze „Studi贸w Staropolskich”? Ona zreszt膮 ju偶 wtedy mi zapowiedzia艂a, 偶e licencjat chce pisa膰 u mnie, a po obronie... – Upi艂a odrobin臋 herbaty i usiad艂a po turecku. – Po obronie podesz艂a do mnie z kwiatami i powiedzia艂a, 偶e gratuluje z ca艂ego serca mnie, bo si臋 tak dobrze obroni艂am, i sobie, bo skoro jestem doktorem, to b臋dzie mog艂a za rok przyj艣膰 do mnie na seminarium.
– Wie, czego chce – mrukn膮艂 Olek z uznaniem.
Sebastian przygl膮da艂 mu si臋 przez chwil臋, jakby chcia艂 o co艣 zapyta膰, ale najwyra藕niej zrezygnowa艂; odstawi艂 trzyman膮 dot膮d w lewej r臋ce pust膮 szklank臋 na parapet, po czym odwr贸ci艂 si臋 do Micha艂a plecami i opar艂 o jego rami臋.
– A tobie nie za wygodnie? – prychn膮艂 Skalnicki.
– Je艣li nie b臋dziesz si臋 wierci艂, to b臋dzie w sam raz – odpar艂 i zamkn膮艂 oczy.
– Chyba zaraz wstan臋 – mrukn膮艂 Micha艂 z rozbawieniem.
– Moja siostra zagina rogi w ksi膮偶kach, gdy chce zaznaczy膰 sobie jaki艣 cytat – odezwa艂 si臋 Julek z lekkim skrzywieniem. – Par臋 razy si臋 o to po偶arli艣my, bo ja wk艂adam ma艂e karteczki mi臋dzy kartki, wi臋c si臋 czepia艂a, 偶e przeze mnie z ksi膮偶ek wysypuj膮 si臋 sterty papier贸w, a ja si臋 z艂o艣ci艂em, 偶e po jej czytaniu nie ma jednej niepogi臋tej strony.
– Zaginam te z biblioteki – przyzna艂 si臋 Wiktor z min膮 winowajcy. – Teraz ju偶 rzadziej, bo si臋 pilnuj臋, ale jak nie mam nic pod r臋k膮 do zaznaczenia czego艣, to po prostu zaginam.
– Ma艂y ro偶ek? – zapyta艂 Julek podejrzliwie.
– Nie – wymrucza艂. – Zaginam kartk臋 tak, by rogiem dotyka艂a cytatu.
– Po tobie si臋 czego艣 takiego nie spodziewa艂em – o艣wiadczy艂 Julian z niesmakiem. – Dobra, przyznawa膰 si臋, kto jeszcze tak zagina, 偶ebym wiedzia艂, komu ksi膮偶ki do r臋ki nie dawa膰. Olga? – spyta艂 po chwili z niedowierzaniem, gdy ta unios艂a nie艣mia艂o d艂o艅.
– Czasami – powiedzia艂a obronnie. – Male艅kie ro偶ki. W ksi膮偶kach z biblioteki. Swoich nie ruszam, a z po偶yczonymi od konkretnych os贸b obchodz臋 si臋 co najmniej r贸wnie ostro偶nie jak z w艂asnymi.
– Co dowodzi, 偶e biblioteki daj膮 uczucie anonimowo艣ci i przez to pozwalaj膮 na wi臋ksze bestialstwo – spointowa艂 Olek. – I niestety wiem to z w艂asnego do艣wiadczenia, te偶 czasem robi艂em rogi, znaczy ro偶ki – poprawi艂 szybko, bo tym razem Julkowi uda艂o si臋 przybra膰 morderczy wyraz twarzy.
– Po偶yczy艂em ci moj膮 Sand – wywarcza艂 ten ostatni. – Jak mi j膮 oddasz, przejrz臋 uwa偶nie ka偶d膮 kartk臋 i jak gdzie艣 zobacz臋 cho膰by cie艅 zagi臋cia rogu, to s艂owo honoru, 偶e zrobi臋 ci z twojej biblioteki jesie艅 艣redniowiecza.
– Niczego jej nie zagi膮艂em – zapewni艂.
– Zobaczymy – uci膮艂 Julek.
– Co masz Sand? – zainteresowa艂a si臋 Olga.
– „M贸wi膮cy d膮b” – odpar艂, dalej przewiercaj膮c Olka wzrokiem. – Dorwa艂em w Ksi膮偶nicy na wyprzeda偶y... wiem, 偶e w ok艂adce jest dziura wypalona papierosem, ale kartki by艂y w dobrym stanie, wi臋c ostrzegam, 偶e nie dam si臋 wykpi膰, jak zobacz臋 rogi, zabij臋.
– Niczego jej nie zagi膮艂em, nie zaginam i nie zagn臋 – powiedzia艂 uroczy艣cie.
– Jak Olek sko艅czy, mog臋 po偶yczy膰? – Olga z艂o偶y艂a r臋ce w ge艣cie pro艣by. – Te偶 nie zagn臋, s艂owo.
– Yhym – mrukn膮艂 Julek. – Ale ma wr贸ci膰 niepogi臋ta.
– Julian, przecie偶 jedziemy na jednym w贸zku – uspokoi艂 go Olek. – Te偶 by艣my sza艂u dostali, jakby nam kto艣 pogi膮艂 ksi膮偶ki, uwierz. Ja ju偶 si臋 w og贸le wyleczy艂em z zaznaczania przez zaginanie.
– Ja nie – wymrucza艂a Olga do szklanki.
– Do zaznaczania najlepszy jest mi臋kki o艂贸wek – mrukn膮艂 Sebastian, nie otwieraj膮c oczu. – HB, nie za ostro zatemperowany. I dobra gumka, bo niekt贸re s膮 takie, 偶e nie tylko nie zetr膮 o艂贸wka i nie tylko go rozma偶膮, ale jeszcze pozostawiaj膮 po sobie jakie艣 kolorowe smugi.
– Albo przecieraj膮 papier – uzupe艂ni艂 Andrzej. – Raz tak膮 mia艂em, prawie mi zrobi艂a dziur臋 w „Teoriach bada艅 literackich”, bo to pulpowy papier.
– To wznowienie? – upewni艂a si臋 Olga. – No rzeczywi艣cie taki troch臋 pulpowy.
– Kre艣lenia o艂贸wkiem po ksi膮偶ce te偶 nie cierpi臋 – o艣wiadczy艂 Julian stanowczo. – Przejrza艂em sobie podczas rozpakowywania par臋 twoich ksi膮偶ek, kobieto, ty je wszystkie zabazgra艂a艣 o艂贸wkiem na wszelkie mo偶liwe strony!
– Julek prawie dosta艂 zawa艂u, gdy obejrza艂 „Brutusa jako dzie艂o krytycznoliterackie” – wtr膮ci艂 Olek, patrz膮c na Olg臋 z rozbawieniem. – Fakt, 偶e na prawie ka偶dej stronie Olka ma tam co艣 popodkre艣lane, uj臋te w klamr臋, oznaczone krzy偶ykiem, wykrzyknikiem albo jednym i drugim i jeszcze opisane plus cz臋sto strza艂ka przez p贸艂 strony do innego oznaczenia.
– Ja tak czytam – powiedzia艂a obronnie. – Literatur臋 pi臋kn膮 podkre艣lam troch臋, ale naukow膮 mam pozakre艣lan膮 do granic, to prawda i ja tak w艂a艣nie czytam i pracuj臋.
– Ja te偶 – uspokoi艂 j膮 Olek. – Ja ci臋 rozumiem, to Julian toczy艂 pian臋 z ust.
– Ja te偶 ci臋 rozumiem. – Sebastian otworzy艂 oczy i zwr贸ci艂 g艂ow臋 w jej stron臋. – Te偶 tak czytam.
– Niestety – stwierdzi艂 Micha艂. – Jak po偶yczam od niego ksi膮偶ki, musz臋 si臋 przebi膰 do w艂a艣ciwego tekstu przez mas臋 jego podkre艣le艅, przypis贸w i oznacze艅. Z wami zreszt膮 jest tak samo, ja rozumiem, 偶e to jest wasz spos贸b pracy z ksi膮偶k膮, ale, cholera, czasem tych waszych notatek jest na stronie wi臋cej ni偶 tekstu drukowanego!
– Micha艂, ale my piszemy tylko po swoich ksi膮偶kach – odpar艂a Olga weso艂o. – Ja mia艂am lepsz膮 sytuacj臋. Po偶yczy艂am naszemu promotorowi ksi膮偶k臋 o pami臋ci autobiograficznej; ju偶 j膮 przeczyta艂am, popodkre艣la艂am, po偶yczy艂am mu, on mi ja niebawem odda艂, ja otwieram ksi膮偶k臋... a tam mi臋dzy moimi podkre艣leniami i dopiskami – podkre艣lenia i dopiski profesora!
– Chyba 偶artujesz? – zapyta艂 Julek ze zgroz膮. – Wiesz co... to ju偶 przegi臋cie.
– Te偶 tak na pocz膮tku pomy艣la艂am – zgodzi艂a si臋. – Poczu艂am si臋 nawet tak jako艣 zraniona, wiesz, jakby mi kto艣 co艣 zbezcze艣ci艂, i mia艂am 偶al do profesora. A potem tak przejrza艂am t臋 ksi膮偶k臋 raz i drugi, poczyta艂am te jego dopiski... i nagle zacz臋艂o mi to pasowa膰.
– Co pasowa膰? – Julek wpatrywa艂 si臋 w ni膮 podejrzliwie. Olga odgarn臋艂a obiema d艂o艅mi w艂osy za uszy i u艣miechn臋艂a si臋 szeroko.
– Te cudze podkre艣lenia – wyja艣ni艂a, podnosz膮c z pod艂ogi odstawion膮 tam przed chwil膮 szklank臋 z resztk膮 letniej ju偶 herbaty. – M贸wi臋, na pocz膮tku odebra艂am te zaznaczenia profesora jako jak膮艣 napa艣膰 na moje posiadanie mojej ksi膮偶ki, jakie艣 jej nadu偶ycie, a potem... – Opar艂a si臋 wygodnie o rami臋 Olka, kt贸ry rzuci艂 jej tylko rozbawione spojrzenie. – A potem, gdy si臋 temu zacz臋艂am przygl膮da膰, okaza艂o si臋, 偶e ja podkre艣li艂am jedne rzeczy, profesor inne, ja zwr贸ci艂am uwag臋 na to, on na tamto, ja jeden fragment uzna艂am za wa偶ny, on inny – i to, co on podkre艣li艂, te偶 okazywa艂o si臋 wa偶ne czy cho膰by ciekawe, warte podkre艣lenia w艂a艣nie. Poczu艂am si臋 tak, jakbym z nim rozmawia艂a o tej ksi膮偶ce, jakby艣my dyskutowali kolejne podkre艣lone przez nas fragmenty. Z tego wsp贸lnego kre艣lenia po ksi膮偶ce wyszed艂 niewerbalny dialog, rozumiesz? I wtedy pomy艣la艂am, 偶e to jest 艣wietny spos贸b prowadzenia rozmowy o ksi膮偶ce, takie zaznaczanie w niej jeden czytelnik po drugim wa偶nych dla siebie fragment贸w, a potem ogl膮danie, co zaznaczyli inni. Jednym s艂owem, zrobi艂a si臋 z tego zabawa we wsp贸艂czytanie – zako艅czy艂a rado艣nie. Julian pokr臋ci艂 gwa艂townie g艂ow膮.
– Jednym s艂owem – dorzuci艂 Olek, obejmuj膮c Olg臋 ramieniem i przyci膮gaj膮c do siebie – Ola znalaz艂a sobie dobre usprawiedliwienie powodu, dla kt贸rego nie musia艂a z gumk膮 w r臋ku wertowa膰 ca艂ej ksi膮偶ki i zmazywa膰 o艂贸wka profesora.
– Bardzo zabawne – prychn臋艂a, opieraj膮c g艂ow臋 na jego klatce piersiowej. – To naprawd臋 艣wietny spos贸b czytania – doda艂a, patrz膮c na Julka, z kt贸rego twarzy mo偶na by艂o wyczyta膰 zdecydowany sprzeciw.
– Co nie znaczy – uzupe艂ni艂 Olek – 偶e warto w ten spos贸b czyta膰 czy, jak chce Olka, „wsp贸艂czyta膰” jej „Jerozolim臋 wyzwolon膮” w oryginale i z ko艅c贸wki dziewi臋tnastego wieku. Kto w ten spos贸b b臋dzie si臋 bawi艂 czytaniem, straci g艂ow臋, r臋ce, nogi i inne przydatne ko艅c贸wki.
– S膮 pewne granice – o艣wiadczy艂a z godno艣ci膮. – Nawet ja po niej nie pisz臋.
– W moim przypadku s膮 tylko granice – mrukn膮艂 Julek. – Moich ksi膮偶ek si臋 nie ma偶e, nie gniecie, nie zagina, nie rozk艂ada grzbietem do g贸ry, co najwy偶ej wk艂ada si臋 kartki mi臋dzy strony.
– I w艂a艣nie dlatego nie gromadz臋 ksi膮偶ek – powiedzia艂 Micha艂 weso艂o. – Nie upodabniam si臋 do szalonych ksi膮偶kopat贸w.
– To si臋 fachowo nazywa bibliopati膮 – mrukn膮艂 Sebastian, nadal wygodnie p贸艂le偶膮c. – Ola, sk膮d to by艂o? Bo pami臋tam, 偶e w艂a艣nie od ciebie pierwszy raz us艂ysza艂em to okre艣lenie.
– Chyba z „Klubu Dumas”... prawda? – Odchyli艂a lekko g艂ow臋 i spojrza艂a pytaj膮co na Olka, kt贸ry przez chwil臋 si臋 zastanawia艂.
– Chyba tak – zgodzi艂 si臋 wreszcie i si臋gn膮艂 po stoj膮c膮 przy jego prawym kolanie szklank臋, w kt贸rej by艂a ju偶 resztka herbaty. – Bo z „Klubu Dantego” pami臋tam g艂贸wnie te robaki...
– Przesta艅! – sykn臋艂a. – Czyta艂am ten fragment przy jedzeniu i na jaki艣 tydzie艅 straci艂am do tej ksi膮偶ki serce.
– Nie czyta艂em ani jednej, ani drugiej – mrukn膮艂 Julek.
– „Dante” by艂 ciekawy, p贸ki nie dosz艂o do rozwi膮zania zagadki – powiedzia艂 Micha艂 z niezadowoleniem. – Rozwi膮zanie wszystko popsu艂o, by艂o zupe艂nie bez smaku. – Spojrza艂 na Sebastiana i poci膮gn膮艂 go lekko za w艂osy, na co ten sykn膮艂 i si臋 poderwa艂.
– Co ty wyprawiasz? – zapyta艂 z irytacj膮.
– Chc臋 i艣膰 do 艂azienki, a ty si臋 tak na mnie roz艂o偶y艂e艣 – odpar艂 Skalnicki, u艣miechaj膮c si臋. – Musia艂em si臋 jako艣 spod ciebie wydosta膰 – doda艂, wstaj膮c.
– „Dante” przypomina艂 „Kod” Browna – stwierdzi艂 Andrzej z niesmakiem.
– No, nie przesadzaj – rzuci艂 Micha艂, obchodz膮c ostro偶nie st贸艂. – R贸偶nica jest spora, i w stylu, i w tre艣ci, i w kreacji bohater贸w, wy艂膮cznie na plus Pearla. On przynajmniej nie wymy艣la艂 teorii spiskowych, w kt贸re potem uwierzyli niemal wszyscy Amerykanie.
– Uwierzyli w najazd Marsjan w tysi膮c dziewi臋膰set trzydziestym 贸smym – prychn膮艂 – wi臋c i uwierzyli w wielki spisek katolicki w dwa tysi膮ce trzecim.
Micha艂 przystan膮艂 w progu.
– To straszne – powiedzia艂, patrz膮c na Andrzeja z komicznie ponur膮 min膮 – ale bodaj偶e po raz drugi w 偶yciu musz臋 si臋 z tob膮 zgodzi膰.
– Najszczersze kondolencje – odpar艂 ten ze z艂o艣liwym u艣miechem. – A kiedy by艂 pierwszy?
– Gdy zaprosili艣cie Ziemkiewicza na spotkanie ze studentami – mrukn膮艂. – To te偶 straszne, ale i wtedy si臋 zgadza艂em z tym, co mu powiedzia艂e艣.
– No widzisz. – Andrzej przeni贸s艂 wzrok na trzyman膮 w d艂oni szklank臋 z wypit膮 herbat膮. – Mo偶e jeszcze b臋d膮 z ciebie ludzie.
– Je艣li tacy jak ty – odpar艂 Micha艂 sucho i tym razem s艂ucha膰 by艂o, 偶e nie 偶artuje – to wola艂bym w艂asnor臋cznie urwa膰 sobie 艂eb.
Andrzej prychn膮艂 tylko i wzruszy艂 ramionami, gdy tamten wychodzi艂; Sebastian u艣miechn膮艂 si臋, odprowadzaj膮c przyjaciela wzrokiem, spojrza艂 na Olg臋 i uni贸s艂 lekko brwi, jakby chcia艂 powiedzie膰: „Widzisz, jacy s膮 grzeczni?”. Olga odpowiedzia艂a sceptycznym u艣miechem – „Tak, tylko ciekawe, na jak d艂ugo”.
Westchn臋艂a g艂臋boko i opar艂a si臋 wygodniej o Olka. W艂asny duchowy brat to dobra rzecz, mo偶na go traktowa膰 jak podr臋czn膮 przytulank臋.
– Odstawisz? – poprosi艂a, podaj膮c mu pust膮 szklank臋. – Bo jak znam swoje szcz臋艣cie, je艣li postawi臋 j膮 obok siebie, to wstaj膮c, nadepn臋 na ni膮.
Odstawi艂, przyci膮gn膮艂 j膮 mocniej i opar艂 podbr贸dek o jej g艂ow臋. Nie musia艂a go widzie膰, by wiedzie膰, gdzie patrzy艂 – na Wiktora. Nie musia艂a si臋 nad tym zastanawia膰, wystarczy艂o podchwyci膰 spojrzenie tego ostatniego – szybkie, rzucone na Olka jakby ukradkiem, a potem od razu zniwelowane niech臋tnym wyrazem twarzy. Nie musia艂a nawet tego dostrzec, zna艂a przecie偶 Olka dobrze – jak si臋 zakocha艂, po偶era艂 wzrokiem niczym wyg艂odzone zwierz臋.
Jedyne, co musia艂a, to opanowa膰 ch臋膰 uderzenia przyjaciela 艂okciem mi臋dzy 偶ebra.
Ziewn臋艂a lekko, zas艂aniaj膮c usta lewym nadgarstkiem, a potem splot艂a obie d艂onie na kolanie Olka i rozejrza艂a si臋 po pokoju.
Jej spos贸b zwracania uwagi na otoczenie by艂 do艣膰 kiepski, z up艂ywem lat na uczelni coraz gorszy: s艂abo zapami臋tywa艂a twarze, marnie rejestrowa艂a wygl膮d pomieszcze艅, cz臋sto nie dostrzega艂a sprz臋t贸w; wzrok dokonywa艂 czego艣, co okre艣la艂a jako „selekcj臋 filologiczn膮”: pomija艂, wycina艂, odsiewa艂 wszystko, co nie by艂o ksi膮偶kami lub si臋 bezpo艣rednio z ksi膮偶kami nie 艂膮czy艂o. Mo偶e dlatego w wypadku twarzy lepiej i szybciej zapami臋tywa艂a innych wyk艂adowc贸w ni偶 student贸w? Chocia偶 bardziej prawdopodobne, 偶e wynika艂o to z przewagi liczebnej tych drugich nad pierwszymi.
Niekiedy jednak skupia艂a to swoje postrzeganie na ludziach lub na przedmiotach. Na ludziach by艂o zdecydowanie ciekawiej – balzakowska fizjonomika okazywa艂a si臋 trafna i prawdziwa tak cz臋sto, 偶e cho膰by ju偶 z tego powodu warto by艂o patrze膰 na innych. Duch urabia byt, a byt urabia twarz, cia艂o, mimik臋, gesty, spos贸b chodzenia, spos贸b bycia w swoim ciele. Cielesno艣膰 i duchowo艣膰, tego si臋 nie da rozdzieli膰, od dawna w to nie wierzy艂a.
Twarz przytulaj膮cego j膮 Olka zna艂a od o艣miu lat, na pami臋膰, r贸wnie dobrze jak w艂asn膮. Zna艂a 艣wietnie jego ciemnobr膮zowe, w odpowiednim 艣wietle wr臋cz czarne oczy i ich opraw臋: mocno zarysowane czarne brwi i do艣膰 d艂ugie jak na m臋偶czyzn臋 rz臋sy, 艂adne, pe艂ne usta, prosty nos oraz cer臋 o nieco 艣niadym odcieniu. Doskonale umia艂a wy艂owi膰 w t艂umie jego ciemnobr膮zow膮, g臋st膮 czupryn臋; przy wzro艣cie Olka wy艂owienie go z t艂umu nie by艂o zreszt膮 trudne. Wysoki, szczup艂y, 艣wietnie zbudowany i do艣膰 muskularny, stanowi艂 niezmiernie przyjemny dla oka obiekt estetyczny, na kt贸rym nieliczne z zasady, a mocno sfeminizowane roczniki filologii klasycznej zawiesza艂y par臋 lat temu ch臋tnie oko, cho膰by dla chwilowego nacieszenia wzroku. Obecnie pewnie w wolnych chwilach wzdycha艂a do niego po cichu cz臋艣膰 studentek polonistyki – a on, jak ostatnia oferma, wzdycha艂 do ostrygowatego Wiktora.
Nie, 偶eby nie by艂o do czego wzdycha膰 – przyzna艂a, rzucaj膮c okiem na tego ostatniego. Wiktor by艂 przystojny, to prawda; oczy mia艂 naprawd臋 艂adne, jasnozielone, chyba tylko o p贸艂 tonu ciemniejsze od jej w艂asnych; sympatycznie to si臋 komponowa艂o z ciemnoblond w艂osami i jasn膮 cer膮, ale usta, jak dla Olgi, mia艂 troch臋 za w膮skie – zawsze jej si臋 zdawa艂o, 偶e m臋偶czy藕ni o takich ustach s膮 do艣膰 zimni. Mniejsza jednak z jej wra偶eniami, tu decydowa艂o wra偶enie Olka – a tego nie odstrasza艂 ani z zasady zdystansowany i niech臋tny zbyt bliskim znajomo艣ciom wyraz twarzy Wiktora, ani ma艂o zach臋caj膮ce spojrzenia, jakie znad okular贸w o delikatnych, ciemnych oprawkach obejmuj膮cych g贸rn膮 po艂ow臋 cienkich, kwadratowych szkie艂 z 艂agodnie zaokr膮glonymi k膮tami, pada艂y zwykle na trasie t艂umacz-filolog. Swoj膮 drog膮, chocia偶 byli r贸wie艣nikami, to Wiktor cz臋sto sprawia艂 wra偶enie starszego – trudno zdecydowanie orzec, czy wy艂膮cznie z powodu w艂asnego ponuractwa, czy z powodu zgrzytu, jaki nast臋powa艂, gdy jego introwertyzm, pow艣ci膮gliwo艣膰, olbrzymi dystans do ludzi i jaka艣 niech臋膰 do nawi膮zywania bli偶szych kontakt贸w zderza艂y si臋 z otwarto艣ci膮, 偶yczliwo艣ci膮, ciep艂em i du偶ym poczuciem humoru Olka.
Tak czy inaczej, blondyni, ciemni czy ja艣ni, s膮 upierdliwi – stwierdzi艂a Olga, przenosz膮c wzrok na Julka. No, tu akurat fizjonomika Balzaka bra艂a w 艂eb na ca艂ej linii. Julek, niewysoki, szczup艂y i do艣膰 drobnej budowy, z blond czupryn膮, kt贸rej odcie艅 kojarzy艂 si臋 nieodparcie z 偶贸艂t膮 kredk膮, jak膮 w zer贸wce malowa艂o si臋 s艂o艅ce – cho膰 Andrzej, jak to Andrzej, stwierdzi艂 kiedy艣, gdy przypadkiem o tym wspomnia艂a, 偶e raczej z serowymi chipsami i w艂a艣nie dlatego nie mo偶e na takie chipsy patrze膰 – czupryn膮, kt贸rej kosmyki opada艂y na du偶e, b艂臋kitne oczy pod jasnymi brwiami, ten Julek, o delikatnych rysach twarzy, 艂adnie wykrojonych ustach i niedu偶ych d艂oniach – ten Julek z wygl膮du przypomina艂 przecie偶 anio艂ka, uciele艣nienie stereotypowej blond niewinno艣ci i 艂agodno艣ci.
I kto by uwierzy艂, widz膮c go po raz pierwszy, 偶e to taka nerwowa, obra偶alska, z艂o艣liwa i choleryczna w艣cieklizna? Kt贸ra do tego chodzi w glanach, z 艂a艅cuchem przy spodniach, dobre sobie, metalowiec metr sze艣膰dziesi膮t dziewi臋膰, w koszulach z zazwyczaj do艣膰 interesuj膮cymi napisami – ulubion膮 Olgi by艂a czarna bawe艂niana z wielkim nadrukiem: „Gdy dorosn臋, chc臋 by膰 Ojcem Dyrektorem”, co za szkoda, 偶e na Manhattanie nie mieli jej rozmiaru – i s艂ucha nami臋tnie ostrego rocka i metalu? A przy tym wszystkim ma diabelnie sentymentaln膮 natur臋, kt贸ra – mimo najlepszych stara艅 – zawsze w ko艅cu wychodzi na jaw w jego tekstach.
Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e teraz przyszed艂 bez 艂a艅cucha – pomy艣la艂a, rzucaj膮c okiem na jego ciemnoniebieskie d偶insy, pe艂na troski o swoje panele, kt贸re ojciec k艂ad艂 w niemal ca艂ym mieszkaniu przez prawie tydzie艅. Szara koszulka z r臋kawem przed 艂okie膰 g艂osi艂a tym razem: „呕ycie jest d艂ugie, szare i do dupy, a potem umrzesz” – znak, 偶e Julian mia艂 raczej marny humor, tym bardziej 偶e napis na plecach, o ile Olga dobrze pami臋ta艂a, stwierdza艂: „A wtedy b臋dzie na odwr贸t: do dupy, szaro i d艂ugo”. Siedz膮cy obok Wiktor odcina艂 si臋 swoim ubiorem od stylu preferowanego przez Julka: co prawda te偶 mia艂 na sobie d偶insy, jasne, ale nieprzetarte, a do tego kremow膮 koszul臋 z guzikami, z d艂ugimi r臋kawami i zapi臋tymi mankietami – poj臋cia nie mia艂a, jak on tak wytrzymuje w ten upa艂. W ka偶dym razie ta dw贸jka stanowi艂a zabawny kontrast: dwa przeciwne odcienie, dwa r贸偶ne typy urody, dwa odmienne charaktery – bo Julian, przy ca艂ej swojej chimeryczno艣ci, by艂 ekstrawertyczny – o, niekiedy zdecydowanie za ekstrawertyczny! – i bezpo艣redni, co objawia艂o si臋 przede wszystkim w ten spos贸b, 偶e gdy by艂 z艂y, bezpo艣rednio wy偶ywa艂 si臋 na wszystkim i wszystkich. Nale偶a艂o mu jednak przyzna膰, 偶e gdy mia艂 dobry humor, by艂 naprawd臋 艣wietnym kompanem. Wiktor natomiast zdawa艂 si臋 wszystko w sobie dusi膰; jego posuni臋ty niemal do nieuprzejmo艣ci introwertyzm potrafi艂 dzia艂a膰 na nerwy. Cz艂owiek, po kt贸rym nie wida膰 ani z艂o艣ci, ani rado艣ci, jest na dalsz膮 met臋 piekielnie m臋cz膮cy – i Olga zastanawia艂a si臋 niekiedy, dlaczego w艂a艣ciwie Wiktor si臋 z ni膮 zaprzyja藕ni艂 i mimo zdecydowanej odmienno艣ci ich charakter贸w do艣膰 intensywnie podtrzymywa艂 kontakt – w spos贸b ma艂om贸wny, ostrygowaty i koszmarnie pow艣ci膮gliwy, ale jednak okazywa艂 jej zawsze swoj膮 偶yczliwo艣膰. Jak cho膰by przy tej przeprowadzce – gdy wspomnia艂a, 偶e szuka wyrobnik贸w do ustawiania ksi膮偶ek, wymrucza艂 znad sterty papier贸w, kt贸r膮 porz膮dkowa艂: „Je偶eli jestem ci do czegokolwiek potrzebny, to m贸w”. Nie brzmia艂o to ani zach臋caj膮co, ani uprzejmie, ani nie zdradza艂o ochoty do pomocy – ale po jakim艣 drobiazgu w jego spojrzeniu, w tonie, po bardzo s艂abym u艣miechu rozumia艂a, 偶e nale偶y to odczyta膰 jako wyra藕n膮 i przyjazn膮 deklaracj臋.
To przecie偶 wa偶ne i warto艣ciowe, pomy艣la艂a, nawet je艣li tak odmienne od tego, do czego by艂a przyzwyczajona; tak odmienne od impulsywnego: „No jasne, zg艂upia艂a艣, 偶e w og贸le pytasz?” Julka czy od Olka, kt贸remu wcale nie trzeba by艂o nic m贸wi膰, bo przecie偶 to jasne, oczywiste i naturalne, 偶e je艣li Olga si臋 przeprowadza, to Olek jej w tym pomaga.
Wiedziona nag艂ym impulsem, odchyli艂a zn贸w g艂ow臋 i poca艂owa艂a Olka delikatnie; z racji sposobu, w jaki si臋 o niego opiera艂a, mog艂a jedynie musn膮膰 ustami lini臋 jego szcz臋ki, ale Olkowi to wystarczy艂o: obj膮艂 j膮 troch臋 mocniej, poklepa艂 po ramieniu i poca艂owa艂 we w艂osy.
Oboje byli tak przyzwyczajeni do tych drobnych czu艂o艣ci, do blisko艣ci przekraczaj膮cej typow膮 blisko艣膰 przyja藕ni damsko-m臋skiej i stoj膮cej na kraw臋dzi blisko艣ci zwi膮zkowej, 偶e zupe艂nie nie brali pod uwag臋 reakcji innych. Mo偶e wi臋c Julek mia艂 racj臋, przemkn臋艂o jej przez g艂ow臋, mo偶e r贸偶ne kwiatki w zwi膮zkach Olka bra艂y si臋 st膮d, 偶e jego ch艂opacy nigdy nie byli do ko艅ca pewni, jakie go w zasadzie relacje z ni膮 艂膮cz膮?
Ale to by艂a jednak nadinterpretacja rozdra偶nionej blond cholery, zdecydowanie, nikt nie mo偶e tak my艣le膰 na powa偶nie – uzna艂a po chwili i chyba wywo艂a艂a wilka z lasu, bo Julian wyprostowa艂 w艂a艣nie ugi臋te dot膮d w kolanach nogi, pochyli艂 si臋 nieco do przodu i powiedzia艂 zjadliwie:
– Wiesz, Olek, gdybym by艂 z艂o艣liwy, to bym powiedzia艂, 偶e twoja orientacja seksualna jest co najmniej w po艂owie b艂臋dna, skoro tak si臋 z Olk膮 do siebie kleicie.
– Wiesz, Julian, gdybym ja by艂 z艂o艣liwy – odparowa艂 Olek – to te偶 bym ci par臋 rzeczy powiedzia艂, i zacz膮艂bym od tego, na czym sko艅czyli艣my przy rozmowie o wybijaniu metrum – doda艂, a Olga bez podnoszenia g艂owy mog艂a sobie doskonale wyobrazi膰 jego nieco drwi膮cy u艣miech – ale poniewa偶 z艂o艣liwy nie jestem w najmniejszym stopniu, powiem tylko, 偶eby艣 si臋 odczepi艂.
Julian skrzywi艂 si臋 jedynie na aluzj臋 do swojego wzrostu i z obra偶on膮 min膮 zas艂oni艂 si臋 pust膮 ju偶 szklank膮, miarkuj膮c dopijanie resztek. Bez wzgl臋du na to, jak si臋 stara艂, gdy robi艂 min臋 obra偶on膮, z艂膮 lub mordercz膮, efekt by艂 z regu艂y taki sam: wygl膮da艂 jak uroczy, naburmuszony nastolatek.
Olga nie przygl膮da艂a mu si臋 zbyt d艂ugo, by nie prowokowa膰 kolejnego czepiania si臋; przenios艂a wzrok na swoje stare, przetarte, sprane, troch臋 rozci膮gni臋te i postrz臋pione d偶insy, kt贸rych niegdy艣 jasnoniebieski kolor sta艂 si臋 z up艂ywem czasu szarawy, poprawi艂a materia艂 na lewej nodze i zerkn臋艂a na Wiktora. Jak on mo偶e, pomy艣la艂a ponownie ze zdumieniem, wytrzyma膰 w d艂ugim r臋kawie? Sama mia艂a na sobie lu藕n膮 bluzk臋 z kr贸tkim r臋kawem oraz do艣膰 sporym dekoltem, cho膰 mo偶e w przypadku jej niedu偶ego biustu taki dekolt nie by艂 zbyt dobrym rozwi膮zaniem – i na my艣l, 偶e mia艂aby za艂o偶y膰 co艣 mniej przewiewnego, robi艂o jej si臋 gor膮co. Z lekkim zniecierpliwieniem wyci膮gn臋艂a kolejn膮 tego dnia nitk臋 z do艂u bluzki – ta nieszcz臋sna, bladoniebieska szmacianka te偶 ju偶 by艂a wiekowa i si臋 strz臋pi艂a, ale stanowi艂a doskona艂e rozwi膮zanie i na gor膮ce dni, i na czas jakiej艣 pracy fizycznej, poza tym Olga nie lubi艂a wyrzuca膰 ubra艅, w kt贸rych si臋 dobrze czu艂a, nawet je艣li te ubrania dawno przesta艂y si臋 porz膮dnie prezentowa膰. Na chodzenie po domu ten ciuch by艂 przecie偶 w sam raz.
Oboje z Olkiem mieli podobne preferencje dotycz膮ce ubra艅: na uczelni marynarka, spodnie od garnituru, w jej przypadku zamiennie ze sp贸dnic膮 lub sukienk膮, w domu – lu藕ne spodnie z materia艂u lub d偶insy; te, kt贸re mia艂 teraz na sobie, by艂y r贸wnie sprane i stare, jak jej w艂asne; jasnozielona koszula z kr贸tkim r臋kawem – te r臋kawy zaczyna艂y by膰 chyba obsesj膮, ale to wina Wiktora – 艂adnie podkre艣la艂a karnacj臋 Olka, zw艂aszcza 偶e zd膮偶y艂 si臋 on ju偶 troch臋 opali膰, gdy na p贸艂 rozebrany przekopywa艂 rodzicom w po艂owie lipca ca艂y ogr贸dek. Szcz臋艣ciarz, nie musia艂 z powodu bardzo jasnej sk贸ry chroni膰 si臋 przed s艂o艅cem pod gro藕b膮 spalenia si臋 na czerwono i cierpienia z powodu oparze艅. Nie wszyscy maj膮 takiego farta, pomy艣la艂a wsp贸艂czuj膮co pod swoim adresem.
– Chce kto艣 herbat臋? – G艂os Micha艂a, kt贸ry w艂a艣nie stan膮艂 w drzwiach, wyrwa艂 j膮 z roztkliwiania si臋 nad sw膮 nieznosz膮c膮 s艂o艅ca karnacj膮. – Kurde, wyszed艂em na chwil臋 i ju偶 taka grobowa cisza? Niez艂y komplement.
– To nie komplement, to odpoczynek od twojego gadulstwa – mrukn膮艂 Andrzej.
– Rozumiem, 偶e ty herbaty nie chcesz – odparowa艂.
– Dobrze rozumiesz – powiedzia艂 Weredecki, u艣miechaj膮c si臋 kpi膮co.
– Ola? – spyta艂 Olek, na co ona pokr臋ci艂a tylko lekko g艂ow膮. – My dzi臋kujemy – zwr贸ci艂 si臋 do Micha艂a, kt贸ry spojrza艂 wyczekuj膮co na dw贸jk臋 siedz膮c膮 naprzeciwko.
– Ja te偶 dzi臋kuj臋 – odpowiedzia艂 na to nieme pytanie Wiktor, Julek natomiast poda艂 Skalnickiemu swoj膮 szklank臋 i za偶膮da艂 stanowczo:
– A ja chc臋 kaw臋.
– No co ty, Julek – skrzywi艂 si臋 Micha艂. – Znowu, tak jedna po drugiej?
– Tak – powiedzia艂 ch艂opak twardo. – Znowu, tak jedna po drugiej, i te 艂y偶ki maj膮 by膰 porz膮dne.
– Julian, zawa艂u dostaniesz – zacz膮艂.
– Chryste, Micha艂, zr贸b mu t臋 kaw臋 i niech b臋dzie spok贸j – odezwa艂 si臋 naraz Sebastian; od kilku minut le偶a艂 wygodnie na z艂膮czonych kartonach, z r臋kami pod g艂ow膮 i z zamkni臋tymi oczami, i Olga przez moment by艂a pewna, 偶e zasn膮艂. – A mnie herbat臋.
– Dobra – burkn膮艂 Micha艂, podchodz膮c i bior膮c jego oraz swoj膮 szklank臋 z parapetu. – Ale jak dostanie zapa艣ci czy czego艣, ty go b臋dziesz reanimowa艂, m膮dralo.
Sebastian tylko mrukn膮艂 na znak zgody, a Skalnicki wyszed艂 z pokoju, raczej niezbyt zadowolony.
– Jeste艣 zm臋czony? – spyta艂a Olga, g艂adz膮c obejmuj膮c膮 j膮 w pasie r臋k臋 Olka.
– Troch臋 – przyzna艂 Sieniecki, nie poruszaj膮c si臋. – Siedzia艂em przez ostatnie par臋 dni nad korekt膮 artyku艂u tak do trzeciej, czwartej nad ranem, potem spa艂em do czternastej czy pi臋tnastej i pory dnia zupe艂nie mi si臋 poprzestawia艂y, jeszcze nie wr贸ci艂em do normy.
– Cholera, a ja ci臋 wykorzystuj臋 – mrukn臋艂a z poczuciem winy.
– Daj spok贸j – roze艣mia艂 si臋 i spojrza艂 w jej kierunku. – To dobra gimnastyka na rozbudzenie, poza tym mia艂em wczoraj motywacj臋, by po艂o偶y膰 si臋 przed p贸艂noc膮, zamiast siedzie膰 z ksi膮偶k膮 do czwartej.
– Heroiczna decyzja – stwierdzi艂 Olek z rozbawieniem. – Ja bym chyba zosta艂 przy ksi膮偶ce.
– M贸wi膮c szczerze, zamierza艂em – odpar艂 Sebastian, poprawiaj膮c si臋 lekko na kartonach i zn贸w zamykaj膮c oczy – ale najzwyczajniej w 艣wiecie na niej zasn膮艂em.
Olek i Olga wybuchn臋li 艣miechem, Wiktor roze艣mia艂 si臋 cicho, Julian nadal z marnym efektem trwa艂 w postawie obra偶onego. Andrzej u艣miechn膮艂 si臋 k膮tem ust; zabawne, pomy艣la艂a naraz Olga, jakby ol艣niona t膮 my艣l膮, Poldek Poldkiem, ale Andrzej nie zaczepia te偶 zbyt ostro Sebastiana, ju偶 chyba par臋 razy si臋 na nim sparzy艂.
Spojrza艂a na wyci膮gni臋tego na kartonach Sienieckiego. W jego poci膮g艂ej, smag艂ej twarzy, widocznej teraz z profilu – mia艂 ostro zarysowany podbr贸dek, to mu dodawa艂o stanowczego wyrazu – by艂o co艣, co kaza艂o my艣le膰 o stabilno艣ci, pewno艣ci, rzetelno艣ci. Mo偶e to tak przywi膮za艂o do niego Micha艂a – to, 偶e Sebastian przypomina pod pewnymi wzgl臋dami ska艂臋, w pozytywnym sensie, powinien chyba raczej mie膰 na imi臋 Piotr, to, 偶e gdy co艣 obieca, to zrobi to, cho膰by mia艂 stan膮膰 na g艂owie, a jak si臋 przyja藕ni, to na dobre, na z艂e i na amen?
Biedny tylko ten, kto podpadnie jego przyjacielowi, pomy艣la艂a z rozbawieniem, przypominaj膮c sobie jakie艣 starcie na linii Micha艂-Andrzej-Sebastian, kt贸rego by艂a 艣wiadkiem. P贸ki by艂a to tylko ma艂o uprzejma wymiana docink贸w mi臋dzy dwoma pierwszymi, wynik by艂 r贸wny – ale potem co艣 Sebastiana rozsierdzi艂o – Andrzej troch臋 przegi膮艂 – i Sieniecki si臋 przy艂膮czy艂. A jak si臋 przy艂膮czy艂, Micha艂 si臋 wy艂膮czy艂, patrz膮c na przyjaciela szeroko otwartymi oczami i z nieco rozchylonymi z zaskoczenia ustami, Andrzej za艣 po niezbyt d艂ugim czasie straci艂 rezon i tylko machinalnie odbija艂 pi艂eczk臋, po czym dyplomatycznie zwin膮艂 偶agle.
Najwidoczniej ca艂a tr贸jka – Micha艂, Andrzej i ona – nie spodziewali si臋, 偶e Sieniecki potrafi tak atakowa膰, gdy si臋 zez艂o艣ci.
Przy tej 艣niadej cerze, czarnych w艂osach i czarnych brwiach ciemnozielone oczy Sebastiana wyra藕nie si臋 odznacza艂y; przypomnia艂a sobie opis Poirota u Christie: ciemnozielone oczy, b艂yszcz膮ce jak u kota – tak, skojarzenie by艂o ca艂kiem na miejscu. Chocia偶, rzecz jasna, poza tym szczeg贸艂em Sebastian, mierz膮cy metr osiemdziesi膮t pi臋膰, postawny, szczup艂y i szeroki w barach jak Olek, nie mia艂 ju偶 niczego z Poirotem wsp贸lnego.
Na pierwszy rzut oka s膮 nawet troch臋 podobni – pomy艣la艂a, przenosz膮c wzrok z jednego ko艅ca pokoju na drugi, z Sebastiana na Andrzeja. Obaj wysocy, Andrzej jest raptem o centymetr wy偶szy, obaj dobrze zbudowani, obaj o poci膮g艂ych twarzach i obaj bruneci, tyle 偶e Andrzej ma jasn膮 cer臋 i jaki艣 czas temu zapu艣ci艂 troch臋 w艂osy, co si臋 zdecydowanie Oldze nie podoba艂o – nie lubi艂a u m臋偶czyzn d艂u偶szych w艂os贸w, ale musia艂a przyzna膰, 偶e akurat jemu te proste, niemal si臋gaj膮ce ramion czarne pasma pasowa艂y. Sebastian jednak przy ca艂ej swojej stanowczo艣ci i pewnej surowo艣ci, kt贸rej nie umia艂a wyra藕niej uchwyci膰 i okre艣li膰, mia艂 w sobie co艣 z gruntu 偶yczliwego, przychylnego i pogodnego, Andrzej natomiast, cho膰 rok od niego m艂odszy, przez swoje napuszenie wydawa艂 si臋 chwilami starszy, zar贸wno wiekiem, jak tytu艂em; by艂 wynios艂y, ch艂odny, niekiedy wr臋cz antypatyczny – z pewno艣ci膮 ca艂kowicie 艣wiadomie i rozmy艣lnie – i ch臋tnie dawa艂 odczu膰 swoj膮 wy偶szo艣膰. Tego zdecydowanie w nim nie lubi艂a, cho膰 Weredecki potrafi艂 by膰 te偶 艣wietnym rozm贸wc膮 – mo偶e nie przemi艂ym, bo to s艂owo 艣rednio do niego pasowa艂o, ale za to interesuj膮cym i przyci膮gaj膮cym. Je偶eli chcia艂, rzecz jasna, a chcia艂 raczej niecz臋sto.
Mia艂 przy tym nieco irytuj膮cy Olg臋 zwyczaj m贸wienia o ludziach i do ludzi, kt贸rych wyj膮tkowo nie lubi艂 – po nazwisku. Robi艂 to tak uparcie i wytrwale, jakby te osoby nie mia艂y imienia – w jego ustach Micha艂 i Julek byli zawsze Skalnickim i Szafra艅skim, nigdy nie s艂ysza艂a, by zwraca艂 si臋 do nich lub wypowiada艂 o nich inaczej. Co gorsza, jego zawzi臋cie niekiedy pozostawia艂o po sobie 艣lad – i Olga w kt贸rym艣 momencie przy艂apa艂a si臋 na tym, 偶e o Michale zdarza jej si臋 pomy艣le膰 przy u偶yciu nazwiska. Przy Julku to akurat nie dzia艂a艂o – Julek zbyt mocno kojarzy艂 jej si臋 z licealist膮 i koszulkami z niekonwencjonalnymi napisami, by mog艂a go okre艣la膰 w tak powa偶ny spos贸b; za to, chyba w ramach rewan偶u czy jakiego艣 przeniesienia – po nazwisko si臋ga艂a przy Sebastianie. To pewnie w zwi膮zku z Micha艂em – gdzie Micha艂, tam Sebastian, wi臋c gdzie Skalnicki, tam Sieniecki.
Przy Wiktorze jako艣 nie by艂o o tym mowy – zw艂aszcza 偶e nie by艂a nigdy do ko艅ca pewna, czy w nazwisku „Arendt” wymawia si臋 wyra藕nie „dt”, czy pozwala na ubezd藕wi臋cznienie, z tego, co zauwa偶y艂a, ka偶dy, z Wiktorem w艂膮cznie, mia艂 w艂asn膮 wersj臋.
O Olku nie umia艂aby my艣le膰 przy u偶yciu nazwiska. By艂 jej duchowym bratem i jedn膮 z najbli偶szych os贸b na 艣wiecie – i mia艂aby o nim, o nim, z kt贸rym zdarza艂o jej si臋 sypia膰 w jednym 艂贸偶ku, kt贸remu si臋 zwierza艂a i kt贸ry jej si臋 zwierza艂, kt贸ry przez prawie pi臋膰 lat cierpliwie jej gotowa艂 na stancjach i z kt贸rym 艂膮czy艂o j膮 tak wiele, 偶e mog艂aby napisa膰 o tym ksi膮偶k臋, a przynajmniej spore opowiadanie – mia艂aby go okre艣la膰 mianem „Kamieniecki”? Chyba by j膮 Tartar poch艂on膮艂... Gdyby z kolei us艂ysza艂a kiedy艣 z jego ust skierowane do niej „Limaniecka” – po prostu by si臋 obrazi艂a. Lub przy艂o偶y艂aby mu w z臋by. Lub jedno i drugie.
A wszystko to, te nazwiskowe perturbacje, to wina Andrzeja, o kt贸rym, na mocy jakiego艣 odruchu warunkowego czy nazewniczej nemezis – my艣la艂a chwilami per „Weredecki”.
Musia艂a jednak przyzna膰, 偶e jako przyjaciel – gdy ju偶 si臋 przyzwyczai艂 do kogo艣, tak jak w ci膮gu pierwszych dw贸ch lat ich znajomo艣ci przyzwyczai艂 si臋 do niej, a potem chyba nawet przywi膮za艂 – jako przyjaciel Andrzej by艂 lojalny i godny zaufania. Gorzej, gdy si臋 go mia艂o za przeciwnika – Micha艂 i Julek wiedzieli najlepiej, jak ci臋ty, z艂o艣liwy i niestosuj膮cy taryfy ulgowej potrafi艂 by膰 jego j臋zyk. Inna rzecz, 偶e oni te偶 nie przebierali w s艂owach – ale to by艂a ju偶 reakcja obronna.
No dobrze, mo偶e nie taka zawsze obronna. Julian sam prowokowa艂 pysk贸wki, gdy mia艂 z艂y dzie艅, a Micha艂 lubi艂 s艂ownego ping-ponga, cho膰 w jego normalnym wydaniu by艂 to ping-pong przyjacielski, dopiero z Andrzejem zamienia艂 si臋 w mordercze serwy.
Weredecki przegl膮da艂 w艂a艣nie „Ksi膮偶ki zakazane”, zostawione przez Micha艂a na jednej z ni偶szych, jeszcze pustych p贸艂ek przy drzwiach. Musia艂 poczu膰, 偶e jest obserwowany, bo w pewnej chwili uni贸s艂 wzrok i, napotykaj膮c spojrzenie Olgi, u艣miechn膮艂 si臋 lekko, po czym wr贸ci艂 do wertowania stron. Jasnoniebieskie oczy i w膮skie usta nadawa艂y zwykle jego twarzy nieco drapie偶ny i troch臋 bezlitosny wyraz, rzadko wygl膮da艂 po prostu sympatycznie – przed chwil膮 jednak mu si臋 to uda艂o. Pewnie nie by艂by zachwycony, gdyby o tym wiedzia艂, pomy艣la艂a z rozbawieniem i lekko u艣cisn臋艂a d艂o艅 Olka. Jak to dobrze, 偶e ten akurat jest prosty, jasny i r贸wny w swoim cieple, 偶yczliwo艣ci i przyja藕ni.
Andrzejowi to tylko krawatu brakuje, uzna艂a po chwili, patrz膮c na jego eleganck膮 granatow膮 koszul臋 – chwa艂a bogom, z r臋kawem do 艂okcia, jakby zobaczy艂a jeszcze jednego z d艂ugim r臋kawem, chyba musia艂aby za艂o偶y膰 kostium k膮pielowy – i czarne spodnie z materia艂u z wyra藕nie zaprasowanym kantem. Elegant zakichany, prychn臋艂a w duchu, zawsze wygl膮da jak spod 偶elazka. W porz膮dku, na uczelni taki ubi贸r by艂 jak najbardziej na miejscu, przy oficjalnych okoliczno艣ciach towarzyskich te偶, ale na lito艣膰 bosk膮, bez przesady, przyszed艂 tu przecie偶 na zwyk艂e spotkanie z mniej lub bardziej zaprzyja藕nion膮 grup膮 ludzi i przede wszystkim do roboty przy mniej lub bardziej zakurzonych ksi膮偶kach, s膮 wakacje, upa艂 koszmarny, wszyscy na urlopach, luz, blues i marmolada, jak mawia艂a jej polonistka z liceum, nawet Sebastian, rozmi艂owany w garniturach i wedle okre艣lenia Micha艂a bardziej formalny w stroju, ni偶 przewiduje konstytucja, wylegiwa艂 si臋 na tych kartonach w szarych spodniach z jakiego艣 lekkiego materia艂u i w be偶owej koszuli, odpi臋tej pod szyj膮 – a tu Andrzej wyskakuje tak, jakby za chwil臋 mia艂 stan膮膰 za katedr膮 i przeprowadzi膰 wyk艂ad pod okiem prorektora do spraw nauki.
Micha艂 wszed艂 do pokoju, poda艂 Julkowi kaw臋 z ponurym komentarzem: „Twoja cholerna kofeina”, po czym zn贸w wyszed艂; po chwili wr贸ci艂 z dwiema szklankami herbaty i, postawiwszy je na parapecie, popatrzy艂 na Sebastiana.
– Nie za dobrze ci? – prychn膮艂. – Su艅 si臋, nie mam gdzie usi膮艣膰.
– Pod艂ogi jest du偶o – odpar艂 Sieniecki, nie poruszaj膮c si臋.
– I zaraz mo偶esz na niej wyl膮dowa膰 – uzupe艂ni艂 Micha艂. – No posu艅 si臋, bo sam ci臋 posun臋.
Sebastian otworzy艂 oczy i spojrza艂 na niego z zainteresowaniem.
– Michasiu, czy ty si臋 czasem zastanawiasz nad tym, jak brzmi to, co w艂a艣nie zamierzasz paln膮膰? – zapyta艂 z zaciekawieniem. Julek roze艣mia艂 si臋 nad szklank膮 z kaw膮, Olek we w艂osy Olgi, ona za艣 pokr臋ci艂a z rozbawieniem g艂ow膮; Wiktor, jak zd膮偶y艂a zauwa偶y膰, u艣miechn膮艂 si臋 pod nosem, na twarzy Andrzeja natomiast dostrzeg艂a co艣 na kszta艂t politowania zmieszanego z drwin膮. Skalnicki przygryz艂 doln膮 warg臋 i zacisn膮艂 pi臋艣ci, najwyra藕niej staraj膮c si臋 zapanowa膰 nad u艣miechem.
– Zr贸b mi miejsce – za偶膮da艂 po chwili spokojnie. Sieniecki rzuci艂 mu pe艂ne kpiny spojrzenie, po czym usiad艂, a gdy tylko Micha艂 zaj膮艂 zwolnion膮 cz臋艣膰 kartonu, Sebastian przesun膮艂 si臋 troch臋 i ponownie po艂o偶y艂, tym razem opieraj膮c g艂ow臋 o udo przyjaciela.
– B膮d藕 艂askaw si臋 nie wierci膰 – powiedzia艂, zanim ten zd膮偶y艂 zareagowa膰, i spl贸t艂 r臋ce na brzuchu.
– Czy ja jestem twoj膮 poduszk膮? – prychn膮艂 Micha艂, si臋gaj膮c za siebie. – Poza tym wstawaj, herbat臋 ci zrobi艂em.
– Dobry ch艂opiec – wymrucza艂 Sieniecki aprobuj膮co. Skalnicki zamar艂 ze swoj膮 szklank膮 w wyci膮gni臋tej r臋ce i spiorunowa艂 go wzrokiem.
– W tej chwili naprawd臋 niewiele ci臋 dzieli od tego, bym ci wyla艂 t臋 herbat臋 na twarz – sykn膮艂 ostrzegawczo. Sebastian otworzy艂 oczy, roze艣mia艂 si臋 cicho, usiad艂 i popatrzy艂 na przyjaciela z rozbawieniem.
– To by艂 komplement po艂膮czony z podzi臋kowaniem, ty niedomy艣lny rudzielcu – powiedzia艂 ciep艂o i potarga艂 mu lekko w艂osy, po czym wzi膮艂 drug膮 szklank臋 z parapetu. Upi艂 艂yk, nadal przygl膮daj膮c si臋 z u艣miechem Micha艂owi, kt贸ry tylko wzruszy艂 ramionami i odwr贸ci艂 si臋 do niego bokiem.
Julek przeni贸s艂 spojrzenie z nich na Olg臋 i Olka, po czym wzni贸s艂 oczy do sufitu, jakby chcia艂 powiedzie膰: „Za jakie grzechy?...”. No tak, pomy艣la艂a Olga do艣膰 wsp贸艂czuj膮co, gdy Julkowi sypie si臋 zwi膮zek, to zdecydowanie go dra偶ni cudza blisko艣膰, nawet je艣li nie zwi膮zkowa, a przyjacielska.
Zreszt膮... Zerkn臋艂a zn贸w na tamtych dw贸ch: Sebastian z powrotem u艂o偶y艂 si臋 wygodnie, traktuj膮c nog臋 Micha艂a jako dobre oparcie dla g艂owy i, trzymaj膮c w obu d艂oniach pust膮 w jednej trzeciej szklank臋, przymkn膮艂 oczy; Skalnicki z kolei, patrz膮c w zamy艣leniu na pod艂og臋, pi艂 wolno swoj膮 herbat臋.
Nie, uzna艂a, oni po prostu tak maj膮, w taki mi臋dzy innymi spos贸b okazuj膮 sobie przyja藕艅 – podobnie jak ona z Olkiem. Z boku to mo偶e wygl膮da膰 troch臋 dwuznacznie, sama przecie偶 zd膮偶y艂a ju偶 zauwa偶y膰, jak niekt贸rzy reaguj膮 na jej relacj臋 – ale to po prostu szczera, g艂臋boka przyja藕艅. Ile Micha艂 si臋 zna z Sebastianem? Te偶 przecie偶 par臋 艂adnych lat...
Zas艂oni艂a twarz d艂o艅mi, by st艂umi膰 ziewni臋cie. Troch臋 ju偶 za d艂ugo tak siedz膮, a ksi膮偶ki czekaj膮 i czekaj膮 – ale na razie nie chcia艂o jej si臋 jeszcze wstawa膰. Jasnozielona roleta na oknie by艂a niemal ca艂kowicie opuszczona, w pokoju panowa艂 przyjemny p贸艂cie艅, Olga by艂a rozleniwiona tym wakacyjnym upa艂em – po koszmarnych 艣niegach i mrozach mi臋dzy styczniem a marcem lato okaza艂o si臋 r贸wnie koszmarne, tylko w drug膮 stron臋, chwilami naprawd臋 mia艂a wra偶enie, 偶e si臋 roztopi na ulicy – i najwyra藕niej nie tylko jej si臋 nie spieszy艂o do wstawania. Andrzej dalej markowa艂 czytanie ksi膮偶ki, Julek wpatrywa艂 si臋 uparcie w sufit – je艣li znajdzie tam natchnienie do nowego tekstu, Olga za偶膮da po艂owy praw autorskich, w ko艅cu to jej sufit – Wiktor zn贸w bawi艂 si臋 z Olkiem w irytuj膮c膮 wymian臋 spojrze艅, Sebastian zalega艂 w najlepsze na kartonach, chwilami tylko unosz膮c si臋 lekko, by upi膰 herbat臋, a Micha艂 nie odrywa艂 wzroku od pod艂ogi – kolejny, kt贸ry znalaz艂 sobie muz臋 w艣r贸d p艂aszczyzn pokoju.
Musia艂a przyzna膰, 偶e mia艂a s艂abo艣膰 do tej jego g臋stej, sprawiaj膮cej zwykle wra偶enie nieco potarganej, ciemnorudej czupryny. Lubi艂a te偶 jego twarz, owaln膮, o bardzo jasnej cerze i bez 艣ladu pieg贸w, oczy – szare, wwiercaj膮ce si臋 w rozm贸wc臋, tak jakby chcia艂y przedrze膰 si臋 do samego j膮dra my艣li, uwa偶ne, inteligentne, oraz u艣miech – szeroki, cz臋sto 艂obuzerski, wywo艂uj膮cy sympati臋.
Nawet te jego trzy kolczyki w lewym uchu pasowa艂y; Olga co prawda nie lubi艂a u m臋偶czyzn tego typu ozd贸b, ale w przypadku Micha艂a wydawa艂y si臋 one r贸wnie naturalne, jak jego zgni艂ozielone boj贸wki, glany – kt贸re, chwa艂a wszelkim b贸stwom opieku艅czym, na czas tych koszmarnych upa艂贸w i on, i Julek zamienili na jakie艣 lekkie buty; jak Micha艂 stwierdzi艂 raz melancholijnie, nikt jeszcze nie wymy艣li艂 glan贸w w wersji letniej, na przyk艂ad po艂膮czonych z elementami tenis贸wek, sanda艂贸w czy czego艣 r贸wnie przewiewnego i biedni glanowcy podczas upa艂贸w albo funduj膮 swoim nogom ostr膮 saun臋, albo musz膮 zak艂ada膰 co艣, co trudno nazwa膰 przyzwoitymi butami – oraz jasnobr膮zowa koszula, te偶 rozpi臋ta pod szyj膮.
Kr贸tki r臋kaw, rzecz jasna. Rany boskie, Wiktor, jak ty mo偶esz si臋 nie ugotowa膰 na mi臋kko, na twardo czy na amen?
– Micha艂, ile masz wzrostu? – zapyta艂a naraz. Skalnicki, wyrwany ze swoich my艣li, spojrza艂 na ni膮 ze zdziwieniem znad pitej herbaty, 艣ci膮gn膮艂 lekko ciemnobr膮zowe brwi i powiedzia艂 podejrzliwym tonem:
– Metr siedemdziesi膮t osiem, bo co?
– A ty? – przenios艂a wzrok na Wiktora, nie zwa偶aj膮c na cichy 艣miech Olka.
– Sto osiemdziesi膮t, o co ci chodzi? – odpar艂 Wiktor, r贸wnie偶 zdumiony.
– W porz膮dku. – U艣miechn臋艂a si臋 i machn臋艂a r臋k膮 uspokajaj膮co. – Ju偶 mi wszystko gra.
– O nie, Ole艅ko – o艣wiadczy艂 Micha艂 stanowczo. – Teraz mnie co艣 nie gra. Po co pytasz i czemu tylko nas?
– Bo ich wzrost znam – odpar艂a spokojnie. Skalnicki przez moment patrzy艂 na ni膮 wyczekuj膮co.
– I? – spyta艂 wreszcie. – Czekam na rozwini臋cie w膮tku.
– Olga ma ma艂e problemy z rozmiarami – wtr膮ci艂 si臋 Olek i j臋kn膮艂, gdy szturchn臋艂a go 艂okciem w 偶ebro. – No co, taka prawda. Nie umie oceni膰 na oko wysoko艣ci, wielko艣ci, odleg艂o艣ci, niczego, co si臋 w jakikolwiek spos贸b rozci膮ga w przestrzeni.
– Olek za to nie odr贸偶nia stron, jak ju偶 zauwa偶yli艣cie – odparowa艂a.
– To wy si臋 pi臋knie dobrali艣cie – mrukn膮艂 Sebastian, patrz膮c na nich z rozbawieniem. – Dobrze wiedzie膰, nie mo偶na si臋 na was nigdy zdawa膰 podczas wycieczek.
– No nie za bardzo – przyzna艂a. – Na pocz膮tku studi贸w nasze wsp贸lne wycieczki po Poznaniu ko艅czy艂y si臋 pytaniem o drog臋 wszystkich napotkanych przechodni贸w, taks贸wkarzy i policjant贸w.
Olek roze艣mia艂 si臋 na to wspomnienie.
– No dobra, ale co ma do tego m贸j wzrost? – przypomnia艂 Micha艂.
– Takie ma艂e zboczenie – mrukn臋艂a przepraszaj膮co. – 殴le mi si臋 o kim艣 my艣li, gdy nie wiem, ile ma lat, ile ma wzrostu i jaki ma kolor oczu. Rozumiesz, musz臋 mie膰 pe艂ny obraz.
– Musisz zajmowa膰 w jej wyobra藕ni konkretn膮 liczb臋 centymetr贸w – uzupe艂ni艂 Olek, na wszelki wypadek przytrzymuj膮c jej prawy 艂okie膰, by zn贸w nim nie dosta膰. – Ola nie chce by膰 drugim Prokrustem.
– Lubi臋 mie膰 konkretne wyobra偶enie – sykn臋艂a.
– Numer buta te偶 chcesz? – zaproponowa艂 Micha艂 偶yczliwie.
– No jasne, s艂ucham – odpar艂a pe艂nym godno艣ci tonem.
– Czterdzie艣ci trzy – powiedzia艂 uprzejmie.
– Czterdzie艣ci pi臋膰 – dorzuci艂 Sebastian, wyra藕nie ubawiony.
– Tak samo. – Olek poklepa艂 j膮 po ramieniu.
– Czterdzie艣ci sze艣膰 – mrukn膮艂 Andrzej, patrz膮c na ni膮 z lekkim u艣miechem.
– Czterdzie艣ci cztery. – Wiktor po raz chyba drugi tego popo艂udnia u艣miechn膮艂 si臋 naprawd臋.
Zapad艂a cisza i wszyscy spojrzeli na Julka, kt贸ry, wyra藕nie spi臋ty, uparcie wpatrywa艂 si臋 w sufit.
– No, Julian, twoja kolei – powiedzia艂 Sebastian, unosz膮c si臋 na 艂okciu. – Czekamy.
Julek rzuci艂 mu ma艂o przyjazne spojrzenie, po czym przeni贸s艂 wzrok na Olg臋 i powiedzia艂 zimno:
– Trzydzie艣ci osiem.
– No co ty? – zdumia艂a si臋 i wypali艂a, zanim zd膮偶y艂a si臋 ugry藕膰 w j臋zyk: – Ja tak samo.
Naprawd臋 nie zamierza艂a sprowokowa膰 tak 偶ywio艂owego wybuchu 艣miechu – ani ch艂opak贸w, ani w艂asnego, cho膰 akurat jej atak weso艂o艣ci by艂 bardziej win膮 Olka, kt贸ry przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie mocniej i wymrucza艂 do ucha:
– Tylko ju偶 nie wypytuj o inne wymiary...
Julian z obra偶on膮 min膮 przeczeka艂 og贸ln膮 weso艂o艣膰, a gdy 艣miech ju偶 ucich艂, naburmuszy艂 si臋 jeszcze bardziej. Olga chcia艂a powiedzie膰 co艣, co mog艂oby go udobrucha膰, ale podchwyci艂a spojrzenie Micha艂a, kt贸ry pokr臋ci艂 ostrzegawczo g艂ow膮, i zrezygnowa艂a.
– Tak mi przysz艂o do g艂owy odno艣nie tego braku „Pani Bovary” – odezwa艂 si臋 Skalnicki, wskazuj膮c lekkim ruchem d艂oni na trzyman膮 przez Andrzeja ksi膮偶k臋 – 偶e koniec ko艅c贸w przecie偶 jej nie zakazano, Flaubert wygra艂 proces.
– Mo偶liwe – zgodzi艂a si臋, wdzi臋czna mu za zmian臋 tematu – ale mimo wszystko mi jej brakuje, nawet je艣li nie zosta艂a zakazana, by艂a tym zagro偶ona.
– W sumie tak. – Odgarn膮艂 w艂osy sprzed oczu. – Ale w ko艅cu tytu艂 wyra藕nie narzuci艂 zakres ksi膮偶ek: tylko te, kt贸re zosta艂y oficjalnie zakazane.
– Ale to ju偶 jest tylko bardzo cienka granica, zakazane a bliskie zakazania... – zacz臋艂a.
– Cholera, przesta艅cie – j臋kn膮艂 Julek. – Ju偶 mi przesz艂o, nie musicie zagadywa膰 atmosfery.
– Ca艂e szcz臋艣cie, bo w膮tek si臋 wyczerpywa艂 – roze艣mia艂 si臋 Micha艂.
– Olga, jak ty bardzo lubisz zielony? – spyta艂 naraz Wiktor.
– No... bardzo bardzo – odpar艂a z u艣miechem. – Bo?
– Bo wszystkie pokoje masz pomalowane na zielono – powiedzia艂 z rozbawieniem.
– Ten i najwi臋kszy s膮 na butelkow膮 ziele艅 – poprawi艂a. – Pami臋tasz nazw臋 na puszce? – Spojrza艂a na Olka, kt贸ry pokr臋ci艂 g艂ow膮.
– Ziele艅 szmaragdowej nocy – przypomnia艂 sobie Micha艂 i roze艣mia艂 si臋. – Wyj膮tkowo g艂upio.
– Wyj膮tkowo ci臋偶ko si臋 zmywa艂a – mrukn膮艂 Sebastian, kt贸ry ponownie rozci膮gn膮艂 si臋 na kartonach i na Michale.
– Sk膮d? – spyta艂 Julek.
– Ze mnie – wyja艣ni艂. – Z pozosta艂ych te偶.
– Cholernie ci臋偶ko – zgodzi艂 si臋 Micha艂 i dopi艂 herbat臋.
– Czyli do malowania mieszkania te偶 znalaz艂a艣 sobie wyrobnik贸w. – Andrzej popatrzy艂 na Olg臋 z wyra藕nym uznaniem.
– Sami si臋 zaproponowali – odpar艂a obronnie. – Nie r贸bcie ze mnie takiej hetery wykorzystuj膮cej niewinnych ludzi, Kostek z Sewerynem sami zaproponowali, 偶e przewioz膮 i poprzenosz膮 mi kartony, a ci dwaj – wskaza艂a ruchem g艂owy Skalnickiego i Sienieckiego – z Olkiem i Poldkiem zaproponowali pomoc przy malowaniu.
– I oczywi艣cie twoje niewinne uwagi „Ach, ile偶 mam potwornej roboty z t膮 przeprowadzk膮” nie mia艂y tu 偶adnego wp艂ywu – roze艣mia艂 si臋 Julek. – Ani troch臋, prawda?
– Cicho – wtr膮ci艂 si臋 Olek. – Akurat Kostka i Seweryna to ja zwerbowa艂em, a Poldek sam powiedzia艂, 偶e ch臋tnie pomacha p臋dzlem.
– O w艂a艣nie! – Micha艂 uni贸s艂 gwa艂townie g艂ow臋 i popatrzy艂 na Julka oraz Wiktora. – Wy艣cie tego nie widzieli... ty te偶 – dorzuci艂 nadzwyczaj uprzejmie w kierunku Andrzeja – a Poldek namalowa艂 portret Oli!
– Serio? Gdzie? – Julian rozejrza艂 si臋 szybko po pokoju.
– Nie tu, w najwi臋kszym – powiedzia艂 Sebastian, siadaj膮c i odstawiaj膮c niedopit膮 herbat臋 na parapet.
– Nie widzia艂em.
– Jest na razie zas艂oni臋ty, razem z ca艂ym modu艂em – wyja艣ni艂a. Julek zmarszczy艂 brwi, wi臋c doda艂a: – No modu艂em, biurko, p贸艂ki nad, p贸艂ki pod, to, co mi ojciec skonstruowa艂 na ca艂膮 艣cian臋.
– To, na czym jest zawieszona ta wielka p艂achta materia艂u, kt贸r膮 na wej艣ciu chcia艂e艣 od razu 艣ci膮gn膮膰 – dorzuci艂 Olek.
– A po co ta p艂achta? – zdziwi艂 si臋 Andrzej.
– Chcia艂am zrobi膰 wielkie ods艂oni臋cie dopiero podczas parapet贸wki – powiedzia艂a z u艣miechem. – Mi臋dzy blatem a pierwszymi p贸艂kami jest troch臋 miejsca i Poldkowi uda艂o si臋 tam zmie艣ci膰 ten „portret”.
– Poka偶 im teraz – poprosi艂 Micha艂. – To jest w og贸le dzie艂o powsta艂e przy wsp贸艂pracy, bo to ja podda艂em pomys艂, 偶eby namalowa膰 Olk臋 w艣r贸d jej ksi膮偶ek, a Poldek namalowa艂...
– A ile go najpierw Micha艂 namawia艂 – mrukn膮艂 Sebastian. – Chyba ze trzy godziny za nim chodzi艂 i marudzi艂.
– Poldek jest strasznie zasadniczy – stwierdzi艂 Olek z rozbawieniem – i ca艂y czas si臋 broni艂, 偶e on po 艣cianach maza艂 nie b臋dzie.
– I co? – spyta艂 Julek, siadaj膮c po turecku.
– No wiesz – powiedzia艂 Micha艂 dumnie – ma si臋 t臋 si艂臋 przekonywania. U偶y艂em ostatecznych argument贸w.
– Da艂 si臋 wys艂a膰 po piwa – uzupe艂ni艂 Sebastian z艂o艣liwie, na co Micha艂 rzuci艂 mu ura偶one spojrzenie. – To by艂y te jego ostateczne argumenty.
– Poldek si臋 zgodzi艂 za piwo? – prychn膮艂 Julian.
– Poldek si臋 zgodzi艂 po piwie – odpar艂 Skalnicki, podkre艣laj膮c przyimek. – Konkretnie po czterech. Siedzieli艣my, dyskutowali艣my o fenomenologii i sceptykach, Poldek mia艂 ochot臋 na tego heinekena, wi臋c dosta艂 jednego, drugiego, trzeciego, czwartego...
– 呕eby nie by艂o, wszyscy pili艣my – wtr膮ci艂 Sieniecki. – My z Poldkiem piwo, Olek z Olk膮 wino, a Micha艂 wla艂 w siebie cztery litry soku grejpfrutowego. Micha艂 zreszt膮, sierota sko艅czona, po piwo musia艂 i艣膰 dwukrotnie, bo za pierwszym razem przyni贸s艂 trzy p贸艂litrowe puszki i by艂 艣wi臋cie przekonany, 偶e to nam na ca艂y wiecz贸r wystarczy.
– To twoja wina – zwr贸ci艂 mu uwag臋 Olek. – Nie posy艂a si臋 po piwo abstynenta.
– Abstynent nieuwa偶nie mnie s艂ucha艂 – odpar艂. – W ka偶dym razie po trzecim piwie mia艂em ochot臋 pomalowa膰 Olce sufit na r贸偶owo.
– Olek przyni贸s艂 diabelnie mocne wino – mrukn臋艂a – wi臋c by艂am bliska zgodzenia si臋 na to, ale na szcz臋艣cie nie mieli艣my r贸偶owej farby.
– Poldek po trzecim piwie zaczyna艂 mi臋kn膮膰 – podj膮艂 Micha艂 – wi臋c wcisn膮艂em mu czwarte, a po czwartym piwie Poldek da si臋 nam贸wi膰 do wszystkiego, wi臋c przeforsowa艂em pomys艂 sportretowania Olki. – Wsta艂, przeci膮gn膮艂 si臋 i ruszy艂 do drzwi. – No chod藕cie, to trzeba zobaczy膰 na w艂asne oczy!
Olga westchn臋艂a i podnios艂a si臋 powoli – nie za bardzo jej si臋 chcia艂o, ale portret rzeczywi艣cie by艂 wart ruszenia si臋 z pod艂ogi. Przez moment tylko przemkn臋艂a jej przez g艂ow臋 my艣l – a raczej zdziwienie, dlaczego, gdy Micha艂 stwierdzi艂, 偶e po czwartym piwie Poldek da si臋 nam贸wi膰 do wszystkiego, Andrzej spojrza艂 na m贸wi膮cego tak ponuro, z jak膮艣 niech臋ci膮 – ale zanim zd膮偶y艂a si臋 g艂臋biej nad tym zastanowi膰, by艂a ju偶 w najwi臋kszym pokoju, gdzie Micha艂 w艂a艣nie ostro偶nie zsuwa艂 z modu艂u materia艂.
– Uwaga... – powiedzia艂 i poci膮gn膮艂 mocniej. – I prosz臋!
Gdy zas艂ona spad艂a, go艣cie wpatrywali si臋 w malowid艂o przez kilkana艣cie sekund, po czym rozleg艂 si臋 zgodny wybuch 艣miechu Wiktora, Andrzeja i Juliana.
– No bardzo jeste艣 podobna – stwierdzi艂 ten ostatni, gdy ju偶 si臋 troch臋 opanowa艂. – Wypisz, wymaluj ty.
– Poldek troch臋 przerobi艂 moj膮 ide臋 – wyja艣ni艂 Micha艂, zwijaj膮c materia艂. – Powiedzia艂, 偶e s艂abo mu wychodz膮 portrety, zw艂aszcza gdy jest wstawiony, a poza tym trzeba wydoby膰 z Olki jej esencj臋, a jej esencja to ksi膮偶ki, wi臋c namalowa艂 t臋 g贸r臋 tomiszczy i doda艂 obja艣nienie.
Olga przygl膮da艂a si臋 obrazowi wielkiej, kolorowej sterty tom贸w z olbrzymi膮 sympati膮. Nad namalowanymi ksi膮偶kami znajdowa艂a si臋 strza艂ka z informacj膮: „Gdzie艣 tam pod spodem jest Olga”, pod obrazem za艣 podpis tw贸rc贸w: „Poldek i Micha艂”, przy czym o ile Poldek podpisa艂 si臋 zwyczajnie, o tyle Skalnicki upami臋tni艂 swoje imi臋 z rozmachem, zajmuj膮c prawie tyle miejsca, ile sam malunek.
– Wydoby艂 esencj臋. – Olek obj膮艂 j膮 ramieniem. – Kt贸rego艣 dnia b臋d臋 ci臋 musia艂 spod takiej sterty wygrzeba膰.
– Albo vice versa – odci臋艂a si臋. – W ka偶dym razie to jest 艣liczne, zawsze chcia艂am mie膰 obraz z ksi膮偶kami.
Gdy wracali do 艣redniego pokoju, Wiktor uj膮艂 j膮 delikatnie za 艂okie膰.
– Przepraszam ci臋, Ola – powiedzia艂 – ale ja si臋 ju偶 musz臋 zbiera膰, jest po czwartej.
– Jasne – odpar艂a i u艣miechn臋艂a si臋 do niego. – Dzi臋ki za pomoc...
– Niewielk膮 – stwierdzi艂, najwyra藕niej niezbyt zadowolony. – Przykro mi.
– Daj spok贸j, najwa偶niejsze, 偶e wpad艂e艣 – zapewni艂a; nie chcia艂a, by my艣la艂, 偶e jego obecno艣膰 przydaje si臋 jedynie wtedy, gdy potrzeba jakiej艣 pomocy. – Dawno nie by艂o okazji, ty by艂e艣 zarobiony, a ja w amoku przeprowadzki. Przyjdziesz na parapet贸w臋, prawda?
Wiktor u艣miechn膮艂 si臋 lekko.
– Je偶eli tylko nic mi nie wyskoczy, to przyjd臋 – obieca艂.
– Termin jeszcze b臋dziemy ustala膰 – powiedzia艂a, spogl膮daj膮c w kierunku pokoju. – 呕eby wszystkim pasowa艂, cho膰 to i tak utopia... Ch艂opaki, Wiktor wychodzi! – krzykn臋艂a. Podejrzewa艂a, 偶e marzy mu si臋 wyj艣cie po angielsku, ale mowy nie ma, zw艂aszcza 偶e Olek by si臋 na ni膮 obrazi艂 za brak sygna艂u.
Ze strony Andrzeja, kt贸ry wyjrza艂 na moment, pad艂o tylko: „Cze艣膰”, Sebastian z Micha艂em po偶egnali si臋 w spos贸b zdecydowanie bardziej uprzejmy, po czym te偶 wr贸cili do pokoju, ci膮gn膮c za sob膮 Julka, kt贸ry po pe艂nym uczucia: „To na razie” najwyra藕niej chcia艂 asystowa膰 przy po偶egnaniu Wiktora z Olkiem.
Olga u艣cisn臋艂a Wiktora – znajdowa艂a jak膮艣 dziwn膮 przyjemno艣膰 w prze艂amywaniu tej bariery, jak膮 stara艂 si臋 utrzymywa膰 i psychicznie, i fizycznie mi臋dzy sob膮 a lud藕mi; co prawda ju偶 si臋 przyzwyczai艂 do jej wylewno艣ci i nie spina艂 si臋 tak bardzo nerwowo, jakby w obawie, 偶e zamierza mu wbi膰 szpilk臋 w ty艂ek, ze swojej strony jednak ograniczy艂 si臋 tylko do poklepania jej po ramieniu.
Mina Olka kaza艂a podejrzewa膰, 偶e te偶 by si臋 ch臋tnie po偶egna艂 w stylu Olgi – ale na szcz臋艣cie do tego stopnia jeszcze rozumu nie straci艂 i jedynie u艣cisn膮艂 Wiktorowi r臋k臋. Po czym, rzecz jasna, zamiast sobie p贸j艣膰 i udawa膰 niezainteresowanego, zapyta艂, czy Wiktor jest samochodem, bo ostatnio mia艂 przecie偶 popsuty.
– Jeszcze jest w naprawie – odmrukn膮艂 zagadni臋ty, zak艂adaj膮c buty.
– Wracasz na piechot臋?
Kopn臋 ci臋 – obieca艂a mu Olga w duchu. – Po偶ycz臋 glany Micha艂a i kopn臋 ci臋 z ca艂ej si艂y, przesta艅 ko艂o niego skaka膰, skoro masz wyra藕ny sygna艂: „Spadaj”. Zapomnij o tych dziwacznych spojrzeniach w ci膮gu ostatnich paru godzin, ten facet sam nie wie, czego chce, a ty tylko robisz sobie g艂upi膮 nadziej臋.
– Bior臋 taks贸wk臋. – Ta odpowied藕 zdecydowanie nie zach臋ca艂a do kontynuowania rozmowy, ale Olek, jak ju偶 zd膮偶y艂a zauwa偶y膰 Olga, 艣wietnie si臋 umia艂 sam zach臋ci膰.
– Mog臋 ci臋 podwie藕膰 – zaproponowa艂 z u艣miechem. – Odwioz臋 ci臋 i wr贸c臋 do Oli, to zajmie chwil臋.
Wiktor, kt贸ry w艂a艣nie sko艅czy艂 wi膮za膰 sznurowad艂a, wyprostowa艂 si臋, poprawi艂 okulary, popychaj膮c je wskazuj膮cym oraz 艣rodkowym palcem prawej r臋ki mocniej ku nasadzie nosa, i spojrza艂 na rozm贸wc臋 wyj膮tkowo nieprzyja藕nie.
– Wiesz, Aleksander – wycedzi艂 – ja naprawd臋 nie mam dziesi臋ciu lat i nie trzeba mnie odwozi膰 i odprowadza膰 jak dziecka, sam sobie umiem zadzwoni膰 po taks贸wk臋. Do widzenia, Olu – rzuci艂 przez rami臋 i wyszed艂, delikatnie zamykaj膮c za sob膮 drzwi.
Dobrze ci tak! – pomy艣la艂a Olga ze z艂o艣ci膮, ale widz膮c min臋 przyjaciela, zrezygnowa艂a z powiedzenia tego g艂o艣no. Olek i tak wygl膮da艂 na do艣膰 nieszcz臋艣liwego; z r臋kami w kieszeniach, z przygryzion膮 lekko doln膮 warg膮, spogl膮da艂 na drzwi tak, jakby chcia艂 je kopn膮膰.
Olga podesz艂a i obj臋艂a go ramieniem; uwagi zostawi na p贸藕niej, Olek jak na razie dosta艂 ju偶 porz膮dnie po nosie. Pomijaj膮c nawet ca艂膮 ma艂o przyjemn膮 odpowied藕, jak膮 us艂ysza艂 na swoj膮 propozycj臋, musia艂 si臋 poczu膰 ura偶ony tym nieszcz臋snym: „Aleksander”.
Bo Olek, jak ka偶dy normalny cz艂owiek, te偶 mia艂 swoje s艂abostki i dra偶liwe punkty. Nie lubi艂 – ba, nie cierpia艂 – ba, nienawidzi艂, gdy zwracano si臋 do niego pe艂nym imieniem, pod tym wzgl臋dem 艣wietnie si臋 rozumia艂 z Poldkiem, kt贸ry kiedy艣, na samym pocz膮tku znajomo艣ci, o艣wiadczy艂 Oldze: „Nazwij mnie cho膰 raz Leopoldem, a daj臋 ci s艂owo, 偶e wi臋cej si臋 do ciebie nie odezw臋”. Je偶eli chcia艂o si臋 Olka wyprowadzi膰 z r贸wnowagi, to najlepszym sposobem by艂o powiedzenie do niego: „Aleksandrze”, od razu mu ci艣nienie podskakiwa艂o. Wiktor doskonale o tym wiedzia艂 – i ju偶 chyba trzeci czy czwarty raz wykorzystywa艂 t臋 wiedz臋, a dla Olka w艂asne pe艂ne imi臋 naprawd臋 by艂o jak policzek; Olga, cho膰 zna艂a i rozumia艂a pow贸d, uwa偶a艂a to za zdecydowan膮 przesad臋.
– Chod藕 – odezwa艂a si臋 wreszcie, odsuwaj膮c na bok cisn膮ce si臋 na usta: „Wiktor ma g艂upie odpa艂y” zamiennie z: „Robisz z siebie ba艂wana”. – Zaparz臋 ci herbat臋, a ty popilnuj duetu Micha艂-Julek, 偶eby si臋 z Andrzejem w艣r贸d moich ksi膮偶ek nie zamordowali.
U艣miechn膮艂 si臋 s艂abo – to ju偶 by艂 jaki艣 plus. Olga w progu pokoju pos艂a艂a Julianowi wyj膮tkowo gro藕ne spojrzenie, tak 偶e blond cholerze, jak niekiedy o nim my艣la艂a, wyra藕nie odechcia艂o si臋 komentowania, i posz艂a do kuchni. Jasna ziele艅 tego pomieszczenia – naprawd臋 lubi艂a zielony – dzia艂a艂a uspokajaj膮co, wi臋c po nastawieniu czajnika i przep艂ukaniu wzi臋tych z pokoju szklanek – na herbat臋 mia艂o ochot臋 wi臋cej os贸b – troch臋 si臋 odpr臋偶y艂a.
– Pom贸c ci? – us艂ysza艂a za plecami; odwr贸ci艂a si臋 i u艣miechn臋艂a do stoj膮cego w drzwiach kuchni Micha艂a.
– Nie trzeba – odpar艂a, si臋gaj膮c po pude艂ko z herbat膮. – Julian trzyma j臋zyk za z臋bami?
– Trzyma, trzyma – mrukn膮艂 z rozbawieniem. – Zamordowa艂a艣 go wzrokiem, to si臋 nie odzywa. Wiktor by艂 艣rednio mi艂y? – spyta艂 domy艣lnie; podszed艂 do blatu, wzi膮艂 le偶膮c膮 na nim 艣cierk臋 i zacz膮艂 wyciera膰 szklanki, zanim Olga wrzuci艂a do nich saszetki.
– Wiktor mi czasami dzia艂a na nerwy – przyzna艂a cicho. – A Olek jeszcze bardziej... cholerny po艂awiacz ostryg – doda艂a impulsywnie.
– Jaki po艂awiacz ostryg? – Micha艂 popatrzy艂 na ni膮 z zaskoczeniem.
– Pami臋tasz t臋 oper臋 Bizeta „Po艂awiacze pere艂”? – Pokiwa艂 g艂ow膮, wi臋c podj臋艂a: – Wiktor nie jest jak per艂a, tylko jak ostryga, a Olek jest cholernym po艂awiaczem ostryg, a konkretnie jednej ostrygi, kt贸ra nie daje mu si臋 z艂owi膰, tylko dziabie go w palce i ucieka.
Micha艂 roze艣mia艂 si臋 na to obja艣nienie, Olga natomiast pozosta艂a powa偶na.
– Taka prawda – stwierdzi艂a ponuro. – Kocham Olka, ale mam ochot臋 przy艂o偶y膰 mu na odlew, gdy zachowuje si臋 tak jak teraz, jak przekl臋ty Albin ze „艢lub贸w panie艅skich” Fredry.
– No nie, przesadzasz – o艣wiadczy艂 Micha艂 zdecydowanie.
– Przesadzam? – powt贸rzy艂a. Czajnik zacz膮艂 gwizda膰, wi臋c wy艂膮czy艂a gaz i zala艂a pierwsz膮 herbat臋.
– Przesadzasz – potwierdzi艂 Skalnicki po kr贸tkiej chwili namys艂u. – Olek go podrywa, a raczej powinienem powiedzie膰: adoruje, to prawda, troch臋 za nim biega, ale to jest urocze.
– Urocze? – Spojrza艂a na niego z niedowierzaniem, przerywaj膮c zalewanie trzeciej herbaty. – Chcia艂by艣 by膰 tak podrywany?
– No nie – roze艣mia艂 si臋.
– No widzisz.
– Ale ja to ja – wyja艣ni艂. – Ja mam inn膮 wizj臋 zwi膮zku ni偶 Olek, inn膮 wizj臋 podrywania i inn膮 wizj臋 ludzi do podrywania.
– A Olek ma 艣wira – uzupe艂ni艂a z irytacj膮.
– Naprawd臋 przesadzasz – upiera艂 si臋 Micha艂. – Nie jest a偶 tak namolny i oszala艂y, jak to wynika z twoich s艂贸w, serio.
Olga nala艂a wrz膮tek do ostatniej szklanki i odstawi艂a czajnik. Przesun臋艂a palcami po jasnobr膮zowym drewnie blatu kuchennego, po czym zerkn臋艂a na Micha艂a.
– Mo偶e – mrukn臋艂a bez przekonania. – Mam nadziej臋, 偶e przesadzam. Mo偶e rzeczywi艣cie... Mo偶e po prostu jestem ju偶 wyczulona – doda艂a po chwili. – Widzia艂am wszystkie jego zwi膮zki, od pierwszego do ostatniego, i wszystkie numery, jakie mu robiono, i wszystkich facet贸w, w kt贸rych on si臋 anga偶owa艂, a kt贸rzy nie umieli tego doceni膰, i po prostu uwa偶am, 偶e Wiktor nie jest dla niego odpowiednim materia艂em na ch艂opaka, przy ca艂ej mojej sympatii do Wiktora widz臋, 偶e to nie jest cz艂owiek, kt贸ry umie by膰 ciep艂y, uczuciowy czy... cholera, no nie wiem, w stylu Olka po prostu – zako艅czy艂a zm臋czonym g艂osem. Micha艂 nie odrywa艂 do niej spojrzenia, jak zwykle uwa偶nego i troch臋 przewiercaj膮cego rozm贸wc臋.
– Wiesz, Ola... – powiedzia艂 po d艂u偶szej chwili, u艣miechaj膮c si臋 lekko – ja i tak uwa偶am, 偶e najlepszym materia艂em na ch艂opaka dla Olka jeste艣 ty.
Olga wybuchn臋艂a 艣miechem; ca艂y Micha艂, od razu cz艂owiekowi humor wraca.
– Ja p艂ci nie zmieni臋 – o艣wiadczy艂a, wyjmuj膮c mu 艣cierk臋 z r膮k i zawieszaj膮c j膮 na drzwiczkach piekarnika. – A Olek nie jest w stanie przekierowa膰 si臋 na bi, wi臋c nie ma o czym m贸wi膰.
– Fajnie jest by膰 facetem – zapewni艂. – Mog艂aby艣 si臋 po艣wieci膰 dla przyjaciela.
– Jedynym mo偶liwym rozwi膮zaniem by艂oby skombinowanie biseksualisty, kt贸ry wytrzyma艂by i ze mn膮, i z Olkiem – odpar艂a weso艂o. – Ale Olek jest za konserwatywny na jakiekolwiek tr贸jk膮ty, wi臋c zn贸w ca艂a koncepcja bierze w 艂eb.
– No to trzeba mu spi膰 Wiktora i podrzuci膰 do 艂贸偶ka – zdecydowa艂 Micha艂, si臋gaj膮c po n贸偶 i cytryn臋 na spodku.
– Powodzenia – roze艣mia艂a si臋 i wyj臋艂a pierwsz膮 saszetk臋. – Jak znam Olka, siedzia艂by przy nim i przez ca艂膮 noc po偶era艂 wzrokiem, a potem Wiktor by si臋 obudzi艂, skacowany, z艂y i obra偶ony na ca艂y 艣wiat, nazwa艂by Olka Aleksandrem i wyszed艂, trzaskaj膮c drzwiami.
Micha艂 spojrza艂 na ni膮 i pokr臋ci艂 g艂ow膮.
– Obaj s膮 niereformowalni – mrukn膮艂 z rezygnacj膮.
– To akurat ju偶 wiem. – Wyj臋艂a pozosta艂e saszetki, wrzuci艂a pokrojone plastry cytryny do szklanki swojej oraz Olka, pos艂odzi艂a herbat臋 Julkowi i poda艂a j膮 wraz z ostatni膮 szklank膮 Skalnickiemu. – Twoja i Julka, ja wezm臋 te dwie. Sebastian na pewno nic nie chce?
– Sebastian chce spa膰 i coraz gorzej to ukrywa – powiedzia艂 z rozbawieniem. – Odpu艣膰 nam jeszcze chwil臋, jak si臋 zdrzemnie z kwadrans, to od偶yje. Tylko musi wreszcie zasn膮膰, bo na razie z ca艂ych si艂 stara si臋 nad tym zapanowa膰.
– Nie przywie藕li艣my jeszcze mojego 艂贸偶ka, wi臋c nawet nie mam go gdzie po艂o偶y膰 – stwierdzi艂a z niezadowoleniem, ale rozm贸wca parskn膮艂 艣miechem, s艂ysz膮c to.
– Ju偶 ja widz臋, jakby si臋 po艂o偶y艂. – Wzi膮艂 obie szklanki i ostro偶nie ruszy艂 z nimi do drzwi. – Jeszcze nie zauwa偶y艂a艣, 偶e Sebastian nie lubi si臋 przyznawa膰, 偶e nie ma ju偶 si艂?
Rzeczywi艣cie, pomy艣la艂a Olga, co艣 w tym jest. Zreszt膮 nie on jeden, Andrzej mia艂 tak samo. I... no dobrze, ona niekiedy te偶 – ale tylko niekiedy, tylko w zwi膮zku ze sprawami uczelni.
No dobrze, to mo偶e nie tak znowu niekiedy.
W pokoju panowa艂 spok贸j – Andrzej wyra藕nie si臋 wci膮gn膮艂 w „Zakazane ksi膮偶ki”, Julian przerzuca艂 „Dzie艅 dobry, monsieur Zola”, Olek, zamy艣lony, wpatrywa艂 si臋 w panele, a Sebastian dalej wylegiwa艂 si臋 na kartonach. Micha艂 poda艂 Julkowi herbat臋, podszed艂 do przyjaciela, przyjrza艂 mu si臋 – po czym ostro偶nie postawi艂 swoj膮 szklank臋 na pod艂odze i usiad艂 ko艂o pude艂.
– Zasn膮艂? – szepn臋艂a Olga, siadaj膮c obok Olka; znad postawionych przed chwil膮 mi臋dzy nimi szklanek unosi艂a si臋 gor膮ca para. Micha艂 tylko pokiwa艂 g艂ow膮 i przy艂o偶y艂 palec do ust.
– Kto zasn膮艂? – zapyta艂 Julek g艂o艣no, podnosz膮c g艂ow臋 znad ksi膮偶ki.
– Cicho – sykn膮艂 Skalnicki w艣ciekle; Julian spojrza艂 na niego, na Sebastiana, nast臋pnie na sufit, jakby naprawd臋 prosi艂 o zmi艂owanie, i wr贸ci艂 do Lanoux.
Siedzieli tak przez jakie艣 dwadzie艣cia minut; Olek obj膮艂 Olg臋 jak poprzednio – najwyra藕niej potrzebowa艂 takiej blisko艣ci na pocieszenie, wi臋c po艂o偶y艂a d艂o艅 na jego r臋ce i pos艂a艂a pod adresem Wiktora niezbyt kole偶e艅sk膮 wi膮zank臋. Wreszcie Sebastian przeci膮gn膮艂 si臋 z cichym pomrukiem, otworzy艂 oczy, powi贸d艂 nieco jeszcze nieprzytomnym spojrzeniem po zebranych – po czym usiad艂, rozmasowa艂 sobie kark i zupe艂nie wypocz臋tym g艂osem zwr贸ci艂 si臋 do dopijaj膮cego herbat臋 Micha艂a:
– Dlaczego mnie nie obudzi艂e艣?
– A to ty zasn膮艂e艣? – spyta艂 ten z ogromnym zdziwieniem, patrz膮c na przyjaciela z niewinn膮 min膮. Sebastian opu艣ci艂 r臋k臋, z trudem powstrzyma艂 u艣miech i zwr贸ci艂 si臋 do Olgi:
– Bierzemy si臋 do pracy?
Mia艂a ochot臋 wybuchn膮膰 艣miechem. Zupe艂nie jakby dopiero co nie ucina艂 sobie drzemki na kartonach, p贸艂przytomny z niewyspania. Micha艂 mia艂 racj臋.
– Za chwil臋, na razie nic mi si臋 nie chce – odpar艂a. Sieniecki przeczesa艂 praw膮 d艂oni膮 w艂osy, po czym zerkn膮艂 na przyjaciela i lew膮 r臋k膮 poci膮gn膮艂 go za kosmyk nad uchem.
– Co? – zirytowa艂 si臋 Micha艂, patrz膮c na niego gro藕nie.
– Ju偶 ty dobrze wiesz, co – odmrukn膮艂 z rozbawieniem. Skalnicki u艣miechn膮艂 si臋 lekko, wzruszy艂 ramionami i wypi艂 reszt臋 herbaty.
– Wy i te wasze czu艂o艣ci – prychn膮艂 Julian. – Jak si臋 Olka z Olkiem nie ob艣ciskuj膮, to wy si臋 musicie...
– Julek, dzi贸b na k艂贸dk臋 – przerwa艂 mu Sebastian. – Chyba mog臋 troch臋 poszarpa膰 w艂asnego najlepszego przyjaciela.
– Ciebie te偶 mo偶emy poszarpa膰, jak masz ochot臋 – dorzuci艂 Micha艂 偶yczliwie, ale Julek nie wydawa艂 si臋 zainteresowany t膮 propozycj膮. Skalnicki przygl膮da艂 mu si臋 przez moment, po czym poprosi艂 spokojnie: – Julian, opowiedz co艣 o swoim nowym tek艣cie, Olek z Sebastianem jeszcze nic nie wiedz膮.
– Oczywi艣cie nic nie wiedz膮 – prychn膮艂. – Nic nie wie Olek, kt贸remu wszystko m贸wi Olga, kt贸ra wie, i nic nie wie Sebastian, kt贸remu wszystko m贸wisz ty, kt贸ry wiesz.
– Co ja niby wiem? – zaprotestowa艂a.
– No przecie偶 by艂em u ciebie w czerwcu z moich pomys艂em – przypomnia艂.
– Z jakim pomys艂em? – zirytowa艂a si臋. – W艂adowa艂e艣 mi si臋 do gabinetu w czasie zaliczenia z modu艂u, sterroryzowa艂e艣 po艂ow臋 moich studentek, 偶eby ci臋 przepu艣ci艂y i za偶膮da艂e艣 fachowych obja艣nie艅 do czego艣, czego mi nawet 艣rednio dok艂adnie nie wyja艣ni艂e艣, tyle wiem.
– Wyja艣ni艂bym, jakby艣 mi da艂a doko艅czy膰 m贸wi膰 – odpar艂 ura偶onym tonem. – Skoro mnie z miejsca wyrzuci艂a艣, to jak mia艂em cokolwiek obja艣nia膰?
– Julek, zasada numer jeden – powiedzia艂a surowo. – W czasie sesji student ma zawsze pierwsze艅stwo.
– Szkoda, 偶e nie ka偶dy t臋 zasad臋 stosuje – mrukn膮艂 Micha艂, patrz膮c krytycznie na Andrzeja.
– Ola ma za mi臋kkie serce – powiedzia艂 ten, odp艂acaj膮c pe艂nym kpiny spojrzeniem. – Moja zasada numer jeden m贸wi: to ja mam zawsze pierwsze艅stwo.
– A numer dwa: student to 艣mie膰 – uzupe艂ni Skalnicki z irytacj膮.
– Zale偶y, jaki student. – G艂os Andrzeja by艂 jadowity, a u艣miech pe艂en pogardy. Micha艂 spojrza艂 na niego z wyra藕nym obrzydzeniem i ju偶 otwiera艂 usta – Oldze stan膮艂 przed oczami obraz krwawej jatki, jak膮 za kilka minut b臋dzie mia艂a w swoim 艣rednim pokoju, biedne zielone 艣ciany, a ksi膮偶ki si臋 poplami膮! – ale w tym momencie Sebastian, kt贸ry tylko rzuci艂 okiem na adwersarzy, po艂o偶y艂 Skalnickiemu r臋k臋 na ramieniu i mocno j膮 zacisn膮艂; Micha艂 zerkn膮艂 na Sienieckiego, przygryz艂 usta i z min膮 wyra藕nie daj膮c膮 do zrozumienia, 偶e mia艂by jeszcze wiele do powiedzenia, wbi艂 wzrok w 艣cian臋 gdzie艣 nad g艂ow膮 Juliana. Andrzejowi nie dane by艂o jednak cieszy膰 si臋 zwyci臋stwem, bo Sebastian rzuci艂 twardo w przestrze艅:
– Jak si臋 zapomina o godno艣ci studenta, to samemu jest si臋 na tym poziomie, na kt贸ry chce si臋 go zepchn膮膰.
– Doprawdy? – spyta艂 Weredecki, unosz膮c brwi z pe艂nym uprzejmego rozbawienia niedowierzaniem.
– Daj spok贸j, Andrzej – powiedzia艂 Sieniecki, wyra藕nie zniecierpliwiony. – Nie wiem, jakie mia艂e艣 wzorce, ale na ile znam wydzia艂 filologiczny, nikt tam dot膮d nie uczy艂 skurwysy艅stwa wzgl臋dem student贸w, wi臋c to musi by膰 twoja radosna tw贸rczo艣膰.
Micha艂 spojrza艂 na przyjaciela – w jego wzroku nie by艂o rozbawienia zastosowanym okre艣leniem ani zachwytu nad docinkiem, tylko co艣 w rodzaju pe艂nego szacunku uznania – nie za form臋, pomy艣la艂a Olga, tylko za tre艣膰. Albo raczej za g艂臋bszy sens, kt贸ry ta tre艣膰 zawiera艂a – bo Sebastian mia艂 w sobie i w swoim podej艣ciu do student贸w co艣, co Poldek kiedy艣 tak 艂adnie okre艣li艂 „uczciw膮 surowo艣ci膮 i surow膮 uczciwo艣ci膮”.
– Mo偶e i moja – zgodzi艂 si臋 Andrzej, wci膮偶 z kpi膮cym u艣miechem. – Ja nie mam zwyczaju si臋 cacka膰, ja wymagam.
Skalnicki roze艣mia艂 si臋 naraz i poklepa艂 Sebastiana po zaci艣ni臋tej na swoim ramieniu d艂oni.
– Andrzejek jak zwykle wie najlepiej – powiedzia艂, opieraj膮c si臋 wygodniej o 艣cian臋. – Wi臋c niech sobie wie, a Julek opowie nam o tek艣cie.
– Niech mi najpierw wyja艣ni, czego ode mnie chcia艂, gdy ja student贸w odpytywa艂am – wtr膮ci艂a Olga szybko, tak by Andrzej nie mia艂 mo偶liwo艣ci ci膮gn膮膰 tamtej dyskusji. Weredecki spojrza艂 na ni膮 z politowaniem, jakby zamierza艂 zapyta膰: „Naprawd臋 chcesz tego grafoma艅stwa w wersji audio?” – ale, i dzi臋ki mu za to, pomy艣la艂a z ulg膮, nie odezwa艂 si臋.
– Pami臋tasz, jak gl臋dzili艣cie z Olkiem o Horacym... – zacz膮艂 Julek, na co Olek przerwa艂 mu obra偶onym tonem:
– My o Horacym nie gl臋dzimy, my o Horacym rozprawiamy.
Julian popatrzy艂 na niego jak na niegro藕nego wariata i podj膮艂 ugodowym tonem:
– Dobrze, rozprawiacie, wi臋c pami臋tasz, jak z Olkiem rozprawiali艣cie o Horacym, zanudzaj膮c przy tym normalnych ludzi na 艣mier膰, gdy byli艣my w maju w teatrze, i wtedy u偶y艂a艣 takiego okre艣lenia, kt贸re mi umkn臋艂o, ale kt贸rego sens pami臋tam, i ostatnio zacz臋艂o mi si臋 wok贸艂 niego co艣 formowa膰, i przyszed艂em wtedy poprosi膰, 偶eby艣 mi to okre艣lenie powt贸rzy艂a, i ty oczywi艣cie nie da艂a艣 mi doj艣膰 do s艂owa i wykopa艂a艣 z gabinetu...
– I to brzmi jak relacja Nel w zako艅czeniu „W pustyni i w puszczy” – wpad艂a mu w s艂owo zachwycona Olga. – „I nas porwali, i wie藕li na wielb艂膮dach, i, i, i”, no czysty polisyndeton!
– Zdaje mi si臋, czy w艂a艣nie mnie obrazi艂a艣? – zapyta艂 Julek podejrzliwie.
– Zale偶y, jaki masz stosunek do Sienkiewicza – roze艣mia艂 si臋 Olek i wzburzy艂 Oldze w艂osy. – Ale Ola po prostu umie艣ci艂a ci臋 w systemie retoryki klasycznej, 偶eby艣 jej si臋 lepiej komponowa艂, nie denerwuj si臋, to nic z艂ego.
– Za艂贸偶my – mrukn膮艂 z tak膮 min膮, jakby spodziewa艂 si臋 najgorszego. – W ka偶dym razie mog艂aby艣 mi wreszcie powiedzie膰, jak to si臋 u Horacego nazywa?
– Ale co jak si臋 u Horacego nazywa? – spyta艂a, odpychaj膮c d艂o艅 Olka i poprawiaj膮c fryzur臋. – U Horacego du偶o rzeczy si臋 nazywa, przecie偶 ja nie wiem, co masz na my艣li.
– O rany – j臋kn膮艂, wyra藕nie zniecierpliwiony. – M贸wi艂a艣 wtedy, 偶e jest jaki艣 taki tekst otwieraj膮cy wszystko, to na „p” by艂o...
– Prolog – powiedzia艂 Andrzej, patrz膮c na niego z niesmakiem.
– Nie prolog! – odparowa艂 z moc膮. – Co ty do cholery my艣lisz, 偶e s艂owo „prolog” to dla mnie taki trudny do zapami臋tania termin, kt贸rego bez czyjej艣 pomocy bym nie zna艂?
– Naprawd臋 chcesz wiedzie膰, co na ten temat my艣l臋? – spyta艂 Weredecki takim tonem, 偶e Olga na miejscu Julka obrazi艂aby si臋 na amen – Julian jednak tylko machn膮艂 r臋k膮 i wr贸ci艂 do dr臋czenia filolog贸w klasycznych swoimi pisarskimi problemami.
– To by艂o na „p” – powt贸rzy艂 uparcie – i m贸wi艂a艣, 偶e to jest tekst otwieraj膮cy cykl, jakie艣 takie, ze wst臋pnym zarysem idei, Horacy tak otwiera艂 „Ody”...
– Julian, priamel – powiedzia艂a znu偶onym g艂osem.
– Nie r贸b takiej miny „ach, przecie偶 jakie to oczywiste” – sykn膮艂. – Priamel, dobra... zapiszesz mi potem jeszcze, bo brzmi cholernie dziwacznie.
– Pierwsze s艂ysz臋 – stwierdzi艂 Skalnicki i spojrza艂 na ni膮 pytaj膮co.
– Micha艂 – spyta艂a podst臋pnie – to jak ty艣 czyta艂 Kochanowskiego na filologii?
– O, przepraszam ci臋 bardzo – roze艣mia艂 si臋. – Na 膰wiczeniach ze staropola doszed艂em do poet贸w nowo艂aci艅skich i wtedy si臋 po偶egna艂em.
– Chyba 偶e tak – mrukn臋艂a.
– A co ma do tego Kochanowski?
– Przecie偶 czerpa艂 z Horacego – odpar艂a, przytulaj膮c si臋 wygodnie do Olka; by艂a ju偶 troch臋 zm臋czona i nie chcia艂o jej si臋 wdawa膰 w dok艂adne obja艣nienia o teorii trzech przek艂ad贸w w renesansie, Horacym u Kochanowskiego i ca艂ej reszcie.
– Wi臋c co to jest dok艂adnie? – zainteresowa艂 si臋 Sebastian. – Bo wyja艣nienie Julka jest takie troch臋...
– Chaotyczne do sze艣cianu – uzupe艂ni艂 Micha艂 weso艂o. – Wi臋c co to jest?
– Dobre pytanie – mrukn臋艂a. – Kiedy艣 wertowa艂am ksi膮偶ki, by znale藕膰 etymologi臋 i okaza艂o si臋, 偶e ze znalezieniem samego terminu jest kiepsko. W zwyk艂ych s艂ownikach nie ma; w s艂owniku termin贸w literackich ani literatury staropolskiej te偶 nie; w s艂ownikach 艂aciny te偶 nie, w „Ma艂ej encyklopedii kultury antycznej” te偶 nie, w pracach o retoryce te偶 nie. U Curtiusa jest priamel, ale jako uszeregowanie przyk艂ad贸w z konkluduj膮cym podsumowaniem2. Wreszcie znalaz艂am u Race’a pe艂n膮 histori臋 tego poj臋cia... – Usiad艂a wygodniej i podj臋艂a z zapa艂em: – Priamel pierwotnie oznacza艂 gatunek poetycki uprawiany w Niemczech mi臋dzy dwunastym a szesnastym wiekiem, by艂 to wiersz sk艂adaj膮cy si臋 z pozornie niezwi膮zanych ze sob膮, a nawet paradoksalnych stwierdze艅, kt贸re w ostatnim wersie zostaj膮 jako艣 ze sob膮 przemy艣lnie powi膮zane, i tu czo艂owym przyk艂adem jest norymberski pi臋tnastowieczny poeta Hans Rosenpl眉t albo Rosenblut. Jako sta艂e poj臋cie w studiach klasycznych priamel zosta艂 wprowadzony do terminologii literackiej dopiero w tysi膮c dziewi臋膰set dwudziestym pierwszym przez Franza Dornseiffa, niemieckiego filologa, zreszt膮 id膮cego za przyk艂adem Curtiusa, a samo s艂owo to zgermanizowana forma od 艂aci艅skiego „praeambulum”, czyli „przes艂anka”, zreszt膮 czasownik brzmi „praeambulo”, czyli „i艣膰 przodem”3...
– Ola, my艣my nie prosili o wyk艂ad – j臋kn膮艂 Julian z rozpacz膮. – Oni chcieli prostego wyja艣nienia, co to jest „priamel”, a ja chcia艂em samego s艂owa, ty ju偶 masz zboczenie zawodowe. A poza tym teraz to ju偶 mi wszystko pomiesza艂a艣 i za choler臋 nie wiem, dlaczego mi to wcze艣niej pasowa艂o.
– Bo ja ci to wyja艣nia艂am za Cytowsk膮 – odpar艂a 艂agodnie.
– Olka, prosz臋 ci臋, bez nazwisk, bez termin贸w i bez cytat贸w, po ludzku – za偶膮da艂. Olga westchn臋艂a g艂臋boko.
– Jest taki tom o Kochanowskim, „Jan Kochanowski i epoka renesansu” – zacz臋艂a powoli, jakby m贸wi艂a do ma艂ego dziecka.
– W porz膮dku, jest – zgodzi艂 si臋 Julian.
– I tam jest taki artyku艂 Marii Cytowskiej, „Horacy w tw贸rczo艣ci Jana Kochanowskiego” – kontynuowa艂a.
– Dobrze – sykn膮艂 niecierpliwie. – Do rzeczy.
– I tam – podj臋艂a Olga ju偶 normalnym g艂osem – Cytowska pisze, 偶e Horacy rozpoczyna swoje ody od manifestu swojej odr臋bno艣ci i poetyckiej misji, czyli od ody „Maecenas atavis”, i to w艂a艣nie jest priamel, czyli utw贸r otwieraj膮cy zbi贸r4.
– Prolog te偶 otwiera – wtr膮ci艂 Sebastian – wi臋c jaka r贸偶nica?
– Prolog tylko sygnalizuje – mrukn膮艂 Andrzej. – Zarysowuje t艂o, akcj臋, symbolik臋, wprowadza w okoliczno艣ci poprzedzaj膮ce w艂a艣ciw膮 fabu艂臋.
– A priamel, id膮c za Cytowsk膮, to tekst, kt贸ry niejako ideowo otwiera ca艂o艣膰, i to ca艂o艣膰 nie w sensie jednego zwartego utworu, ale cyklu, w kt贸rym te utwory s膮 r贸偶ne – zako艅czy艂a Olga triumfalnie. – Do tego prolog to z zasady co艣 w miar臋 kr贸tkiego, jak Andrzej powiedzia艂, tylko zasygnalizowanie, a priamel to wy艂o偶enie tego, co stanowi podstaw臋 my艣li ca艂ego cyklu, a ponadto tekst sam w sobie samodzielny i wzgl臋dnie niezale偶ny od pozosta艂ych element贸w, chocia偶 jako艣 z nimi po艂膮czony, na przyk艂ad t膮 g艂贸wn膮 ide膮.
– I w艂a艣nie o to mi chodzi艂o – o艣wiadczy艂 Julek, uderzaj膮c pi臋艣ci膮 w pod艂og臋. – Za艂o偶臋 si臋, 偶e mo偶na to by艂o powiedzie膰 jeszcze kr贸cej i konkretniej, ale niech ju偶 b臋dzie, w ka偶dym razie tego w艂a艣nie potrzebowa艂em. Dzi臋ki – doda艂 uprzejmie.
– Prosz臋 – odpar艂a rozbawiona. – To teraz powiedz, po co ci to w艂a艣ciwie.
Rzuci艂 szybko okiem na Andrzeja i wzruszy艂 ramionami.
– Chodzi mi co艣 po g艂owie, na razie to bardziej lu藕ne my艣li.
– Nie kr臋puj si臋 mn膮 – powiedzia艂 Weredecki, zamykaj膮c „Zakazane ksi膮偶ki”. – Nie skrytykuj臋 ci臋 przed opublikowaniem tych „lu藕nych my艣li”, w艂a艣nie wychodz臋. – Wsta艂 i zwr贸ci艂 si臋 do Olgi, unosz膮c lekko tom: – Mog臋 po偶yczy膰?
– Micha艂 by艂 pierwszy – odpar艂a. – Ju偶 j膮 zaklepa艂.
Andrzej spojrza艂 na Skalnickiego tak, jakby si臋 zastanawia艂, po co analfabecie ksi膮偶ka.
– Daj mi zna膰, gdy ju偶 j膮 sko艅czy i ci odda – poprosi艂, odk艂adaj膮c Paszylka na pust膮 p贸艂k臋.
– Ja tu jestem. – Micha艂 przeci膮gn膮艂 samog艂oski w taki spos贸b, jakby m贸wi艂 do ma艂ego dziecka i doda艂 normalnie, patrz膮c na Weredeckiego z pewnym rozbawieniem: – Uprzejmiej by艂oby si臋 po艣wi臋ci膰 i powiedzie膰 do mnie: jak przeczytasz, daj zna膰 albo przypomnij Oldze, 偶eby sama da艂a mi zna膰. To nie takie trudne i nie sprofanowa艂by艣 swej wspania艂ej osoby.
– Skoro sam to proponujesz, to prosz臋 bardzo – odpar艂 Andrzej, u艣miechaj膮c si臋 z艂o艣liwie.
– Proponuj臋 ci minimum wzajemnego poszanowania – powiedzia艂, najwyra藕niej rozdra偶niony. – Ale je艣li wolisz zeszmacanie ludzi, nie ma sprawy, tylko si臋 potem nie dziw, 偶e ci臋 ci ludzie z zasady unikaj膮.
– Tych akurat ludzi ja te偶 z zasady unikam – przypomnia艂 nadzwyczaj uprzejmie. Micha艂 przez moment nie odrywa艂 od niego wzroku.
– Czasami mi ci臋 po prostu 偶al – powiedzia艂 wreszcie bardzo spokojnie.
– No popatrz. – U艣miechn膮艂 si臋 kpi膮co. – Mnie siebie te偶, gdy przebywam w towarzystwie co poniekt贸rych os贸b.
Je偶eli oczekiwa艂 jakiej艣 reakcji, to si臋 zawi贸d艂 – Micha艂 milcza艂 i tylko dalej przewierca艂 go tym swoim upartym spojrzeniem, od kt贸rego niekiedy nawet Olga si臋 peszy艂a. Weredeckiemu te偶 chyba w ko艅cu zacz臋艂o ono ci膮偶y膰, bo po chwili rzuci艂 tylko og贸lne: „No to 偶egnam” i wyszed艂 z pokoju.
Posz艂a za nim, mimo 偶e Julek szepn膮艂 konspiracyjnie: „Sied藕, olewamy go”, i opar艂a si臋 o 艣cian臋 przy wej艣ciowych drzwiach, patrz膮c, jak Andrzej zawi膮zuje buty.
– Dzi臋kuj臋 za pomoc – powiedzia艂a, gdy si臋 wyprostowa艂.
– Nie ma sprawy. – U艣miechn膮艂 si臋, rozejrza艂 i podni贸s艂 z k膮ta swoj膮 akt贸wk臋; jak zd膮偶y艂a zauwa偶y膰 od pocz膮tku ich znajomo艣ci, lubi艂 wsz臋dzie nosi膰 ze sob膮 jak膮艣 teczk臋, chyba dodawa艂 sobie tym znaczenia. – Szkoda tylko, 偶e nie umia艂a艣 lepiej dobra膰 towarzystwa.
– Szkoda, 偶e ty si臋 czasem nie umiesz ugry藕膰 w j臋zyk – odparowa艂a, troch臋 ju偶 zirytowana. – Zszed艂by艣 czasem z tego coko艂u „jestem taki najlepszy” na ziemi臋, od razu by ci nos wr贸ci艂 na w艂a艣ciwe miejsce z tych wy偶yn, na kt贸re go zadzierasz.
Gdyby Micha艂 to powiedzia艂 – ba, gdyby powiedzia艂 jedn膮 trzeci膮 tego – Andrzej by si臋 nieprzyjemnie odci膮艂, wynio艣le okaza艂 swoj膮 pogard臋 lub jedno i drugie. Ale Andrzej, przy ca艂ym swoim zarozumialstwie, mia艂 te偶 pewne s艂abo艣ci – Olga nie rozumia艂a ani ich natury, ani ich sensu, wiedzia艂a jedynie, 偶e sama do tych s艂abo艣ci nale偶y. Weredecki j膮 lubi艂 i wszelkie jej uwagi, nawet ostrzejsze, kwitowa艂 albo rozbawionym u艣miechem, albo, w najgorszym razie, przyjacielskim docinkiem. Teraz akurat wybra艂 co艣 po艣redniego: roze艣mia艂 si臋 i zapewni艂, 偶e je艣li b臋dzie potrzebowa艂a jego zej艣cia z wy偶yn, by jeszcze co艣 poustawia膰 na najwy偶szych p贸艂kach, to nie ma sprawy.
Wola艂abym chwilami, 偶eby ludzie byli monolitami – pomy艣la艂a ze zm臋czeniem, gdy za Andrzejem zamkn臋艂y si臋 drzwi. Niezamierzony rym troch臋 poprawi艂 jej humor. – 呕eby byli zawsze tacy sami – kontynuowa艂a, id膮c do 艂azienki – tak by mo偶na by艂o z g贸ry przewidzie膰, jak zareaguj膮, czego si臋 po nich spodziewa膰 et cetera. 呕eby te wszystkie relacje nie by艂y takie zamieszane i zale偶ne od masy kontekst贸w, 偶eby by艂o wiadomo: Andrzej jest zarozumia艂ym bydlakiem i koniec, a nie: Andrzej jest zarozumia艂ym bydlakiem, kt贸ry potrafi by膰 lojalnym przyjacielem, interesuj膮cym rozm贸wc膮 i d偶entelmenem, 艣wietnym teoretykiem literatury oraz 偶yczliwym koleg膮 po fachu, po instytucie i obecnie ju偶 te偶 po stopniu naukowym, kt贸ry zawsze po偶yczy mi ksi膮偶k臋, a gdy ma odpowiedni nastr贸j, to i bywa dowcipny w tak zwyczajny, sympatyczny spos贸b. By艂oby 艂atwiej.
By艂oby 艂atwiej – powt贸rzy艂a po kilku minutach, staj膮c zn贸w w progu pokoju i wracaj膮c do porzuconego na moment w膮tku – ale to by by艂o koszmarne – 偶adnych niespodzianek, 偶adnej g艂臋bi w cz艂owieku, ka偶dy jak p艂aska wycinanka z jednobarwnego papieru. Musz臋 by膰 naprawd臋 zm臋czona, skoro przychodz膮 mi do g艂owy takie okropne pomys艂y.
Cho膰by ci czterej – u艣miechn臋艂a si臋 lekko do siebie, patrz膮c na swoich go艣ci – przecie偶 bez tych mieszanek charakterologicznych, jakie w sobie nosz膮, byliby nie do wytrzymania. Julian, o kt贸rym nie umia艂a my艣le膰 inaczej ni偶 „ch艂opak”, cho膰 by艂 od niej m艂odszy raptem o dwa lata, kt贸rego sentymentalne nastawienie do zwi膮zk贸w przyprawia艂o o b贸l z臋ba, kt贸rego spos贸b bycia k艂贸ci艂 si臋 wr臋cz nie do uwierzenia z wygl膮dem, a chimeryczno艣膰 z sympati膮, jak膮 potrafi艂 wzbudza膰, kt贸rego pomys艂y literackie naprawd臋 porusza艂y i kt贸rego choleryczny, nerwowy, obra偶alski i w艣ciekliznowaty charakter potrafi艂 wyprowadzi膰 z r贸wnowagi niemal wszystkich, chyba najwi臋cej cierpliwo艣ci mia艂 do niego Micha艂 – Micha艂, kt贸rego, zdawa艂oby si臋, niewyczerpane poczucie humoru zostawa艂o czasem przerwane tym upartym, przewiercaj膮cym cz艂owieka spojrzeniem, pe艂nym powagi i napi臋cia, na kt贸rego b艂aznowanie nak艂ada艂o si臋 zamy艣lenie tak g艂臋bokie, 偶e chwilami zupe艂nie si臋 wy艂膮cza艂 na 艣wiat zewn臋trzny, a postawa „nie pozwol臋 si臋 niczemu i nikomu ograniczy膰” zderza艂a si臋 z olbrzymim przywi膮zaniem do Sebastiana, dla kt贸rego Skalnicki by艂 w stanie nawet ugry藕膰 si臋 w j臋zyk, cho膰by skr臋ca艂o go z ch臋ci powiedzenia czego艣 – i Sebastian, u kt贸rego pewna surowo艣膰 wzgl臋dem samego siebie 艂膮czy艂a si臋 z wielk膮 wyrozumia艂o艣ci膮 wobec innych, kt贸rego poczucie odpowiedzialno艣ci si臋ga艂o, jak twierdzi艂 Micha艂, do Madagaskaru i z powrotem, a miesza艂o si臋 z nieco z艂o艣liwym poczuciem humoru i zami艂owaniem do dogadywania najbli偶szemu przyjacielowi, kt贸rego umiej臋tno艣膰 poszanowania cudzych granic nie przeszkadza艂a temu, by rozstawia膰 Skalnickiego po k膮tach, gdy Sebastian uznawa艂 to za potrzebne, a zaanga偶owanie w prac臋 by艂o na r贸wnie wysokim poziomie, jak w przyja藕艅 – i Olek, z jednej strony potwornie irytuj膮cy tym, jak mocno wsi膮ka艂 w swoje zwi膮zki i jak zawzi臋cie si臋 trzyma艂 jakiego艣 uczucia, jak mocno i na zab贸j si臋 zakochiwa艂, z drugiej strony genialny przyjaciel, z kt贸rym mo偶na by艂o robi膰 wszystko, wsz臋dzie i zawsze, ujmuj膮cy swoj膮 troskliwo艣ci膮 i wsparciem, na kt贸re mo偶na by艂o zawsze liczy膰, i urzekaj膮cy jako rozm贸wca, i rozbrajaj膮cy poczuciem humoru, i charyzmatyczny, wzbudzaj膮cy szacunek sw膮 wiedz膮 wyk艂adowca.
No i ona. Tu akurat sprawa by艂a banalnie prosta: spokojny, zwyczajny filolog, kt贸rego najwi臋ksz膮 bol膮czk臋 stanowi艂 wieczny brak miejsca na nowe ksi膮偶ki. No, mo偶e niekiedy mia艂a te偶 niewielkie napady pracoholizmu.
– Bardzo was lubi臋 – powiedzia艂a naraz impulsywnie; opiera艂a si臋 o framug臋 drzwi i od d艂u偶szej chwili wodzi艂a w zamy艣leniu wzrokiem od jednego do drugiego, czuj膮c coraz silniejsz膮 potrzeb臋 wypowiedzenia tych s艂贸w.
– My ciebie te偶, ale i tak nie wybaczymy ci tego zarozumia艂ego dupka – odpar艂 Julian uprzejmie.
– Marudzicie – mrukn臋艂a z rozbawieniem.
– Nie odpu艣cimy ci tak 艂atwo – stwierdzi艂 Micha艂, gdy usiad艂a przy Olku. – B膮d藕 艂askawa wyt艂umaczy膰 nam si臋 ze zgromadzonego zestawu, dobrze? To znaczy Olka rozumiem, bo gdzie Olka, tam Olek, a gdzie Olek, tam Olka, jak si臋 kiedy艣 roz艂膮czycie, dostan臋 zawa艂u, siebie te偶 rozumiem, bo beze mnie nie ma prawdziwej zabawy...
– Chocia偶 udawaj skromnego – przerwa艂 mu Sebastian z艂o艣liwie. Skalnicki spojrza艂 na niego z pe艂nym wyrozumia艂o艣ci u艣miechem.
– Sebastiana te偶 rozumiem, boby si臋 biedak beze mnie zanudzi艂 – podj膮艂; prychni臋cie Sienieckiego wcale go nie zrazi艂o. – Rozumiem te偶 Julka, bo trzeba z niego powyci膮ga膰 co nieco o nowej ksi膮偶ce, a poza tym poprawi膰 mu humor...
– Wiktora te偶 rozumiem – wtr膮ci艂 si臋 Julian, posy艂aj膮c Olkowi u艣miech, za kt贸ry warto by go udusi膰. – Mog艂e艣 sobie chocia偶 popatrze膰, to jak lizanie ciastka przez szyb臋.
Zabij臋 ci臋, ty jasnow艂osa gnido – pomy艣la艂a Olga rozdra偶niona. – Poczekaj, b臋dziesz chcia艂 ode mnie jeszcze czego艣 w zwi膮zku z Horacym...
– Przynajmniej by艂bym w stanie dosi臋gn膮膰 tej szyby bez wspinania si臋 na palce – odparowa艂 Olek, nim zd膮偶y艂a cokolwiek wymy艣li膰. Sebastian wybuchn膮艂 艣miechem, Micha艂 te偶 i bezskutecznie pr贸bowa艂 to ukry膰, chowaj膮c twarz w r臋kach, a Julian wbi艂 w Olka spojrzenie na po艂y obra偶one, na po艂y niedowierzaj膮ce.
Niespodzianka, pomy艣la艂a Olga ze z艂o艣liw膮 satysfakcj膮. Kto艣 tu si臋 jeszcze nie zorientowa艂, 偶e gdy Wiktor znika, Olkowi powraca charakter i nie da si臋 po nim bezkarnie je藕dzi膰.
– Dobrze ci tak i si臋 odczep – powiedzia艂a, widz膮c, 偶e Julian zamierza si臋 wreszcie odezwa膰. – Temat Wiktora zostaje na dzi艣 zamkni臋ty i ktokolwiek z nim wyskoczy, po偶a艂uje.
– Poje藕dzimy po Andrzeju – wtr膮ci艂 szybko Micha艂. – Olka, do jasnej cholery, dlaczego Andrzej?!
– Lubi臋 go. – Wzruszy艂a ramionami. – Mimo wszystko – doda艂a po kr贸tkim namy艣le.
– Powinna艣 znale藕膰 dobrego lekarza, to jeszcze mo偶e by膰 uleczalne – stwierdzi艂, patrz膮c na ni膮 sceptycznie. – Gdybym ci臋 nie zna艂, to musia艂bym pomy艣le膰, 偶e jeste艣 taka jak on, skoro go lubisz.
– On potrafi by膰 sympatyczny – powiedzia艂a znu偶onym g艂osem. – Gdy chce.
– Problem w tym, 偶e rzadko kiedy chce – dorzuci艂 Olek. – Ale wiesz, Micha艂, on rzeczywi艣cie miewa takie momenty, takie zachowania, 偶e cz艂owiekowi szcz臋ka opada: to naprawd臋 Andrzej, naprawd臋 potrafi by膰 taki... – zastanawia艂 si臋 przez moment nad odpowiednim s艂owem – taki ludzki? Rzadko, bo rzadko, ale jednak si臋 zdarza.
– Uwierz臋, jak zobacz臋 – mrukn膮艂. – Chocia偶 pewnie jak zobacz臋, to i tak nie uwierz臋.
– W cztery oczy jest sympatyczniejszy – doda艂a Olga.
– Z mojego do艣wiadczenia wynika co innego – odpar艂 z kwa艣nym u艣miechem. – Dobra, mniejsza z Andrzejem, najwa偶niejsze, 偶e ju偶 sobie poszed艂, ale dziewczyno, ty tu sobie urz膮dzi艂a艣 gejowski walny zjazd, liczysz na jak膮艣 inspiracj臋? – spyta艂 z wyra藕nym rozbawieniem.
Olga si臋 skrzywi艂a. Nie lubi艂a, gdy si臋 wspomina艂o o jej drobnych pr贸bach pisania czego艣 nienaukowego, to by艂o zdecydowanie kr臋puj膮ce – nie ze wzgl臋du na tematyk臋, ale na samo pisanie, kt贸re stanowi艂o g艂贸wnie niewinn膮 rozrywk臋 mi臋dzy obowi膮zkami na uczelni, w zasadzie nic wi臋cej.
Poza tym... je偶eli nawet mia艂a jakie艣 drobne plany, jakie艣 zamys艂y i jakie艣 projekty, to co w tym z艂ego? I dlaczego nie mia艂aby sobie zgromadzi膰 „materia艂u pogl膮dowego”? Olek jako艣 przez te osiem lat przyja藕ni by艂 w stanie wytrwale znosi膰 jej „potrzebuj臋 natchnienia, wi臋c masz pecha”, oni te偶 mog膮. I to jej sprawa, jakie ma my艣li, gdy na nich patrzy. I z jakiego powodu mia艂aby si臋 t艂umaczy膰 i ryzykowa膰, 偶e stan膮 si臋 przezorniejsi i nie dadz膮 si臋 wi臋cej tak wykorzysta膰?
– Mia艂am zadzwoni膰 do mojego by艂ego i powiedzie膰: „Cze艣膰, co prawda pogoni艂am ci臋 niemal wid艂ami, ale mo偶e by艣 wpad艂, bo potrzebuj臋 wysokiego faceta do ustawiania ksi膮偶ek”? – zapyta艂a weso艂o, maj膮c nadziej臋, 偶e zdo艂a skierowa膰 rozmow臋 w inn膮 stron臋. – Czy mo偶e do mojej by艂ej, 偶eby przyjecha艂a z Poznania na zape艂nianie mi p贸艂ek?
– Czemu wid艂ami? – zainteresowa艂 si臋 Micha艂, odstawiaj膮c dopiero co pit膮 herbat臋. – Takie ostre starcie?
– Powiedzia艂 mi, 偶e robienie doktoratu to fanaberie – odpar艂a z u艣miechem, kt贸ry, jak podejrzewa艂a, pasowa艂by do kata tu偶 przed wykonaniem egzekucji. – W og贸le zacz膮艂 mi si臋 wym膮drza膰 na temat mojej pracy naukowej i wyskoczy艂 z jakimi艣 g艂upotami w stylu „prawdziwe powinno艣ci kobiety”, wi臋c si臋gn臋艂am po wid艂y.
– Powinien si臋 cieszy膰, 偶e na wid艂ach si臋 sko艅czy艂o – dorzuci艂 Olek. – Widzia艂em par臋 razy Olk臋 w wersji „wkurwienie feministyczne i antyhomofobiczne”, to naprawd臋 straszny widok.
– Wi臋c chyba jasne, 偶e w 偶yciu bym po niego nie zadzwoni艂a – zako艅czy艂a weso艂o.
– Wi臋c zadzwoni艂a艣 po Olka – podsumowa艂 Sebastian, patrz膮c na nich rozbawionym wzrokiem.
– Po Olka nie trzeba by艂o dzwoni膰, Olek sam przyszed艂 – poprawi艂 Olek, obejmuj膮c j膮 ramieniem.
– Poza tym – doda艂a ju偶 powa偶nie – potrzebuj臋 mieszanego towarzystwa, i dla jednej, i dla drugiej cz臋艣ci mojej orientacji, i co ja niby poradz臋 na to, 偶e du偶a cz臋艣膰 moich bli偶szych znajomych jest albo homo, albo bi? W towarzystwie stricte hetero czuj臋 si臋 niekiedy jakby w po艂owie uci臋ta, bo gdy m贸wi臋 „m贸j by艂y ch艂opak”, to wszystko jest dobrze, ale jak mi si臋 wyrwie „moja by艂a dziewczyna”, to ju偶 si臋 czasami pojawiaj膮 dziwne spojrzenia. Oczywi艣cie to nie jest regu艂a – podkre艣li艂a zdecydowanie – nie przy wszystkich tak mam i czasami bywa wr臋cz odwrotnie, bo osoba heteroseksualna przyjmuje m贸j biseksualizm kr贸tkim „w porz膮dku, twoja sprawa”, a homoseksualna krzywi si臋 na t臋 heteryczn膮 cz臋艣膰 mnie. Ale jednak cz臋sto dla homoseksualist贸w jako艣 nie jest problemem fakt, 偶e poza dziewczynami poci膮gaj膮 mnie ch艂opacy, dla heteroseksualist贸w natomiast bywa problemem to, 偶e poza ch艂opakami poci膮gaj膮 mnie te偶 dziewczyny. A mnie ju偶 naprawd臋 denerwuje lawirowanie mi臋dzy zaimkami, ko艅c贸wkami czasownik贸w i tym podobnymi – zako艅czy艂a z narastaj膮c膮 irytacj膮. – Je艣li mam wybiera膰 konkretnych facet贸w do towarzystwa, to wol臋 was ni偶 cz臋艣膰 koleg贸w „niebran偶owych”, bo je艣li przy was si臋 obejrz臋 na ulicy za jak膮艣 dziewczyn膮, to nie b臋dziecie na mnie patrze膰, jakby mi druga g艂owa wyros艂a.
– Za to uznamy ci臋 za konkurencj臋, gdy si臋 obejrzysz za facetami, za kt贸rymi i my si臋 obejrzymy – mrukn膮艂 Micha艂 z rozbawieniem.
– To ty si臋 ogl膮dasz na ulicy za dziewczynami? – zdziwi艂 si臋 Julek. – My艣la艂em, 偶e tylko za wystawami ksi臋garni.
– Cz臋艣ciej pewnie za tymi ostatnimi – przyzna艂a, opieraj膮c si臋 wygodniej o Olka.
– Co艣 w tym jest – mrukn膮艂 Sebastian. – W tym wybieraniu towarzystwa, nie w ogl膮daniu si臋 za wystawami – doda艂, zerkaj膮c na nich. – Ale, z drugiej strony, czasami gdy przebywa艂em w takim towarzystwie czysto „bran偶owym”, czu艂em si臋 jak kawa艂 mi臋sa, kt贸re samo si臋 pr贸buje wystawi膰 na licytacji.
Micha艂 wybuchn膮艂 gwa艂townym 艣miechem i przez kilka minut nie m贸g艂 si臋 opanowa膰.
– To przeze mnie – powiedzia艂 wreszcie, gdy ju偶 si臋 uspokoi艂.
– Czemu? – zdziwi艂 si臋 Olek.
– Bo niestety Micha艂 siedzi w tym „bran偶owym” towarzystwie – wyja艣ni艂 Sebastian ze z艂o艣liwym u艣miechem.
– Nie siedz臋 w 偶adnym towarzystwie – poprawi艂 Skalnicki z lekkim niezadowoleniem – ale jak przez kilka lat bra艂em udzia艂 w r贸偶nych rzeczach przygotowywanych przez Lambd臋, KPH i w Manifach, to kogo mia艂em tam spotyka膰, stado konserwatywnych heteryk贸w?
– Tak czy inaczej, to przez ciebie – o艣wiadczy艂 stanowczo.
– Ale co konkretnie? – zapyta艂a Olga, coraz bardziej zaciekawiona.
– Konkretnie przeze mnie Sebastian ma uraz do „bran偶y” – wyja艣ni艂 Micha艂 z szerokim u艣miechem. – Ze dwa razy go na co艣 zaci膮gn膮艂em, par臋 razy podrzuca艂 mnie na zebrania albo po mnie przyje偶d偶a艂, poogl膮da艂 sobie towarzystwo i si臋 zrazi艂.
– Dziwisz mi si臋? – mrukn膮艂 ponuro.
– M贸wi膮c szczerze, nie – przyzna艂, spogl膮daj膮c na niego z 艂agodnym u艣miechem. – Widzicie, Sebastian mia艂 pecha – doda艂, zwracaj膮c si臋 do pozosta艂ych. – Pozna艂em w tej Lambdzie sporo os贸b, mi臋dzy innymi takiego Jarka, og贸lnie sympatycznego ch艂opaka, tylko troch臋... – zastanowi艂 si臋 – jakby to uj膮膰...
– Ciot臋 do sze艣cianu – podpowiedzia艂 Sebastian uprzejmie. Olga wybuchn臋艂a 艣miechem, a Micha艂 pokr臋ci艂 z rezygnacj膮 g艂ow膮.
– Niestety, to chyba najlepsze okre艣lenie – zgodzi艂 si臋, zerkaj膮c na przyjaciela. – Ch艂opak by艂 naprawd臋 sympatyczny, fajnie si臋 z nim gada艂o, studiowa艂 germanistyk臋, jak zeszli艣my na Heinego, to przez p贸艂 dnia go wa艂kowali艣my, zamiast przygotowywa膰 plakat i wszystko by艂oby w porz膮dku, tylko 偶e Jarek lubi艂 ubiera膰 si臋 i zachowywa膰 w taki dosy膰 stereotypowy spos贸b, nie wiem, czy po prostu mia艂 tak膮 potrzeb臋, czy mu si臋 wydawa艂o, 偶e w takim wydaniu jest bardziej atrakcyjny, nie wnikam w cudze ciuchy i gesty.
– Tak atrakcyjny, 偶e mo偶na by艂o zawa艂u estetycznego dosta膰 – mrukn膮艂 Sieniecki.
– Sebastian mia艂 po prostu pecha – powt贸rzy艂 Micha艂, widz膮c pytaj膮ce spojrzenie Olgi. Siedzia艂 pod 艣cian膮, z jedn膮 nog膮 wyci膮gni臋t膮 wygodnie, a drug膮 ugi臋t膮 w kolanie, 艂okie膰 prawej r臋ki opiera艂 o karton, lew膮 za艣 gestykulowa艂, jak zwykle do艣膰 偶ywo. – Przyjecha艂 raz po mnie, wszed艂 do sali, w tle lecia艂o „Nas nie dogoniat” Tatu, wi臋c pewnie od razu si臋 zje偶y艂, ale mniejsza z tym, w ka偶dym razie ja siedz臋 z Jarkiem i kleimy czy wypisujemy co艣, i nagle Jarek patrzy gdzie艣 za mnie, a oczy robi膮 mu si臋 coraz wi臋ksze i b艂yszcz膮ce, wi臋c si臋 odwracam, w wyobra藕ni ju偶 widz臋 albo skin贸w z pa艂ami w r臋kach, albo nasz膮 kole偶ank臋 z 艂bami skin贸w wok贸艂 siebie, patrz臋 – a to tylko Sebastian... – Czteroosobowy wybuch 艣miechu przerwa艂 t臋 opowie艣膰, po chwili jednak Micha艂 podj膮艂: – Sebastian stoi w drzwiach i si臋 rozgl膮da, i oczywi艣cie od razu widz臋, co my艣li: „Ale ba艂agan!” – Zerkn膮艂 na przyjaciela, kt贸ry roze艣mia艂 si臋 cicho i pokr臋ci艂 g艂ow膮. – Macham mu r臋k膮, wi臋c podchodzi, w tym momencie Jarek mnie chwyta za r臋kaw i pyta: „To tw贸j ch艂opak?”, a jak tylko us艂ysza艂, 偶e nie, od razu mu si臋 g臋ba rozci膮gn臋艂a w takim u艣miechu, 偶e a偶 mi si臋 zrobi艂o g艂upio przed Sebastianem. I niestety ledwo Sebastian podszed艂 i si臋 przywita艂, Jarek przyst膮pi艂 do podboju.
– Tak – powiedzia艂 Sieniecki z niesmakiem. – Ledwo podszed艂em, prawie wskoczy艂o na mnie co艣 niedu偶ego, chudawego, z postawionymi na 偶el i pofarbowanymi w艂osami, w jakiej艣 obcis艂ej bluzce, bo trudno to nazwa膰 koszul膮, w obcis艂ych d偶insach, z kolczykiem w podbr贸dku...
– W nosie – poprawi艂 Micha艂 z u艣miechem.
– Oboj臋tnie – skwitowa艂 – r贸wnie dobrze m贸g艂by go mie膰 w ty艂ku.
– Mia艂 – powiedzia艂 Skalnicki z zadum膮. – Nie konkretnie w ty艂ku, ale w tych okolicach.
Sebastian spojrza艂 na Micha艂a podejrzliwie.
– Sk膮d wiesz?
– Pochwali艂 mi si臋 – odpar艂, patrz膮c na niego z rozbawieniem. – Chyba nie my艣lisz, 偶e sam sprawdza艂em?
– No w艂a艣nie mia艂em za dobre zdanie o twoim dobrym smaku, 偶eby mi to pasowa艂o – mrukn膮艂, na co Skalnicki roze艣mia艂 si臋 i pokr臋ci艂 g艂ow膮.
– Dzi臋ki.
– Prosz臋. – Sebastian opar艂 si臋 plecami o parapet i kontynuowa艂: – Mniejsza ju偶, gdzie konkretnie mia艂 na g臋bie ten kolczyk, grunt, 偶e mu to b艂yszcza艂o jak na choince, poza tym mia艂 na r臋kach jakie艣 艂a艅cuszki czy co艣 w ten dese艅, a do tego wszystkiego m贸wi艂 w taki pretensjonalny spos贸b i mia艂 tak膮 gestykulacj臋, 偶e po pierwszych dw贸ch minutach mia艂em ochot臋 strzeli膰 go pi臋艣ci膮 na uciszenie.
– Sebastian troch臋 przesadza – wtr膮ci艂 Micha艂, przenosz膮c wzrok z ubawionych Olgi i Olka na r贸wnie ubawionego Juliana. – W gruncie rzeczy ch艂opak nie by艂 a偶 tak strasznie stereotypowy, poza tym chcia艂 za wszelk膮 cen臋 zrobi膰 wra偶enie i si臋 stresowa艂, wi臋c wysz艂o mu wyj膮tkowo krety艅sko, a偶 mi si臋 go 偶al zrobi艂o.
– Musia艂 si臋 akurat do mnie przyczepi膰? – mrukn膮艂 Sieniecki z niezadowoleniem.
– Co mu si臋 dziwisz – roze艣mia艂 si臋. – Zobaczy艂 dobrze zbudowanego faceta, metr osiemdziesi膮t pi臋膰 porz膮dnych mi臋艣ni, do tego Sebastian by艂 oczywi艣cie w garniturze, bo jak偶eby inaczej na uczelni, a przyjecha艂 prosto z Krakowskiej, krawat lekko poluzowany, marynarka rozpi臋ta, Jarkowi od razu zacz臋艂y si臋 roi膰 fantazje o tym, co m贸g艂by z takim doktorem historii porobi膰 mi臋dzy wyk艂adami.
– Mo偶esz przesta膰? – warkn膮艂 Sebastian. – Chcia艂bym zje艣膰 w domu normaln膮 kolacj臋, bez ataku md艂o艣ci na wspomnienie tych twoich wymys艂贸w.
– Ja niczego nie wymy艣lam – odpar艂 Micha艂, patrz膮c na niego ze z艂o艣liwym u艣miechem. – Ja tam spokojnie siedzia艂em i przykleja艂em wi臋cej kawa艂k贸w papieru do siebie ni偶 do arkusza, bo klej by艂 beznadziejny, a Jarek, to by艂o nast臋pnego dnia, g艂o艣no si臋 zastanawia艂 nad zawarto艣ci膮 twoich spodni i korzy艣ciami, jakie m贸g艂by z tej zawarto艣ci czerpa膰 w zale偶no艣ci od pozycji, jak膮 preferujesz.
Olga otar艂a wierzchem prawej d艂oni wywo艂ane 艣miechem 艂zy, Olek za艣miewa艂 si臋 w najlepsze, a Julian, kt贸remu si臋 uda艂o opanowa膰 jako pierwszemu, z cichym j臋kiem rozprostowa艂 skrzy偶owane dot膮d nogi i powoli wsta艂. Sebastian spojrza艂 na Micha艂a morderczo i uderzy艂 go pi臋艣ci膮 w rami臋.
– No co? – Skalnicki wybuchn膮艂 艣miechem, rozcieraj膮c uderzone miejsce. – Przecie偶 to nie moja wina.
– I jak to si臋 sko艅czy艂o? – spyta艂a Olga, ubawiona wyrazem twarzy Sienieckiego.
– Przyczepi艂 si臋 do mnie jak rzep – o艣wiadczy艂 ten z niesmakiem.
– No niestety – przyzna艂 Micha艂. – Jarek sobie postanowi艂, 偶e dokona podboju, chocia偶 mu dla dobra Sebastiana k艂ad艂em w g艂ow臋, 偶e nie, nie jeste艣 w jego typie, nie, nie dam ci jego telefonu, nie, nie za艂atwi臋 podw贸jnej randki, nie, nie b臋d臋 go na ciebie nakr臋ca艂, nie, nie wyci膮gn臋 go do bran偶owego klubu.
– Trzeba mu by艂o powiedzie膰, 偶e kogo艣 ma – wtr膮ci艂 Olek.
– Powiedzia艂em – odpar艂. – Us艂ysza艂em na to, 偶e przecie偶 nie ma zwi膮zk贸w idealnych i zawsze mo偶na co艣 zmieni膰.
– I co? – Olga bawi艂a si臋 coraz lepiej.
– I w ko艅cu nast膮pi艂 frontalny atak – powiedzia艂 Sebastian z dziwnym u艣miechem.
– Sebastian by艂 wyj膮tkowo wredny – o艣wiadczy艂 Skalnicki, te偶 si臋 u艣miechaj膮c. – Jarek tak lawirowa艂 i lawirowa艂, wreszcie, jak Sebastian za kt贸rym艣 razem zn贸w po mnie przyjecha艂, Jarek zaproponowa艂 wprost randk臋.
– Randk臋? – prychn膮艂 Sieniecki. – Przepraszam ci臋 bardzo, jak dla mnie to by艂o do艣膰 wyra藕ne: „Gdzie mo偶emy wyj艣膰, 偶eby艣 mnie przelecia艂?”.
– To by艂a jego definicja randki – roze艣mia艂 si臋 i spojrza艂 na s艂uchaczy. – A teraz sobie wyobra藕cie t臋 scen臋: takiego ch艂opaka, jakiego wam opisa艂 Sebastian, i samego Sebastiana, wy偶szego od Jarka o dobre p贸艂torej g艂owy, w tym garniturze, z akt贸wk膮 w d艂oni, krawat i te sprawy, grobowa mina, Jarek wyszed艂 z t膮 swoj膮 propozycj膮, na co Sebastian otaksowa艂 go wzrokiem od st贸p do g艂贸w z tak膮 min膮, jakby w co艣 wdepn膮艂, po czym o艣wiadczy艂 lodowato, k艂ad膮c nacisk na ostatnie s艂owo: „Jestem gejem, umawiam si臋 z m臋偶czyznami”.
Olga przez 艂zy, kt贸re zn贸w zas艂oni艂y jej troch臋 widok, zauwa偶y艂a, 偶e za艣miewaj膮cy si臋 do rozpuku Julian wychodzi z pokoju; Olek natomiast, opanowawszy si臋 po d艂u偶szej chwili, powiedzia艂 z rozbawieniem:
– Zabrzmia艂e艣 w tym momencie niemal jak Andrzej.
– M贸wi膮c szczerze, mia艂em taki zamiar – odpar艂 Sieniecki. – Chocia偶 podejrzewam, 偶e gdyby Andrzej by艂 na moim miejscu, by艂by bardziej bezpo艣redni, pewnie rzuci艂by co艣 w stylu: „M贸wi艂a艣 do mnie, dziewczynko?”. Nawet mnie to kusi艂o, ale nie chcia艂em przegina膰. Grunt, 偶e odpu艣ci艂.
– Na ca艂ej linii – dorzuci艂 Micha艂. – Do mnie te偶 przesta艂 si臋 odzywa膰.
– Jak p贸藕niej wpada艂em po Micha艂a, po prostu dzwoni艂em z samochodu, 偶eby ju偶 schodzi艂 – doda艂 Sebastian.
– Zrobi艂 ze mnie tak膮 call girl – roze艣mia艂 si臋 Skalnicki. – To musia艂o pi臋knie z boku wygl膮da膰, Sebastian dzwoni, ja od razu grzecznie lec臋 do jego samochodu.
– Trzeba by艂o zmieni膰 malucha na co艣, co je藕dzi, a nie wypluwa 艣rubki po drodze – przygryz艂 mu Sieniecki – to nie mia艂by艣 wtedy takich problem贸w ze skrzyni膮 bieg贸w i nie potrzebowa艂by艣 szofera z w艂asnym 艣rodkiem lokomocji.
– Od mojego malucha si臋 odczep – sykn膮艂, po czym doda艂 z u艣miechem: – A jako szofer 艣wietnie si臋 sprawdzasz, wi臋c nie marud藕.
– Jako szofer, sprz膮tacz, kucharz, sekretarka pilnuj膮ca termin贸w twoich wizyt u dentysty i terminu wa偶no艣ci twojej ksi膮偶eczki zdrowia, piel臋gniarka, gdy jeste艣 chory, przechowalnia baga偶u, gdy wyje偶d偶asz i chcesz gdzie艣 zostawi膰 laptopa oraz klucze, infolinia, gdy musisz mie膰 na gwa艂t jak膮艣 informacj臋 z zakresu polityki, historii czy religii, pierwszy czytelnik, knebel na tw贸j niewyparzony j臋zyk, d艂ugodystansowy s艂uchacz i telefon zaufania na 偶ywo, gdy masz do艂a – wyliczy艂 z rozbawieniem Sebastian. Spojrzenie, kt贸re po tych s艂owach na nim spocz臋艂o, by艂o d艂ugie, powa偶ne i pe艂ne czego艣, co Olga z braku lepszego pomys艂u mog艂a okre艣li膰 jedynie jako olbrzymi szacunek.
– I ja to wszystko doceniam – powiedzia艂 Micha艂 cicho. Rzadko widzia艂a tak g艂臋bok膮 powag臋 na jego twarzy; zrobi艂o jej si臋 troch臋 dziwnie, zupe艂nie jakby niechc膮cy zajrza艂a w jak膮艣 wyj膮tkowo intymn膮 cz臋艣膰 cudzej duszy, i poczu艂a wr臋cz wdzi臋czno艣膰 do Sebastiana, gdy ten, spojrzawszy na przyjaciela uwa偶nie i z namys艂em – och, na wszystkich bog贸w olimpijskich, przesta艅cie si臋 tak duchowo obna偶a膰!, pomy艣la艂a z zak艂opotaniem, zaraz wr贸ci Julian, z miejsca si臋 przyczepi i jakim艣 wrednym komentarzem popsuje ca艂膮 t臋 atmosfer臋, jak膮 niekiedy wok贸艂 siebie roztaczacie – u艣miechn膮艂 si臋 lekko, po艂o偶y艂 Micha艂owi r臋k臋 na g艂owie i rozczochra艂 mu w艂osy jak dziecku.
– Ciesz臋 si臋, 偶e doceniasz, szkoda tylko, 偶e odno艣nie wizyty u dentysty musz臋 ci臋 zawsze czym艣 przekupi膰 – powiedzia艂 weso艂o; jego gest i ton pozwoli艂y na rozlu藕nienie atmosfery: Micha艂 str膮ci艂 d艂o艅 przyjaciela z rozbawionym: „Spadaj”, Olga odetchn臋艂a g艂臋boko, Olek natomiast zapyta艂 z zainteresowaniem:
– A jak go przekupujesz?
– Jak ma艂e dziecko – wyja艣ni艂. – Ostatnio lizakiem.
– To akurat by艂o przy szczepieniu – poprawi艂 Micha艂. – Sebastian postanowi艂 si臋 wykaza膰 i kupi艂 mi lizaka wielko艣ci kartki A4. A potem nie m贸g艂 na mnie patrze膰 – doda艂 ze z艂o艣liwym u艣miechem.
– W 偶yciu nie my艣la艂em, 偶e mo偶na je艣膰 lizaka w tak jednoznacznie dwuznaczny spos贸b – stwierdzi艂 Sebastian, zerkaj膮c na niego. – Ale przy Michale powinienem by艂 ju偶 dawno si臋 przyzwyczai膰 do tego, 偶e to, co mi si臋 dot膮d nie mie艣ci艂o w g艂owie, przez niego wreszcie zmie艣ci膰 si臋 musi.
– Chcia艂abym to zobaczy膰 – mrukn臋艂a Olga.
– Wierz mi, nie chcia艂aby艣 – zapewni艂 Sieniecki szybko. – Nie by艂em potem w stanie si臋 przem贸c, 偶eby w艂asnej bratanicy kupi膰 lizaka.
Micha艂 z Olkiem wybuchn臋li 艣miechem. Olga przyjrza艂a si臋 Skalnickiemu uwa偶nie, pr贸buj膮c sobie wyobrazi膰 t臋 scen臋; Micha艂, kt贸ry po chwili podchwyci艂 jej wzrok, spyta艂 z rozbawieniem:
– Co tak patrzysz, Ola?
– Pr贸buj臋 to sobie wyobrazi膰 – odpar艂a. – Pr贸buj臋 sobie wyobrazi膰 dwudziestosze艣cioletniego faceta, kt贸ry je lizaka w taki spos贸b, 偶e jego biedny trzydziestojednoletni przyjaciel nie mo偶e nie mie膰 g艂upich skojarze艅.
– Kto powiedzia艂, 偶e by艂y g艂upie? – zaprotestowa艂 z szerokim u艣miechem. – By艂y bardzo m膮dre, bardzo na miejscu i bardzo przyjemne, tylko Sebastian, formalista do sze艣cianu, nie chce si臋 do tego przyzna膰.
– Zrozumia艂em wtedy, 偶e musz臋 w przysz艂o艣ci dok艂adnie rozwa偶y膰 wszelkie za i przeciw danej rzeczy, zanim b臋d臋 pr贸bowa艂 ni膮 przekupi膰 tego 艣wira – mrukn膮艂 Sieniecki. – Poza tym Micha艂 po prostu si臋 m艣ci艂 za szczepienie, prze偶ywa艂 to ma艂e uk艂ucie tak, jakby mieli go wykastrowa膰.
– Nienawidz臋 zastrzyk贸w – sykn膮艂.
– Ja ci臋 rozumiem – wtr膮ci艂a Olga. – Na widok ig艂y niemal mdlej臋.
– Micha艂 na szcz臋艣cie nie mdleje. – Sebastian spojrza艂 na niego z wrednym u艣miechem. – Dobrze wie, 偶e jakby zemdla艂, zawl贸k艂bym go za w艂osy pod kran z lodowat膮 wod膮 i trzyma艂 pod strumieniem, dop贸ki by si臋 nie ockn膮艂.
Micha艂 tylko prychn膮艂, robi膮c przy tym min臋 m贸wi膮c膮: „A czego innego mo偶na by si臋 po tobie spodziewa膰”. Drzwi 艂azienki cicho skrzypn臋艂y, w przedpokoju rozleg艂y si臋 kroki i po chwili w progu stan膮艂 Julian.
– Przypomnia艂a mi si臋 Chmielewska – powiedzia艂, wchodz膮c do pokoju; potar艂 wskazuj膮cym palcem lewej d艂oni oko, krzywi膮c si臋 lekko, mrukn膮艂: – Cholerna rz臋sa – po czym, patrz膮c na Olg臋, doko艅czy艂: – Olka, czyta艂a艣 „Wszystko czerwone”?
– Nie – odpar艂a. – Nie przepadam za krymina艂ami Chmielewskiej. Ale kojarz臋, kole偶anka mi czyta艂a ten kawa艂ek z przes艂uchaniem, z tym „czy to jest twoja ma膰”.
– „Azali偶 to jest wasza ma膰” – poprawi艂. – Czy jako艣 tak. Ale mniejsza, teraz chodzi mi nie o tre艣膰, tylko o tytu艂, bo pasowa艂by do twojego mieszkania, trzeba by go tylko przerobi膰 na „wszystko zielone”, ty masz jakiego艣 艣wira na punkcie tego koloru? 艁azienk臋 te偶 masz ca艂膮 na zielono.
– To morski – odmrukn臋艂a karc膮co. Julian uni贸s艂 brwi w wyrazie uprzejmego stwierdzenia: „No co ty nie powiesz.”.
– Nie martw si臋, ja te偶 nie widz臋 specjalnej r贸偶nicy – pocieszy艂 go Olek. – Morski, zielony czy turkusowy, bo sypialnia podobno jest turkusowa, tak czy inaczej, wszystko zielone.
– Rozumiem, 偶e wystr贸j mieszkania podporz膮dkowa艂a艣 kolorowi swoich oczu – prychn膮艂 Julek. – Dobrze, 偶e nie masz br膮zowych, czu艂bym si臋 jak w艣r贸d 艂ysych pni, bez obrazy, Olek. – Przeci膮gn膮艂 si臋 z g艂o艣nym westchnieniem, wyci膮gaj膮c ramiona nad g艂ow臋, rzuci艂 okiem na Micha艂a i Sebastiana, po czym, opuszczaj膮c gwa艂townie r臋ce, powiedzia艂, jakby ol艣niony: – A wy co tak siedzicie, sklerozy, przecie偶 my mamy jeszcze ma艂y prezent.
– Jaki prezent? – mrukn膮艂 Skalnicki oboj臋tnie.
– No jak to, jaki, butelk臋! – krzykn膮艂 Julian rado艣nie. – Nie ma Andrzeja, to mo偶emy wyci膮gn膮膰 dobre wino! Przynios臋, takie jak lubisz, czerwone p贸艂wytrawne – rzuci艂 w kierunku Olgi i szybko wyszed艂 do kuchni.
– A rzeczywi艣cie, wino – przypomnia艂 sobie Sebastian. – Julek ledwo wsiad艂 do malucha, powiedzia艂, 偶e ma butelk臋 czego艣 ekstra, tylko mamy trzyma膰 g臋by na k艂贸dki, bo pozwoli to otworzy膰, dopiero gdy Andrzej si臋 wyniesie, a jak si臋 nie wyniesie, to twoja strata i sama jeste艣 sobie winna, skoro go zaprosi艂a艣, a my wypijemy sami na tylnym siedzeniu podczas powrotu. A potem jeszcze stwierdzi艂, 偶e w takich momentach cz艂owiek od razu docenia Micha艂ow膮 abstynencj臋, bo przynajmniej b臋dzie mniej g臋b do podzia艂u.
– Widzisz, jak Julian i Sebastian mnie doceniaj膮 – prychn膮艂 Skalnicki. – Widz膮 we mnie zawsze trze藕w膮 par臋 r膮k do prowadzenia samochodu, gdy oni chc膮 si臋 schla膰.
– Patrz, jaka pi臋kna! – wykrzykn膮艂 Julek jeszcze w przedpokoju, wszed艂 triumfalnym krokiem do pokoju i uni贸s艂 do g贸ry du偶膮, smuk艂膮, ciemnozielon膮 butelk臋. – Powiedzia艂em im jeszcze w samochodzie, 偶e Andrzejowi nawet nie dam si臋 do niej zbli偶y膰, a jak si臋 nie wyniesie przed nami, to sami...
– Ju偶 jej to m贸wi艂em – przerwa艂 mu Sebastian z rozbawieniem. – Olga rozumie aluzj臋 i nast臋pnym razem uzale偶ni list臋 go艣ci od tego, co kto przynosi i z kim chce to dzieli膰.
– Masz jaki艣 sok? – spyta艂 Micha艂. – Bo jak wy si臋 b臋dziecie zapija膰, to ja te偶 nie chc臋 tak siedzie膰 o suchym pysku.
– Kieliszeczek? – zaproponowa艂 Julek uprzejmie, stukaj膮c palcami prawej d艂oni w trzyman膮 w lewej butelk臋.
– Obejdzie si臋 – prychn膮艂.
– Nie mam soku – przyzna艂a si臋 Olga z poczuciem winy. – Lod贸wka jeszcze nie dzia艂a, jak robili艣my tu cokolwiek, to brali艣my jedzenie i picie na dora藕ne potrzeby, wi臋c dzisiaj nie mam tu niczego poza tym, co Olek przyni贸s艂.
– A Olek nie przyni贸s艂 soku – doda艂 Olek. – Przepraszam, Micha艂, wypad艂o mi z g艂owy.
– M贸wi si臋 trudno – odpar艂 z u艣miechem. – Zrobi臋 sobie herbat臋.
– Jak ruszysz ty艂ek i pogrzebiesz w swoim plecaku, kt贸ry tak malowniczo cisn膮艂e艣 gdzie艣 pod st贸艂, to wygrzebiesz ten sw贸j sok – mrukn膮艂 Sebastian. – Litrowy, bo tylko taki mia艂em dzisiaj w lod贸wce, ale za to grejpfrutowy.
Micha艂 wbi艂 w niego pe艂ne zdumienia spojrzenie.
– A jakim cudem on si臋 znalaz艂 w moim plecaku?
– Takim samym, jakim znalaz艂a si臋 tam moja kom贸rka, dokumenty i ksi膮偶ka Olgi – odpar艂, patrz膮c na niego z pewnym rozbawieniem. – M贸wi艂em, jak po mnie przyjecha艂e艣, 偶e nie chce mi si臋 bra膰 偶adnej teczki ani nic takiego, prawda? I 偶e wrzucam swoje rzeczy do twojego plecaka, skoro ty si臋 zawsze tak rado艣nie z nim nosisz. Tylko zapomnia艂em wspomnie膰, co wrzucam konkretnie.
– Dzi臋ki – mrukn膮艂 Skalnicki z pe艂nym wdzi臋czno艣ci u艣miechem.
– Nie gl臋d藕 tyle, tylko id藕 po ten sok – zarz膮dzi艂 Sebastian. – Od razu przynie艣 ksi膮偶k臋 Oli, bo mnie si臋 nie chce rusza膰. Oddam ci „Wczesnorenesansow膮 historiografi臋 polsko-艂aci艅sk膮” – zwr贸ci艂 si臋 do Olgi, gdy Micha艂 wsta艂. – Dzi臋ki za po偶yczenie, musz臋 sobie poszuka膰 kilku rzeczy z jej bibliografii.
– Nie ma sprawy. – U艣miechn臋艂a si臋 i spojrza艂a w kierunku przedpokoju, w kt贸rym w艂a艣nie znikn膮艂 Skalnicki. – Strasznie nim komenderujesz – stwierdzi艂a z rozbawieniem.
– On to lubi – odpar艂 Sebastian z niezbit膮 pewno艣ci膮. Julian prychn膮艂, a Olga wybuchn臋艂a 艣miechem. Micha艂 wr贸ci艂 po chwili z szarozielonym plecakiem w r臋ku, wygrzeba艂 Dziub臋 i poda艂 Oldze, spojrza艂 podejrzliwie na jej rozbawion膮 twarz, wyci膮gn膮艂 karton soku, niedbale rzuci艂 plecak w k膮t i usiad艂 z powrotem przy pud艂ach z ksi膮偶kami.
– Nie znalaz艂em ani jednej szklanki na sok, a tej po herbacie my膰 mi si臋 nie chce, wi臋c wybaczcie brak estetyki, ale b臋d臋 pi艂 z gwinta – o艣wiadczy艂, odkr臋caj膮c zakr臋tk臋 na jednym z g贸rnych rog贸w kartonu. – Co艣 ty taka weso艂a? – spyta艂, zn贸w zerkaj膮c na Olg臋. – Wstawi艂a艣 si臋 samym widokiem wina?
– Sebastian powiedzia艂, 偶e lubisz, jak on tob膮 komenderuje – odpowiedzia艂 za ni膮 Olek. – Olce si臋 to wyj膮tkowo spodoba艂o.
Olga pokiwa艂a gwa艂townie g艂ow膮.
– Lubisz? – spyta艂a z ogromnym zainteresowaniem. Micha艂 zerkn膮艂 na ni膮 znad kartonu, rzuci艂 okiem na Sebastiana, upi艂 troch臋 soku i odstawi艂 go na bok.
– Jasne, 偶e lubi臋 – odpar艂 z wyra藕nym rozbawieniem. – Kto by nie lubi艂 takiej tresury, „id藕 tam”, „nie id藕 tam”, „popraw to”, „przynie艣 to”, „艣cisz t臋 muzyk臋”, „za艂贸偶 sweter”, „zjedz co艣 porz膮dnego”, „przymknij si臋”, „nie j臋cz, i tak b臋dzie po mojemu”. Taki miks troskliwej 偶ony i sadystycznego komendanta – zako艅czy艂, patrz膮c na przyjaciela z szerokim u艣miechem. – Uwielbiam, jak mn膮 komenderuje, nie wyobra偶am sobie 偶ycia bez tego.
– Brzmi prawie jak wyznanie mi艂osne – burkn膮艂 Julian; siedzia艂 zn贸w po turecku pod 艣cian膮, z butelk膮 mi臋dzy skrzy偶owanymi nogami, i przygl膮da艂 si臋 obu m臋偶czyznom krytycznie.
– Prawie – zgodzi艂 si臋 Micha艂, u艣miechaj膮c si臋 z艂o艣liwie. – Sebastian dobrze mnie sobie ustawi艂.
– Powiedzmy – mrukn膮艂 Sieniecki sceptycznie. – Po pi臋ciu latach przyja藕ni bajzel nadal masz r贸wnie koszmarny, jak na pocz膮tku.
– S膮 pewne granice tresury – odpar艂 filozoficznie i si臋gn膮艂 po sok. – M贸j artystyczny ba艂agan – podkre艣li艂 te dwa s艂owa – to akurat rzecz niepoddaj膮ca si臋 wp艂ywom.
– Niestety – westchn膮艂. – Nie mam poj臋cia, jak mo偶na wytrzyma膰, gdy jest si臋 ob艂o偶onym tonami rzeczy dooko艂a i rzuca si臋 na nie kolejne sterty jak leci, byleby si臋 nie rozwali艂o na pod艂odze, a jak si臋 rozwali, to skopujemy na bok lub przeskakujemy.
– Jeste艣 pedantem – odpar艂 Skalnicki wsp贸艂czuj膮co. – Podejrzewam, 偶e przy robieniu prania najpierw sk艂adasz skarpetki w kwadracik, a dopiero potem je wrzucasz do pralki.
– Po pi臋ciu latach znajomo艣ci nie wiesz takich rzeczy? – roze艣mia艂 si臋 Olek.
– Przy mnie si臋 maskuje i wrzuca jak leci – wyja艣ni艂. – Ale jak jest sam, na pewno sk艂ada je z linijk膮.
– Pijemy? – przerwa艂 Julian zniecierpliwionym g艂osem. – Otwiera膰 czy b臋dziemy gada膰 na sucho?
– Kieliszk贸w nie ma – zwr贸ci艂a mu uwag臋 Olga.
– Lej do szklanek – zaproponowa艂 Olek. – Wystarczy dopi膰 herbat臋 i po k艂opocie, nie b臋dziemy kr臋ci膰 nosem jak Micha艂.
Julian spojrza艂 sceptycznie na swoj膮 szklank臋 z resztk膮 kawy.
– To wam nalej臋 do szklanek, a reszt臋 wypij臋 z butelki – zdecydowa艂. – Nie mam zamiaru kolejny raz le藕膰 do kuchni i bawi膰 si臋 w zmywanie.
– Mog臋 ci umy膰 – powiedzia艂a Olga. – I Micha艂owi te偶, jeste艣cie go艣膰mi i ustawiacie mi ksi膮偶ki, b臋d臋 chocia偶 udawa艂a dobr膮 gospodyni臋. – Unios艂a si臋 lekko, ale Julek spojrza艂 na ni膮 gro藕nie.
– Sied藕 – uci膮艂. – Chc臋 si臋 w ko艅cu porz膮dnie napi膰, sied藕cie na ty艂kach i podawajcie szklanki, przecie偶 tego wina i tak nie starczy na wi臋cej ni偶 jedna tura dla ka偶dego.
Sprawnie otworzy艂 butelk臋 i nala艂 wino do trzech podsuni臋tych szklanek, po czym rozsiad艂 si臋 wygodnie na pod艂odze.
– To co? – Sebastian uni贸s艂 szklank臋 w g贸r臋. – Pijemy za nowe mieszkanie Oli z mas膮 miejsca na jej obecne i przysz艂e ksi膮偶ki?
– Oby艣 nie zapeszy艂 – mrukn膮艂 Olek. – Jak znam jej mo偶liwo艣ci, ca艂kiem nied艂ugo oka偶e si臋, 偶e trzy pokoje plus przedpok贸j p贸艂ek to wcale nie tak du偶o miejsca, jak si臋 z pocz膮tku wydawa艂o.
– B臋dzie dobrze – uci臋艂a Olga. – Pomieszcz臋 si臋... do艣膰 d艂ugo.
Olek roze艣mia艂 si臋 i przesun膮艂 d艂oni膮 po jej lewym ramieniu.
– 呕yczymy ci tego z ca艂ego serca – powiedzia艂 Micha艂 z rozbawieniem. – Jak zaczniesz mie膰 problemy z metra偶em, zr贸b jak ja: cz臋艣膰 ksi膮偶ek oddaj.
– Jeszcze czego – 偶achn臋艂a si臋. – Ja ksi膮偶ek nie oddaj臋, ja ksi膮偶ki upycham, gdzie si臋 da.
– I gdzie si臋 nie da, te偶 – doda艂 Olek.
– W takim razie pijemy za to, 偶eby艣 przez mo偶liwie najd艂u偶szy czas mia艂a gdzie je upycha膰 – podsumowa艂 Sebastian.
Unosz膮c szklank臋 do toastu i patrz膮c na ciemnoczerwone wino, kt贸re 艂agodnie ko艂ysa艂o si臋 w szklance, Olga poczu艂a nagle gwa艂towne d茅j脿 vu: co艣, gdzie艣, kiedy艣, ju偶 tak przecie偶 raz by艂o, a mo偶e podobnie – przez chwil臋, przez par臋 sekund, a mo偶e kr贸cej, pr贸bowa艂a uchwyci膰 to wra偶enie, osadzi膰 je w jakim艣 kontek艣cie, otrz膮sn膮膰 z niepewno艣ci i znale藕膰 punkt zaczepienia, zmusi膰 do konkretyzacji, wygrzeba膰 jego sens, jego miejsce w swojej historii – a potem przesz艂o, znikn臋艂o, ust膮pi艂o r贸wnie nagle, jak si臋 pojawi艂o, rozp艂yn臋艂o si臋 艂agodnie i ani nie da艂o si臋 przywo艂a膰, ani zrozumie膰.
Jestem zm臋czona – pomy艣la艂a, upijaj膮c 艂yk wina. Przypomnia艂a sobie „O pami臋ci autobiograficznej” – wyja艣nienie d茅j脿 vu jako efektu zm臋czenia i rejestrowania przez m贸zg danej rzeczy niesynchronicznie nie by艂o wyt艂umaczeniem jedynym i ostatecznym, ale najbardziej do niej przemawia艂o. – Zm臋czona stresem podczas ko艅czenia doktoratu, stresem podczas oczekiwania na recenzje, jeszcze wi臋kszym stresem przed obron膮, sam膮 obron膮, potem sesj膮 i na koniec har贸wk膮 w mieszkaniu, tym ci膮g艂ym napi臋ciem ostatnich miesi臋cy, jeszcze Olek mi dok艂ada tym Wiktorem, niedobrze mi si臋 ju偶 robi na widok karton贸w i listy rzeczy, kt贸re musz臋 tu przewie藕膰, i jeszcze musz臋 wyrobi膰 nowy dow贸d, i mam t臋 cholern膮 kar臋 na Lotnik贸w, i jest tak cholernie, cholernie gor膮co, musz臋 nast臋pnym razem zabra膰 wiatrak z domu, to znaczy od rodzic贸w, i musz臋 napisa膰 to zg艂oszenie na konferencj臋 w 艁odzi, chocia偶 to do ko艅ca wrze艣nia, ale nienawidz臋, tak potwornie nienawidz臋 odk艂adania na p贸藕niej i na p贸藕niej, to potem tak wstr臋tnie wisi nad cz艂owiekiem, i w og贸le najch臋tniej bym tak siedzia艂a kolejne par臋 godzin i tylko wertowa艂a ksi膮偶ki...
Opar艂a si臋 zn贸w o Olka, kt贸ry przytuli艂 j膮 mocniej i uspokajaj膮co pog艂adzi艂 po ramieniu – chyba wyczu艂, jaka by艂a spi臋ta. Sam zreszt膮 dobrze to zna艂, ci膮gle w biegu, ci膮gle o kwadrans do ty艂u, ci膮gle z jak膮艣 ksi膮偶k膮 do przeczytania na wczoraj. Pewnie dlatego tak wytrwale i z zaci臋ciem przekopywa艂 wtedy ca艂y ogr贸dek, chocia偶 by艂a pierwsza czy druga po po艂udniu, s艂o艅ce mo偶e nie tak mocne jak o dwunastej, jednak pali艂o niemi艂osiernie, on w samych szortach, spocony i um臋czony – ale kopa艂 przez kilka godzin, robi膮c sobie tylko kr贸tkie przerwy na wypicie czego艣 zimnego – i najwyra藕niej wy艂adowywa艂 w tym kopaniu ca艂y semestralny stres, zm臋czenie psychiczne i wyt臋偶enie umys艂owe. Prosta, wyka艅czaj膮ca czynno艣膰 fizyczna – jakie to dawa艂o niekiedy wytchnienie wewn臋trzne...
Westchn臋艂a g艂臋boko i przymkn臋艂a na moment oczy.
Moment najwyra藕niej troch臋 si臋 przed艂u偶y艂, bo gdy je zn贸w otworzy艂a, Julek w艂a艣nie co艣 opowiada艂; sko艅czy艂, zanim zdo艂a艂a wy艂apa膰 sens i pow贸d, z jakiego trzej pozostali si臋 艣miej膮. Mniejsza z tym, ta drzemka, kt贸r膮 chyba w艂a艣nie sobie uci臋艂a, pozwoli艂a doj艣膰 do siebie.
Odsun臋艂a si臋 od Olka, rozci膮gaj膮c leniwie ramiona z cichym pomrukiem, po czym rozejrza艂a si臋 wok贸艂.
– Kto mi wychla艂 wino? – spyta艂a obra偶onym g艂osem. Olek roze艣mia艂 si臋 i poda艂 stoj膮c膮 gdzie艣 za nim szklank臋.
– Odstawi艂em, 偶eby艣 nie rozla艂a przez sen – powiedzia艂, patrz膮c na ni膮 z czu艂o艣ci膮. – Lepiej?
– Lepiej – przyzna艂a i upi艂a troch臋 wina. – Od偶y艂am troch臋 i jestem ju偶 w stanie rozumie膰, co si臋 do mnie m贸wi, wi臋c opowiedz w ko艅cu o tym pomy艣le, skoro Andrzeja nie ma i nikt ci nie dzia艂a na nerwy – zwr贸ci艂a si臋 do Julka, kt贸ry w艂a艣nie zapatrzy艂 si臋 w sufit.
– Mmm?... A, m贸j tekst – zrozumia艂, przenosz膮c na ni膮 wzrok, i zamy艣li艂 si臋 na moment. – To jak to si臋 nazywa艂o, to na „p”? – spyta艂 wreszcie z lekk膮 irytacj膮.
– „Priamel” – powt贸rzy艂a, u艣miechaj膮c si臋 mimowolnie. – Prawie jak „priapea” – doda艂a 偶yczliwie, ale Julek tego nie doceni艂.
– No dzi臋ki, cholerne u艂atwienie – powiedzia艂 z irytacj膮. – Do filolog贸w klasycznych powinno si臋 do艂膮cza膰 t艂umacza dla normalnych ludzi – o艣wiadczy艂 stanowczo, po czym dorzuci艂, patrz膮c na Olka ze z艂o艣liwym u艣miechem: – Co do ciebie, to ju偶 nawet mieliby艣my kandydata na tego t艂umacza...
– Julek, zamknij g臋b臋, je艣li nie chcesz mie膰 za chwil臋 tej butelki wepchni臋tej po denko w gard艂o – ostrzeg艂 go Olek zimno.
– Jak nie ma Wiktora, to ty si臋 od razu tak szybko i sprawnie odcinasz i psujesz ca艂膮 zabaw臋 – j臋kn膮艂 Julian z zawodem. – Wol臋, jak pr贸bujesz mnie zamordowa膰 wzrokiem i nie umiesz znale藕膰 s艂贸w, a Wiktor patrzy na ciebie jak na ostatni膮 ofiar臋 losu. Nie, kurwa, sied藕, 偶artowa艂em! – wrzasn膮艂, unosz膮c r臋ce w obronnym ge艣cie, gdy Olek z gro藕nym warkni臋ciem zacz膮艂 si臋 podnosi膰. – Olka, ka偶 mu usi膮艣膰, on ju偶 wypi艂 po艂ow臋 swojego wina, jest wstawiony, ura偶ony w swojej samczej dumie i niebezpieczny, zr贸b z nim co艣!
Z wysoko艣ci swych stu osiemdziesi臋ciu czterech centymetr贸w Olek spojrza艂 na niego tak morderczo, 偶e Olga mia艂a ochot臋 u艣ciska膰 przyjaciela. Afrodyto okrutna, czemu Olkowi ucieka ca艂a ta m臋sko艣膰 zawsze wtedy, gdy stoi oko w oko z facetem, dla kt贸rego w艂a艣nie traci g艂ow臋?
– Daj臋 ci s艂owo honoru, Julian – wycedzi艂 Olek – 偶e je艣li us艂ysz臋 dzi艣 jeszcze jedn膮, cho膰by i najmniejsz膮, uwag臋, wzmiank臋 czy aluzj臋 na temat Wiktora, to z ciebie zrobi臋 t臋 wspominan膮 ju偶 jesie艅 艣redniowiecza. I to b臋dzie bardzo p贸藕na jesie艅 – doda艂 z艂owrogo.
– Dobra, nic ju偶 nie m贸wi臋 – zapewni艂 szybko Julek. – Usi膮d藕, dopij wino, przytul Olk臋, pomy艣l o sesji poprawkowej, ilu student贸w zn贸w uwalicie, fajnie b臋dzie, dw贸ja za dw贸j膮 do indeksu, odpr臋偶 si臋, znowu b臋dziecie sobie notowa膰 kwiatki egzaminacyjne, same przyjemno艣ci – wyliczy艂 takim tonem, jakby nuci艂 ko艂ysank臋. Olek pos艂a艂 mu pe艂ne politowania spojrzenie i usiad艂, najwyra藕niej zadowolony z siebie. Julian odetchn膮艂 i wypi艂 porz膮dny haust wina z butelki.
– Opowiedz o ksi膮偶ce – powt贸rzy艂a Olga po chwili swoj膮 pro艣b臋. By艂a zainteresowana, to prawda – ale chcia艂a r贸wnie偶 skierowa膰 rozmow臋 na w miar臋 neutralny grunt, kt贸ry nie wywo艂a艂by kolejnego spi臋cia na linii Olek-temat Wiktora-Julek. Sebastian i Micha艂, obaj wyra藕nie nie藕le ubawieni t膮 utarczk膮, na szcz臋艣cie te偶 nie prowokowali kolejnej; siedzieli przy oknie, wygodnie oparci – jeden o parapet, drugi o 艣cian臋 – i patrzyli wyczekuj膮co na Juliana.
– O ksi膮偶ce – powt贸rzy艂 ten ostatni lekko nieprzytomnie, potrz膮sn膮艂 gwa艂townie g艂ow膮 i wyra藕nie zapanowa艂 nad my艣lami. – O ksi膮偶ce. Dobra. To jak si臋 nazywa艂o to na „p”? – spyta艂 po kr贸tkim zastanowieniu.
– Priamel – powt贸rzy艂a spokojnie, daruj膮c sobie dodanie przydatnej wskaz贸wki, 偶e to s艂owo mo偶e by膰 doskona艂ym anagramem frazy „prima lea”, je艣liby przestawi膰 pierwsze „a” o jedno miejsce, a „lea” odczyta膰 zupe艂nie odwrotnie, to dzi臋ki dyftongowi „ae”, wymawianemu przecie偶 jako „e”, wyjdzie „priamel” jak 偶ywy. Podejrzewa艂a jednak, 偶e Julian po takiej ilo艣ci alkoholu oraz ze swoj膮 awersj膮 do 艂aciny i tak by nie doceni艂 dobrych porad mnemotechnicznych.
– Priamel. – Zdawa艂 si臋 przez chwil臋 prze偶uwa膰 ten termin w ustach, po czym skrzywi艂 si臋 i stwierdzi艂: – Kojarzy mi si臋 z prima aprilis, a w og贸le to brzmi jak nazwa jakiego艣 narz膮du u 偶aby. – Zn贸w wypi艂 troch臋 wina i wreszcie podj膮艂: – Wi臋c o ksi膮偶ce. – Pokiwa艂 w zamy艣leniu g艂ow膮 i odstawi艂 butelk臋 na bok. – Chodzi mi po g艂owie to, co mi Arek m贸wi艂 na konferencji – powiedzia艂 z zadum膮. – Co prawda jako艣 mi ten pomys艂 nie le偶y na ca艂膮 powie艣膰 i w og贸le jako艣 teraz nie mam nastroju na powie艣膰, raczej zn贸w na opowiadania, ale te偶 nie na takie zupe艂nie osobne opowiadania, chcia艂bym, 偶eby to mia艂o jak膮艣 wsp贸ln膮 o艣, paru bohater贸w, par臋 w膮tk贸w, kt贸re by si臋 ci膮gn臋艂y od opowiadania do opowiadania, par臋 element贸w, kt贸re by si臋 powtarza艂y, wraca艂y, zaz臋bia艂y, wype艂nia艂y i dope艂nia艂y w kolejnych cz臋艣ciach – wyja艣ni艂 jednym tchem. – Rozumiesz? – Wbi艂 w Olg臋 natarczywe spojrzenie.
– Nie – odpar艂a, nieco zszokowana jego tempem. – P臋dzisz jak lokomotywa, spokojniej. To po co ci ten priamel?
– Pomy艣la艂em, 偶e to by by艂o dobre rozwi膮zanie. – Przysun膮艂 si臋 do 艣ciany i opar艂 wygodnie. – Taki tekst wprowadzaj膮cy pewne podstawowe my艣li czy idee, kt贸re by si臋 przewija艂y przez nast臋pne teksty, paru bohater贸w, jakie艣 co艣 tam, w膮tki czy inne takie, elementy fabu艂y, jakie艣 sygna艂y, sam ju偶 nie wiem. – Przerwa艂 i si臋gn膮艂 po stoj膮c膮 przy jego nodze butelk臋. Uni贸s艂 j膮 na wysoko艣膰 oczu, lekko zako艂ysa艂, skrzywi艂 si臋 nieznacznie i wypi艂 spory 艂yk. – W ka偶dym razie jaki艣 zarys idei czy takich wyznacznik贸w ca艂ego zbioru to bym tam chcia艂 zamie艣ci膰 – powiedzia艂 po chwili, odstawiaj膮c zn贸w butelk臋 na bok. – I ten tw贸j priamel to jest dobre rozwi膮zanie, tylko 偶e na razie mam jedynie to, nic wi臋cej, jeszcze poza tym pomys艂em Arka. Ale za to wiem, w jakiej formie chcia艂bym to napisa膰, ten wprowadzaj膮cy tekst – doda艂 z pe艂nym satysfakcji u艣miechem. Olga zamrucza艂a pytaj膮co, wi臋c podj膮艂: – W formie dialogu, upchn膮膰 najlepiej ca艂膮 grup臋 postaci i da膰 im gada膰, bez 偶adnego wtr膮cania si臋 narratorskiego.
– No co ty, Julek – zaprotestowa艂 Olek, kt贸remu ju偶 najwidoczniej ca艂a z艂o艣膰 na ch艂opaka przesz艂a. – Sam dialog? Widzia艂e艣 kiedy艣 ksi膮偶k臋 w formie samego dialogu?
– Uwa偶aj, Olek, gadasz z romanist膮 – roze艣mia艂 si臋 Micha艂. – Julian zaraz ci wyjedzie z nouveau roman.
– Z czym? – zapyta艂 podejrzliwie.
– Nowa powie艣膰 – wyja艣ni艂 Julek. – Od lat pi臋膰dziesi膮tych do siedemdziesi膮tych w powie艣ci francuskiej.
Olek pokr臋ci艂 g艂ow膮 na znak, 偶e nic mu to nie m贸wi.
– O rany – j臋kn膮艂 Julian. – To by艂 taki awangardowy kierunek, kwestionowa艂 tradycyjne formy powie艣ciowe, mi臋dzy innymi zrywa艂 z tradycyjn膮, chronologiczn膮 fabu艂膮 i z tradycyjn膮 narracj膮, tak膮 przejrzyst膮 i konkretn膮. To by艂a nie tyle literatura, ile literatura o literaturze, pokazywa艂a 艣wiat nie jako ju偶 gotowe i zamkni臋te zjawisko, tylko jako co艣, co jest w ci膮g艂ym poznawaniu, odrzuca艂a przyj臋te z g贸ry sensy, a kaza艂a je odnajdywa膰 w trakcie samego powie艣ciowego m贸wienia. Wszystko si臋 opiera艂o na subiektywizmie, i 艣wiat, i czas, i ca艂a reszta, na ich subiektywnym odbieraniu, bohater dysponowa艂 tylko okre艣lon膮 i ograniczon膮 wiedz膮 o 艣wiecie, tak jak normalnie w 偶yciu, i to mu warunkowa艂o wszelki odbi贸r, poza tym zaciera艂y si臋 granice mi臋dzy wiedz膮 obiektywn膮 a tym, jak kto subiektywnie co艣 postrzega, to nasze subiektywne stawa艂o si臋 naszym obiektywnym, tylko i wy艂膮cznie naszym, nie umiemy uwolni膰 si臋 od tego ani poza to wyj艣膰, i tak samo s膮 opisywane r贸偶ne zjawiska: nie takie, jakie s膮 obiektywnie, ale takie, jakimi kto艣 je widzi, bo ka偶dy cz艂owiek ma tylko taki subiektywny dost臋p do postrzegania czegokolwiek5 – wyrecytowa艂 niemal bez chwili przerwy, po czym wzi膮艂 g艂臋boki oddech i zapyta艂 z nagan膮: – No co z ciebie za filolog, do diab艂a, skoro nie masz poj臋cia, co to jest?
– Juleczku – odpar艂 Olek tonem, kt贸ry zapowiada艂 porz膮dny atak – a powiedz ty mi, m贸j zarozumia艂y romanisto, co to jest paraklausithyron?
– Spadaj – warkn膮艂. – Co wy, nie mieli艣cie literatury powszechnej?
– Mieli艣my – mrukn臋艂a Olka. – Ale u nas na powszechnej wybiera艂o si臋 jeden temat do przedstawienia na 膰wiczeniach i na podstawie tego by艂a ocena. My z Olkiem zrobili艣my powie艣膰 gotyck膮, a na reszcie zaj臋膰 robili艣my t艂umaczenia z Anakreonta i Symonidesa na nast臋pne translatoria.
– Wstyd – stwierdzi艂 Julek – 偶eby mie膰 takie braki.
– Daj spok贸j – 偶achn膮艂 si臋 Micha艂. – Nikt nie wie wszystkiego, tobie te偶 szcz臋ka opad艂a na to Olkowe „a co to jest”, nie m贸wi膮c ju偶 o tym ca艂ym priamelu, kt贸rego nie mo偶esz zapami臋ta膰.
– Ale na powie艣ci gotyckiej si臋 znamy – doda艂a Olga z zadowoleniem. – Pami臋tasz, jak p艂akali艣my ze 艣miechu przy „Zamczysku w Otranto” Walpole’a? – doda艂a, zwracaj膮c si臋 do Olka, kt贸ry si臋 roze艣mia艂.
– Pami臋tam, zw艂aszcza jak si臋 zakrztusi艂a艣, gdy na jednego z bohater贸w spad艂a z nieba olbrzymia przy艂bica i zabi艂a go na miejscu. Olga prawie si臋 zad艂awi艂a 艣niadaniem – wyja艣ni艂, patrz膮c na pozosta艂ych – bo czytali艣my to sobie w kawa艂kach, na g艂os i na zmian臋, bo inaczej nie da艂o si臋 wytrzyma膰 tej g艂upoty.
– Fajne by艂o – zaprotestowa艂a. – Bardziej si臋 艣mia艂am tylko przy czytaniu „Justyny” de Sade’a.
– Czyta艂a艣 go? – Julian si臋 skrzywi艂.
– Czyta艂am – potwierdzi艂a. – No wiesz, chcia艂am si臋 zaznajomi膰 z literatur膮 liberty艅sk膮 i zobaczy膰, jaka to wielka perwersja u tego Sade’a, wi臋c wypo偶yczy艂am „Justyn臋, czyli nieszcz臋艣cia cnoty”, zacz臋艂am czyta膰 i po pierwszych paru stronach ju偶 wysiada艂am.
– Wszed艂em raz do jej pokoju, a tam Olka, w po艂owie na 艂贸偶ku, w po艂owie na pod艂odze, do tego do g贸ry nogami, z ksi膮偶k膮 w r臋ku i wyje ze 艣miechu. – Olek pokr臋ci艂 g艂ow膮. – My艣la艂em, 偶e si臋 czego艣 na艂yka艂a, a ona zacz臋艂a mi czyta膰 jakie艣 kawa艂ki z gwa艂tem zbiorowym czy orgi膮, dalej wyj膮c jak szalona.
– Bo to by艂o takie potwornie g艂upie – roze艣mia艂a si臋. – Pami臋tam teraz z tego tylko te sceny seksu, tak og贸lnie, bo nudne by艂y jak flaki z olejem, ja si臋 nastawi艂am na jak膮艣 porz膮dn膮 erotyk臋 czy ostatecznie dobr膮 pornografi臋, a tam tandetne orgie i 偶a艂osne gwa艂ty, ci膮gle kto艣 t臋 Justyn臋 gwa艂ci, wpycha jej wszystko wsz臋dzie, pami臋tam te偶 jedn膮 scen臋 orgii, chyba czysto m臋sk膮, tam to normalnie by艂a piramida, bo ka偶dy ka偶demu co艣 gdzie艣 wepchn膮艂 i z takim koszmarnym znudzeniem i monotoni膮 si臋 r偶n臋li, pop艂aka艂am si臋 przy tym, a Olek si臋 na mnie obrazi艂.
– Za co? – zainteresowa艂 si臋 Micha艂.
– W zasadzie za nic – o艣wiadczy艂a. – Wpad艂am mu po prostu do pokoju z t膮 scen膮 orgii, bo ju偶 nie mog艂am wytrzyma膰 ze 艣miechu, i akurat mu przerwa艂am dobieranie si臋 do jego ch艂opaka – wyja艣ni艂a ze z艂o艣liwym u艣miechem. Olek prychn膮艂.
– Wpad艂a, rzuci艂a beztrosko: „Sorry, ch艂opaki, zapnijcie spodnie, co艣 wam przeczytam”, a potem to przeczyta艂a. – Skrzywi艂 si臋. – I w tym momencie i mnie, i jemu odechcia艂o si臋 seksu.
– I w ten spos贸b przeprowadzi艂am od r臋ki do艣wiadczenie „jak de Sade wp艂ywa na podniecenie” – doda艂a z zadowoleniem. – Odpowied藕 brzmi: zabija je.
– A偶 tak 藕le? – spyta艂 Sebastian ze wsp贸艂czuj膮cym u艣miechem.
– Zapewniam ci臋 – odpar艂 Olek powa偶nie – 偶e nie ma mowy o podnieceniu, gdy Olka zwija ci si臋 na pod艂odze ze 艣miechu, mi臋dzy kolejnymi konwulsjami czytaj膮c kawa艂ki o wielkiej, znudzonej piramidzie ponabijanych na siebie facet贸w.
Wybuchn臋li 艣miechem – Olek te偶, widocznie ju偶 jej wybaczy艂 to zak艂贸cenie jego 偶ycia erotycznego sprzed pi臋ciu czy sze艣ciu lat.
– Najwi臋ksz膮 uciech臋 mia艂am na ko艅cu, gdy w t臋 tak膮 biedn膮, udr臋czon膮 i w og贸le Justyn臋, kt贸ra w艂a艣nie sko艅czy艂a opowiada膰 histori臋 ca艂ego swojego nieszcz臋艣liwego 偶ycia i podesz艂a do balkonu – trzasn膮艂 piorun i zabi艂 na miejscu! – powiedzia艂a Olga po chwili m艣ciwie. – Nie my艣la艂am, 偶e umiem by膰 taka paskudna. A wracaj膮c do tej nowej powie艣ci, tam by艂y zawsze same dialogi?
– Niekoniecznie – odpar艂 Julek, patrz膮c krytycznie na mizern膮 resztk臋 wina na dnie butelki. – Ale to by艂a jedna z dr贸g odchodzenia od tradycyjnej narracji. W nouveau roman jako takiej masz pierwsze powie艣ci Becketta, Cayrola, masz Sarraute, Butora, Robbe-Grilleta, Simona i Pingeta6... W zasadzie jedyna powie艣膰, kt贸ra mi teraz przychodzi do g艂owy, zbudowana z samych dialog贸w, to „S艂yszy pan te 艣miechy” Nathalie Sarraute... – Z pe艂n膮 determinacji min膮 wypi艂 jednym haustem reszt臋 alkoholu, otar艂 usta wierzchem d艂oni i z pust膮 butelk膮 w r臋ku kontynuowa艂: – Ale tam to jest genialne, serio. Tam s膮 dos艂ownie tylko dialogi, nie ma najmniejszego tekstu od narratora, nic, nawet 偶adnego „powiedzia艂”, „odrzek艂a”. Masz tak膮 form臋 zapisu prowadzonej rozmowy, sama musisz doj艣膰, kto i co m贸wi, to tak, jakby艣 siedzia艂a w kawiarni plecami do rozmawiaj膮cej pary czy grupy i tylko s艂ucha艂a, nie maj膮c mo偶liwo艣ci si臋 odwr贸ci膰 i na nich spojrze膰. Tylko, oczywi艣cie, tu ci臋 jeszcze ogranicza fakt, 偶e nie masz szansy na odr贸偶nienie od siebie g艂os贸w po ich brzmieniu, pozostaje ci jedynie przegryzanie si臋 przez sam膮 warstw臋 s艂贸w i odr贸偶nianie po niej m贸wi膮cych. Chcia艂bym kiedy艣 co艣 takiego napisa膰 – doda艂 po chwili, wpatruj膮c si臋 t臋sknie w pod艂og臋.
– Sama powie艣膰 mi si臋 nie podoba艂a – mrukn膮艂 Micha艂, si臋gaj膮c po sw贸j sok. – Ale narracja tak.
– Ja tak mia艂am z „Ulissesem” – powiedzia艂a, przeci膮gaj膮c si臋 lekko. – Czyta膰 si臋 tego nie da艂o bez m臋ki, ale narracja naprawd臋 robi艂a wra偶enie.
– Wol臋 klasyczn膮 narracj臋 – mrukn膮艂 Olek. – Powie艣膰 dziewi臋tnastowieczna, jeszcze psychologiczna z pierwszej po艂owy dwudziestego wieku, ale te najnowsze wymys艂y 艣rednio mi pasuj膮.
– To nie wymys艂y – zaprzeczy艂 Julian. – To postmodernizm.
– W kt贸rym nie ma miejsca na wielk膮 narracj臋 – doda艂 Micha艂 z zadowoleniem.
– Nie wsiadajcie znowu na swojego konika – poprosi艂 Sebastian zm臋czonym g艂osem. – Nie dzisiaj, nie mam na to si艂y, zw艂aszcza jak si臋 znowu zaczniecie 偶re膰 o fantasy. Nie, Micha艂, zamknij si臋 – doda艂 szybko, widz膮c, 偶e ten otwiera usta. – Nie dzisiaj, prosz臋.
– Dobra, dobra – mrukn膮艂 Skalnicki z rozbawieniem. – Po偶remy si臋 z Julkiem kiedy indziej.
– Ty te偶 jeste艣 taka konserwatywna? – spyta艂 Julian, patrz膮c na Olg臋 podejrzliwie. – Odno艣nie narracji.
– Jestem znacznie bardziej postmodernistyczna ni偶 Olek – zapewni艂a, a po kr贸tkim zastanowieniu doda艂a z namys艂em: – Mam ogromn膮 sympati臋 dla dialogu i dla przewagi dialogu, w og贸le dla takiego „dialogowego” patrzenia na 艣wiat... to chyba Bachtin m贸wi艂, 偶e ludzkie 偶ycie i 艣wiadomo艣膰 ma charakter dialogowy, prawda? – Spojrza艂a na Micha艂a, kt贸ry pokiwa艂 g艂ow膮. – No w艂a艣nie, na takie dialogowe widzenie i odbieranie 艣wiata. W og贸le w 偶yciu bardziej zwracam uwag臋 na s艂owa, na to, co, kto i jak do mnie m贸wi, ni偶 na ca艂e otoczenie, mog臋 nie zauwa偶y膰 nadchodz膮cego s艂onia, ale je艣li ten s艂o艅 zacznie m贸wi膰, to mo偶e by膰 i rozmiar贸w mr贸wki, i tak go zarejestruj臋. – Roze艣miali si臋, ale Olga pozosta艂a powa偶na. – Naprawd臋, ju偶 dawno zauwa偶y艂am, 偶e m贸j odbi贸r 艣wiata dokonuje selekcji, takiej chyba filologicznej, i s艂owa pami臋tam doskonale, bo s艂owa s膮 wa偶ne, te po艂膮czone ze s艂owami elementy niewerbalne te偶, bo one tak偶e maj膮 znaczenie, ale ju偶 ca艂e otoczenie, bana艂y w rodzaju: jak wygl膮da, jakie ma spodnie, jak du偶y jest pok贸j, jakie przedmioty gdzie stoj膮 – tego ju偶 nie. Bo to mi si臋 wydaje nieistotne. Ale – zako艅czy艂a weso艂o – je艣li chc臋 si臋 odpr臋偶y膰 i nacieszy膰 smakiem ksi膮偶ki, to wybacz, Julek, si臋gn臋 po Balzaca albo Jamesa, nie po t臋 Sarraute.
– Nie strawi艂by powie艣ci w formie samego dialogu – o艣wiadczy艂 Olek zdecydowanie. Olga spojrza艂a na niego uwa偶nie, upi艂a troch臋 wina, po czym, odstawiwszy szklank臋 na bok, zapyta艂a triumfalnie:
– A dialogi staro偶ytne, a rozmowy zmar艂ych? Olek, ch艂opie, jeste艣 niekonsekwentny!
– To co innego – mrukn膮艂 obronnie.
– A tam, co innego! – zaprzeczy艂a z moc膮 i zwr贸ci艂a si臋 do pozosta艂ych: – Jaka tam nowo艣膰 w nouveau roman, mamy w艂a艣nie kolejny dow贸d na to, 偶e wszystko, co by艂o dobre i w og贸le wszystko, co by艂o, by艂o ju偶 w antyku. – Poniewa偶 Julian si臋 skrzywi艂, podj臋艂a: – No co masz tak膮 min臋, prawda jest banalna. Dialogi filozoficzne, od Platona poczynaj膮c: lekkie zarysowanie sytuacji, w kt贸rej odbywa si臋 rozmowa, zwykle bardzo sk膮pe, a potem dyskusja mi臋dzy co najmniej dwiema osobami. Rozmowy zmar艂ych, kt贸re Olek uwielbia, chocia偶 teraz si臋 naburmuszy艂 i nie przyzna, rozmowy zmar艂ych od Lukiana z Samosat, ju偶 bez 偶adnych element贸w narracyjnych, rozmowy prowadzone przez zmar艂ych, kt贸rzy przeprawiaj膮 si臋 w za艣wiaty albo tam si臋 spotykaj膮 i wymieniaj膮 uwagami dotycz膮cymi i ich, i czytelnika. W 艣redniowieczu i czasach nowo偶ytnych masz wywodz膮c膮 si臋 z tego mas臋 dialog贸w moralistycznych, dydaktycznych i parenetycznych, jak cho膰by ten „Dworzanin polski”, kt贸rego om贸wieniem na egzaminie tak si臋 zachwycali艣my7. Jednym s艂owem, Olek strawi powie艣膰 w formie dialogu, je偶eli tylko uprzytomni sobie, ile ju偶 takich dialog贸w nie tylko trawi艂, ale wr臋cz po偶era艂, gdy by艂y sygnowane nazwiskami staro偶ytnymi i staropolskimi.
– Zn贸w si臋 poczu艂em jak na wyk艂adzie – mrukn膮艂 Julek, wyra藕nie podminowany. – Przera偶asz mnie, powiedzie膰 cokolwiek, a ty zaraz odnajdujesz to w antyku. Naprawd臋 jeste艣cie skrzywieni klasycznie, oboje – doda艂. – Nic dziwnego, jak si臋 pi臋膰 lat t艂uk艂o Homera, Wergiliusza i Horacego w orygina艂ach, to cz艂owiek potem nie umie zwyczajnie doceni膰 nowoczesnej prozy.
– Chcesz nowoczesnej prozy? – spyta艂 Olek podst臋pnie; najwidoczniej ju偶 si臋 pogodzi艂 z faktem, 偶e nie mo偶e si臋 odci膮膰 od powie艣ci-dialogu stwierdzeniem „ale w antyku tego nie by艂o”. – Poczytaj sobie te wszystkie wypociny na blogach, to b臋dziesz mia艂 nowoczesn膮 proz臋.
Micha艂 zakaszla艂 znacz膮co.
– Wchodzisz na m贸j teren – ostrzeg艂. – Uwa偶aj i nie prowokuj mnie do obrony literatury internetowej, bo jak zaczn臋, to do nocy nie sko艅cz臋. Ja nie tykam twojego Arystofanesa, ty nie tykaj moich tekst贸w blogowych.
– Dobra. – Olek uni贸s艂 d艂onie w obronnym ge艣cie. – Ju偶 nic nie m贸wi臋.
Sebastian spojrza艂 na niego uwa偶nie.
– Olek... nie chcia艂em porusza膰 tego tematu przy Andrzeju, bo ten si臋 do wszystkiego przyczepi, ale powiedz, jak tw贸j doktorat? – spyta艂, po czym przeni贸s艂 wzrok z niego na Olg臋. – Bo Ola pogoni艂a ostro i na razie jeste艣 w tyle.
Olek roze艣mia艂 si臋 beztrosko.
– Pisze si臋 – odpowiedzia艂. – Mam jeszcze czas. Za rok ju偶 b臋d臋 po obronie. A Ola... – Obj膮艂 j膮 mocniej. – Olka jak to Olka, pracoholik i ma przyspieszenie za dwoje.
– Czyli najp贸藕niej w czerwcu dwa tysi膮ce jedenastego widzimy si臋 na twojej obronie? – upewni艂 si臋 Sebastian. – W porz膮dku, trzymam ci臋 za s艂owo i mo偶esz by膰 pewien, 偶e przyjd臋.
– Dzi臋ki – roze艣mia艂 si臋. – Obiecuj臋, 偶e si臋 porz膮dnie zmobilizuj臋 i do tego czasu sko艅cz臋 pisa膰.
– Powodzenia – powiedzia艂 Micha艂 偶yczliwie. – Ale wy macie 艣wira z tymi doktoratami. Chyba tylko my dwaj jeste艣my normalni, prawda, Julek? – Spojrza艂 na Juliana, kt贸ry z wyrazem wielkiego napi臋cia na twarzy wpatrywa艂 si臋 w pod艂og臋. Skalnicki westchn膮艂. – No i si臋 zawiesi艂, pewnie zn贸w mu co艣 si臋 we 艂bie klaruje. Wobec tego tylko ja pozostaj臋 w tym towarzystwie normalny – zako艅czy艂 melancholijnie. Sebastian popatrzy艂 na niego i przesun膮艂 r臋k膮 po jego g艂owie.
– 呕yj sobie tym z艂udzeniem – mrukn膮艂 wsp贸艂czuj膮co. Micha艂 si臋 偶achn膮艂.
– Dajecie si臋 wszyscy wp臋dzi膰 w kierat i stajecie si臋 trybikami maszyny uniwersyteckiej – o艣wiadczy艂 stanowczo. – A ja pozostaj臋 wolny i niezale偶ny.
– I dlatego tak si臋 przyja藕nisz z tymi trybikami – roze艣mia艂a si臋 Olga.
– Dodajesz sobie wa偶no艣ci – dorzuci艂 Olek z艂o艣liwie.
– To nie to – odpar艂 Micha艂 z godno艣ci膮. – Po prostu te trybiki maj膮 najciekawsze ksi膮偶ki do po偶yczenia.
艢miech czterech os贸b wyrwa艂 Juliana z zamy艣lenia; ch艂opak popatrzy艂 na towarzystwo ze zdziwieniem, a potem powoli wsta艂.
– Kt贸ra godzina? – spyta艂, przeci膮gaj膮c si臋 mocno.
– Dochodzi si贸dma – powiedzia艂 Sebastian, zerkaj膮c na zegarek na r臋ku. – A co?
– Ma艂o ustawili艣my – mrukn膮艂, patrz膮c krytycznie na p贸艂ki. – Olka, nie ka偶e si臋 ustawia膰 ksi膮偶ek stercie humanist贸w, kt贸rym najlepiej wychodzi czytanie tych ksi膮偶ek i gl臋dzenie o nich.
– Zauwa偶y艂am – odpar艂a z rozbawieniem.
– To ruszcie ty艂ki, poustawiamy chocia偶 reszt臋 w tym pokoju – zakomenderowa艂 Julian, podchodz膮c do jednego z otwartych karton贸w.
– Wstawi艂 si臋 – stwierdzi艂 Micha艂 艣ciszonym g艂osem. – Zawsze jak si臋 wstawi, to zaczyna go rozsadza膰 energia, przez pierwsze p贸艂 godziny. Jak chcesz go wykorzysta膰, Ola, to jak najpr臋dzej, bo nied艂ugo oklapnie i b臋dzie siedzia艂 pod 艣cian膮, marudz膮c o kolejn膮 kaw臋.
– Ustawiaj, Juleczku, ustawiaj – powiedzia艂a szybko. – Nie kr臋puj si臋, ustawiaj do woli.
Julianowi nie trzeba by艂o tego powtarza膰; zacz膮艂 wyci膮ga膰 ksi膮偶ki i uk艂ada膰 je na p贸艂kach tak b艂yskawicznie, jakby od tego zale偶a艂o jego 偶ycie.
– St贸j, do cholery! – krzykn臋艂a Olga po chwili. – Nie trzymasz si臋 rozpiski!
– Mam w dupie t臋 rozpisk臋 – o艣wiadczy艂 hardo. – Stawiam jak leci, jak si臋 wyci膮gnie i jak si臋 zmie艣ci.
– Zadusz臋 – sykn臋艂a i unios艂a si臋, ale Olek chwyci艂 j膮 za nogawk臋.
– Siadaj, zaraz i tak mu si臋 odechce – powiedzia艂 uspokajaj膮co. Jego g艂os i ton zwykle odnosi艂y skutek, troch臋 j膮 wycisza艂y – wi臋c i teraz opad艂a na pod艂og臋, morduj膮c ju偶 tylko Julka wzrokiem. Samozwa艅czy ustawiacz ksi膮偶ek zreszt膮 rzeczywi艣cie do艣膰 szybko straci艂 par臋 – po zape艂nieniu trzech p贸艂ek kucn膮艂 przed nast臋pnym kartonem i jedynie przesuwa艂 palcem po zaklejonej ta艣m膮 kraw臋dzi.
– A tam, nie chce mi si臋 – powiedzia艂 wreszcie i usiad艂 wygodnie na pudle.
– Ca艂e szcz臋艣cie – wymrucza艂a do Olka. – Te trzy p贸艂ki i tak trzeba b臋dzie poprzek艂ada膰, ten 艣wir wsadzi艂 mi Prousta tu偶 pod To艂stojem.
Olek, kt贸ry mia艂 wyra藕nie z艂e wspomnienia w zwi膮zku z rozk艂adem j臋zyk贸w, epok, autor贸w i tytu艂贸w – okropnie przecie偶 marudzi艂, gdy przygotowywali spis – teraz tylko ci臋偶ko westchn膮艂.
– Wiecie co, tego wina by艂o za ma艂o – odezwa艂 si臋 naraz Julian. – Olka, masz co艣 jeszcze do picia?
– Sok Micha艂a – mrukn臋艂a. Julian spojrza艂 na Skalnickiego z niesmakiem.
– Cholerny abstynent – powiedzia艂 takim tonem, jakby uwa偶a艂 abstynencj臋 Micha艂a za osobist膮 zniewag臋.
– Julek, strasznie szybko ci ten alkohol uderza do 艂ba – odpar艂 Skalnicki z rozbawieniem. – Powiniene艣 pi膰 na jednym posiedzeniu najwy偶ej 艂y偶k臋 od zupy.
– Ta, chochl臋 – mrukn膮艂 Sebastian, wywo艂uj膮c tym u艣miech przyjaciela.
– Kiedy wracamy? – spyta艂 Julek, ignoruj膮c te uwagi. Micha艂 spojrza艂 na niego z zak艂opotaniem.
– No bez przesady, prawie nic nie zrobili艣my – zaprotestowa艂.
– Po艂贸偶 si臋 i prze艣pij, my troch臋 pouk艂adamy i potem ci臋 obudzimy – zadecydowa艂 Sieniecki. – Micha艂, rusz ty艂ek, tych karton贸w jeszcze sporo zosta艂o.
– Wliczaj膮c w to te, na kt贸rych ty si臋 wylegujesz, to z pewno艣ci膮 sporo – prychn膮艂.
– Masz 艂贸偶ko? – zapyta艂 Julian surowo, patrz膮c na Olg臋.
– Jeszcze nie przywie藕li艣my – odpar艂a.
– Ksi膮偶ki b臋dzie wozi艂a tysi膮cami, ale jednego g艂upiego 艂贸偶ka nie przywiezie – skwitowa艂, kr臋c膮c g艂ow膮 z dezaprobat膮.
– Mamy dwa 艣piwory – przypomnia艂 Olek. – W szafie w przedpokoju, chcesz?
– A co ja jestem, Micha艂, 偶eby spa膰 na pod艂odze? – obrazi艂 si臋, po chwili zastanowienia doda艂 jednak: – No dobra, daj, niech ju偶 b臋dzie.
Olek przyni贸s艂 sw贸j 艣piw贸r z przedpokoju i Julek – co prawda zn贸w marudz膮c, ale wyra藕nie zadowolony – zagrzeba艂 si臋 w nim po czubek nosa. Zapad艂 w sen do艣膰 szybko, bo gdy Olga kilka minut p贸藕niej potr膮ci艂a niechc膮cy jego nogi, zareagowa艂 tylko niewyra藕nym pomrukiem i zakopaniem si臋 w 艣piworze jeszcze bardziej. Przypomina艂 teraz ci艣ni臋ty niedbale na ziemi臋 tobo艂ek i jedynym, co kaza艂o pami臋ta膰, 偶e gdzie艣 tam w 艣rodku spa艂 Julek, by艂 spokojny oddech, pod wp艂ywem kt贸rego pikowany, granatowy materia艂 miarowo si臋 unosi艂 i opada艂.
Na szcz臋艣cie si臋 nie obudzi艂, jak stwierdzi艂a z ulg膮, gdy zdo艂a艂a ju偶 omin膮膰 przeszkod臋. Gdyby go wyrwa艂a ze snu, pewnie zn贸w zacz膮艂by marudzi膰, a tego mia艂a chwilowo do艣膰.
Wesz艂a do 艂azienki, przejrza艂a si臋 w lustrze, przypudrowa艂a delikatnie lewy policzek – nie ka偶dy ma idealn膮 cer臋 rodem z kobiecych czasopism, i o dziwo tym „nie ka偶dym” jest bardzo du偶o znanych jej kobiet, wi臋c nie widzia艂a powodu do wielkiej rozpaczy – posmarowa艂a usta pomadk膮 i popatrzy艂a na siebie krytycznie.
Wida膰, 偶e jestem zm臋czona – stwierdzi艂a. Mia艂a lekkie cienie pod oczami – nieumalowanymi, w ko艅cu s膮 wakacje i mo偶na sobie darowa膰 zabawy w „wy艂upi臋 sobie oko tuszem czy nie wy艂upi臋?” – przez co jej owalna twarz o bardzo jasnej cerze wydawa艂a si臋 do艣膰 zabiedzona, tak przynajmniej uwa偶a艂a mama. Trudno jednak nie wygl膮da膰 na zabiedzon膮, gdy si臋 niemal w tym samym czasie broni doktorat, przeprowadza, pisze artyku艂 na wczoraj i jeszcze pr贸buje podtrzyma膰 najlepszego przyjaciela na duchu, staraj膮c si臋 jednocze艣nie nie nakopa膰 mu w t臋 mniej duchow膮 cz臋艣膰 bytu. Ka偶dy w takiej sytuacji ma prawo by膰 bledszy ni偶 zwykle i troch臋 chudszy.
Rozczesa艂a szybko w艂osy – zd膮偶y艂y nieco odrosn膮膰 po ostatnim 艣cinaniu i zamiast do linii szcz臋ki, si臋ga艂y ju偶 do po艂owy szyi, trzeba b臋dzie pod koniec wrze艣nia zn贸w i艣膰 do fryzjerki. Te w艂osy – proste, bardzo jasne, z natury bliskie kolorowi, kt贸ry na farbach w dziale kosmetycznym okre艣lano mianem „platynowego” lub „go艂臋biego odcienia blond” – dobrze, 偶e nie mewiego, skojarzenia z Hitchcockiem by艂yby zbyt intensywne – te w艂osy stanowi艂y przez po艂ow臋 liceum przedmiot powa偶nych kompleks贸w. Blond, to takie stereotypowe, to po pierwsze. Po drugie, ciemne w艂osy s膮 takie 艂adne i wyraziste, a przy jasnych ma si臋 i jasne – jasnobr膮zowe – brwi, i jasne rz臋sy, gdy chcia艂oby si臋 mie膰 czarne, i ta koszmarnie jasna i wra偶liwa sk贸ra, kt贸ra uniemo偶liwia swobodne korzystanie ze s艂o艅ca, cho膰 Olga tak kocha艂a pla偶臋, gor膮cy piasek i rozgrzane morze. Po trzecie, dowcipy o blondynkach wymy艣li艂 wyj膮tkowy kretyn, a raczej kretyni. Olga za uraczenie jej w pierwszej liceum historyjk膮 o tym, jak blondynki robi膮 d偶em, uderzy艂a jednego takiego kretyna z klasy pi臋艣ci膮 w twarz, co si臋 sko艅czy艂o wzywaniem rodzic贸w, rozmow膮 z wychowawczyni膮, dyrektorem i pani膮 pedagog, koniec ko艅c贸w przynios艂o jednak dobre skutki: historyjki z serii „a wiecie, jak blondynki...?” omija艂y j膮 odt膮d szerokim 艂ukiem, kretyn trzyma艂 si臋 na dystans, a co do niej samej, po jeszcze paru starciach wystarczy艂o, 偶e pogrozi艂a kolegom pi臋艣ci膮, by g艂upie uwagi o kobietach, o blondynkach, o gejach, o lesbijkach, o 呕ydach i o czarnosk贸rych szybko si臋 wycisza艂y. Przynajmniej w jej obecno艣ci – ale przecie偶 nie porywa艂a si臋 na zbawianie ca艂ego 艣wiata, po prostu na swoim kawa艂ku pola chcia艂a mie膰 spok贸j.
Odgarn臋艂a kr贸tsze kosmyki od oczu – owszem, lubi艂a zielony i chocia偶 tyle dobrego, 偶e oczy mia艂a jasnozielone, to j膮 pociesza艂o do pocz膮tku trzeciej klasy, p贸ki jeszcze nie zacz臋艂a czu膰 sympatii do koloru swoich w艂os贸w. Potem nast膮pi艂a ma艂a rewolta – a dobrze, jest blondynk膮 i 艣wietnie, to teraz rozjedzie intelektualnym walcem wszelkie stereotypy, jakie si臋 nawin膮! Na studiach natomiast niemal wszystkie kompleksy poznika艂y – za genialne by艂y te studia, za wspania艂e ksi膮偶ki, za wci膮gaj膮ca nauka j臋zyk贸w klasycznych, za podniecaj膮ce pisanie magisterki, 偶eby si臋 cz艂owiek mia艂 przejmowa膰 powa偶niej tym, jaki ma kolor w艂os贸w, ile wa偶y i na ile niedoskona艂膮 ma cer臋. To s膮 m臋ki licealne, nie studenckie, a tym bardziej nie naukowe, dzi臋ki bogom bibliotecznym. Poprawi艂a bluzk臋 i wysz艂a z 艂azienki.
Gdy wr贸ci艂a do pokoju, Julek spa艂 w najlepsze, natomiast pozosta艂a tr贸jka zabiera艂a si臋 w艂a艣nie za rozcinanie nowego kartonu. Olga podesz艂a do nich, odebra艂a pierwsze wyci膮gni臋te z otwartego pud艂a tomy Zoli i postawi艂a je na w艂a艣ciwej p贸艂ce. Rozpakowywanie zn贸w ruszy艂o – post臋powa艂o mo偶e nieco niemrawo, ale miarowo.
Przez d艂u偶szy czas ustawiali ksi膮偶ki w milczeniu, przerywanym tylko niekiedy kr贸tkimi pytaniami i wyja艣nieniami zwi膮zanymi z odpowiednim rozmieszczeniem danych tom贸w. Sebastian, mimo swojej drzemki, wygl膮da艂 zn贸w na zm臋czonego; Micha艂, jak si臋 Oldze wydawa艂o, doskonale to widzia艂 i stara艂 si臋 oszcz臋dza膰 przyjaciela, wi臋c kaza艂 mu jedynie podawa膰 sobie ksi膮偶ki, sam za艣, podchodz膮c co chwila do parapetu, na kt贸rym po艂o偶yli rozpisk臋, sprawdza艂, gdzie co postawi膰. Olek by艂 zamy艣lony i chyba troch臋 smutny – i Olga walczy艂a z pojawiaj膮c膮 si臋 na zmian臋 ch臋ci膮 przytulenia go na pocieszenie i kopni臋cia w ty艂ek na wypionowanie. Cholera, my艣la艂by kto, 偶e mu si臋 艣wiat zawali艂, bo facet najpierw troch臋 zdawa艂 si臋 z nim flirtowa膰, a potem zacz膮艂 go ignorowa膰. No mo偶e nie tak do ko艅ca ignorowa膰, te dziwaczne spojrzenia zaciemniaj膮 ca艂膮 sytuacj臋, ale tak czy inaczej, 偶eby robi膰 sobie wielkie nadzieje i prze偶ywa膰 wielkie dramaty, dlatego 偶e podryw si臋 nie uda艂, to trzeba by膰 sko艅czonym baranem... albo Olkiem. W tym momencie, niestety, na jedno wychodzi.
Ciekawie si臋 zapowiada ta parapet贸wka – pomy艣la艂a z niech臋ci膮. – Wiktor b臋dzie chodzi艂 z min膮 obra偶onej w swej godno艣ci ostrygi, a Olek b臋dzie si臋 szwenda艂 z tak nieszcz臋艣liwym wyrazem twarzy, 偶e rzeczywi艣cie zrobi臋 mu w ko艅cu krzywd臋. Zawsze strasznie prze偶ywa艂 te swoje sercowe sprawy, ale teraz ju偶 naprawd臋 przegina do granic mo偶liwo艣ci, przecie偶 to jest sm臋cenie rodem z liceum!
I my mamy dwadzie艣cia siedem lat – westchn臋艂a w duchu. – Ja nie umiem ugotowa膰 g艂upiego makaronu, a on ma problemy uczuciowe niczym pi臋tnastolatek. Ja potrzebuj臋 kucharza na p贸艂 etatu, on wielkiej mi艂o艣ci na dwa. I tak wygl膮daj膮 powa偶ni filolodzy tu偶 po i tu偶 przed doktoratem.
Spojrza艂a na trzymany w r臋ku w r臋ku tom opowiada艅 du Maurier, „Nie ogl膮daj si臋 teraz”. I bez tych element贸w nadprzyrodzonych czy sensacyjnych 偶ycie jest szale艅czo zapl膮tane, doprawdy; a najgorsze, 偶e pl膮cz膮 je ci inni, ona sama ma swoje 偶ycie bardzo spokojnie i sensownie pouk艂adane, ale bliskie osoby potrafi膮 jednym ruchem zburzy膰 ca艂膮 logiczn膮 konstrukcj臋. Ot, cho膰by Olek – przyja藕ni膮 si臋, pracuj膮 razem, razem je偶d偶膮 na konferencje, razem buszuj膮 w antykwariatach i kupuj膮 tony ksi膮偶ek, i czytaj膮 je, i rozmawiaj膮 o nich, i pisz膮 artyku艂y – i wszystko jest 艣wietnie i mi艂o, Olek jest genialnym towarzyszem, dop贸ki si臋 nie zakocha. Jak si臋 zakocha, tylko mu roztrzaska膰 na 艂bie s艂ownik. Poprawnej polszczyzny, bo najgrubszy.
Spos贸b, w jaki Olek podchodzi艂 do uczu膰 i zwi膮zk贸w, by艂 m臋cz膮cy – dla niej, rzecz jasna, bo akurat na te sprawy mieli pogl膮dy tak diametralnie odmienne, 偶e z pocz膮tku nie mog艂a si臋 nadziwi膰, jak s膮 w stanie tak si臋 przyja藕ni膰. On te偶 wyra藕nie nie potrafi艂 zrozumie膰 jej podej艣cia – ale faktem jest, 偶e przy ca艂ym tym niezrozumieniu i zdziwieniu szanowali nawzajem swoje postawy. Tylko czasami, gdy Olek ju偶 naprawd臋, naprawd臋 przesadza艂, Olga reagowa艂a z艂o艣ci膮; ale ta z艂o艣膰, jak si臋 przekona艂a podczas paru okazji, dobrze Olkowi robi艂a, przywo艂ywa艂a go do porz膮dku. W takim razie gdy tamci p贸jd膮, a oni zostan膮 we dw贸jk臋, zrobi mu awantur臋 – i przyjacielowi wr贸ci m贸zg na miejsce.
Miejmy nadziej臋 – doda艂a sceptycznie, patrz膮c na niego. – Cholera, kiedy艣 pot臋偶n膮 afer臋 z Konradem przetrzyma艂 lepiej ni偶 teraz brak zainteresowania Wiktora. No prosz臋 ci臋, Olek, miej jaja...
Niewiele po 贸smej sko艅czyli ustawia膰 ksi膮偶ki w 艣rednim pokoju i przenie艣li si臋 do du偶ego; Micha艂 przez chwil臋 wpatrywa艂 si臋 w obraz w po艂owie swego pomys艂u, wreszcie pokiwa艂 g艂ow膮, jakby w wyrazie akceptacji, posadzi艂 zn贸w Sebastiana przy kartonach i zacz膮艂 uk艂ada膰 odbierane od niego ksi膮偶ki; niekiedy tylko przerywa艂, by wypi膰 troch臋 zabranego ze sob膮 soku. Zdawa艂 si臋 mie膰 najwi臋cej energii z ca艂ej czw贸rki – Olg臋 zm臋czy艂o wreszcie samo patrzenie na niego, wi臋c zaj臋艂a si臋 rozmieszczaniem literatury fachowej nad biurkiem. Pot臋偶ny, czterometrowy blat, ci膮gn膮cy si臋 od 艣ciany do 艣ciany, i pi臋trz膮ce si臋 nad nim p贸艂ki pod sam sufit robi艂y niesamowite wra偶enie – inna sprawa, 偶e aby si臋gn膮膰 najwy偶ej, musieli przynie艣膰 drabin臋 z 艂azienki, ale liczy艂o si臋 posiadanie miejsca na ksi膮偶ki.
Micha艂 w pewnym momencie zacz膮艂 co艣 opowiada膰 – nie wiedzia艂a za bardzo, co, bo nie mog艂a si臋 skupi膰 na s艂uchaniu, zaj臋ta rozmieszczaniem literatury staro偶ytnej wedle chronologii. Podejrzewa艂a zreszt膮, 偶e Skalnicki ma na celu z jednej strony zagada膰 Sebastiana, tak 偶eby ten nie wstawa艂 i nie bra艂 si臋 za ustawianie ksi膮偶ek, tylko siedzia艂 spokojnie przy kartonach – z drugiej troch臋 poprawi膰 Olkowi humor. Uda艂o mu si臋 i to, i to – ca艂y Micha艂, gdy by艂o trzeba, b艂aznowa艂 niesamowicie, uwielbia艂a go za t臋 zdolno艣膰 i gotowo艣膰 powyg艂upiania si臋 dla dobra sprawy. Sebastian s艂ucha艂 z mieszanin膮 rozbawienia i pob艂a偶ania, nie ruszaj膮c si臋 z miejsca, a Olek wreszcie porzuci艂 swoje „ach, mi艂o艣膰 mnie skrzywdzi艂a” i wr贸ci艂 do wzgl臋dnej normy, nawet sam zacz膮艂 偶artowa膰.
– Ola. – Jego g艂os wyrwa艂 j膮 nagle z rozwa偶a艅, czy stawianie Salustiusza obok Cycerona nie jest pewnym faux pas, bior膮c pod uwag臋 stosunek tego pierwszego do drugiego.
– Hm? – mrukn臋艂a pytaj膮co, patrz膮c na przyjaciela nieco nieprzytomnie.
– Pami臋tasz ten dowcip, kt贸ry promotor nam opowiedzia艂, gdy mu przedstawili艣my wst臋pne tematy i plany magisterek? Co艣 o kotach...
– Myhym... – wymrucza艂a, postawi艂a ostatecznie Salustiusza obok Cycerona – nie ma si臋 co cacka膰 – i zn贸w spojrza艂a na Olka. – Pami臋tam, id膮 dwa koty po pustyni, id膮, id膮, id膮, wreszcie jeden m贸wi do drugiego: „Ty, stary, nie ogarniam tej kuwety”.
Olek z Micha艂em roze艣miali si臋. Spojrza艂a na trzy zastawione kartonami k膮ty i zmarszczy艂a brwi.
– A gdzie Sebastian? – spyta艂a ze zdziwieniem.
– W 艂azience – odpar艂 Skalnicki, wyra藕nie ubawiony. – Olka, tak si臋 zagapiasz w swoje ksi膮偶ki, 偶e ludzi nie dostrzegasz, czy wchodz膮, czy wychodz膮.
– Mnie w og贸le nie zarejestrowa艂a艣, wyszed艂em, wszed艂em, m贸g艂bym i stan膮膰 na g艂owie, zero reakcji, nihil novi – skwitowa艂 Olek z u艣miechem. – W ka偶dym razie – zwr贸ci艂 si臋 do Micha艂a – w ten w艂a艣nie spos贸b, t膮 historyjk膮 o kotach, profesor podsumowa艂 nasze propozycje temat贸w. Za szerokie, powiedzia艂, te偶 pa艅stwo nie ogarn膮 tej kuwety, na za tydzie艅 maj膮 by膰 zaw臋偶one.
– I by艂y?
– By艂y, by艂y – potwierdzi艂a Olga z lekkim u艣miechem. – Z b贸lem serca, ducha i klawiatury, ale zaw臋zili艣my.
– Biedactwa. – Micha艂 roze艣mia艂 si臋 i wr贸ci艂 do zape艂niania p贸艂ek po lewej stronie okna. – Olka, czemu艣 ty nie kaza艂a zabi膰 tego okna kolejnymi p贸艂kami? – spyta艂 po chwili, spogl膮daj膮c na ni膮 przez rami臋. – Tyle miejsca zmarnowa艂a艣, kobieto...
– Nie ku艣 jej – mrukn膮艂 Olek, przykl臋kaj膮c przy kolejnym kartonie. – Bo zaraz zadzwoni do ojca z 偶膮daniem dodatkowego rega艂u, wpasowanego w艂a艣nie w okno. – Jednym sprawnym ruchem przeci膮艂 scyzorykiem br膮zow膮 ta艣m臋 i zacz膮艂 wyk艂ada膰 ksi膮偶ki na pod艂og臋.
– To zapas – odpar艂a z przebieg艂ym u艣miechem. – Na razie jest 艣wiat艂o i powietrze, a jak b臋dzie trzeba, skasuje si臋 艣wiat艂o i powietrze na potrzeby p贸艂ek.
– No i wywo艂a艂e艣 wilka z lasu – stwierdzi艂 ponuro. – Je艣li tata Olki zapyta, kto jej podda艂 ten debilny pomys艂, to mo偶esz by膰 pewien, 偶e skieruj臋 go do ciebie, nie mam zamiaru zbiera膰 za kogo艣 ci臋g贸w, i tak ju偶 dosta艂em opieprz.
– Za co? – zainteresowa艂 si臋 Micha艂, przerywaj膮c ustawianie. Sebastian, kt贸ry w艂a艣nie wszed艂 do pokoju, podchwyci艂 ostatnie zdanie i zapyta艂:
– Co za co?
– Olek dosta艂 opieprz od ojca Olki, chc臋 wiedzie膰, za co poza tym, 偶e z powodu swojej orientacji nie mo偶e si臋 z ni膮 o偶eni膰 – wyja艣ni艂 Skalnicki. Olek spojrza艂 na niego tak, jakby mia艂 na ko艅cu j臋zyka ma艂o pochlebn膮 uwag臋 na temat jego sposobu wyci膮gania wniosk贸w.
– Za p贸艂ki w przedpokoju – wyja艣ni艂. – To by艂 m贸j pomys艂, zreszt膮 ca艂kiem niewinny i rzucony tylko 偶artem, co艣 w stylu: „Wiesz, Ola, jak ju偶 w pokojach b臋dzie zapchane, zawsze mo偶esz pu艣ci膰 p贸艂ki w przedpokoju, b臋dzie 偶ywa biblioteka”, a Olka oczywi艣cie od razu to pod艂apa艂a i pierwsza rzecz po powrocie do domu: „Tato, robisz mi p贸艂ki w ca艂ym przedpokoju, Olek mi tak poradzi艂!”. A potem ojciec Olki mi m贸wi: „Ch艂opie, ja ci臋 naprawd臋 bardzo lubi臋, ale za ten pomys艂 z przedpokojem mam ochot臋 przybi膰 ci najwi臋kszym m艂otkiem 艂eb do 艣ciany”.
Sebastian roze艣mia艂 si臋 i, kr臋c膮c g艂ow膮, usiad艂 przy otwartym kartonie; Micha艂 natomiast, opieraj膮c si臋 艂okciami o pust膮 p贸艂k臋, zanosi艂 si臋 艣miechem jak szalony. Olga wzruszy艂a ramionami.
– Pomys艂 by艂 genialny i nie ma co si臋 g艂upio cieszy膰 – stwierdzi艂a spokojnie.
– Tw贸j przedpok贸j b臋dzie wygl膮da艂 jak antykwariat – odpar艂 Olek i mimowolnie u艣miechn膮艂 si臋 z aprobat膮.
– Czyli tak, jak wygl膮da膰 powinien – skwitowa艂a. – Micha艂, przesta艅 wy膰 w p贸艂ki i ustawiaj.
– Julek nadal 艣pi – odezwa艂 si臋 po chwili Sebastian, przysuwaj膮c sobie nog膮 kolejny karton, a r臋k膮 si臋gaj膮c po scyzoryk. – Zajrza艂em do niego, ja nie mia艂em poj臋cia, 偶e on chrapie.
– Tylko jak jest wstawiony – mrukn膮艂 Micha艂, gdy ju偶 si臋 opanowa艂, i podszed艂 do przyjaciela. – Daj. – Pochyli艂 si臋 i odebra艂 pierwsz膮 parti臋 wyci膮gni臋tych ksi膮偶ek.
– Ma艂e, jasnow艂ose, b艂臋kitnookie i chrapie – zestawi艂a sobie Olga i si臋 skrzywi艂a. – Za choler臋 nie pasuje.
– Jak wiele rzeczy u Julka – odpar艂 Skalnicki spokojnie.
– Charakterek to on ma zesztukowany z element贸w sentymentalnego kochanka, rozw艣cieczonego metalowca, agresywnego choleryka i obra偶alskiego dziecka – mrukn膮艂 Sebastian.
– Daj spok贸j, jest troch臋 chimeryczny i tyle – zaprotestowa艂 Micha艂.
– Zawsze go bronisz – stwierdzi艂a Olga.
– Jak Sebastian mnie.
– A kto broni Sebastiana? – spyta艂a z zainteresowaniem.
– Te偶 ja – odpar艂 weso艂o. – Tylko Sebastian nie lubi si臋 przyznawa膰, 偶e czasem tego potrzebuje, prawda? – Spojrza艂 na przyjaciela z pe艂nym wyrozumia艂o艣ci u艣miechem. – Chodz膮cy kompleks starszego brata, kt贸ry zawsze jest got贸w do pomocy.
– Przymknij si臋 i ustawiaj Oli ksi膮偶ki – odpowiedzia艂 Sieniecki, u艣miechaj膮c si臋 w spos贸b pozwalaj膮cy si臋 domy艣la膰, 偶e wbrew temu, co pr贸buje udawa膰, docenia uwag臋 o bronieniu. Micha艂 rzuci艂 mu tylko jeszcze jedno rozbawione spojrzenie i wr贸ci艂 do pracy.
Najwi臋kszy pok贸j zape艂nia艂 si臋 ksi膮偶kami szybko – jeszcze niedawno, gdy siedzieli leniwie w pi膮tk臋 i pili wino, nie podejrzewa艂a, 偶e uda im si臋 cokolwiek wi臋cej zrobi膰, a tym bardziej 偶e ustawi膮 wszystkie ksi膮偶ki w dw贸ch pokojach. Gdy ostatni karton zosta艂 opr贸偶niony, opar艂a si臋 plecami o parapet, odgarn臋艂a w艂osy z twarzy i popatrzy艂a dooko艂a z niedowierzaniem.
– Niesamowite – mrukn臋艂a. – Jednak si臋 da艂o.
– Zosta艂a twoja sypialnia – przypomnia艂 Micha艂. Le偶a艂 na wznak na pod艂odze, opieraj膮c g艂ow臋 o prawe udo Sebastiana, kt贸ry z kolei, z wyci膮gni臋tymi przed siebie nogami, siedzia艂 pod 艣cian膮 i patrzy艂 z niedowierzaniem na sk艂adaj膮cego kartony Olka.
– Ty jeszcze masz si艂臋? – spyta艂, na co ten odmrukn膮艂 tylko co艣 na kszta艂t „tak jakby” i dalej zbiera艂 pud艂a.
– Sypialnia zosta艂a – powt贸rzy艂 Skalnicki. – Ale ja ju偶 nie dam rady, jestem wyko艅czony. – Uni贸s艂 r臋ce, po艂o偶y艂 je na czole i westchn膮艂 g艂臋boko. – Musz臋 jeszcze tych dw贸ch porozwozi膰, Julka pewnie b臋dzie trzeba w og贸le transportowa膰 po schodach na to jego pieprzone sz贸ste pi臋tro w tym jego bloku, w kt贸rym nigdy nie dzia艂a winda.
– Jedziemy do ciebie – mrukn膮艂 Sebastian. – 呕aden z nas nie ma si艂y na nocne rajdy. Julka si臋 rzuci z ko艂dr膮 gdzie艣 w k膮t, ja bior臋 tw贸j 艣piw贸r, ty na ten sw贸j materac i idziemy spa膰. I ostrzegam, jak mnie jutro kt贸ry艣 z was obudzi przed jedenast膮, to nogi z dupy powyrywam.
– Julka si臋 ulokuje w kuchni, bo m贸wi艂em, 偶e jak jest wstawiony, to chrapie – odpar艂. – G艂o艣no chrapie.
– Mo偶e by膰 kuchnia, ale ja bior臋 艣piw贸r – podkre艣li艂 Sieniecki. – Jakby艣 mia艂 porz膮dne 艂贸偶ko, to bym ci臋 zmusi艂 do podzielenia si臋 nim, ale ten tw贸j cholerny materac jest tyle wart, co 艣piw贸r.
– Jak ty po tym winie marudzisz – wymrucza艂 Micha艂, splataj膮c r臋ce na klatce piersiowej. – Daj si臋 zdrzemn膮膰, dobra? Jak mam prowadzi膰, to musz臋 zebra膰 si艂y, nie b臋d臋 siada艂 za kierownic膮 p贸艂przytomny.
– To 艣pij – odpar艂 Sebastian i przesun膮艂 mu d艂oni膮 po w艂osach. – Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e ty nie chrapiesz.
– I vice versa – mrukn膮艂 sennie.
Olek postawi艂 powk艂adane jedne w drugie kartony przy drzwiach, przeci膮gn膮艂 si臋 z cichym pomrukiem, rozejrza艂 po pokoju – wyra藕nie mu si臋 podoba艂y zape艂nione p贸艂ki – i podszed艂 do okna.
– Zm臋czona? – spyta艂, opieraj膮c si臋 o parapet obok Olgi.
– 艢rednio – stwierdzi艂a. – Wykorzysta艂am was i wyeksploatowa艂am do granic mo偶liwo艣ci, wi臋c sama a偶 tak si臋 nie zm臋czy艂am.
– To dobrze. – U艣miechn膮艂 si臋 lekko, zerkaj膮c na Micha艂a i Sebastiana. – Nie masz czasem wra偶enia... – zacz膮艂 ciszej.
– To tylko wra偶enie – uci臋艂a stanowczo, odgaduj膮c, o co mu chodzi. – W naszym wypadku te偶 to tak z boku wygl膮da.
To tylko wra偶enie. Chocia偶 szkoda.
– A ty? – zapyta艂a. – Trzymasz si臋 jeszcze?
– Trzymam. – Spojrza艂 na ni膮 i u艣miechn膮艂 si臋 znacznie ra藕niej. – Mog臋 nawet zrobi膰 potem p贸藕nonocn膮 kolacj臋, jak b臋dziesz mia艂a ochot臋.
– Z czego? – zdziwi艂a si臋. Zna艂a zawarto艣膰 swojej lod贸wki: pusta zamra偶arka, puste p贸艂ki i jeszcze niew艂膮czone 艣wiat艂o.
– Mam par臋 rzeczy w teczce – odpar艂 z zadowoleniem.
Ca艂y Olek, pomy艣la艂a z wdzi臋czno艣ci膮. Troskliwy i przewiduj膮cy, je艣li chodzi o r贸偶ne takie codzienne, cz臋sto niewygodne i trudne do dopilnowania drobiazgi, to mo偶na by艂o by膰 pewnym, 偶e kto jak kto, ale on b臋dzie w stanie si臋 tym zaj膮膰.
W przedpokoju rozleg艂y si臋 kroki i po chwili w progu stan膮艂 zaspany Julian; rozczochrana, jasna czupryna, troch臋 nieprzytomna mina i nieco przekr臋cona, wygnieciona koszula jeszcze bardziej upodobnia艂y go do licealisty.
– No nie – wymrucza艂, otwieraj膮c szeroko oczy; widok wype艂nionych ksi膮偶kami p贸艂ek wyra藕nie go dobudzi艂. – Tu te偶 wszystko u艂o偶yli艣cie? A naiwnie my艣la艂em, 偶e to tamten pok贸j mnie do zawa艂u doprowadzi. A ci si臋 znowu klej膮 – doda艂 krytycznie, zerkaj膮c na Sebastiana i Micha艂a.
– Odwal si臋, ja zbieram si艂y – mrukn膮艂 ten ostatni.
– Ja te偶 – do艂膮czy艂 si臋 Sieniecki. – Jedziemy do Micha艂a, jak tylko b臋dziemy w stanie wsta膰, 艣pisz w kuchni.
– 呕e co? – Julian przez moment przetrawia艂 t臋 informacj臋, po czym zapyta艂 z irytacj膮: – A dlaczego ja mam spa膰 w kuchni?
– Jeste艣 wstawiony, a jak jeste艣 wstawiony, chrapiesz jak nied藕wied藕 – odpar艂 Micha艂, dalej nie otwieraj膮c oczu. – To raz. Dwa, masz strasznie lekki sen, a nam z Sebastianem mo偶e si臋 zebra膰 na gadanie przez p贸艂 nocy, wi臋c by艂by艣 niezadowolony. Trzy, Sebastian powiedzia艂, 偶e 艣pisz w kuchni, a jak Sebastian powiedzia艂, 偶e 艣pisz w kuchni, to znaczy, 偶e 艣pisz w kuchni i nie ma odwo艂ania.
– Przystopuj z tymi deklaracjami oddania – prychn膮艂 Julek gniewnie. Micha艂 tylko pokr臋ci艂 g艂ow膮 z lekkim u艣miechem. Olga przygryz艂a usta, by si臋 nie roze艣mia膰. Olek, jak dostrzeg艂a k膮tem oka, te偶.
Julkowi po chwili wr贸ci艂 dobry humor; rozejrza艂 si臋 woko艂o i powiedzia艂 z uznaniem:
– No, ale nie藕le to wygl膮da. Co prawda jak w magazynie albo antykwariacie, ale ty tak lubisz, wi臋c pewnie b臋dziesz si臋 tu dobrze czu艂a.
– Ju偶 si臋 tu dobrze czuj臋 – odpar艂a, patrz膮c z u艣miechem na pe艂ne ksi膮偶ek p贸艂ki. Julian pokiwa艂 g艂ow膮, jakby na znak, 偶e niczego innego si臋 nie spodziewa艂, i usiad艂 na stercie karton贸w, kt贸re lekko si臋 pod nim zapad艂y.
– Mam nadziej臋, 偶e ju偶 nie s膮 ci potrzebne – rzuci艂 oboj臋tnie.
– Nie – zapewni艂a. – Zgniataj je sobie do woli.
Kolejne kilka minut ciszy przerywa艂y tylko d藕wi臋ki dalej wgniatanych w siebie karton贸w – Julian troch臋 si臋 wierci艂. Wreszcie przesiad艂 si臋 na pod艂og臋.
– Na tych pud艂ach to jak w tym maluchu Micha艂a, cz艂owiek si臋 boi poruszy膰, 偶eby wszystko si臋 nie rozwali艂o – stwierdzi艂 z irytacj膮.
– Ja nie 艣pi臋 – warkn膮艂 Skalnicki, nie otwieraj膮c oczu. – Odwal si臋 od mojego samochodu, bo b臋dziesz wraca艂 z buta.
– Nie by艂oby specjalnej r贸偶nicy – stwierdzi艂 ze z艂o艣liwym u艣miechem.
– Dobra, wracasz na piechot臋 – wycedzi艂 Micha艂.
– Julek, daj spok贸j jego samochodowi – wtr膮ci艂 si臋 Sebastian. – A ty si臋 nie w艣ciekaj, wraca z nami.
– Nie b臋d臋 siedzia艂 z ty艂u – zastrzeg艂 si臋 Julian, na co Micha艂 prychn膮艂.
– B臋dziesz – o艣wiadczy艂 m艣ciwie, nadal si臋 nie poruszaj膮c.
– Niby z jakiej racji? – zapyta艂 z niezadowoleniem. – Tam jest cholernie ciasno, mam kolana pod brod膮.
– Ja prowadz臋 – zacz膮艂 wylicza膰 Skalnicki. – Sebastian siedzi z przodu, bo w moim samochodzie on zawsze siedzi z przodu i nie zamierzam wprowadza膰 偶adnych innowacji. A je艣li chodzi o tylne siedzenie, to tam rzeczywi艣cie jest troch臋 ciasno, ale ze swoim wzrostem ty si臋 tam idealnie mie艣cisz – zako艅czy艂 triumfalnie.
– Jakby mi si臋 nie kr臋ci艂o w g艂owie tak, jak mi si臋 kr臋ci – sykn膮艂 Julian – to wsta艂bym i ci przy艂o偶y艂.
– Ale ci si臋 kr臋ci, wi臋c musisz si臋 obej艣膰 smakiem – odparowa艂 z zadowoleniem.
– Dajcie ju偶 spok贸j – uci膮艂 Sebastian. – Pami臋taj, 偶e musisz zatankowa膰 ko艂o Olki, bo nie dojedziemy do ciebie.
Olek nagle si臋 roze艣mia艂, 艣ci膮gaj膮c tym na siebie wzrok pozosta艂ych, r贸wnie偶 Micha艂a, kt贸ry wreszcie otworzy艂 oczy.
– Co ci tak weso艂o? – zainteresowa艂 si臋 ten ostatni.
– Przez to tankowanie przypomnia艂o mi si臋, jak wracali艣my z Olk膮 z Poznania – powiedzia艂 z rozbawieniem i spojrza艂 na ni膮. – Pami臋tasz? Po obronie i za艂atwieniu pracy, gdy ju偶 wszystko zabierali艣my ze stancji. – Pokiwa艂a g艂ow膮, wi臋c kontynuowa艂, patrz膮c na koleg贸w. – Wcze艣niej co艣 tam przywie藕li艣my poci膮giem, ale na stancji mieli艣my tyle rzeczy, szczeg贸lnie ksi膮偶ek, 偶e musieliby艣my kursowa膰 w t臋 i z powrotem 艂adnych kilka razy, wi臋c przyjechali moi rodzice, dwoma fordami combi, ich i po偶yczonym od przyjaciela ojca, za艂adowali艣my wszystko w te dwa samochody, niemal po brzegi, cud, 偶e si臋 zmie艣cili艣my, i w ten spos贸b wracali艣my do Szczecina: jeden samoch贸d prowadzi艂 m贸j ojciec na zmian臋 z matk膮, drugi ja na zmian臋 z Olk膮. Robili艣my co jaki艣 czas przestoje, bo raz, 偶e daleko, dwa, 偶e wszyscy zm臋czeni. W kt贸rym艣 momencie dojechali艣my do jakiej艣 stacji, samoobs艂ugowej, 偶eby zatankowa膰. U nas zatankowa艂em oczywi艣cie ja, bo Olka jest potwornie wygodnicka i wychodzi z za艂o偶enia, 偶e stacje samoobs艂ugowe polegaj膮 na tym, 偶e kto艣 sam j膮 obs艂uguje. Jak nie jedzie z kim艣, kim mog艂aby si臋 wyr臋czy膰, to potrafi podej艣膰 do pracownika, zrobi膰 s艂odkie oczy i poprosi膰, 偶eby jej zatankowa艂, a jak on jej m贸wi, 偶e to stanowiska samoobs艂ugowe, Olka, dalej twardo zgrywaj膮c s艂odk膮 idiotk臋, m贸wi: „Och, wie pan, tankowanie to jedna z tych rzeczy, do kt贸rych potrzebuj臋 m臋偶czyzny”.
– Zawsze dzia艂a – przerwa艂a Olga z zadowoleniem. – Facet贸w tak 艂atwo na to nabra膰 i si臋 nimi wyr臋czy膰, 偶e a偶 si臋 艣mia膰 odechciewa – doda艂a z艂o艣liwie i dorzuci艂a, zanim s艂uchacze zd膮偶yli wyrazi膰 sprzeciw: – Kiedy艣 nawet jeden da艂 mi sw贸j numer telefonu, m贸wi膮c, 偶ebym zadzwoni艂a, jak zn贸w b臋d臋 potrzebowa膰 m臋偶czyzny, niekoniecznie do tankowania.
– Zadzwoni艂a艣? – zainteresowa艂 si臋 Julek, opieraj膮c 艂okie膰 o kartony.
– A na choler臋 – roze艣mia艂a si臋. – Ale to by艂o zabawne.
– W ka偶dym razie – podj膮艂 Olek – wys艂a艂em j膮, 偶eby zap艂aci艂a, zatankowa艂em, wszed艂em do sklepu, 偶eby jeszcze wzi膮膰 co艣 do jedzenia, staj臋 niedaleko kasy i s艂ysz臋 pi臋kn膮 wymian臋 zda艅 mi臋dzy Olk膮, na kt贸r膮 w艂a艣nie przysz艂a kolei, a kasjerem. Olka m贸wi, 偶e chce zap艂aci膰 za benzyn臋, kasjer pyta, za kt贸re stanowisko. Olka oczywi艣cie nie wie, bo to poni偶ej jej godno艣ci, patrze膰 na numer stanowiska, wi臋c macha r臋k膮 w kierunku okna i m贸wi: „To ten srebrny ford”. Kasjer patrzy na samoch贸d, na Olk臋, na samoch贸d, na Olk臋, zn贸w na samoch贸d i zn贸w na Olk臋, po czym m贸wi: „Prosz臋 pani, ale to diesel”, na co Olka, takim pe艂nym uprzejmego zdziwienia tonem: „Nie, to combi”.
Micha艂 i Sebastian wybuchn臋li 艣miechem, Olga te偶 si臋 u艣miechn臋艂a, cho膰 bardziej do samego wspomnienia. Julian przygl膮da艂 si臋 im z wyra藕nym zdziwieniem.
– Nie rozumiem – powiedzia艂, patrz膮c na Olka, i tym o艣wiadczeniem wywo艂a艂 kolejny wybuch 艣miechu.
– Nie martw si臋, ja w zasadzie te偶 – pocieszy艂a go Olga.
– P贸藕niej ci wyt艂umacz臋 – obieca艂 Micha艂, unosz膮c si臋 na 艂okciu – tylko powiedz, jak to si臋 sko艅czy艂o – zwr贸ci艂 si臋 do Olka, kt贸ry odpar艂:
– Zwyczajnie, parskn膮艂em 艣miechem, ten biedny kasjer powstrzyma艂 si臋 chyba tylko przez resztk臋 uprzejmo艣ci wobec klientki, podszed艂em do Olki, powiedzia艂em, 偶e tak, oczywi艣cie, p艂acimy za olej nap臋dowy, i wyprowadzi艂em Olk臋, kt贸ra nadal by艂a wielce zdziwiona. Nawet jak jej wyt艂umaczy艂em, w czym rzecz, wzruszy艂a tylko ramionami i powiedzia艂a, 偶e co za r贸偶nica, benzyna, olej czy ropa, tak czy inaczej to stacja benzynowa i ona p艂aci za benzyn臋.
– I dalej si臋 tego trzymam – zako艅czy艂a Olga, z rozbawieniem obserwuj膮c 艣miej膮cych si臋 m臋偶czyzn.
– Za to moi rodzice prawie si臋 pop艂akali ze 艣miechu – doda艂 Olek po chwili.
– A ja nadal nie rozumiem – mrukn膮艂 Julek.
– Julek – Micha艂 spojrza艂 na niego z szerokim u艣miechem i pokr臋ci艂 g艂ow膮 – uwa偶aj, pierwsza lekcja mechaniki. S膮 samochody na benzyn臋, s膮 samochody na olej...
– S膮 samochody na pchanie przez pasa偶era, jak nie przymierzaj膮c pewien fioletowy kaszlak – dorzuci艂 Sebastian, na co przyjaciel pos艂a艂 mu mordercze spojrzenie.
– Dajcie spok贸j opowie艣ciom o silnikach samochodowych – poprosi艂a Olga. – W ka偶dym razie rodzice Olka jechali przodem, za艣miewaj膮c si臋 do rozpuku, a ja jecha艂am z Olkiem, kt贸ry skr臋ca艂 si臋 ze 艣miechu na miejscu pasa偶era, a偶 chwilami mia艂am ochot臋 wyrzuci膰 go z tego samochodu.
– Ol臋 najbardziej denerwowa艂o to, 偶e w zasadzie nie rozumia艂a, z czego ja si臋 艣miej臋 – doda艂 Olek.
– Ale si臋 zem艣ci艂am – powiedzia艂a z wrednym u艣miechem. – Gdy si臋 zn贸w zamienili艣my i do tego jechali艣my przodem, bo jako艣 wyprzedzili艣my jego rodzic贸w, zarzuca艂am Olka co chwila poleceniami „w lewo, w prawo, w prawo, w lewo”, poj臋cia nie macie, jak go to do sza艂u doprowadza za kierownic膮.
– Wtedy to ja mia艂em ochot臋 j膮 wyrzuci膰 – mrukn膮艂, kr臋c膮c g艂ow膮. – Zamiast m贸wi膰 po ludzku, 偶e mam skr臋ci膰 w jej albo w moj膮 stron臋, zmusza艂a mnie do zastanawiania si臋 co i rusz, gdzie jest prawo i lewo.
– Jak ty zrobi艂e艣 prawo jazdy? – zainteresowa艂 si臋 Micha艂.
– Oznaczy艂em sobie dyskretnie r臋ce – mrukn膮艂.
– Jak?
– Nic specjalnego, d艂ugopisem po wewn臋trznej stronie nadgarstk贸w – wyja艣ni艂. – Tylko najpierw si臋 pi臋膰 razy upewnia艂em, czy aby na pewno pisz臋 „p” na w艂a艣ciwej r臋ce – doda艂 z rozbawieniem.
– I zda艂 za pierwszym razem – uzupe艂ni艂a Olga.
– I to si臋 nazywa sprawiedliwo艣膰 – prychn膮艂 Julek. – Ja rozpoznaj臋 strony bezb艂臋dnie, a zdawa艂em trzy.
– Bo na skrzy偶owaniu dostajesz oczopl膮su i albo si臋 wpychasz pierwszy na podporz膮dkowanej, albo tamujesz ruch, wyczekuj膮c na pierwsze艅stwie – odpowiedzia艂 Micha艂.
– A ty krzywo parkujesz – odci膮艂 si臋.
– Daje si臋 wsi膮艣膰 i wysi膮艣膰, wi臋c jest w porz膮dku – o艣wiadczy艂 Skalnicki stanowczo.
– Za to nie daje si臋 wyprostowa膰 – stwierdzi艂 Julian z irytacj膮.
– Zamkn膮膰 si臋 – powiedzia艂 Sebastian zm臋czonym tonem. – Z obu stron. Zebra艂e艣 ju偶 si艂y? – dorzuci艂 w stron臋 przyjaciela.
– Jeszcze moment – wymrucza艂 Micha艂, zn贸w si臋 k艂ad膮c. – Pi臋膰 minut.
Sieniecki w odpowiedzi pokiwa艂 g艂ow膮 i przymkn膮艂 oczy. Julek po chwili wsta艂 i, szuraj膮c nieco nogami, poszed艂 do kuchni.
– Olka – rozleg艂 si臋 jego g艂os. – Gdzie masz kaw臋?
– Ju偶 id臋 – odpar艂a i szybko tam posz艂a, pe艂na obaw, 偶e ch艂opak, wyra藕nie troch臋 niekontroluj膮cy swe ruchy, zdemoluje pomieszczenie. Podejrzenie to nie by艂o nieuzasadnione – gdy stan臋艂a w progu, Julian w艂a艣nie zrzuci艂 na ziemi臋 kilka tr膮conych d艂oni膮 ciastek. – Siadaj i staraj si臋 nie rusza膰, zrobi臋 ci kaw臋 – poleci艂a. Opad艂 na krzes艂o z westchnieniem ulgi. Olga, po podniesieniu i wyrzuceniu ciastek do kosza, nastawieniu czajnika, umyciu przyniesionej z pokoju szklanki i nasypaniu kawy, spojrza艂a na niego i roze艣mia艂a si臋 cicho – Julian przysn膮艂, wsparty 艂okciami o st贸艂. Gdy kilka minut p贸藕niej postawi艂a przed nim kaw臋 i lekko szturchn臋艂a w rami臋, uni贸s艂 g艂ow臋 z sennym pomrukiem, popatrzy艂 p贸艂przytomnie i potrzebowa艂 d艂u偶szej chwili, nim si臋 dobudzi艂. Usiad艂 wreszcie porz膮dnie, pos艂odzi艂 i zacz膮艂 wolno miesza膰 艂y偶k膮 cukier. Olga przysiad艂a na krze艣le obok, k艂ad膮c przy spodku ma艂膮, bia艂膮 kartk臋 z notesu.
– A to co? – spyta艂, rzucaj膮c okiem na notatk臋.
– Zapisa艂am ci priamel, jak prosi艂e艣 – przypomnia艂a.
– Dzi臋ki. – U艣miechn膮艂 si臋 z wdzi臋czno艣ci膮, bior膮c kartk臋 do r臋ki. – I nawet daje si臋 odczyta膰, no, Ola, postara艂a艣 si臋 jak rzadko. – Schowa艂 j膮 do kieszeni d偶ins贸w i wr贸ci艂 do mieszania kawy.
– Julek... – zacz臋艂a po chwili nieco niepewnie. – S艂uchaj, powiedz mi, ale tak szczerze, ta nieszcz臋sna Olkowa s艂abo艣膰 do Wiktora a偶 tak si臋 rzuca w oczy?
– Co? – Uni贸s艂 wzrok znad szklanki i popatrzy艂 na Olg臋 ze zdumieniem. – A, to... – zrozumia艂 po chwili. – Tak szczerze... – Zastanowi艂 si臋, po czym podj膮艂: – Tak szczerze to troch臋 tak. Chocia偶 nie tak bardzo, jak ja mu wmawiam – doda艂 ze z艂o艣liwym u艣miechem. – Wiesz, ja lubi臋 ten spos贸b, w jaki on si臋 irytuje, tak go 艂atwo podpu艣ci膰, a Wiktor zawsze w takich momentach robi min臋 obra偶onego 艂ososia. – Roze艣mia艂 si臋 z w艂asnego okre艣lenia, ale widz膮c, 偶e Olgi to nie bawi, uspokoi艂 si臋 i doko艅czy艂: – Poza tym troch臋 mi dzia艂a na nerwy to jego b艂膮dzenie oczami za Wiktorem, to nic osobistego ani wobec jednego, ani drugiego, po prostu dra偶ni mnie sama mina Olka. Wida膰 po nim, 偶e wpad艂 – doda艂, upiwszy du偶y 艂yk. – Strzeli艂o go r贸wno.
Olga tylko odmrukn臋艂a ponuro co艣, co mia艂o przypomina膰 zgod臋.
– Jedno mnie zastanawia – powiedzia艂 Julek po chwili, gdy ju偶 wypi艂 ponad po艂ow臋 kawy. – Czemu Andrzej trzyma j臋zyk za z臋bami i w zasadzie nie komentuje, przecie偶 dla niego to wymarzona sytuacja, m贸g艂by pojecha膰 Olka od g贸ry do do艂u.
– Andrzej raz go kiedy艣 spr贸bowa艂 pojecha膰 – odpar艂a. – Przy mnie. Ma艂o mu oczu nie wydrapa艂am, od tego czasu ogranicza si臋 do nieszkodliwych z艂o艣liwo艣ci.
– Przy tobie – uzupe艂ni艂. – W cztery oczy pewnie go jedzie.
– Nie. – U艣miechn臋艂a si臋 z satysfakcj膮. – Olek jest zwykle naprawd臋 spokojny, ale kiedy艣 na konferencji Andrzej tak mu zalaz艂 za sk贸r臋, 偶e straci艂 cierpliwo艣膰 i po偶arli si臋 ostro, i od tego czasu Andrzej... jakby to uj膮膰, nabra艂 jakiej艣 sympatii czy czego艣 w rodzaju dziwacznego szacunku dla Olka. Andrzej szanuje ludzi, kt贸rzy potrafi膮 si臋 w艣ciec – doda艂a z pewnym zdziwieniem.
– Nie wszystkich – sprostowa艂. – My te偶 si臋 偶arli艣my, z Micha艂em te偶 si臋 偶ar艂, a nie ma mowy o 偶adnej sympatii czy szacunku.
– No to nie wiem, mo偶e po prostu zacz膮艂 Olka lubi膰 – mrukn臋艂a, wzruszaj膮c ramionami. – W ka偶dym razie po ludziach, kt贸rych lubi, albo nie je藕dzi w og贸le, albo stosuje wyj膮tkow膮 taryf臋 ulgow膮. Raz czy dwa co艣 tam Olkowi dogada艂, gdy byli sami, w艂a艣nie odno艣nie Wiktora, ale w szerszym gronie daje mu pod tym wzgl臋dem spok贸j.
– Jako艣 nie umiem polubi膰 Wiktora – stwierdzi艂 Julian, dopiwszy kaw臋. – Facet nic mi nie zrobi艂, jest spokojny, ma艂o gada, w drog臋 mi nie wchodzi... ale jest jaki艣 taki zimny i bez 偶ycia. Sam nie wiem. – Pokr臋ci艂 g艂ow膮. – Nie mog臋 powiedzie膰, 偶e go nie lubi臋, ale tym bardziej nie mog臋 powiedzie膰, 偶e go lubi臋.
– Ja mam takie momenty, gdy mam go do艣膰 – przyzna艂a. – Chocia偶 zawsze jest dla mnie bardzo uprzejmy i pomocny, ale czasami m臋czy mnie to jego wycofanie, ma艂om贸wno艣膰 i ch艂贸d.
– Olka szkoda – o艣wiadczy艂, odstawiaj膮c g艂o艣no pust膮 szklank臋 na spodek. – Niech sobie poszuka jakiego艣 filologa klasycznego w swoim stylu, b臋d膮 wzajemnie wodzi膰 za sob膮 oczami, skaka膰 wok贸艂 siebie i recytowa膰 sobie Arystofanesa w oryginale w ramach dowodu mi艂o艣ci. – Roze艣mia艂 si臋, Olga r贸wnie偶, my艣l膮c jednocze艣nie sm臋tnie, 偶e chocia偶 to by艂oby najlepsze rozwi膮zanie, pewnie nie ma na nie szans, znaj膮c szcz臋艣cie i metody doboru Olka. Olek bowiem – od samego pocz膮tku, odk膮d zacz臋li studia w Poznaniu – Olek dobiera艂 sobie facet贸w tak, 偶e im tylko strzeli膰 w 艂eb, a jego kopn膮膰 w ty艂ek. I dzi艣 b臋dzie musia艂a go kopn膮膰. – W gruncie rzeczy – odezwa艂 si臋 naraz Julian z wyczuwaln膮 w g艂osie irytacj膮 – to najbardziej mnie wkurza to, 偶e za takim naburmuszonym Wiktorem gania porz膮dny facet, im bardziej Wiktor ma go w dupie, tym bardziej Olek gania, a jak cz艂owiekowi zale偶y, to si臋 go po chamsku puszcza kantem – zako艅czy艂 ze 藕le skrywan膮 w艣ciek艂o艣ci膮.
Olga popatrzy艂a na niego wsp贸艂czuj膮co. Julian mia艂 tendencj臋 lokowa膰 uczucia r贸wnie beznadziejnie jak Olek – i o ile ten ostatni trafia艂 zwykle na jakich艣 emocjonalnych popapra艅c贸w, o tyle pierwszy bra艂 za wielk膮 mi艂o艣膰 to, co okazywa艂o si臋 szybko przelotnym romansem, niezobowi膮zuj膮cym seksem lub chwilowym uk艂adem – o ile te trzy okre艣lenia to w og贸le jakakolwiek r贸偶nica. Tak czy inaczej, obaj mieli pecha – chocia偶 sami te偶 byli sobie winni: Julek zbyt szybko domaga艂 si臋 deklaracji na ca艂e 偶ycie, a Olek zbyt szybko te deklaracje sk艂ada艂. M贸wi膮c szczerze, gdy Olga ich ze sob膮 poznawa艂a, liczy艂a po cichu, 偶e co艣 mi臋dzy nimi zaiskrzy, w艂a艣nie ze wzgl臋du na pewne podobie艅stwo w podchodzeniu do zwi膮zk贸w. Niestety – Olek polubi艂 Julka, Julek polubi艂 Olka, i nic poza tym. 呕ycie nigdy nie chce si臋 u艂o偶y膰 tak, by by艂o wygodnie.
Z drugiej strony, bior膮c pod uwag臋 chimeryczny, choleryczny i dra偶liwy charakter Juliana, mo偶e to i dobrze – Olek zdecydowanie potrzebowa艂 kogo艣 spokojnego, opanowanego, stabilnego i ciep艂ego, nie humorzastego artysty, z kt贸rym niekiedy trudno by艂o wytrzyma膰 w jednym pokoju d艂u偶ej ni偶 pi臋膰 minut. Poza tym – prawda jest okrutna, a zboczenie zawodowe silne – Olka nie by艂 w stanie zainteresowa膰 cz艂owiek, kt贸ry nie cierpia艂 艂aciny, nie czytywa艂 literatury greckiej, nie odr贸偶nia艂 Arystofanesa od Arystotelesa – i nawet nie chcia艂 o tym s艂ucha膰. Wiktor s艂ucha艂 z wyra藕nym zainteresowaniem – niestety, mo偶e gdyby raz powiedzia艂: „Wiesz, Aleksander, ten tw贸j Arystoteles, Arystofanes, czy jak mu tam g艂upio by艂o na imi臋, to sko艅czone nudziarstwo i w og贸le nie powinno si臋 tego wydawa膰”, to Olek z miejsca straci艂by dla Wiktora wszelk膮 sympati臋 i by艂by spok贸j.
Niestety – 偶ycie nigdy nie chce si臋 u艂o偶y膰 tak, by by艂o wygodnie.
Odwr贸ci艂a g艂ow臋, s艂ysz膮c kroki w przedpokoju. Micha艂, kt贸remu wyra藕nie wr贸ci艂y ju偶 si艂y, wszed艂 do kuchni i rzuci艂 w stron臋 Juliana:
– Zbieraj si臋, wychodzimy. Przepraszam, nie damy ju偶 rady twojej sypialni – doda艂, zwracaj膮c si臋 do Olgi. – Na sam膮 my艣l o ustawieniu ksi膮偶ek na jeszcze cho膰by jednej p贸艂ce robi mi si臋 s艂abo.
– Nie ma sprawy – roze艣mia艂a si臋. – I tak jestem wam ogromnie wdzi臋czna za te dwa du偶e pokoje, nie wyobra偶am sobie, jakbym to poustawia艂a bez was.
– Zawsze do wykorzystania – odpar艂 z szerokim u艣miechem. – Wzi膮艂em „Zakazane ksi膮偶ki” – przypomnia艂. – Oddam za kilka dni.
– Mi艂ego czytania. – Wsta艂a, Julian r贸wnie偶, cho膰 z oci膮ganiem.
Po偶egnanie w przedpokoju by艂o serdeczne, ale kr贸tkie – Julek zasypia艂 na stoj膮co, Sebastian wygl膮da艂 na zm臋czonego, a Micha艂 chyba oszcz臋dza艂 si艂y na prowadzenie. Gdy zamkn臋艂y si臋 za nimi drzwi – Julian przy wychodzeniu marudzi艂 jeszcze pod nosem na temat ciasnoty z ty艂u malucha – na moment zapad艂a g艂臋boka cisza.
– Posz艂o ca艂kiem nie藕le – odezwa艂 si臋 wreszcie Olek, zerkaj膮c na ni膮 z u艣miechem.
– Tak – powiedzia艂a gro藕nie – ale teraz to my sobie pogadamy.
– Zrobi臋 ci kolacj臋 – odpowiedzia艂 natychmiast i szybko poszed艂 do kuchni.
A r贸b, r贸b mi kolacj臋 – pomy艣la艂a z艂owrogo – ale pogadamy i tak. Nie uciekniesz mi, ty cholerny Albinie od siedmiu bole艣ci.
Zegar w kuchni wskazywa艂 jedenast膮 dziewi臋膰 – rzeczywi艣cie posz艂o ca艂kiem nie藕le, stwierdzi艂a, siadaj膮c przy stole, podczas gdy Olek, po wyj臋ciu z teczki kilku rzeczy, zacz膮艂 co艣 przygotowywa膰. Sko艅czyli dwa wi臋ksze pokoje przed p贸艂noc膮, wliczaj膮c w to jeszcze towarzyskie pogaw臋dki i przerwy na wypoczynek.
– Jeste艣 niesamowity – powiedzia艂a kilkana艣cie minut p贸藕niej, gdy przenosili si臋 do jej sypialni z sa艂atk膮 warzywn膮. – W takich chwilach 偶a艂uj臋, 偶e ju偶 nie mieszkamy razem, prawie pi臋膰 lat na stancji z tob膮 to by艂 raj gastronomiczny.
I horror uczuciowy, je艣li chodzi o twoje historie mi艂osne, doda艂a w my艣lach.
– Nie wiem, jak ty sobie teraz poradzisz – odpar艂 z rozbawieniem. – Beze mnie, bez rodzic贸w, skazana na w艂asne beztalencie kucharskie.
– B臋d臋 ci臋 bardzo cz臋sto zaprasza艂a – stwierdzi艂a weso艂o, nak艂adaj膮c sobie du偶膮 porcj臋 sa艂atki na talerz. – Na posi艂ki, kt贸re ty b臋dziesz przyrz膮dza艂.
Roze艣miali si臋. Olga przez moment poczu艂a si臋 jak za studenckich czas贸w, gdy zaopatrzeni w zrobione przez Olka jedzenie siadali p贸藕nym popo艂udniem w jej lub jego pokoju, obstawieni dooko艂a ksi膮偶kami, kserami oraz notatkami i przez ca艂y wiecz贸r, czasem przez p贸艂 nocy, uczyli si臋 czego艣 wsp贸lnie, robi膮c tylko kr贸tkie przerwy dla wytchnienia.
Teraz by艂o podobnie: p贸藕na pora, siedzieli na pod艂odze naprzeciwko siebie, oboje po turecku, z talerzami w d艂oniach, miska z sa艂atk膮 pomi臋dzy nimi, szklanki z herbat膮 troch臋 z boku, by ich niechc膮cy nie potr膮ci膰, chusteczki higieniczne na spodeczkach, pok贸j roz艣wietlony tylko przez umieszczon膮 w k膮cie ma艂膮 lampk臋, kt贸r膮 przywie藕li tu poprzednim razem.
Olek niewiele si臋 zmieni艂 od studi贸w – pomy艣la艂a, patrz膮c na niego uwa偶nie. – Mo偶e ostatnio troch臋 schud艂, ale sesja zawsze nas odchudza艂a, czy zdawana, czy przeprowadzana. Pod wzgl臋dem charakteru te偶 jest taki jak zawsze – i to zar贸wno od strony plus贸w, jak i, niestety, minus贸w...
Podchwyci艂 jej spojrzenie i, wyra藕nie chc膮c odwr贸ci膰 uwag臋 od w艂a艣ciwego tematu, kt贸ry pewnie przewidywa艂 czy podejrzewa艂, powiedzia艂 szybko:
– Julian strasznie dzisiaj marudzi艂.
– Julian z zasady jest marudny – odmrukn臋艂a, przez moment jad艂a w milczeniu, po czym od艂o偶y艂a talerz na pod艂og臋 i popatrzy艂a na przyjaciela morderczo. – Za Wiktora mam ochot臋 zrobi膰 ci co艣 takiego, po czym b臋dziesz 艣piewa艂 sopranem.
– Daj spok贸j – poprosi艂 zm臋czonym g艂osem.
– Nie dam – odpar艂a ze z艂o艣ci膮. – Zachowujesz si臋 jak przekl臋ty sentymentalny kochanek, kt贸rego wybranka nie obdarzy艂a swoj膮 szarf膮, Olek, do cholery, miej troch臋 godno艣ci i troch臋 rozs膮dku! Facet troch臋 z tob膮 flirtowa艂, potem mu si臋 odwidzia艂o, a ty zamiast machn膮膰 r臋k膮, robisz z siebie... – Zastanowi艂a si臋, jak to odpowiednio ubra膰 w s艂owa – ale poniewa偶, czy z racji pory, czy zm臋czenia, czy irytacji, czy wszystkiego po trochu, nie umia艂a znale藕膰 odpowiedniego sformu艂owania, wypali艂a ze zniecierpliwieniem: – Robisz z siebie g艂upka, prowokujesz wredne uwagi Julka i o艣mieszasz si臋 w oczach Wiktora. – Mo偶e to ostatnie pomo偶e, pomy艣la艂a z nadziej膮. Mo偶e uwaga o Wiktorze sprawi, 偶e Olek troch臋 przystopuje?
Olek przez kilka minut wpatrywa艂 si臋 uparcie w trzymany w d艂oni talerz, stukaj膮c z膮bkami widelca w sam 艣rodek. Oldze zrobi艂o si臋 przykro, przemkn臋艂o jej nawet przez g艂ow臋, 偶e mo偶e nieco przesadzi艂a – ale przecie偶 tylko takie ostre postawienie sprawy do niego dotrze.
– Nie wiesz wszystkiego – powiedzia艂 wreszcie cicho, podnosz膮c g艂ow臋.
– Nie? – powt贸rzy艂a, os艂upia艂a. – A niby czego nie wiem?
Milcza艂 jeszcze przez chwil臋, jakby si臋 zastanawiaj膮c, od czego zacz膮膰 – Olga natomiast poczu艂a si臋 troch臋 ura偶ona. Co to ma by膰, zawsze sobie tyle m贸wili, a tu nagle to „Nie wiesz wszystkiego”? Z drugiej strony – pomy艣la艂a trze藕wo – przecie偶 ka偶dy ma prawo do swoich tajemnic, chyba troch臋 za bardzo si臋 przyzwyczai艂am do jego spowiedzi.
– Obiecasz, 偶e nie b臋dziesz przerywa艂a? – poprosi艂 w ko艅cu spokojnie.
– Nie b臋d臋 – przyrzek艂a. – M贸w, s艂owem si臋 nie odezw臋, p贸ki nie powiesz, 偶e ju偶 koniec.
U艣miechn膮艂 si臋 lekko – no tak, racja, miewa艂a problemy z dotrzymaniem tej obietnicy, gdy j膮 ponosi艂y nerwy, ale przecie偶 si臋 stara艂a – i, po rozgrzebaniu resztki sa艂atki na talerzu, od艂o偶y艂 talerz oraz widelec na bok, po czym zacz膮艂 m贸wi膰.
Dotrzyma艂a s艂owa – milcza艂a wytrwale, cho膰 tylko ona wiedzia艂a, ile j膮 to kosztowa艂o. Ale milcza艂a.
Milcza艂a, gdy Olek wspomnia艂 o sympozjum w Pobierowie – jak偶e to dawno by艂o, w lutym, p贸艂 roku temu – i o d艂ugich rozmowach z Wiktorem, w wi臋kszym i mniejszym towarzystwie, a tak偶e we dw贸ch, gdy podczas spaceru nad morzem towarzystwo rozbija艂o si臋 na grupki; rozmowy o literaturze, o t艂umaczeniach, o Arystofanesie, o liryce greckiej, o literaturze staro偶ytnej w og贸le, o j臋zykach klasycznych i nowo偶ytnych, o powie艣ciach Jurija Aksjanowa i o samym Aksjanowie, o dyskusjach z sympozjum, o obrazach Hanki Aweder i o mn贸stwie innych rzeczy, o kt贸rych Wiktor umia艂 tak ciekawie rozprawia膰 albo uwa偶nie s艂ucha膰. Milcza艂a, gdy m贸wi艂 o spojrzeniach, jakie Wiktor rzuca艂 mu wtedy – i p贸藕niej, gdy si臋 spotykali u niej, gdy gdzie艣 wsp贸lnie wychodzili: do teatru, do kina, na wystaw臋, na koncert – i gdy czasami spotyka艂 Wiktora przypadkiem na mie艣cie. Milcza艂a, gdy stwierdzi艂, 偶e i sam Wiktora podrywa艂, i czu艂 si臋 przez niego podrywany – mo偶e nie tak wyra藕nie, ale dyskretnie, jakby z pewnymi oporami ze strony tego drugiego, niejako zrywami, bo Wiktor raz by艂 ch艂odny i rzeczowy, raz bardziej przyst臋pny, raz niemal偶e wyra藕nie flirtowa艂. A potem zn贸w si臋 zamyka艂 jak ostryga.
A potem by艂a majowa konferencja, zn贸w w Pobierowie.
Zacisn臋艂a z臋by, by si臋 nie odezwa膰, kiedy Olek m贸wi艂 o napi臋ciu, jakie zdawa艂o si臋 mi臋dzy nimi wisie膰 przez pierwsze dwa dni – i gdy przypomnia艂, jak ostatniego wieczoru, ba, nocy w艂a艣ciwie, po d艂ugiej rozmowie w wi臋kszej grupie przy winie, Wiktor si臋 po偶egna艂, bo by艂 ju偶 zm臋czony – po czym doda艂, zwracaj膮c si臋 na boku do Olka, 偶e ma u siebie w pokoju co艣 dla niego, wi臋c mo偶e teraz by mu to da艂, bo jutro w ferworze ostatnich sesji, pakowania i wyjazdu zapomni.
Nie odezwa艂a si臋 s艂owem, gdy powiedzia艂 o otrzymanej od Wiktora najnowszej ksi膮偶ce Aksjanowa – ani gdy opowiada艂 o tym, jak przez d艂u偶sz膮 chwil臋 patrzyli na siebie, m贸wi膮c co艣 zupe艂nie bez znaczenia – i dopiero gdy doda艂, 偶e w ko艅cu pochyli艂 si臋 i go poca艂owa艂, Olga nie wytrzyma艂a.
– Rany boskie, Olek – j臋kn臋艂a. – I ty z jednego poca艂unku zbudowa艂e艣 sobie wizj臋 wielkiego uczucia?
– Mia艂a艣 si臋 nie odzywa膰, p贸ki nie sko艅cz臋 – przypomnia艂 jej z niezadowoleniem.
– A to ty jeszcze nie sko艅czy艂e艣? – zdumia艂a si臋 szczerze. – Jest jeszcze co艣?
– Jest – mrukn膮艂, odwracaj膮c wzrok. Przez par臋 minut milcza艂, wi臋c Olga w ko艅cu zapyta艂a spokojnie:
– Spa艂e艣 z nim?
Olek poprawi艂 le偶膮cy na talerzu widelec.
– Tak jakby – wymrucza艂, nadal na ni膮 nie patrz膮c. Prychn臋艂a.
– Olek, do cholery ci臋偶kiej, b艂agam ci臋, tylko bez takich „tak jakby”, albo si臋 z kim艣 艣pi, albo nie – powiedzia艂a z irytacj膮. Dopiero w tym momencie na ni膮 spojrza艂.
– Ole艅ko, jeste艣 ju偶 chyba na tyle du偶a, 偶e nie musz臋 ci t艂umaczy膰 szczeg贸艂贸w m臋skiej anatomii i tego, 偶e mo偶na z kim艣 uprawia膰 seks, po cz臋艣ci go nie uprawiaj膮c, prawda? – odpar艂 z kwa艣nym u艣miechem.
– No... w sumie... – Zawaha艂a si臋, niepewna, czy dobrze rozumie, co on ma na my艣li. – Nie, do cholery – warkn臋艂a wreszcie. – Wypi艂am za du偶o albo za ma艂o, 偶eby by膰 w stanie zgadn膮膰, o co ci w tej chwili chodzi, po polsku prosz臋, jasno, wyra藕nie i wielkimi literami – za偶膮da艂a stanowczo.
– Ale masz trzyma膰 j臋zyk za z臋bami, p贸ki nie powiem: „koniec”, jasne? – przypomnia艂, wi臋c tylko pokiwa艂a g艂ow膮 na znak zgody. Olek pochyli艂 si臋 do przodu, splataj膮c mocno d艂onie, i po kr贸tkim wahaniu podj膮艂 opowie艣膰.
Trzyma艂a zatem j臋zyk za z臋bami, gdy m贸wi艂 – o tym, jak Wiktor, po chwilowym znieruchomieniu, odpowiedzia艂 na ten poca艂unek, o tym, jak ca艂owali si臋 coraz mocniej i intensywniej – i o tym, jak Olek rozpi膮艂 mu koszul臋, nast臋pnie spodnie, wsun膮艂 d艂o艅 pod bielizn臋 – i o tym, jak – mocno przez Wiktora obejmowany, nami臋tnie ca艂owany, raczony podnieconymi j臋kami – doprowadzi艂 go do orgazmu, sam ju偶 tego bliski.
A po chwili Wiktor si臋 odsun膮艂, zapi膮艂 spodnie oraz koszul臋, wymrucza艂 co艣 o zm臋czeniu i p贸藕nej porze – i w艂a艣ciwie wyrzuci艂 Olka z pokoju; nast臋pnego za艣 dnia, gdy si臋 spotkali przy 艣niadaniu, wyja艣ni艂 mu zimno, 偶e by艂 wstawiony, obaj byli, troch臋 go ponios艂a atmosfera i tak dalej, poza tym od d艂u偶szego czasu jest sam i chyba po prostu chwilowa potrzeba fizyczna wzi臋艂a g贸r臋 nad rozs膮dkiem – i to nie mia艂o znaczenia, w ka偶dym razie nie dla niego. I 偶e bardzo mu przykro, je艣li Olek odebra艂 to inaczej, ale z jego, Wiktora, strony, to by艂 nieplanowany incydent, kt贸rego nie ma zamiaru powtarza膰, i tyle.
W tym momencie Olga zrozumia艂a, dlaczego podczas ostatniego dnia konferencji Olek by艂 taki przybity i sprawia艂 wra偶enie zupe艂nie niezainteresowanego referatami – i dlaczego spogl膮da艂 niekiedy na Wiktora z takim 偶alem, a Wiktor mia艂 jeszcze bardziej ni偶 zwykle nieprzyjemn膮 min臋, i dlaczego, cho膰 po przyje藕dzie przywitali si臋 tak mi艂o, podczas wyjazdu w og贸le si臋 do siebie nie odezwali na po偶egnanie – i dlaczego wreszcie Olek podczas drogi powrotnej odpowiada艂 monosylabami, a r臋ce zaciska艂 na kierownicy z tak膮 si艂膮, jakby chcia艂 j膮 urwa膰.
– Cholera – mrukn臋艂a. – Cholera...
Olek odmrukn膮艂 co艣, co chyba mia艂o oznacza膰: „A widzisz”. Westchn臋艂a g艂臋boko.
– To by艂o paskudne i chamskie – powiedzia艂a po chwili 艂agodnie i ze wsp贸艂czuciem – ale Olek, on ci wyra藕nie powiedzia艂, 偶e nie jest zainteresowany, wi臋c naprawd臋 nic nie dadz膮 twoje pr贸by dalszego przekonywania go do siebie...
– Czy ja ju偶 powiedzia艂em, 偶e koniec? – zapyta艂 z irytacj膮, gwa艂townie unosz膮c g艂ow臋.
– To jeszcze nie koniec? – spyta艂a z czym艣 na kszta艂t zgrozy, k艂ad膮c nacisk na drugie s艂owo.
– Nie, jeszcze nie koniec – odpar艂 dobitnie. – My艣lisz, 偶e po czym艣 takim robi艂bym z siebie przez blisko trzy miesi膮ce kretyna?
Mia艂a nadziej臋, 偶e uda艂o jej si臋 zachowa膰 neutralny wyraz twarzy – bo niestety odpowied藕 powinna brzmie膰: „Nie by艂oby to niemo偶liwe”.
– Wi臋c co dalej? – zapyta艂a, dodaj膮c szybko: – Filologiczne s艂owo honoru, 偶e ju偶 nie otworz臋 ust, p贸ki nie padnie wprost: „koniec”.
„Filologiczne s艂owo honoru” stanowi艂o dla nich obojga najwy偶sz膮 form臋 zapewnienia – co艣 jak greckie przysi臋ganie na Styks – wi臋c teraz ju偶 naprawd臋 nie mog艂a si臋 odezwa膰 bez um贸wionego sygna艂u. Olek, wyra藕nie tym zach臋cony, po chwili westchn膮艂 g艂臋boko i zn贸w zacz膮艂 m贸wi膰.
Zaraz po powrocie zatem – chyba ju偶 na drugi dzie艅 – poszed艂 do Wiktora, przeprosi膰. Przeprosi膰, bo w ko艅cu mieli w perspektywie kolejne spotkania albo u Olgi, albo w innym wsp贸lnym towarzystwie, wi臋c nale偶a艂o jako艣 zapobiec niezr臋cznej sytuacji – przecie偶 nie mogli si臋 na si艂臋 unika膰 i bywa膰 u kogo艣 na zmian臋, byle si臋 tylko nie spotka膰. Poza tym czu艂 si臋 nie w porz膮dku – Wiktor rzeczywi艣cie wypi艂, on sam te偶, wysz艂o troch臋 tak, jakby si臋 dobra艂 do niego na si艂臋. Na zako艅czenie za艣 – nie umia艂 po czym艣 takim wzruszy膰 tylko ramionami, powiedzie膰 sobie: „Trudno, zdarza si臋” i zachowywa膰 si臋 tak, jakby si臋 nic nie sta艂o.
Wszystko to wyja艣ni艂 Wiktorowi, gdy ten – po otworzeniu mu drzwi ze zdecydowanie nie偶yczliw膮 min膮, obdarzeniu spojrzeniem m贸wi膮cym, 偶e Olek jest ostatni膮 osob膮, z kt贸r膮 ma ochot臋 rozmawia膰 i warkni臋ciu: „Czego chcesz?” – wreszcie zdecydowa艂 si臋 go wpu艣ci膰 do mieszkania. Olek zatem wyja艣ni艂 wszystko, przeprosi艂, cho膰 sam mia艂 sporo 偶alu – nie robi si臋 takich nadziei facetowi, kt贸ry od czterech miesi臋cy daje do zrozumienia, 偶e si臋 w tobie zakocha艂, ale dobrze, niekt贸rzy ma艂o si臋 licz膮 z innymi, zd膮偶y艂 ju偶 par臋 razy do艣wiadczy膰 tego na w艂asnej sk贸rze, wi臋c niech b臋dzie, 偶e to tylko jego wina i tylko on przeprasza, i na tym koniec – zaproponowa艂, 偶eby w takim razie postarali si臋 przynajmniej jako艣 tolerowa膰 swoje towarzystwo, cho膰by ze wzgl臋du na Ol臋, kt贸r膮 przecie偶 obaj lubi膮, a na zako艅czenie obieca艂, 偶e ze swojej strony nie b臋dzie si臋 wi臋cej narzuca艂. Wiktor tylko pokiwa艂 g艂ow膮, mrukn膮艂 co艣 w rodzaju: „No dobra”, uj膮艂 podan膮 przez Olka d艂o艅 – po czym naraz przyci膮gn膮艂 go do siebie, poca艂owa艂 mocno, pozwoli艂 na powt贸rzenie sytuacji z konferencji – i tu Olek, jak sam przyzna艂, chyba przedobrzy艂, bo przekonany, 偶e to jaka艣 forma deklaracji czy okazania uczu膰, wypali艂, 偶e si臋 w Wiktorze zakocha艂 – na co Wiktor z kamienn膮 twarz膮 i lodowat膮 uprzejmo艣ci膮 odsun膮艂 go od siebie, powiedzia艂, 偶e Olek z pewno艣ci膮 zna drog臋 do drzwi – i mocno te drzwi za nim zatrzasn膮艂.
Olek wr贸ci艂 do domu kompletnie og艂upia艂y – a w ci膮gu nast臋pnych blisko trzech miesi臋cy ca艂a historia powt贸rzy艂a si臋 kilkukrotnie, dok艂adnie siedmiokrotnie, za ka偶dym razem wedle tego samego schematu, za ka偶dym razem, cho膰 Wiktor niemal nieprzerwanie mia艂 na twarzy wypisane: „Odwal si臋”, za ka偶dym razem, cho膰 Olek obiecywa艂 sobie, 偶e wi臋cej si臋 nie da w co艣 takiego wci膮gn膮膰, tym bardziej 偶e sam nie dostaje z tego niczego poza wyj膮tkowo parszywym samopoczuciem. Za ka偶dym razem, bo gdy byli sami, w jakim艣 ustronnym miejscu, chocia偶 Olek naprawd臋 si臋 o to nie stara艂 – za ka偶dym razem nadchodzi艂 taki moment, gdy atmosfera robi艂a si臋 napi臋ta, gdy Wiktor nagle znajdowa艂 si臋 blisko, zdecydowanie zbyt blisko, by mo偶na by艂o utrzyma膰 dystans – i za ka偶dym razem ko艅czy艂o si臋 tak samo: orgazm Wiktora, szybkie poprawienie ubrania, zbywaj膮ce warkni臋cie i traktowanie Olka przez jaki艣 czas jak wyj膮tkowo z艂o艣liw膮 przypad艂o艣膰 losu. I tylko czasami Wiktor patrzy艂 tak dziwnie, jakby z zainteresowaniem czy sympati膮 – ale gdy si臋 orientowa艂, 偶e to wida膰, stawa艂 si臋 jeszcze bardziej odpychaj膮cy.
I to by w zasadzie by艂 koniec, jak stwierdzi艂 Olek po kr贸tkim milczeniu.
Olga wpatrywa艂a si臋 w przyjaciela jeszcze przez kilka minut bez s艂owa – po tych rewelacjach nie za bardzo wiedzia艂a, co powiedzie膰. W ko艅cu westchn臋艂a, pokr臋ci艂a g艂ow膮 i zakl臋艂a pod nosem, co zosta艂o skwitowane tylko ponurym, zgodliwym pomrukiem.
– To jakie艣 chore – odezwa艂a si臋 po chwili.
– Co ty nie powiesz – prychn膮艂. – Zauwa偶y艂em.
– Dlaczego nic mi wcze艣niej nie powiedzia艂e艣? – spyta艂a. – Cholera, Olek, czemu si臋 tak sam z tym m臋czy艂e艣?
– By艂o mi g艂upio – odpar艂, wzruszaj膮c ramionami i patrz膮c na swoje d艂onie. – Czu艂em si臋 jak idiota... nadal si臋 czuj臋 – doda艂 z irytacj膮 i uni贸s艂 g艂ow臋. – Cholera, my艣la艂em z pocz膮tku, 偶e mo偶e on spanikowa艂 i potrzebuje wi臋cej czasu, 偶e musi si臋 jako艣 ze mn膮 oswoi膰 czy co, 偶e je艣li zobaczy, 偶e mi na nim zale偶y, to sam wyjdzie z tej swojej skorupy, 偶e jak b臋d臋 wyrozumia艂y, cierpliwy i nie dam si臋 zby膰 tak 艂atwo, to w ko艅cu zacznie si臋 zachowywa膰 normalnie... G贸wno to da艂o – podsumowa艂 z wyra藕n膮 gorycz膮 w g艂osie. – Im bardziej ja si臋 staram jako艣 go prze艂ama膰, tym bardziej on si臋 zamyka, potem nast臋puje ta jaka艣 chwila otwarcia czy jak to okre艣li膰, a potem wszystko wraca do normy i zn贸w on jest antypatyczny, a ja si臋 czuj臋 jak dure艅.
– Olek – zacz臋艂a ostro偶nie, nie bardzo wiedz膮c, jak to uj膮膰, by go jeszcze bardziej nie zrani膰 – a mo偶e dla niego to dalsze „tylko seks”, bo uzna艂, 偶e skoro tak ci si臋 spodoba艂, to mo偶e to wykorzysta膰 do niezobowi膮zuj膮cej rozrywki?
By艂a pewna, 偶e si臋 obrazi, ale on tylko u艣miechn膮艂 si臋 s艂abo i zn贸w wzruszy艂 ramionami.
– My艣la艂em nad tym – powiedzia艂. – To by nawet mog艂o mie膰 sens, ale, po pierwsze, spos贸b, w jaki to si臋 odbywa, jest tak dziwaczny, 偶e nie pasuje mi na „niezobowi膮zuj膮c膮 rozrywk臋” – te dwa s艂owa wym贸wi艂 z pewn膮 kpin膮 – a poza tym, Ola, co by艣 pomy艣la艂a o facecie, kt贸ry tak ci臋 zach艂annie ca艂uje i mocno trzyma w trakcie, jakby za diab艂a nie chcia艂 pu艣ci膰, patrzy na ciebie takim wzrokiem, 偶e nogi ci mi臋kn膮, j臋czy ci twoje imi臋 prosto w usta, i dopiero po wszystkim wraca do wersji „spieprzaj, dupku”? No i nie pasuje mi zupe艂nie w takim wypadku to jego spojrzenie, kt贸re niekiedy podchwytuj臋, gdy jeste艣my gdzie艣 w wi臋kszym gronie, jak cho膰by dzisiaj, par臋 razy, gdy rozmawiali艣my we tr贸jk臋 w tamtym pokoju. To naprawd臋 nie by艂o spojrzenie kogo艣, kto traktuje ci臋 wy艂膮cznie jako chwilow膮 rozrywk臋 seksualn膮 – doda艂 zm臋czonym g艂osem. – Nie wiem po prostu, na czym stoj臋 i czy on sprawdza w ten spos贸b moj膮 wytrzyma艂o艣膰, czy moje uczucia, czy chce si臋 przekona膰, kiedy si臋 wreszcie w艣ciekn臋 i dam mu w z臋by.
– Mo偶e powiniene艣 – mrukn臋艂a. – Mo偶e to by go otrze藕wi艂o.
– Daj spok贸j. – Pokr臋ci艂 g艂ow膮 i spojrza艂 na jedn膮 z pustych p贸艂ek przy drzwiach. – Dlatego chcia艂em go dzisiaj odwie藕膰 – doda艂 po chwili, przenosz膮c wzrok z powrotem na Olg臋. – Mia艂em nadziej臋, 偶e w samochodzie zdo艂am go jako艣 zmusi膰 do rozmowy, w ko艅cu jakbym prowadzi艂, to bym si臋 nie m贸g艂 do niego dobiera膰. Ale oczywi艣cie z szansy na rozmow臋 nici.
Przez kolejne kilka minut siedzieli w milczeniu – Olek najwyra藕niej dalej przetrawia艂 w sobie ca艂膮 opowiedzian膮 histori臋, Olga za艣, patrz膮c na niego ze wsp贸艂czuciem, zastanawia艂a si臋, czy Wiktor specjalnie zachowuje si臋 w tak pod艂y spos贸b, czy to u niego naturalne.
– Momentami mam takie d茅j脿 vu – odezwa艂 si臋 wreszcie Olek zniech臋conym g艂osem. – Chwilami przypomina mi si臋 Dominik...
– A mnie Konrad – przyzna艂a. Spojrzeli na siebie, Olek u艣miechn膮艂 si臋 s艂abo, pokiwa艂 g艂ow膮, po czym rozdzieli艂 reszt臋 sa艂atki mi臋dzy jej i sw贸j talerz.
– Jedz, zrobi臋 zaraz jeszcze jedn膮 herbat臋, bo ta ju偶 zupe艂nie wystyg艂a, i idziemy spa膰 – poleci艂, wstaj膮c. – Jutro doka艅czamy uk艂adanie ksi膮偶ek tutaj, a potem trzeba b臋dzie pozwozi膰 meble, ustawi膰 i mo偶esz si臋 na dobre wprowadza膰.
– Dzi臋ki – powiedzia艂a ciep艂o, tak by pami臋ta艂, 偶e cokolwiek by si臋 nie dzia艂o, ma jeszcze j膮.
Pami臋ta艂. Zrozumia艂a to, gdy jakie艣 czterdzie艣ci minut p贸藕niej po艂o偶yli si臋 w 艣piworach w sypialni: Olek poca艂owa艂 j膮 w policzek, mrukn膮艂: „Dzi臋ki, 偶e wytrzyma艂a艣 moje marudzenie”, a chwil臋 p贸藕niej, ju偶 wyra藕nie sennym g艂osem, doda艂: „Dobrze, 偶e jeste艣”. Zasn膮艂 szybko – niebawem us艂ysza艂a jego spokojny, miarowy, g艂臋boki oddech zmieszany z cich膮 muzyk膮 gran膮 przez kt贸r膮艣 z nastawionych przed snem stacji.
Le偶a艂a w ciemno艣ci, na plecach, z d艂o艅mi pod g艂ow膮 i wpatrywa艂a si臋 w niebieskie litery, przesuwaj膮ce si臋 na RDS-ie radia stoj膮cego na jednej ze 艣rodkowych p贸艂ek przy drzwiach. Nie musia艂a odwraca膰 g艂owy, by wiedzie膰, jak 艣pi Olek: blisko niej, niemal rami臋 w rami臋, le偶膮c na brzuchu i obejmuj膮c obiema r臋kami poduszk臋, z g艂ow膮 zwr贸con膮 w t臋 stron臋, po kt贸rej le偶a艂a druga osoba – niewa偶ne, czy by艂a to akurat ona, czy by艂by to kt贸ry艣 z jego ch艂opak贸w, liczy艂a si臋 sama obecno艣膰.
Westchn臋艂a ci臋偶ko – po tym wszystkim, co w ci膮gu ostatnich godzin widzia艂a i szczeg贸lnie s艂ysza艂a, czu艂a si臋 ca艂kowicie zagubiona. By艂a zm臋czona, zirytowana, zniesmaczona, pe艂na wsp贸艂czucia dla Olka – i jak na jeden dzie艅 mia艂a zdecydowanie dosy膰 niespodzianek.
Nie, zdecydowanie nie ogarnia艂a tej kuwety – chyba nawet nie chcia艂a jej ogarnia膰. Chcia艂a jedynie spa膰, coraz wyra藕niej, bardziej i mocniej – spa膰 i chocia偶 przez jaki艣 czas nie pr贸bowa膰 tego wszystkiego ogarn膮膰.
Wystarczy na dzi艣.

PRZYPISY:
1 Requiem aeternam et requiescas in pace, infelix amice (艂ac.) – Wieczny odpoczynek i spoczywaj w pokoju, nieszcz臋sny przyjacielu.
2 E.R. Curtius, „Literatura europejska i 艂aci艅skie 艣redniowiecze”, prze艂. i oprac. A. Borowski, Krak贸w 2005, s. 296.
3 W.H. Race, „The classical priamel from Homer to Boethius”, Leiden 1982, s. 1–2.
4 M. Cytowska, „Horacy w tw贸rczo艣ci Jana Kochanowskiego”, [w:] „Jan Kochanowski i epoka renesansu. W 450 rocznic臋 urodzin poety. 1530–1980”, red. T. Micha艂owska, Warszawa 1984, s. 133.
5 M. G艂owi艅ski, „Nouveau roman”, [w:] „S艂ownik termin贸w literackich”, red J. S艂awi艅ski, Wroc艂aw – Warszawa – Krak贸w 2002, s. 344.
6 Ibidem.
7 J. Abramowska, „Dialog”, [w:] „S艂ownik literatury staropolskiej. 艢redniowiecze – renesans – barok”, red T. Micha艂owska, Wroc艂aw – Warszawa – Krak贸w 2002, s. 159–161; M. G艂owi艅ski, „Dialog II”, [w:] „S艂ownik termin贸w literackich”, op. cit., s. 99.

fot. Pixabay

CONVERSATION

9 comments:

  1. Musz臋 to tu napisa膰, bo nie mog臋 czyta膰 w spokoju xD
    Przera偶aj膮 mnie relacje pomi臋dzy Olg膮 i Olkiem oraz Micha艂em i Sebastianem. Jeszcze nie sko艅czy艂am, wi臋c mo偶e na koniec si臋 oka偶e, 偶e razem uczestnicz膮 w jakiej艣 orgii (a to by wszystko wyja艣ni艂o!). Aczkolwiek jak na razie to si臋 ich jednak boj臋 :P

    OdpowiedzUsu艅
    Odpowiedzi
    1. A, bo Anonimowy jest be6/10/2015 12:40 AM

      Jeszcze sobie dodam, 偶e jestem dog艂臋bnie wzruszona. My艣la艂am, 偶e tylko ja na ca艂ym 艣wiecie 艣pi臋 z w艂膮czonym radiem! Teraz ju偶 nie jestem sama (nawet je艣li ma to oznacza膰, 偶e do towarzystwa mam zmy艣lonych bohater贸w...).

      Usu艅
    2. Czemu przera偶aj膮 Ci臋 ich relacje? :D
      No nie, by艂o bez orgii. Za to z mas膮 plotek.
      Co do radia, to my艣l臋, 偶e nie jeste艣 jedyna. Ja bardzo lubi臋 spa膰 przy radiu (w ostatnim roku 艣pi臋 bardzo ma艂o, lubi臋 cisz臋 mojego mieszkania, ale samo spanie przy radiu to ogromnie mi艂a sprawa). W ka偶dym razie masz do towarzystwa par臋 os贸b z "Musivum", wi臋c nie czuj si臋 osamotniona :)

      Usu艅
  2. Uchh... Musz臋 to sobie jako艣 wszystko pouk艂ada膰, bo to by艂 naprawd臋 porz膮dny kawa艂 naprawd臋 porz膮dnego tekstu. Mo偶e na pocz膮tek tylko wspomn臋, 偶e 偶a艂uj臋, 偶e nie wypisa艂am drobnych liter贸wek (taki d艂ugi tekst, a ich by艂o mo偶e z trzy, cztery? Na pewno nie wi臋cej, ni偶 pi臋膰, wi臋c naprawd臋 jestem pod wra偶eniem). 呕a艂uj臋, nie dlatego, 偶e lubi臋 wytyka膰 b艂臋dy, ale dlatego, 偶e wiem, jak taka wy艂apana po czasie liter贸wka mo偶e zdenerwowa膰 samego autora: "Co? Co ja tutaj w艂a艣ciwie napisa艂am? Dlaczego ja to zrobi艂am?" - jak mi si臋 chce czyta膰 moje opowiadania, to w艂a艣nie tak reaguj臋 na swoje liter贸wki. xD
    Przechodz膮c do tre艣ci - mo偶na m贸wi膰 i m贸wi膰, bo by艂o wiele rzeczy naprawd臋 dobrych rzeczy. To b臋dzie taki mikser odczu膰, wybacz za chaotyczno艣膰, ale innych komentarzy pisa膰 nie umiem (tak, t艂umacz si臋, t艂umacz, po prostu jeste艣 ba艂aganiarzem nie tylko przestrzennym, ale tak偶e umys艂owym).
    Najpierw - narracja z perspektywy Olgi. Jak dosz艂o do wyja艣niania, kogo ona umie nazywa膰 z nazwiska, kogo nie, dlaczego tak, a nie inaczej, i kiedy zorientowa艂am si臋, 偶e narrator robi to samo - nigdy nie nazywa Olka po nazwisku, czasami okre艣la Sebastiana imieniem, czasami nazwiskiem, to poczu艂am, 偶e to wszystko... 偶e ca艂y ten tekst jest tak cholernie logiczny i pouk艂adany. I a偶 mnie to zgniot艂o, naprawd臋. Nie wiem, czemu zrobi艂o to na mnie tak wielkie wra偶enie, ale zrobi艂o. O czym jeszcze bardzo d艂ugo my艣la艂am to to, 偶e w taki naturalny spos贸b przedstawi艂a艣 dialogi. Bo oni w zasadzie ze sob膮 rozmawiali jak... Jak ludzie, no. Bez 偶adnego konkretnego powodu, tak naturalnie. Wtedy si臋 czu艂am, jakbym siedzia艂a tam z nimi i s艂ucha艂a realnie 偶yj膮cych os贸b. To jest, dla mnie, cholernie trudne w opowiadaniach. Jasne, 偶e jaki艣 kr贸tki dialog jest 艂atwy, ale ca艂y ten tekst opiera艂 si臋 na dialogu w艂a艣nie i to... No, by艂o po prostu przyjemne. Ich rozmowy, s艂owny ping-pong. Taka atmosfera wyluzowanych intelektualist贸w. To mi si臋 naprawd臋 podoba艂o. Du偶o si臋 u艣miecha艂am, bardzo du偶o si臋 艣mia艂am. Odpowied藕 Sebastiana na podryw Jarka to ja musz臋 sobie koniecznie gdzie艣 zapisa膰 - to by艂o bezb艂臋dne. I ta sytuacja ze stacj膮 i Olk膮, umiera艂am. I duchowo wspiera艂am Olka, bo ja te偶 stron 艣wiata nie rozr贸偶niam. Zawsze si臋 zastanawiam, po kt贸rej stronie bije mi serce i zadowolona z siebie krzycz臋 w my艣lach: "Aha! Wi臋c to jest lewa!".
    Co do postaci, jak ju偶 zacz臋艂am, to, o dziwo, podoba艂y mi si臋 wszystkie ich relacje. One te偶 by艂y takie... naturalne. By艂y z艂o艣liwo艣ci, kto艣 si臋 lubi艂 mniej, kto艣 bardziej, tylko Julek wiecznie obra偶ony, a Andrzej musia艂 skrytykowa膰 wszystko co oddycha. Co zauwa偶y艂am, to wszystkim Twoim bohaterom bardzo chcia艂o si臋 spa膰, wszyscy tam po kolei, po malutku, zasypiali, 偶eby na ko艅cu ju偶 si臋 spokojnie do 艣piwork贸w pochowa膰. Naprawd臋 podoba艂a mi ta lekko艣膰... mo偶e nie tyle samego tekstu, co atmosfery, kt贸r膮 wok贸艂 tekstu stworzy艂a艣 (czy to brzmi bardzo dziwnie?). Nawet wyk艂ad贸w Olgi nie pomija艂am (chocia偶 z literatur膮 klasyczn膮 nigdy zbyt wiele wsp贸lnego mie膰 nie chcia艂am) i z rozmi艂owaniem czyta艂am krzyki Julka (te偶 si臋 tak zawsze zachowuje, ale ja krzycz臋 do pi臋kna awangardy krakowskiej i mistrza Peipera). Nawet tego Poldka, co go tu tylko w jaki艣 wspominkach da艂a艣, polubi艂am (swoj膮 drog膮, jestem tak przyzwyczajona do wykr臋cania mojego imienia na r贸偶ne strony, 偶e te偶 poczu艂abym si臋 dziwnie, gdyby kto艣 u偶y艂 pe艂nej formy, chocia偶 moje imi臋 nie jest zaraz jakie艣 d艂ugie, dziwaczne czy staromodne).

    OdpowiedzUsu艅
    Odpowiedzi
    1. Chc膮c jako艣 ten komentarz logicznie u艂o偶y膰 (bo wstyd przy takim logicznym tek艣cie wstawia膰 nielogiczny, burzliwy komentarz), chcia艂am u艂o偶y膰 bohater贸w w kolejno艣ci, w jakiej najbardziej mi si臋 podobali, ale szybko zrezygnowa艂am. No bo bardziej Sebastian czy Micha艂? A mo偶e Julek? Nie, to mimo wszystko Andrzej, nawet, je艣li jest paskud膮. No, nie, przecie偶 Olek to m贸j s艂odki szczeniak, kt贸ry potrafi mocno gry藕膰, ale Olga... No, w mojej g艂owie nie pojawi艂 si臋 chyba tylko Wiktor, bo Wiktora... Nie, 偶e nie podoba艂a mi si臋 jego kreacja, ale... Nie polubi艂am go, cho膰 nie wiem, czy to dobre s艂owa. Mo偶e to dlatego, 偶e w艂膮cza艂 mi si臋 przy nim matczyny instynkt obrony swojego szczeniaczka i chcia艂am przy艂o偶y膰 mu na tyle mocno, by musia艂 z trzy wyp艂aty na dentyst臋 wydawa膰? Mo偶e gdyby nie jego relacja z Olkiem, to bym go polubi艂a (z zasady bardzo lubi臋 tego typu postaci), ale nie, nie, nie. Kiedy si臋 pojawia艂 (i nie patrzy艂 z uwielbieniem na Olka), to chcia艂am krzycze膰, by kto艣 go wreszcie zdj膮艂 z anteny, 偶e powinien by膰 w umowie tego show jaki艣 kruczek, 偶e Wiktor d艂u偶ej ni偶 pi臋膰 sekund nie mo偶e by膰 widzom pokazywany z bliska. Zatem, je艣li ju偶 mia艂abym go gdzie艣 ulokowa膰, to by艂by na samym ko艅cu listy "podoba艂y mi si臋 te postaci", ale sama za bardzo nie wiem, gdzie by艂by ten koniec.
      Jak ju偶 pewnie rzuci艂o si臋 w oczy Olek jest moj膮 mi艂o艣ci膮, jego oddam tylko w bardzo dobre r臋ce, po wcze艣niejszej, dok艂adnej analizie tych r膮k (i na pewno nie by艂yby to r臋ce Wiktora!). Olek to skarb nad skarbami, takiego to tylko tuli膰 (nie bij go, Olgu艣, on jest po prostu zakochany wi臋c tulaj go mocno za mnie), tuli膰 i tuli膰 i nigdy nie przestawa膰. I cho膰 Olek to taki niepoprawny s艂odziak, to jednak ma swoj膮 drug膮 stron臋, a nawet dwie drugie strony (Olek ma lewo, prawo i lepra - w nieudolny spos贸b pr贸buje by膰 zabawna, wybacz mi). Bo taki z niego spec z tego antyku i taki zapalczywiec (a ja tak kocham zapalczywc贸w, takich ludzi, kt贸rzy wiedz膮, co w 偶yciu ich fascynuje i t膮 swoj膮 fascynacj臋 tylko pog艂臋biaj膮, dr膮偶膮, szukaj膮 jeszcze i jeszcze, i nigdy im ma艂o), ale te偶 z niego czasami wredny facet, ale to dobrze. Facet powinien umie膰 si臋 odgry藕膰 i to mocno, bardzo mocno. Olek, to m贸j mocarzu, jeste艣 wspania艂y, kiedy si臋 tak denerwujesz, gdyby艣 pokaza艂 t膮 swoj膮 m臋sk膮 stron臋 Wiktorowi, to pad艂by Ci to st贸p i b艂aga艂, 偶eby艣 go przelecia艂, 偶eby艣 robi艂 to coraz mocniej... . ;__: (to nie tak, 偶e chc臋 ich zwi膮zku, ja chc臋 tylko, by Wiktor zauwa偶y艂 doskona艂o艣膰 Olka ;_;). Jak ju偶 sobie o Olku pogl臋dzi艂am, to mo偶e co艣 o Oldze powiem, w ko艅cu to tak jakby g艂贸wna bohaterka. Szczerze to... Raczej rzadko przepadam za g艂贸wnymi bohaterkami (ale to dlatego, 偶e g艂贸wnie czytam mangi, w mangach nie ma dobrych g艂贸wnych bohaterek, to taka zasada mang xD). A tutaj o, prosz臋 - asertywna, pracoholiczka, do tego z wielk膮 pasj膮, w艂a艣ciwie dobra przyjaci贸艂ka, tylko s艂aba gospodyni, ale to mo偶na zwali膰 na barki jej mi艂o艣ci do ksi膮偶ek. 艢wietnie wykreowana posta膰, naprawd臋. Pokocha艂am jej kobiec膮 czu艂o艣膰 i trosk臋. T膮 trosk臋, przez kt贸r膮 nie wie, czy przywali膰, czy przytuli膰. I to, jak bardzo analizowa艂a 艣wiat dooko艂a niej (ten, kt贸ry akurat zechcia艂o jej si臋 dostrzec). Z jakim dystansem umia艂a podej艣膰 do os贸b nawet najbli偶szych i dokona膰 ich szczeg贸艂owej oceny. Og贸lnie wszystkie kreowane przez Ciebie postaci by艂y silnymi charakterami, bardzo si臋 wyr贸偶niaj膮cymi na tle wszystkich. Nie by艂o nikogo nijakiego, pozbawionego wszelkich barw. I ta r贸偶norodno艣膰 mnie zaskoczy艂a, ale to zaskoczenie bardzo mnie uszcz臋艣liwi艂o. Kocha艂am Sebastiana i Micha艂a, pokocha艂am ich relacje, nawet to, 偶e ich nazwiska s膮 do siebie takie podobne. Troch臋 mi szkoda by艂o Julka, kt贸ry nie mia艂 swojej pary, ale to nic. Taki by艂 jeszcze bardziej uroczy, jeszcze bardziej buntowniczy (ten komentarz to naprawd臋 jeden wielki chaos). Rozbawia艂o mnie do 艂ez wszelkie wspomnienie o maluchu, tym bardziej 偶ywe obrony tego偶 cudu polskiej my艣li motoryzacyjnej.

      Usu艅
    2. Sam pomys艂 na posta膰, kt贸ra je藕dzi maluchem mnie urzek艂, to by艂o jakie艣 takie s艂odkie (cho膰 sama nie rozumiem, dlaczego wydaje mi si臋 to s艂odkie). No i to: "呕eby przynosi膰 wstyd kolegom" - tak, po to si臋 w艂a艣nie je藕dzi maluchemm!
      Dodam jeszcze, 偶e nawi膮zanie do cytatu, kt贸ry da艂a艣 i og贸lnie ta dyskusja wok贸艂 tytu艂owego s艂owa nada艂y tylko jeszcze wi臋kszej logiki i sensu ca艂emu opowiadaniu i to... To jeszcze mocniej mia偶d偶y m贸j nielogiczny komnetarz... :__:
      Oj, jak mi si臋 ten ca艂y tekst podoba艂. Zwykle jak trafiam na blogi, na kt贸rych ju偶 jest sporo rozdzia艂贸w, to dopiero po przeczytaniu wszystkiego komentuje, ale my艣l臋, 偶e ten kawa艂ek tekstu by艂 za d艂ugi, 偶eby go potem jeszcze miesza膰 z innymi.
      Wiem, 偶e to, co napisa艂am, to taka miska, w kt贸rej jest wszystko - mleko, m膮ka, jajka, cukier - a nikomu si臋 nie chce tego wymiesza膰, 偶eby si臋 jako艣 klei艂o, no, ale... Ale taka ju偶 jestem, no. ;_;
      No nic! Id臋 czyta膰 dalej, tyle mi pozostaje.

      Usu艅
    3. Od dw贸ch dni czytam Twoje komentarze i si臋 nimi syc臋, ale dopiero teraz mam jednocze艣nie czas, si艂臋 i dzia艂aj膮cy Internet, by odpowiedzie膰. Te偶 musz臋 sobie pouk艂ada膰 te wra偶enia pokomentarzowe i pewnie te偶 b臋d臋 chaotyczna. Zreszt膮, lubi臋 chaos. Najpierw jest chaos my艣li i wra偶e艅, dopiero potem mog臋 budowa膰 i uk艂ada膰 uporz膮dkowany tekst.

      Przede wszystkim chc臋 Ci podzi臋kowa膰 za taki pi臋kny i d艂ugi komentarz. Ceni臋 ka偶dy komentarz, nawet najprostsze "czytam i mi si臋 podoba" to wspania艂y sygna艂, 偶e kto艣 po艣wi臋ca sw贸j czas "Musivum" i jest z tego zadowolony; a ju偶 tak rozbudowane uwagi jak Twoje sprawiaj膮, 偶e woda sodowa uderza mi do g艂owy ;)

      To teraz w miar臋 po kolei: je艣li chodzi o liter贸wki, rzeczywi艣cie podpowiedzi zawsze si臋 przydadz膮, ale spokojnie, co jaki艣 czas sczytuj臋 swoje teksty i robi臋 korekt臋 (kiedy艣 tych liter贸wek by艂o znacznie wi臋cej). Teraz, poniewa偶 mam nowy szablon, poczu艂am si臋 zmobilizowana do kolejnej autokorekty, wi臋c nied艂ugo dotr臋 i do "Priamelu", by usun膮膰 wpadki. Ale je艣li w kolejnych tekstach co艣 gdzie艣 zauwa偶ysz i dasz zna膰, b臋d臋 oczywi艣cie wdzi臋czna.
      Poczu艂am dum臋, gdy przeczyta艂am, 偶e te wyja艣nienia etc. Ci臋 zgniot艂y ;) Ciesz臋 si臋, 偶e dialogi si臋 dobrze czyta艂o - rozmowy s膮 rzeczywi艣cie wa偶nym elementem tworzenia 艣wiata w "Musivum". No i wraz z Olkiem witamy w klubie ludzi bezstronnych, kt贸rzy na has艂o "w prawo" pytaj膮 "w kt贸re prawo?" (moja kole偶anka z pracy nauczy艂a si臋 ju偶 w zwi膮zku z tym ze mn膮 post臋powa膰 - ostatnio, gdy mi co艣 wyja艣nia艂a mailowo, napisa艂a: ta strona to jest ta, od kt贸rej w swoim pokoju masz okno, a ta to ta, od kt贸rej masz drzwi". Doceni艂am).
      Co do spania - rzeczywi艣cie, cz臋艣膰 bohater贸w to zaatakowa艂o, to by艂 paskudnie gor膮cy dzie艅. A na ko艅cu tekstu polecia艂am toposem snu, na cze艣膰 Curtiusa :D
      (Skoro ju偶 teraz polubi艂a艣 Poldka, to my艣l臋, 偶e polubisz jeszcze bardziej, gdy poznasz go lepiej).

      Wspaniale, 偶e ka偶dego z bohater贸w odebra艂a艣 jako konkretn膮, interesuj膮ca posta膰 - nawet je艣li nie wzbudzi艂a sympatii, jak Wiktor. To mnie nie dziwi - a jednocze艣nie tym bardziej jestem ciekawa Twoich wra偶e艅 po zetkni臋ciu si臋 z Wiktorem z innych perspektyw, przede wszystkim z jego w艂asnej. Bo Wiktora b臋dzie wi臋cej, du偶o wi臋cej. I z pewno艣ci膮 b臋dzie dzia艂a艂 na nerwy.
      Lepra Olka bardzo mi si臋 podoba - pod艂膮czam si臋 pod ni膮. Zgadzam si臋, Olek ma swoje dobre strony i swoje mniej dobre strony, w ko艅cu jest tylko cz艂owiekiem, jak wszyscy (mo偶e poza Andrzejem). Fajnie, 偶e Olek wywo艂uje tak "s艂odkie" wra偶enie, mam tylko nadziej臋, 偶e zdo艂am go nie przes艂odzi膰 :)
      A to, 偶e polubi艂a艣 Olg臋 - to mnie niesamowicie uradowa艂o i teraz tylko z wielkim zainteresowaniem czekam na Tw贸j odbi贸r pozosta艂ych bohaterek (fakt, nadal jest ich mniej ni偶 bohater贸w, ale pracuj臋 nad tym).
      Do maluch贸w mam pewn膮 s艂abo艣膰, a poza tym maluch tak niesamowicie pasuje do Micha艂a, 偶e oboje nie wyobra偶amy sobie, by m贸g艂 mie膰 inny samoch贸d.

      Podsumowuj膮c: ogromnie si臋 ciesz臋, 偶e tak Ci si臋 spodoba艂 "Priamel" - i 偶e o tym napisa艂a艣 (i to tak obszernie!). 艢wietnie, 偶e odniesienia do cytatu i tytu艂u dobrze si臋 wplot艂y w tekst i 偶e si臋 to zwyczajnie mi艂o czyta艂o. Mnie si臋 wspaniale czyta艂o Twoje komentarze i jak najbardziej wszystko si臋 w nich wymiesza艂o i klei艂o, najlepszy dow贸d, 偶e ka偶de czytanie sprawia ogromn膮 przyjemno艣膰 i motywuje.
      (A poza tym po cichu ciesz臋 si臋, 偶e ju偶 przy "Priamelu" si臋 odezwa艂a艣, bez czekania, a偶 przeczytasz wszystko).

      W tej chwili mog臋 tylko trzyma膰 kciuki za udan膮 lektur臋 kolejnych tekst贸w i liczy膰, 偶e zn贸w dasz zna膰, jak wra偶enia :) Mam nadziej臋, 偶e "Musivum" zdo艂a Ci臋 przy sobie zatrzyma膰 na d艂ugo.
      I jeszcze raz gor膮ce dzi臋ki za cudny komentarz! :)

      Usu艅
    4. Aaaaa. .//////. Tak si臋 ciesz臋, 偶e moje komentarza sprawiaj膮 Ci tyle rado艣ci. ;_; To... No, bo jak si臋 rozgadam, to nie mog臋 przesta膰! ;_; Troch臋 si臋 ba艂am, 偶e uznasz mnie za dzieciaka i tylko b臋dziesz si臋 艣mia艂a, wi臋c jestem jeszcze bardziej szcz臋艣liwa, 偶e traktujesz to w ten spos贸b. To sprawia, 偶e chc臋 komentowa膰 Twoje opowiadania jeszcze d艂u偶ej i jeszcze bardziej dok艂adniej!
      To czy Kumpla przeczyta艂am i od razu chcia艂am komentowa膰, ju偶, natychmiast. Ale na przyk艂ad Innego ju偶 my艣la艂am przemy艣le膰, troch臋 pobi膰 si臋 z w艂asnymi my艣lami, przeanalizowa膰. A historie Wiktoria... przez sam膮 histori臋 Wiktora trudno mi by艂o si臋 przebi膰. Raz si臋 wczytywa艂am, by zaraz rzuci膰 to wszystko w k膮t i krzykn膮膰: "Wiktor, ty g艂upia pokrako, nienawidz臋 ci臋!'. Dlatego m贸j komentarz do jego historii na pewno b臋dzie troch臋 op贸藕niony, ale wiedz, 偶e przeczyta艂am j膮 i na pewno wyra偶臋 swoje zdanie, jak tylko ju偶 jako艣 przetrawi臋 w艂asne uczucia i sama to sobie wszystko pouk艂adam. ;__;
      Aaaa, naprawd臋 jest mi bardzo mi艂o i jestem bardzo szcz臋艣liwa, bo im wi臋cej Twoich tekst贸w czytam tym bardziej Ci臋 podziwiam i... no... ;__; To chyba tak jest, 偶e cz艂owiek si臋 cieszy, je艣li udaje mu si臋 komu艣, kogo podziwia, sprawi膰 przyjemno艣膰, prawda? ;___;

      Usu艅
    5. Mowy nie ma, 偶ebym si臋 艣mia艂a z tego, 偶e kto艣 prze偶ywa m贸j tekst i jeszcze si臋 tym ze mn膮 dzieli :) Ciesz臋 si臋, 偶e to, co pisz臋, wywo艂uje emocje, i to tak intensywne - nawet w艣ciek艂o艣膰, jak przy Wiktorze - oraz konieczno艣膰 namys艂u. Swoj膮 drog膮, to, co napisa艂a艣 odno艣nie Wiktora, sprawia, 偶e ju偶 si臋 nie mog臋 doczeka膰 czytania Twojego komentarza do "Stron". Gdybym akurat nie siedzia艂a mocno w Andrzeju (jak to brzmi) i nie mia艂a Lali z ty艂u g艂owy, to pewnie z miejsca rzuci艂abym si臋 na pisanie "Stron ostatnich".
      Jej, naprawd臋 ogromnie mi艂o mi si臋 zrobi艂o po tej uwadze o podziwianiu :) Strasznie jestem jednak lasa na komplementy, jak si臋 okazuje, taki drugi Julek...
      Mam nadziej臋, 偶e kolejne teksty Ci臋 nie zawiod膮 :)

      Usu艅

Back
to top